Okres dwudziestu lat od jego nawrócenia już się wypełnił, jak to z woli.
Bożej zostało mu objawione. Bo kiedy pewnego czasu sam święty ojciec i
brat Eliasz zatrzymali się w Foligno, jednej nocy, gdy spali, stanął
przy bracie Eliaszu jakiś kapłan, biało ubrany, w poważnym i podeszłym
wieku, o czcigodnym wyglądzie, mówiąc: "Wstań, bracie, i powiedz bratu
Franciszkowi, że upłynęło już osiemnaście lat, jak opuściwszy świat,
należy, do Chrystusa; a jeszcze tylko dwa lata pozostanie przy życiu, a
potem na wezwanie Pana wejdzie na drogę wszelkiego śmiertelnego ciała."
I tak się stało, że to słowo Boże, które już na długo przedtem
zapowiedziało mu przyszłość, miało się spełnić w ustalonym terminie.
Kiedy więc od kilku dni przebywał w miejscu tak bardzo przez siebie
upragnionym i poznał, że nadchodzi czas bliskiej śmierci, przywołał do
siebie dwu braci a swych szczególnych synów, i kazał im donośnym głosem,
w radości ducha, śpiewać chwalby Pańskie o rychłej śmierci i o życiu
wiecznym, tak bliskim. On zaś, o ile zdołał, intonował ów psalm
Dawidowy: „Głośno wołam do Pana, głośno błagam Pana" (Ps 141, 2).
A pewien brat spośród obecnych, którego święty kochał wielką miłością,
będąc wielce zatroskany o wszystkich braci, kiedy patrzył, jak zbliża
się zejście Świętego, powiedział doń: "Ach, dobrotliwy ojcze, już bez
ojca pozostaną synowie, i utracą prawdziwe światło oczu! Pamiętaj przeto
o sierotach, których opuszczasz, i odpuściwszy im wszystkie winy, swoim
błogosławieństwem pociesz tak obecnych, jak i nieobecnych."
A Święty rzecze do niego: "Synu, oto Bóg mię woła! Wszystkim moim
braciom, tak nieobecnym, jak obecnym, odpuszczam wszystkie uchybienia i
winy, i jak mogę, tak ich rozgrzeszam, a ty, obwieszczając im to, z
mojej strony wszystkich pobłogosław."
110. Wreszcie kazał przynieść księgę Ewangelii i polecił, by mu czytano
Ewangelię według Jana, od miejsca, które zaczyna się: "Było to przed
świętem Paschy. Jezus, wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z
tego świata do Ojca" (J 13,1). Tę właśnie Ewangelię minister miał zamiar
mu czytać, jeszcze zanim go o to poprosił. Od razu na niej otworzył
księgę, gdyż winien był czytać tę Ewangelię, która stanowiła całą i
pełną Bibliotekę (tzn. Biblię). Potem Franciszek kazał się położyć na
włosiennicy i posypać popiołem, ponieważ wnet miał stać się ziemią i
prochem.
Zebrało się wielu braci, których on był ojcem i wodzem, i podczas gdy
wszyscy stali ze czcią i patrzyli na to błogosławione zejście i szczęsne
dokonanie życia, jego najświętsza dusza uwolniła się z ciała, została
wchłonięta w bezmiar światłości, a ciało umarło w Panu.
Jeden z braci i jego uczniów, sławy niemałej, którego imię sądzę, teraz
należy zamilczeć, ponieważ dopóki żyje w ciele nie chce być publicznie
chwalony, widział duszę najświętszego ojca, jak prostą drogą wzniosła
się do nieba ponad wszelkie wody. Była jak gwiazda, mająca wielkość
jakby księżyca, jasność zaś podobną słońcu, unoszona na białym obłoku.
111. Należy przeto tak o nim wołać: O, jak chwalebny jest ten Święty,
którego duszę widział uczeń, jak wstępowała do nieba piękna jak księżyc,
wybrana jak słońce, co unosząc się na obłoku lśni się pełna chwały! O,
zaprawdę lampo świata jaśniej od słońca świecisz w Kościele Chrystusa!
Oto już zabrałeś promienie swego światła i wstąpiwszy do owej
świetlistej ojczyzny, zamieniłeś pobyt wśród nas nędznych na przebywanie
z aniołami i świętymi! O, chwalebna dobroci, godna znamienitej sławy,
nie zrzucaj z siebie troski o swoich synów, chociaż już zrzuciłeś ciało!
Wiesz, zaprawdę wiesz, w jak wielkim zostawiłeś ich niebezpieczeństwie;
ich, których niezliczone trudy i częstotliwe uciski sama twoja szczęsna
obecność każdej godziny miłosiernie łagodziła. O, prawdziwie miłosierny
ojcze, który zawsze byłeś gotów litować się nad grzesznymi synami i
łaskawie ich szczędzić! Błogosławimy więc tobie, dostojny ojcze, jak ci
pobłogosławił Najwyższy, który zawsze jest Bogiem błogosławionym ponad
wszystko. Amen.
LAMENT BRACI ORAZ RADOŚĆ ZE STYGMATÓW. ALEGORIA SKRZYDEŁ SERAFINA
112. Zebrała się wielka rzesza ludzi, chwalących Boga i mówiących:
„Chwalebny i błogosławiony Panie, Boże nasz, który nam niegodnym
powierzyłeś tak drogocenny depozyt! Cześć i chwała niech Ci będzie,
niewysłowiona Trójco!"
Tłumnie wyległo całe miasto Asyż. Spieszyły wszystkie okolice, aby
widzieć wielkie sprawy Boże, jakie Pan majestatu okazał chwalebnie na
świętym swoim słudze. Każdy śpiewał pieśń wesela, jak mu poddawała
radość serca. Wszyscy błogosławili wszechmoc Zbawiciela za spełnienie
ich pragnienia. Wszakże synowie, pozbawieni tak dobrego ojca,
lamentowali i swoje serdeczne przywiązanie okazywali we łzach i
wzdychaniach.
Ale ich smutek złagodziła niesłychana radość. Ich umysły wprawił w
wielkie zdumienie nowego rodzaju cud. Szlochanie zmieniło się w kantyk,
a narzekanie w radosne okrzyki. Bo nigdy nie słyszeli, ani nie czytali w
pismach o tym, co stało przed ich oczyma, co z trudem można by im było
wytłumaczyć, gdyby nie dowodziła tego oczywistość. Naprawdę wyraziła się
w nich forma krzyża i męka niepokalanego Baranka, który zgładził grzechy
świata. Wyglądał, jakby świeżo zdjęty z krzyża.
Ręce i stopy miał przebite gwoździami, a prawy bok jakby zraniony lancą.
Widzieli, jak jego ciało, przedtem czarne, teraz nabrało blasku i swoim
pięknem zapowiadało nagrodę błogosławionego zmartwychwstania. Zauważyli
wreszcie, że jego oblicze było jak oblicze anioła, jakby żył, a nie
umarł. Inne członki stały się delikatne i giętkie, jak u niewinnego
dziecka. Jego nerwy nie skurczyły się, jak bywa u zmarłych, skóra nie
stwardniała, członki nie zesztywniały, ale dawały się tu i tam układać.
113. Kiedy tak wszystkich patrzących uderzyło to dziwne piękno, a jego
ciało jaśniało, z kolei dziwnym było oglądać na środku dłoni i stóp nie
tylko przebicia gwoźdźmi, ale sameż gwoździe, utworzone z ciała,
zachowujące czerń żelaza, a prawy bok zaczerwieniony krwią. Te znamiona
męczeństwa nie wzbudzały obrzydzenia w umysłach patrzących, ale
przydawały wielkiej ozdoby i wdzięku, jak zwykły czynić czarne kamyki w
posadzce.
Bracia i synowie przybiegali i z płaczem całowali ręce i nogi
czcigodnego ojca, co ich opuścił, a także i prawy bok, którego rana
nasuwała uroczystą pamięć na Tego, który z tegoż boku właśnie wylał
„krew i wodę" (J 19, 34), kiedy pojednał świat z Bogiem.
Każdy z ludu, kto został dopuszczony nie tylko do ucałowania, ale i do
oglądania świętych znamion Jezusa Chrystusa, jakie święty Franciszek
nosił na swym ciele, uważał to za największe dobrodziejstwo sobie
wyświadczone.
Któż bowiem, widząc te znamiona, nie cieszyłby się raczej, niż płakał, a
jeśliby ktoś płakał, to czyżby tego nie czynił raczej z radości, niż ze
smutku? Kto miałby tak pancerne piersi, żeby się nie wzruszyć? Kto by
miał tak kamienne serce, żeby nie pobudzić się do żalu, nie zapalić do
miłości bożej, nie uzbroić w dobrą wolę?
Któż byłby tak tępy, tak niepoczytalny, kto by nie rozpoznał oczywistej
prawdy, że święty ten, jak na ziemi był wybrany do szczególnego zadania,
tak w niebie będzie wywyższony do niewymownej chwały?
ŻAŁOBA U ŚWIĘTEGO DAMIANA I UROCZYSTY POGRZEB
116. Bracia i synowie, którzy przybyli z pobliskich miast, razem z całą
rzeszą ludzi pełnych radości uczestniczenia w tak uroczystym obchodzie,
całą noc, w którą zmarł święty ojciec, spędzili na chwalbach bożych. Z
powodu radosnego wesela i jasności świateł zdawało się, że to czuwanie
aniołów. Z nastaniem ranka przyszedł tłum z miasta Asyżu razem z całym
duchowieństwem. Wzięli święte ciało z miejsca, w którym zmarło, i wśród
pieśni i uwielbień, przy dźwięku trąb, ponieśli je czcigodnie do miasta.
Uczestnicy brali gałązki z oliwek i z innych drzew i szli uroczyście w
żałobnym pochodzie. Zapalano coraz więcej świateł. Bardzo głośno
śpiewano pieśni pochwalne.
Synowie nieśli ojca, trzoda szła za pasterzem, co śpieszył do "Pasterza
wszystkich" (por. Ez 37,24). Doszli do miejsca, w którym on założył
zakon i wspólnotę poświęconych dziewic i Ubogich Pań. Złożyli go w
kościele Świętego Damiana, przy którym mieszkały wspomniane jego córki,
co je zdobył dla Pana. Otwarto małe okienko, przez które służebnice
Chrystusa zwykły w ustalonych porach przyjmować sakrament Ciała
Pańskiego. Otwarto także trumnę, w której spoczywał skarb o niebiańskich
zaletach, w której kilku niosło tego, co zwykł był dźwigać wielu.
I oto przyszła pani Klara-Jasna, która naprawdę była jasna świętością
zasług, pierwszą matką dla innych, jako że była pierwszą roślinką tego
świętego zakonu. Razem z nią wszystkie inne córki, ażeby zobaczyć ojca,
co już nie przemówi do nich, i co już więcej do nich nie powróci, bo
śpieszy gdzie indziej.
117. Patrzyły na niego z żałosnym w zdychaniem, z wielkim smutkiem
serca, i zalewały się łzami. Wołały zdławionym głosem: „Ojcze, ojcze,
cóż poczniemy? Dlaczego nas nieszczęsne porzucasz? Komu nas opuszczone
zostawiasz? Dlaczego nas wpierw nie wysłałeś w radości tam, gdzie
idziesz, lecz tu nas zostawiasz w boleści? Co każesz nam czynić,
zamkniętym w tym więzieniu, skoro nigdy więcej już nas nie nawiedzisz,
jak zwykł byłeś czynić za życia? Z tobą uchodzi cała nasza pociecha i
podobnej pociechy nie stanie już nam, pogrzebanym dla świata! W tym
wielkim ubóstwie zasług i rzeczy, kto będzie nas pocieszał? O, ojcze
ubogich, miłośniku ubóstwa! Doświadczony w niezliczonych pokusach,
roztropny w ich badaniu, wesprzyj nas w dobie pokuszenia! Kto w
zmartwieniu pocieszy zmartwione, „wspomożycielu w uciskach, które
nawiedziły nas bardzo?" (Ps 45, 2). O, pełne goryczy rozstanie, o,
wrogie odejście! Okropna śmierci, co tysiące córek gubisz, pozbawiając
ich ojca. Nieodwołalnie porywasz tego, poprzez którego sprawy nasze,
gdzie jakie były, jak najbardziej kwitły!"
Panieńska wstydliwość nakazywała im miarkować się w płaczu, jako że
byłoby nieodpowiednim za bardzo opłakiwać tego, na którego przejście
zbiega się wojsko anielskie i cieszą się święci i domownicy
Boga (por. Ef 2, 19). Tak więc postawione między smutkiem a radością,
całowały jego przewspaniałe dłonie, zdobne w najcenniejsze klejnoty i
błyszczące perły. A po zabraniu go, zamknęła się brama. Nigdy już nie
otworzy się ona dla tak wielkiej straty.
Podczas ich żałosnych i pełnych czci zawodzeń wszystkich ogarnęła wielka
żałość, a zwłaszcza podniósł się lament zasmuconych synów! Ich
szczególny ból udzielił się wszystkim, tak że prawie nikt nie mógł
powstrzymać się od płaczu, skoro nawet „aniołowie pokoju gorzko płakali"
(por. Iz 33, 7).
118. Kiedy wreszcie wszyscy przyszli do miasta, z wielką radością i
entuzjazmem złożyli świątobliwe ciało w poświęconym miejscu, co na
przyszłość jeszcze bardziej się uświęci. Tam to na chwałę najwyższego i
wszechmocnego Boga Franciszek oświeca świat mnogością nowych cudów, tak
jak dotychczas przedziwnie oświecał go świętym głoszeniem nauki
ewangelicznej. Bogu dzięki. Amen.
Najświętszy i błogosławiony ojcze? Oto szedłem za tobą, oddając ci
należny i godny, acz niewystarczający hołd, i jak mogłem, tak w toku
opowiadania opisałem twoje czyny. Przeto daj mi nędznemu tak godnie
naśladować cię w doczesności, abym za zmiłowaniem Bożym zasłużył na
pójście za tobą w życiu przyszłym. O, litościwy, pamiętaj o ubogich
synach, bo po stracie ciebie, który byłeś ich jedyną i szczególną
pociechą, już prawie żadnej pociechy nie mają.
Chociaż ty, najważniejszy i pierwszy dział ich wszystkich, zostałeś
włączony do chórów anielskich i posadzony na tronie chwały pośród
Apostołów, to jednak oni, zamknięci w obskurnym więzieniu, leżą w kałuży
błota i tak płaczliwie wołają do ciebie: „Ojcze, przedstaw Jezusowi
Chrystusowi, Synowi Ojca najwyższego, swoje święte stygmaty, i pokaż
znamiona krzyżowe boku, nóg i rąk, ażeby On raczył zmiłować się i własne
rany okazać Ojcu, który zaprawdę z tego powodu zawsze będzie litościwy
dla nas nędznych. Amen. Fiat! Niech się tak stanie!
O KANONIZACJI ŚWIĘTEGO OJCA NASZEGO FRANCISZKA
119. Najchwalebniejszy ojciec Franciszek, w dwadzieścia lat po swoim
nawróceniu, złączywszy szczęśliwy koniec ze szczęsnym początkiem, jak
najszczęśliwiej powierzył ducha niebu. Tam, uwieńczony chwałą i czcią,
uzyskał miejsce „w pośrodku ognistych kamieni" (Ez 28,14). Asystuje
tronowi Bóstwa, i stara się skutecznie załatwić sprawy tych, których
zostawił na ziemi. Zaprawdę, czegóż można mu odmówić, skoro poprzez
święte stygmaty ma na sobie wyciśnięty kształt Tego, który jest
współistotny Ojcu, który „siedzi po prawicy Majestatu na wysokości,
blask chwały i odbicie istoty Boga, oczyszczający z grzechów?" (por. Hbr
1, 3). Czyż nie byłby wysłuchany ten; kto będąc upodobniony do śmierci
Chrystusa Jezusa we wspólnocie męki, pokazuje święte rany rąk, nóg oraz
boku?
Zapewne cieszy on już cały świat, lecząc go nową radością i wszystkim
pomaga do prawdziwego zbawienia. Opromienia świat jasnym światłem cudów,
a blaskiem prawdziwej gwiazdy oświetla cały okrąg ziemi. Niegdyś świat
żałował, że stracił jego obecność, zobaczył, że z jego zachodem zapadła
otchłań ciemności. Ale oto, po wzejściu nowego światła, jak w blasku
południa oświetlony błyszczącymi promieniami, czuje, że pozbył się
wszelkiej ciemności. Błogosławiony Boże! Ustało już jego całe
narzekanie, skoro codziennie i wszędzie obfituje w nowe zachwyty nad
płynącymi od niego świętymi mocami. Ci, co zostali wsparci ojcowską
opieką, przychodzą ze wschodu i zachodu, przychodzą z południa i
północy; i zaświadczają, że tak jest naprawdę. Jako szczególny miłośnik
dóbr niebieskich, dopóki żył w ciele, nie przyjął żadnej własności na
ziemi, iżby doskonalej i radośniej posiąść dobro w całej jego pełni. Nie
chciał posiadać po części, przeto posiadł w całości, i zamienił
doczesność na wieczność. Wszędzie wszystkim przychodzi z pomocą,
wszędzie dla wszystkich jest bliski. Zaprawdę, on, miłośnik jedności,
nie traci uczestnictwa z nami.
120. Żyjąc jeszcze wpośród grzeszników, przebiegał całą ziemię i
przepowiadał. Królując już z aniołami na wysokościach, łatwiej od myśli
biegnie jako posłaniec najwyższego Króla i wszystkim ludom świadczy
chwalebne dobrodziejstwa. Dlatego wszystkie ludy czczą go i sławią,
chwalą i uwielbiają. Naprawdę, wszyscy uczestniczą tu we wspólnym dobru.
Któż potrafi zliczyć ilość i kto może wyrazić jakość cudów, jakich Pan
raczy wszędzie dokonywać przez jego pośrednictwo?
Ileż w samej Francji Franciszek dokonuje cudów, gdzie król i królowa
Francuzów oraz wszyscy magnaci śpieszą, by ucałować i uczcić zagłówek,
jakiego święty Franciszek używał w czasie choroby? Gdzie również mędrcy
sławni na cały świat i mężowie najbardziej uczeni, których największą
ilość na całej ziemi kształci zazwyczaj Paryż, pokornie i bardzo
pobożnie czczą, podziwiają i wielbią Franciszka, człowieka bez
wykształcenia, przyjaciela prawdziwej prostoty i całkowitej szczerości.
Prawdziwie był on Franciszkiem, jako że górował nad wszystkimi sercem
wolnym-francum i szlachetnym. Ci, którzy doświadczyli jego
wielkoduszności, wiedzą, jak we wszystkim był wolny, jak wyrozumiały,
jak we wszystkim bezpieczny i odważny, z jaką mocą, z jakim zapałem
ducha podeptał wszystko, co światowe.
A cóż powiem o innych częściach świata, w których za pośrednictwem jego
przepasek ustępują choroby, pierzchają dolegliwości, a wielka ilość
ludzi obojga płci zostaje uwolniona od swych nieszczęść, tylko za samy-m
wezwaniem jego imienia.
121. Przy jego grobie ciągle dzieją się nowe cuda, a w miarę pomnażania
się modlitw w tym miejscu czciciele upraszają chwalebne dobrodziejstwa
dla duszy i ciała. Ślepym powraca wzrok, głuchym naprawia się słuch,
chromi znowu chodzą; niemy mówi, sparaliżowany skacze, trędowaty jest
czysty, opuchły nabywa subtelności; cierpiący na rozmaite i różne
schorzenia otrzymują upragnione zdrowie. Tak to jego umarłe ciało leczy
żywe ciała, jak kiedyś, gdy był żywy, wskrzeszał umarłych na duszy.
Słyszy to i rozumie Biskup Rzymski, najwyższy z wszystkich biskupów,
wódz chrześcijan, pan świata, pasterz Kościoła, pomazaniec Pana,
wikariusz Chrystusa. Cieszy się i raduje, entuzjazmuje się i weseli, że
za swoich czasów widzi odnawianie się Kościoła Bożego przez nowa
tajemnice, a starodawne cuda. A to w jego synu, którego nosił w swoim
świętym łonie, tulił do serca, karmił słowem i uczył pokarmem zbawienia.
Słyszą i inni stróże Kościoła, pasterze owczarni, obrońcy wiary,
przyjaciele oblubieńca, jego przyboczni, zawiasy świata, czcigodni
kardynałowie. Gratulują Kościołowi, cieszą się razem z papieżem,
wychwalają Zbawiciela, który w najwyższej i niewymownej mądrości, w
najwyższej i nieogarnionej łasce, w najwyższej i nieoszacowanej dobroci,
wybrał to, co „głupie i słabe u świata" (1 Kor 1, 27), żeby w ten sposób
pociągnąć do siebie to, co mocne. Całe królestwo zrodzone z katolickiej
wiary przepełnia się radością i zagłębia w świętej pociesze.
122. Ale nagle zmienia się stan rzeczy. W międzyczasie nowa sprawa
wyłania się na świecie. Szybko burzy się pokój, zapala się żagiew
nienawiści, wojna domowa i wewnętrzna rozdziera Kościół. Rzymianie,
rodzaj buntowniczy i okrutny, jak zwykle srożą się na swoich sąsiadów i
bezczelnie wyciągają ręce „po świętości" (por. 1 Mch 14, 31). Znamienity
papież Grzegorz usiłuje stłumić powstałe zło, powściągnąć wściekłość,
ułagodzić impet, i jak obronna wieża Chrystusa ochronić Kościół. Walą
się liczne niebezpieczeństwa, rosną liczne straty, a na pozostałych
obszarach świata powstaje przeciw Bogu moc grzeszników.
Cóż zatem? Jako bardzo doświadczony wymierza przyszłe wypadki, waży
obecne, i zostawia Miasto buntownikom, żeby świat zachować i obronić
przed buntem. Dlatego przybywa do miasta Rieti, gdzie zostaje przyjęty z
honorami, jak przystoi. Stąd śpieszy do Spoleto, gdzie wszyscy witają go
z szacunkiem Pozostaje tam na niewiele dni. Po zebraniu informacji o
stanie Kościoła przybywa, łaskawie w towarzystwie czcigodnych kardynałów
do służebnic Chrystusowych, umarłych i pogrzebanych dla świata. Ich
święte zachowanie; najwyższe ubóstwo i chwalebny porządek życia, wzrusza
do łez jego i wszystkich innych pobudza do pogardy świata; zapala do
życia w celibacie. O, kochana pokoro, żywicielko wszystkich łask!
Książę: całej ziemi, następca księcia apostołów, nawiedza ubożuchne
kobiety, przychodzi do wzgardzonych, niskich i uwięzionych. Chociaż ta
zniżająca się pokora jest rzeczą słuszną, to jednak taki niezwykły jej
przykład nie był znany wielu po przednim stuleciom!
123. Spieszy już, śpieszy do Asyżu; gdzie spoczywa chwalebny depozyt, co
odsunie zeń wszelkie cierpienie i natarczywą troskę. Na jego wjazd
cieszy się cały region, miasto napełnia się entuzjazmem, wielka rzesza
ludu radośnie świętuje, a dzień jaśnieje nowymi światłami. Wszyscy
wychodzą na jego spotkanie i wszyscy chcą pełnić uroczystą straż.
Wychodzi mu naprzeciw pobożna wspólnota ubogich braci, a każdy śpiewa
miłe pieśni pomazańcowi Pańskiemu. Wikariusz Chrystusa dociera na
miejsce. Najpierw schodzi do grobu świętego Franciszka, wita go
żarliwie, ze czcią. Wzdycha, bije się w piersi, płacze i z wielką
pobożnością chyli czcigodną głowę.
Tymczasem organizuje się uroczyste posiedzenie dotyczące świętej
kanonizacji. W tym celu zwołuje się dostojne grono kardynałów. Zewsząd
przychodzi wielu tych, którzy zostali uwolnieni od swych nieszczęść
przez świętego Bożego, i stąd jawi się wielka ilość cudów: potwierdza
się je, sprawdza, przesłuchuje, przyjmuje.
W międzyczasie naglące urzędowe sprawy, pewne nowe zagrożenia, odwołują
uszczęśliwionego papieża do Perugii. Wszakże za hojną i szczególną łaską
znów wraca do Asyżu, na sprawę najważniejszą. Wreszcie ponownie udaje
się do Perugii, gdzie dla rozpatrzenia tej sprawy w pałacu pana papieża
zbiera się święte zgromadzenie. Wszyscy są zgodni, wszyscy mówią to
samo. Czytają cuda i bardzo podziwiają, w najwyższych pochwałach wynoszą
życie i sposób bycia błogosławionego ojca.
124. Mówią, że "prześwięte życie tego najbardziej świętego człowieka nie
potrzebuje poparcia cudami, bo przekonała nas prawda tego, cośmy sami
widzieli i sami dotykali" (por. 1J 1, 1). Wszyscy są zachwyceni, cieszą
się, płaczą, a w ich łzach tkwi wielkie błogosławieństwo, Już, już
wyznaczają święty dzień, w którym cały świat napełni się zbawienną
radością. Nadchodzi uroczysty dzień czcigodny dla całego wieku, co nie
tylko na ziemię, ale i na niebieskie pokoje nieci wzniosłą radość.
Zwołują się biskupi, przybywają opaci, stawiają się prałaci Kościoła z
najdalszych nawet stron, król zaszczyca swą obecnością, nadciąga wielka
liczbą książąt dostojników. Wszyscy towarzyszą panu całego wiata i razem
z nim we wspaniałym korowodzie wchodzą do miasta Asyżu, Przychodzą na
,miejsce przygotowane na tak uroczysty zjazd. Uszczęśliwiony papież oraz
całe zebranie wspaniałych kardynałów, biskupów i opatów zajmuje miejsca.
Tam nadzwyczajna ilość księży i kleryków, tam szczęsne i święte
zgromadzenie zakonników, tam skromne dziewice za świętymi zasłonami, tam
olbrzymi tłum wszelkiego ludu, prawie niezliczona rzesza ludzi obojga
płci. Ciągną ze wszystkich stron. Ludzie każdego wieku usiłują dostać
się do tego wielkiego zgromadzenia. „Są tu mały i wielki, podległy swemu
panu i wolny" (por. Job 3, 9).
125. Stoi najwyższy kapłan, oblubieniec Chrystusowego Kościoła, otoczony
tak wielką ilością różnorakich dzieci, a na jego głowie korona chwały,
naznaczona znakiem świętości. Stoi ozdobiony papieską tiarą; ubrany w
święte szaty, spinane złotem i wysadzane drogimi kamieniami. Stoi
pomazaniec Pański w złocistej wspaniałości, przyodziany w błyszczące i
kształtne klejnoty. Przyciąga oczy wszystkich. Otaczają go kardynałowie
i biskupi, zdobni we wspaniałe łańcuchy, lśniący śnieżno białymi
szatami. Wyrażają obraz niebiańskiego piękna, przedstawiają radość
uwielbionych.
Cały lud oczekuje słowa radości, słowa wesela, słowa nowego, słowa
pełnego słodyczy, słowa chwały, słowa wieczystego błogosławieństwa.
Najpierw przemawia do całego ludu papież Grzegorz, i z miodopłynnym
uczuciem, dźwięcznym głosem wygłasza pochwałę Boga. A także w
wyśmienitej mowie wychwala świętego ojca Franciszka, a wspominając i
wieszcząc sposób i czystość jego życia, cały zalewa się łzami. Jego mowa
ma taki początek: „Jak gwiazda zaranna pośród chmur, jak pełny księżyc
we dni swoje; jak słońce jaśniejące, tak on zaświecił w świątyni Boga" (Syr
50, 6-7).
Kończy się „mowa wierna i godna wszelkiego uznania" (1Tm 1, 15), a jeden
z subdiakonów pana papieża, imieniem Oktawian, bardzo głośno czyta wobec
wszystkich cuda Świętego. Pan Ranieri, kardynał diakon, o wybitnie
przenikliwym umyśle, sławny z pobożności i szlachetnych obyczajów,
wyjaśnia je, w świętych słowach i pełen łez. Pasterz Kościoła cieszy
się, a dobywając z piersi głębokie westchnienia i wybuchając szlochem,
wylewa potoki łez. Także wszyscy inni prałaci Kościoła rzewnie płaczą, a
strugi ich łez skrapiają im święte szaty. Wreszcie wszystek lud, ciężko
zmęczony napiętym oczekiwaniem, płacze.
126. Uszczęśliwiony papież wyciąga ręce ku niebu a woła donośnym głosem:
„Na cześć i chwałę wszechmogącego Boga Ojca i Syna i Ducha Świętego,
chwalebnej Dziewicy Maryi, świętych Apostołów Piotra i Pawła, i na
chlubę Kościoła Rzymskiego, za radą braci naszych i innych prałatów,
czcząc na ziemi błogosławionego ojca Franciszka, którego Pan uwielbił w
niebiesiech, postanawiamy wpisać go do katalogu Świętych i obchodzić
jego święto w dniu jego śmierci."
Po tym ogłoszeniu czcigodni kardynałowie razem z panem papieżem intonują
głośno Te Deum laudamus. Podnosi się wołanie licznego ludu chwalącego
Boga. Ziemia rozbrzmiewa ogromnymi głosy, powietrze wibruje krzykiem
radości, a grunt zrasza się łzami. Śpiewają nowe pieśni, a słudzy Boży
wykonują religijne melodie. Słychać tam miłe dźwięki instrumentów i
modulowany śpiew religijnych pieśni. Wionie bardzo przyjemny zapach, a
radosna melodia porusza uczucia wszystkich. Dzień jaśnieje, a jeszcze
bardziej barwią go iskrzące promienie. Tam zielone gałązki oliwek i
świeże liście innych drzew. Tam świąteczny ubiór, co na wszystkich lśni
się, błyszczy i zdobi, a błogosławieństwo pokoju uwesela serca
zebranych.
Wreszcie szczęsny papież Grzegorz wstaje z wysokiego tronu i po
zniżających się stopniach wchodzi do sanktuarium, aby sprawować modły i
ofiary. Drżącymi ze szczęścia wargami całuje grób, zawierający święte i
Bogu poświęcone ciało. Ofiaruje i zanosi modły, celebruje święte
tajemnice. Koło niego wieńcem stoją bracia, sławiąc, adorując i
błogosławiąc wszechmogącego Boga, który dokonał wielkich rzeczy po całej
ziemi. Cały lud mnoży pochwały Boga i na cześć najwyższej Trójcy składa
świętemu Franciszkowi dary sakralnych dziękczynień. Amen.
A dokonało się to w mieście Asyżu, w drugim roku pontyfikatu pana
papieża Grzegorza Dziewiątego, septimo, decimo die katendarum mensis
augusti (tzn. 16 lipca 1228 roku, w IX niedzielę po Zielonych Świętach).
UBRANIE UBOGIEGO RYCERZA. WIZJA POWOŁANIA
5. Pewnego dnia spotkał się z ubogim rycerzem, prawie nagim. Tchniony
litością, dla miłości Chrystusa, hojnym gestem dał mu swoje własne
szaty, starannie sporządzone, w które był ubrany.
Czyż uczynił coś mniej od świętego Marcina? Obaj mieli ten sam zamiar i
spełnili taki sam uczynek, wszakże różnili się sposobem. Franciszek dał
najpierw szaty, a potem resztę; tamten odwrotnie, najpierw rozdał
wszystko, a na końcu szaty. Obydwaj żyli na świecie jako ubodzy i
skromni, obaj też weszli do nieba jako bogaci. Marcin, rycerz ale ubogi,
ubrał biednego przeciętym płaszczem; Franciszek, nie rycerz ale bogaty,
ubrał biednego rycerza w całkowite odzienie. Obydwaj po wypełnieniu
nakazu Chrystusowego zasłużyli na nawiedzenie przez Chrystusa za pomocą
wizji, przy czym pierwszy został pochwalony za doskonałość, a drugi jak
najłaskawiej zaproszony do tego, czego mm jeszcze brakowało do
doskonałości.
6. Wkrótce bowiem ukazuje mu się w wizji wspaniały pałac w którym
spostrzega różny sprzęt zbrojeniowy i bardzo piękną oblubienicę. W
czasie snu Franciszek zostaję zawołany po imieniu i pociągnięty
obietnicą otrzymania tego wszystkiego. Dlatego usiłuje iść do Apulii,
aby dostąpić zaszczytnego stanu rycerskiego. Cielesny duch dyktuje mu
cielesne rozumienie doznanej wizji, podczas gdy w skarbcu mądrości Bożej
kryje się sens o wiele szczytniejszy.
Przeto pewnej nocy, podczas snu, ktoś po raz drugi przemawia do niego
poprzez wizję i pilnie pyta, dokąd chce podążyć. A kiedy Franciszek
opowiada mu swój zamiar i mówi, że udaje się do Apulii, by pełnić służbę
rycerską, zostaje troskliwie zapytany: Kto może mu lepiej zrobić, sługa
czy pan? Franciszek rzecze: „Pan.” A tamten: „Dlaczego więc szukasz
sługi zamiast pana?” A Franciszek: „Panie, co chcesz, abym czynił?” A
Pan do niego powiada: „Wróć do swej ziemi rodzinnej, ponieważ tam
dokonam duchowego wypełnienia twojej wizji.”
Wrócił bez zwłoki, stawszy się już wtedy wzorem posłuszeństwa. Poprzez
zaparcie się własnej woli stał się z Szawła Pawłem. Paweł został
powalony na ziemię, a słodkie słowa, jakie usłyszał, stały mu za ciężkie
plagi. Franciszek zaś zmienił zbroję cielesną na duchową, a zamiast
sławy rycerskiej obrał naczelnictwo boskie.
Kiedy wielu zdumiewało się jego niezwykłą radością, mówił, że zostanie
wielkim księciem.
RZESZA MŁODZIEŃCÓW USTANAWIA GO SWOIM PANEM. JEGO PRZEMIANA
7. Zaczął przekształcać się w męża doskonałego, stawać się kimś innym.
Kiedy więc powrócił do domu, szli za nim synowie Babilonu. Chociaż dążył
już do czego innego, niż oni, ciągnęli go na siłę. Albowiem rzesza
młodzieńców z miasta Asyżu, którym on niegdyś torował drogę do próżnych
uciech, teraz zaczęła go zapraszać na zespołowe uczty, którym zawsze
towarzyszyła rozwiązłość i błazeństwa. Wybrali go na wodza, jako że po
wiele razy doświadczali jego hojności i wiedzieli niewątpliwie, że
będzie pokrywał koszty za wszystkich.
Robią się posłusznymi, żeby napełnić brzuchy, znoszą poddaństwo, żeby
móc się nasycić. On nie odrzuca ofiarowanego zaszczytu, żeby nie wydać
się skąpym, i wśród świętych rozmyślań pamięta o dworności. Przygotowuje
wystawny obiad, dubluje smaczne potrawy. Najedzeni aż do wymiotów
paskudzą place miasta pijackimi śpiewkami. Franciszek idzie za nimi, w
rękach niosąc laskę, jak pan. Ale powoli odłącza się od nich ciałem,
jako że już przedtem duchem zupełnie stał się głuchy na ich piosenki; w
sercu swym śpiewa Bogu.
Wówczas, jak sam opowiadał, został napełniony taką wielką słodyczą Bożą,
że nie mogąc jej wyrazić, wcale nie mógł ruszyć się z miejsca.
Przeniknięty został jakimś uczuciem duchowym, porywającym ku rzeczom
niewidzialnym. Pod jego wpływem wszystko, co ziemskie, uznał za coś bez
znaczenia i za byle co.
Zaprawdę zdumiewająca to łaskawość Chrystusa, który tym, co czynią
rzeczy pospolite, udziela najwyższych darów, a w potopie wielkich wód
zachowuje i chroni swą własność. Chrystus bowiem karmi rzesze chlebem i
rybami; grzeszników nie odrzuca od swojej uczty; a gdy chcą Go obwołać
królem, uchodzi i wstępuje na górę, aby się modlić.
To, czego Franciszek dostąpił, są to mysteria Boże, a wiedza, do jakiej
został doprowadzony, nie wiedząc o tym, jest mądrością doskonałą.
POKUSA DIABELSKA I ODPOWIEDŹ BOGA. POMOC DLA TRĘDOWATYCH
Spośród wszystkich nieszczęsnych potworności świata Franciszek
najbardziej spontanicznie brzydził się trędowatymi. Otóż pewnego dnia,
kiedy jechał konno w pobliżu Asyżu, napotkał na wprost siebie
trędowatego. Chociaż zdjął go niemały wstręt i obrzydzenie, wszakże aby
nie przekroczyć otrzymanego rozkazu i nie złamać powierzonej sobie
tajemnicy, zsiadł z konia i przystąpił, by go ucałować. Trędowaty
wyciągnął rękę, by coś otrzymać, a on wręczył mu pieniądze i ucałował.
Zaraz wsiadł na konia, zwracał się tu i tam, jako że zewsząd ciągnęło
się wolne pole, bez zasłaniających przeszkód, ale tego trędowatego już
nie ujrzał więcej.
Przepełniony podziwem i radością po kilku dniach stara się zrobić
podobnie. Udaje się do mieszkań dla trędowatych, wręcza każdemu
trędowatemu pieniądze i całuje go w rękę i usta. W ten sposób to, co
gorzkie, przyjmuje jako słodkie i przygotowuje się mężnie do zachowania
wszystkiego, co jeszcze nastąpi.
OBRAZ UKRZYŻOWANEGO, KTÓRY PRZEMÓWIŁ DO NIEGO I CZEŚĆ, JAKĄ MU ODDAWAŁ
10. Doskonale już zmieniony na sercu, a wkrótce mający zmienić się i na
ciele, pewnego dnia przechodził koło kościoła Świętego Damiana, który
był prawie że w ruinie, przez wszystkich opuszczony.
Prowadzony przez ducha wstępuje, żeby się pomodlić. Upada pokornie i
pobożnie przed Ukrzyżowanym. Doznaje niezwykłych nawiedzeń łaski, tak że
czuje się kimś innym, niż wszedł. Rzecz od wieków niesłyszana, bo oto
obraz Chrystusa ustami wziętymi z malowidła przemawia doń, nagle
osłupiałego, wołając go po imieniu: „Franciszku, idź; napraw mój dom;
który, jak widzisz, cały idzie w ruinę.” Franciszek zdjęty strachem
niemało się zdumiewa i na skutek tych słów prawie odchodzi od zmysłów.
Jest gotów do posłuszeństwa, cały zbiera się do wykonania rozkazu. A że
wówczas odczuł w sobie niewymowną przemianę, czego nawet on sam nie
umiał wyrazić, przeto i nam trzeba tu zamilknąć.
Odtąd jego świętą duszę przebiło współcierpienie z Ukrzyżowanym, i jak
można zbożnie sądzić, wycisnęły się wówczas na jego sercu, choć jesz nie
na ciele, stygmaty czcigodnej Męki.
11 Rzecz dziwna i niesłyszana przez nasze czasy! Któż by się nad tym nie
zdumiewał? Kto kiedy znał coś podobnego? Któż może wątpić, że
Franciszkowi, kiedy już powracał do ojczyzny, ukazał się Ukrzyżowany;
skoro już wtedy, kiedy był w świecie i jeszcze całkiem nim nie
wzgardził, przemówił doń Chrystus z drzewa krzyża, w nowym i
niesłychanym cudzie? Od tej godziny, w której przemówił doń Umiłowany,
rozpłynęła się jego dusza (por. Pnp 5, 6). Niedługo potem miłość jego
serca ujawniła się poprzez rany ciała.
Od tego czasu nie mógł powstrzymać się od płaczu. Nawet głośno płakał
nad męką Chrystusa, jakby zawsze miał ją przed oczyma. Wzdychaniami
napełniał drogi, a wspominając rany Chrystusowe, nie dawał się
pocieszyć. A gdy przyczynę bólu wyjawiał pewnemu zaufanemu
przyjacielowi, zaraz powodował owego przyjaciela do gorzkich łez.
Oczywiście, nie zapomniał o roztaczaniu troski nad owym świętym
wizerunkiem Ukrzyżowanego, ani nie zaniedbał jego rozkazania.
Niezwłocznie dał pewnemu kapłanowi pieniądze, by zakupił lampę i oliwę,
iżby święty wizerunek nawet na chwilę nie był pozbawiony światła. Potem
rączo zabrał się do wykonania reszty, przykładająć się niezmordowanie do
naprawiania tego kościoła. Bo chociaż boskie słowa powiedziane mu
dotyczyły tego Kościoła, który Chrystus nabył swoją własną krwią, to
jednak on nie od razu wzniósł się tak wysoko, lecz powoli przechodził od
ciała do ducha.
PRZEŚLADOWANIE PRZEZ RODZONEGO OJCA I BRATA
12. Chociaż Franciszek oddaje się już dziełom pobożności, jego ojciec
według ciała prześladuje go. Jego służbę Chrystusowi uważa za szaleństwo
i wszędzie obrzuca go złorzeczeniami. Przeto sługa Boży przywołuje
pewnego człowieka z ludu, pospolitaka, obiera go sobie za ojca i prosi,
żeby mu błogosławił wtedy, kiedy własny ojciec będzie mu złorzeczył. W
ten sposób wprowadza w czyn słowo prorockie i faktami pokazuje, co
znaczy ta mowa: „Oni będą złorzeczyć, a ty będziesz błogosławił” (Ps
108, 28).
Mąż Boży oddał ojcu pieniądze, które pierwotnie miał zamiar wydatkować
na prace przy wspomnianym kościele. Poradził mu to biskup miasta, mąż
bardzo zacny, iż nie godzi się brać żadnych pieniędzy, źle nabytych, i
obracać je na użytek święty. A on, przy obecności wielu zebranych
słuchaczy, powiedział: „Odtąd swobodnie będę mówił: „Ojcze nasz, któryś
jest w niebie,” a nie ojcze Piotrze Bernardone, któremu oto oddaję nie
tylko pieniądze, ale odstępuję też całe ubranie. Nagi więc pójdę do
Pana.”
O wolny duchu męża, któremu wystarczy już sam Chrystus! Spostrzeżono
wówczas, że mąż Boży nosił włosiennicę pod ubraniem, jako że bardziej
cieszył się z posiadania cnót, aniżeli z pozornego wyglądu.
Jego brat według ciała, za wzorem ojca, dokuczał mu zjadliwymi słowami.
Gdy pewnego ranka, w porze zimowej, ów przewrotny człowiek zauważył
Franciszka trwającego na modlitwie, okrytego w liche szaty i drżącego z
zimna, rzekł do pewnego swego współobywatela: „Powiedz Franciszkowi,
żeby ci zechciał sprzedać odrobinę potu za jeden szelążek.” Mąż Boży,
usłyszawszy to, bardzo się uradował i z uśmiechem odpowiedział:
„Zaprawdę, ja go bardzo drogo sprzedam memu Panu.”
Nic bardziej prawdziwego, bo teraz pod słońcem wziął nie tylko sto, ale
tysiące razy więcej, a w przyszłości osiągnął życie wieczne nie tylko
dla siebie, ale i dla wielu innych.
ROZWAGA ŚW. FRANCISZKA
22. Pewnej nocy, kiedy już wszyscy ułożyli się na spoczynek, jedna z
owiec woła: „Bracia, umieram, umieram z głodu!” Natychmiast pasterz
trzody wstaje i śpieszy, by odpowiednio zapobiec potrzebie umierającej
owieczki. Każe przygotować stół, choć zastawiony prostymi potrawami,
gdzie brak wina, jak często bywało, zastępuje woda. Sam pierwszy zaczyna
jeść, a także innych braci zaprasza do stołu, a to w imię miłości, żeby
ów brat nie rumienił się ze wstydu.
A gdy już skończyli posiłek, dla uzupełnienia obowiązku miłości, ojciec
wykłada synom długą parabolę o cnocie rozwagi. Każe zawsze składać Bogu
ofiarę przyprawioną solą i pilnie upomina, by w sprawowaniu służby Bożej
każdy liczył się z własnymi siłami. Twierdzi, że nierozważne odmawianie
ciału jego potrzeby jest grzechem, podobnie jak dawanie mu za dużo, pod
wpływem zachłanności na jedzenie. I dodaje: „Wiedzcie, najdrożsi, że
jeżeli teraz jadłem; to robiłem to nie z chęci jedzenia, ale zrobiłem
wyjątek, gdyż tak kazała miłość braterska. Bierzcie tu przykład z
miłości, a nie z jedzenia, ponieważ jedzenie służy obżarstwu, a miłość
duchowi.”
PRZEWIDYWANIE RZECZY PRZYSZŁYCH; POWIERZENIE ZAKONU KOŚCIOŁOWI
RZYMSKIEMU, PEWNA WIZJA
24. Kiedy tak mąż Boży coraz częściej te i podobne rzeczy przetrawiał w
duchu, pewnej nocy, gdy spał, ujrzał takie widzenie. Widział małą i
czarną kurę, podobną do domowego gołębia, całą obrośniętą w pióra, razem
z nogami. Miała niezliczoną ilość kurcząt, które w podnieceniu tłoczyły
się wokół kury, nie mogąc wszystkie zmieścić się pod jej skrzydła.
Mąż Boży wstał ze snu, zastanowił się w sercu i sam sobie wytłumaczył
swą wizję. Rzecze: „Tą kurą jestem ja, mały wzrostem i czarny z natury,
któremu poprzez niewinność życia ma przysługiwać gołębia prostota, co
wprawdzie w doczesności jest bardzo rzadka, ale doskonale wzlatuje ku
niebu. Kurczętami są bracia, rozmnożeni w liczbę i łaskę, których
Franciszek nie zdoła obronić przed napastliwością ludzi i sprzeciwami
języków.”
„Pójdę więc i polecę ich świętemu Kościołowi Rzymskiemu, który rózgą
swej władzy ukróci złośliwców, a synom Bożym pozwoli wszędzie cieszyć
się wolnością, a to dla rozrostu zbawienia wiecznego. Synowie niech
poznają z tego słodkie dobrodziejstwo matki i niech zawsze ze
szczególnym oddaniem idą jego czcigodnymi śladami. Pod jego opieką nie
będzie w zakonie złego zdarzenia, ani syn Beliala nie przejdzie
bezkarnie przez winnicę Pana. Sam on jako święty będzie dbał o chwałę
naszego ubóstwa i nie dopuści do tego, by naszą wymowną pokorę
zaciemniła chmura pychy. Zachowa wśród nas nietknięte więzy miłości i
pokoju, jak najostrzej karząc dysydentów. W jego obliczu stale będzie
kwitnąć święte zachowanie czystości ewangelicznej, i ani na godzinę nie
ścierpi on upadku „woni życia” (Ps 91, 13; 2 Kor 2, 15).
Takie było całe zamierzenie świętego Bożego w tym staraniu o powierzenie
się Kościołowi. Ta konieczność polecenia się jest niewzruszonym dowodem,
że mąż Boży przewidywał przyszłość.
ROZPOZNANIE TAJNIKÓW SERCA JEDNEGO Z BRACI
31. W tym czasie, kiedy Święty wrócił zza morza, miał za towarzysza
brata Leonarda z Asyżu. Zdarzyło się, że był zmęczony drogą i jako
znużony jechał trochę na ośle. Idący razem towarzysz był też niemało
sfatygowany, i ulegając ludzkiemu odruchowi, mówi sam do siebie: „Nie
byli kolegami w zabawie rodzice jego i moi, a przecież on jedzie, a ja
pieszo prowadzę osła.” Tak pomyślał, a oto zaraz Święty schodzi z osła i
mówi: „Nie, bracie, nie wypada, żebym ja jechał, a ty szedł pieszo,
ponieważ w świecie byłeś ode mnie szlachetniej urodzony i możniejszy.”
Brat całkiem osłupiał i zmieszany ze wstydu zrozumiał, że Święty go
przeniknął. Upadł mu do nóg i ze łzami przyznał się do swej myśli oraz
prosił o wybaczenie.
UWOLNIENIE LUDZI Z GRECCIO OD WILKÓW I OD GRADU
35. Święty chętnie przebywał na placówce braci w Greccio, a to z dwu
powodów: dlatego, że była bogata w ubóstwo, i dlatego, że w odlegle
położonej celce, zrobionej z występu skalnego, mógł swobodnie oddawać
się ćwiczeniom duchownym Jest to miejsce, w którym przedtem obchodził
narodzenie Dzieciątka Betlejemskiego, sam stawszy się dzieckiem z
Dziecięciem.
Ale zdarzyło się, że tamtejsi mieszkańcy byli trapieni nieszczęściami.
Liczne srogie wilki zjadały nie tylko bydlęta, ale i ludzi, a grad rok w
rok niszczył im pola i winnice. Przeto pewnego dnia, gdy święty
Franciszek kazał do nich, powiedział: „Na cześć i chwałę wszechmogącego
Boga, słuchajcie prawdy, jaką wam głoszę: Jeśli każdy z was wyzna swe
grzechy i spełni godne owoce pokuty, to zapewniam was, że cała ta klęska
odstąpi. Bóg wejrzy na was i pomnoży w dobra doczesne.” Mówił dalej:
„Wszakże i to słyszcie, co znowu wam powiem, że jeśli potem staniecie
się niewdzięczni i wrócicie do wymiotów, plaga ponowi się, kara podwoi i
jeszcze większy gniew rozsroży się nad wami.”
36. Tak więc ze względu na zasługi i modlitwy świętego ojca stało się,
że od tej godziny ustały klęski, minęły niebezpieczeństwa, nie trapiły
ich wilki, ani burze gradowe. Co więcej, jeśli kiedy w pobliskiej
okolicy grad pustoszył pola, to zbliżając się do ich granic, albo tam
się kończył, albo zwracał się w inną stronę.
Korzystając ze spokoju, bardzo się pomnożyli w liczbę i zbogacieli w
dobra doczesne: Ale dostatek zrobił to, co zwykle: stłuścieli na twarzy
i zaślepili się tłuszczem doczesności, czy raczej gnoju, wpadli w
grzechy gorsze, niż dawniej, zapomnieli o Bogu, który ich ocalił.
Wszakże nie uszło im bezkarnie, gdyż wyrok boskiej sprawiedliwości
łagodniej karze zwyczajnego grzesznika, niż recydywistę. Gniew Boży
powstał przeciw nim. Wróciły znów poprzednie nieszczęścia, do których
dołączył się ponadto miecz ludzki oraz śmiertelność nakazana z nieba,
która wielu pochłonęła. Wreszcie cały kasztel został spalony mściwymi
płomieniami. Oczywiście jest rzeczą sprawiedliwą, żeby zniszczeli ci,
którzy tyłem odwracają się do trzymanych dobrodziejstw.
ZAPOWIEDŹ KOBIECIE, ŻE JEJ MĄŻ SIĘ NAWRÓCI
38. W owych dniach, kiedy mąż Boży był w drodze do Celle koło Kortony,
pewna szlachcianka z kasztelu, zwanego Volusiano, usłyszawszy o tym,
pośpieszyła do niego. Zmęczyła się długą drogą, jako że była bardzo
delikatna i wątła, wszakże dotarła do Świętego. Święty ojciec, widząc
jej zmęczenie i przerywany oddech, użalił się jej i zapytał: „Czego
sobie pani życzy?” A ona: „Ojcze, abyś mnie pobłogosławił.” A Święty:
„Jesteś zamężna, czy niezamężna?” Odpowiada: „Ojcze, mam męża bardzo
okrutnego, który przeszkadza mi w służeniu Jezusowi Chrystusowi. Moim
głównym zmartwieniem jest to, że z powodu przeszkody ze strony męża nie
mogę iść za dobrą wolą, jaką Pan mię natchnął. Dlatego, o Święty, proszę
módl się za nim, aby boskie miłosierdzie upokorzyło jego serce.”
Ojciec podziwiał mężnego ducha w niewieście, dojrzały umysł w młodej
kobiecie i wzruszony litością; rzecze: „Idź, błogosławiona córko, i
wiedz, że wnet będziesz mieć pociechę ze swego męża.” I dodał: „Powiedz
mu od Boga i ode mnie, że teraz jest czas zbawienia, a potem już tylko
czas sprawiedliwości.”
Kobieta, otrzymawszy, błogosławieństwo, wróciła, zastała męża i
powtórzyła mu słowa Świętego. Zaraz spadł nań Duch Święty, ze starego
człowieka zrobił go nowym i sprawił, że odpowiedział z całą łagodnością:
„Pani, służmy Bogu, a zbawimy dusze nasze w naszym domu.” Żona odrzekła:
„Wydaje mi się, że jako fundament w duszy trzeba położyć
wstrzemięźliwość, a potem na niej wznosić inne cnoty.” On na to: „To
mnie tak samo odpowiada, jak i tobie.”
Odtąd przez wiele lat prowadzili życie celibatowe. Obydwoje szczęśnie
przenieśli się do wieczności tego samego dnia, on jako ofiara poranna;
ona jako ofiara wieczorna.
Szczęśliwa kobieta, która usposobiła małżonka właśnie do takiego życia!
Spełniło się na niej słowo Apostoła: „Mąż niewierzący zbawia się przez
żonę wierzącą” (1 Kor 7, 14). Ale takich, że posłużę się pospolitym
powiedzeniem, można dziś na palcach policzyć.
BRAT SKUSZONY PRAGNIE AUTOGRAFU ŚWIĘTEGO
49. Kiedy Święty przebywał na górze Alwerna, zamknięty w celi, jeden z
jego towarzyszy bardzo pragnął mieć krzepiące pismo ku czci Pana,
skreślone krótko ręką świętego Franciszka. Wierzył bowiem, że za pomocą
tego pisma wyjdzie cało albo przynajmniej mniej ucierpi od ciężkiej
pokusy, jaka go dręczyła, pokusy nie ciała, lecz ducha. Męczył się tym
pragnieniem, ale bał się wyjawić go otwarcie świętemu ojcu. Ale to,
czego nie powiedział mu człowiek, objawił Duch.
Pewnego dnia Franciszek zawołał go, mówiąc: „Przynieś mi kartę i
atrament, ponieważ chcę napisać słowa Pańskie i Chwalby, jakie
rozważyłem w sercu swoim.” Szybko przyniósł mu, o co prosił, a Święty
napisał własnoręcznie Chwalby Pana i słowa, jakie chciał, a na końcu
błogosławieństwo dla brata. Powiedział: „Weź sobie tę kartę i pilnie
strzeż jej aż do dnia swej śmierci.”
Zaraz ustąpiła wszelka owa pokusa; pismo zostało zachowane i w
przyszłości sprawiło rzeczy godne podziwu.
UBÓSTWO
55. Święty ojciec, przebywając na tym padole płaczu, gardził wszystkimi
bogactwami synów ludzkich, jak błahostkami, a że nastawiał się na cel
najbardziej wzniosły, dlatego z całego serca pożądał ubóstwa. Wziąwszy
pod uwagę, że było ono bliskie Synowi Bożemu, ale potem coraz bardziej
wyganiane z całego świata, zapragnął poślubić je dozgonną miłością. Tak
więc stał się miłośnikiem jego piękności. Aby przylgnąć do niego
mocniej, niż do małżonki, i aby z nim we dwoje stanowi jednego ducha,
nie tylko opuścił ojca i matkę, ale także wszystko odrzucił. Dlatego
obejmował je czystymi uściskami i nawet na jedną godzinę nie przestał
być jego małżonkiem. Synom swoim mówił, że ono jest drogą doskonałości,
zadatkiem i zastawem bogactw wiecznych. Nikt nie był tak żądny złota,
jak on ubóstwa, ani nikt nie dbał bardziej o strzeżenie skarbu, niż on o
tę ewangeliczną perłę.
Głównie raziło go to, co u braci, w domu lub na zewnątrz, spostrzegł
jako przeciwne ubóstwu. Rzeczywiście on sam od początku zakonu aż do
śmierci posiadał tylko tunikę, sznur i spodnie, nic innego. Jego ubogi
habit wskazywał, gdzie gromadził swe bogactwa. Stąd to radosny, stąd
pewny, stąd gotowy do biegu, cieszył się, że przemijające skarby
zamienił na stokroć większe.
ZDARZENIE Z POWODU PODUSZKI
64. Ponieważ wspomnieliśmy o łóżkach, dlatego może z pożytkiem będzie
przytoczyć coś innego. Święty od czasu, kiedy zwrócił się do Chrystusa i
zapomniał o tym, co należy do świata, nie chciał spać na materacu, ani
kłaść pod głowę poduszki z pierza. Od tego surowego rygoru nie
odstępował nawet w chorobie, ani w gościnie u obcych.
W pustelni Greccio zdarzyło się że kiedy doznał pogorszenia choroby
oczu; zmuszono go do używania małej poduszki. W pierwszą noc, bardzo
wcześnie rano, Święty woła socjusza i mówi doń: „Bracie, tej nocy nie
mogłem spać, ani ustać na modlitwie. Głowa mi drży, kolana się uginają,
całe ciało leci, jakbym najadł się chleba z żywicy. Wierzę, że diabeł
siedzi w tej poduszce, którą mam pod głową. Zabierz ją, bo nie chcę
dłużej mieć diabła pod głową”.
Brat współczuł narzekaniu ojca i rzuconą sobie poduszkę wziął, żeby ją
wynieść. Gdy wyszedł, zaraz stracił mowę i tak go trzęsło i skręcało, że
nie zdołał ani kroku ruszyć z W miejsca, ani jakoś posłużyć się rękami.
Po krótkiej chwili Święty, poznawszy to, zawołał go a on otrząsnął się,
wrócił i opowiedział, czego doznał. Święty mu rzekł: „Wieczorem, gdy
odmawiałem Completorium, wyraźnie poznałem, że diabeł wszedł do celi”. I
znowu: „Nasz nieprzyjaciel jest bardzo przebiegły i bystry Kiedy nie
może szkodzić duszy na wewnątrz, wtedy przynajmniej ciału daje materię
do narzekania.”
Niech to usłyszą ci, co na wszystkie boki okładają się poduszkami, żeby
gdy upadną, spadli na miękkie puchy. Diabeł chętnie idzie za zbytkiem,
rad towarzyszy wspaniałym łożom, zwłaszcza tam, gdzie żadna konieczność
do tego nie zmusza, a stan zakazuje. Natomiast „stary wąż” (Ap 12, 9)
unika człowieka ogołoconego, bądź dlatego, że gardzi wspólnotą z
biedakiem, bądź dlatego, że boi się wzniosłości ubóstwa. Jeśli brat
uważa na to, że w pierzach tkwi diabeł, zadowoli się słomianką pod
głową.
CIĘŻKIE SKARCENIE BRATA, KTÓRY DOTKNĄŁ PIENĄDZA
65. Franciszek, przyjaciel Boga, gardził jak najbardziej wszystkim, co
należy do świata, wszakże nade wszystko potępiał pieniądze. Od samego
początku swego nawrócenia lekceważył je i zawsze dawał do zrozumienia
wszystkim, co go naśladowali, że należy ich unikać jak samego diabła.
Sam troszczył się o to, by jego bracia jednakowo cenili i ważyli błoto i
pieniądze.
Pewnego więc dnia zdarzyło się, że pewien człowiek świecki wszedł do
kościoła Świętej Maryi z Porcjunkuli, aby się modlić. Jako ofiarę
położył przy krzyżu monetę. Gdy on wyszedł, jeden z braci po prostu
dotknął ją ręką i wrzucił we wnękę okienną. To, co uczynił, doszło do
Świętego. Widząc, że został pochwycony na gorącym uczynku, pośpieszył
prosić o przebaczenie i rzuciwszy się na ziemię gotów był na chłostę.
Święty zganił go i bardzo ciężko strofował za dotknięcie pieniądza.
Kazał mu własnymi ustami podnieść pieniądz z okna i we własnych ustach
wynieść go poza opłotki na kupę oślego gnoju. Brat ten chętnie wykonał
ten rozkaz, a serca wszystkich słyszących to napełnił lęk.
Na przyszłość wszyscy jeszcze bardziej gardzili pieniądzem, do gnoju tak
przyrównanym, i za pomocą nowych przykładów Franciszka co dzień
pobudzali się do takiej pogardy.
MONETA ZAMIENIONA W ŻMIJĘ
68. Mąż Boży przechodzi razem z socjuszem przez Apulię koło Bari.
Napotyka na drodze wielką sakwę, nabrzmiałą denarami, jaką zwykle nazywa
się workiem handlarzy. Socjusz namawia Świętego i nalega nań, żeby sakwę
zabrać z ziemi, a pieniądze rozdać ubogim. Wysławia miłość względem
ubogich i zachwala miłosierdzie za pomocą takiego rozdawnictwa. Święty
stanowczo wzbrania się przed uczynieniem tego i twierdzi, że ten
komentarz jest od diabła. Rzecze: „Synu, nie wolno zabierać cudzego; a
dawanie komuś cudzego nie zyskuje chwały za zasługę, ale karę za
grzech.” Odchodzą z tego miejsca, śpieszą w dalszą podróż.
Ale brat socjusz, omamiony fałszywą miłością bliźniego, nie daje za
wygraną i jeszcze usiłuje nakłonić Franciszka do grzechu. Święty zgadza
się, by wrócił na miejsce, nie dla spełnienia chęci brata, ale dla
okazania głupiemu boskiego misterium. Woła jakiegoś chłopca, który
siedzi przy źródle koło drogi, żeby tajemnicę Trójcy ujawnić przy pomocy
„dwu albo trzech świadków” (Mt 18, 16). We trzech wracają do worka,
widzą, że jest pękaty od denarów.
Święty zakazuje komukolwiek z nich przybliżyć się, iżby nasamprzód mocą
modlitwy odkryć ułudę diabła. Oddala się, „jakby na rzut kamienia” (Łk
22, 4), trwa na świętej modlitwie. Wraca z modlitwy, każe bratu podnieść
sakwę, która na skutek jego modlitwy zamiast pieniędzy zawiera żmiję.
Brat, jakby coś przeczuwając, drży i boi się, popada w jakiś inny
nastrój, niż zwykle. Wszakże z szacunku dla świętego posłuszeństwa
opanowuje wahanie serca i bierze sakwę do ręki. A oto z sakwy wypełza
niemała żmija, ujawniając bratu diabelski podstęp. A święty da niego:
„O, bracie, dla sług Bożych pieniądze są niczym innym, jak diabłem i
jadowitą żmiją.”
PRZYKŁAD, JAKI DAŁ W KURII PANA NA OSTII I ODPOWIEDŹ DANA BISKUPOWI
73. Kiedy czcigodnej pamięci papież Grzegorz był jeszcze kardynałem,
odwiedził go pewnego razu święty Franciszek. Gdy nadchodziła godzina
posiłku, poszedł za jałmużną, a wróciwszy, wyłożył na stół biskupa
kromeczki czarnego chleba.
Biskup, zobaczywszy to, nieco się zawstydził, najbardziej ze względu na
biesiadników nowo zaproszonych. Ojciec zaś wziął użebrane kromki i z
radosnym obliczem rozdał biesiadującym rycerzom i duchownym. Wszyscy
wzięli je z dziwną pobożnością, jedni zjedli, inni zaś z szacunkiem
schowali.
Po skończeniu obiadu biskup wstał i wziąwszy męża Bożego do swego
pokoju, podniósł ramiona i uściskał go. Powiedział: „Mój bracie,
dlaczego zrobiłeś mi taki wstyd w domu, który jest twoim i twoich braci,
że poszedłeś za jałmużną?”
A Święty do niego: „Raczej okazałem Wam cześć, gdyż uczciłem
największego z panów. Przecież Pan podoba sobie w ubóstwie, a
najbardziej w tym, które polega na dobrowolnym żebractwie. Ja zaś mam
sobie za godność królewską i znamienite szlachectwo naśladować tego
Pana, który będąc bogaty, dla nas stał się ubogi”. (por. 2 Kor 8, 9). I
dodał: „Więcej rozkoszy czerpię z ubogiego stołu, zastawionego małymi
jałmużnami, aniżeli ze stołów wielkich, na których jest prawie
niezliczona ilość dań.”
Biskup bardzo zbudowany powiedział do Świętego: „Synu, czyń to, co dobre
jest w oczach twoich, ponieważ Pan jest z tobą” (por. Rg 3, 18; Joz
1,9).
ZACHĘTA SŁOWEM I PRZYKŁADEM DO PROSZENIA JAŁMUŻNY
74. Na początku nieraz sam szedł za jałmużną, siebie ćwicząc, a braciom
oszczędzając wstydu. Ale widząc, że wielu nienależycie zważało na jego
wezwanie, razu jednego powiedział: „Najdrożsi bracia, Syn Boży był od
nas szlachetniejszy, a stał się dla nas ubogim na tym świecie (por. 2
Kor 8, 9). Z miłości ku Niemu wybraliśmy drogę ubóstwa, zatem nie
powinniśmy się wstydzić pójścia za jałmużną. Dziedzicom królestwa w
żaden sposób nie przystoi wstydzić się zadatku niebieskiego dziedzictwa.
Mówię wam, że wielu szlachetnie urodzonych i mądrych przyłączy się do
naszego zgromadzenia, którzy za honor poczytają sobie proszenie o
jałmużnę. Wy przeto, którzy jesteście ich pierwocinami, cieszcie się i
weselcie, i nie wzbraniajcie się przed, czynieniem tego, co macie
przekazać owym świętym następcom.”
SKARCENIE BRATA, KTÓRY NIE CHCIAŁ IŚĆ ZA JAŁMUŻNĄ
75. Święty Franciszek często mawiał, że prawdziwy Brat Mniejszy nie
powinien wykręcać się od chodzenia za jałmużną. Mówił: „Im ktoś jest
bardziej wziętym moim synem, tym bardziej ochotnym winien być do
kwestowania, ponieważ w ten sposób zgromadzi sobie zasługi.”
W pewnej miejscowości był pewien brat, żaden do jałmużny, cały do stołu,
Święty, zauważywszy, że jest on przyjacielem brzucha, konsumentem owoców
pracy, leniem do roboty, tak jednego razu mu nałożył: „Bracie mucho, idź
swoją drogą, ponieważ chcesz zjadać trud braci i lenić się w służbie
Bożej. Jesteś podobny do brata trutnia, co nie podejmuje się pracy
pszczół, ale miód chce zjadać pierwszy.”
Ów „cielesny” człowiek poznawszy, że, jego żarłoczność została
zdemaskowana; wrócił do świata, którego zresztą wcale nie był opuścił.
Wystąpił z zakonu. Był żaden do jałmużny, żaden więc na brata. Kto przy
stole jest żarłokiem, staje się wielkim diabłem.
FRANCISZEK RADZI ŻOŁNIERZOM, BY POPROSILI O JAŁMUŻNĘ
77. Zdarzyło się, że święty Franciszek, cały schorowany i już bliski
końca, znajdował się w miejscowości Nocera Umbra. Lud asyski wysłał po
niego swych posłów, uroczyście wyznaczonych, z żądaniem, by nikomu
innemu nie ustąpili chluby posiadania ciała męża Bożego. Kiedy żołnierze
ze czcią przewozili go na koniach, przybyli do pewnej ubogiej wioski,
zwanej Satriano. Tu, gdy głód i pora obiadu domagały się jedzenia,
żołnierze poszli, ale nie znaleźli nic do kupienia. Wrócili do świętego
Franciszka, mówiąc: „Trzeba, żebyś nam dał ze swych jałmużn, bo nic tu
nie możemy dostać do jedzenia.”
Święty odpowiedział i rzekł: „Dlatego nic nie znaleźliście, ponieważ
bardziej ufacie w waszych muchach, niż w Bogu.” Mianowicie „muchami”
nazywał denary. „Ale wracajcie do domów, po których-chodziliście, i
pokornie proście o jałmużnę, zamiast denarów ofiarując miłość Bożą! Nie
wstydźcie się, ponieważ po grzechu pierworodnym wszystko dawane nam jest
jako jałmużna. Ów wielki Jałmużnik użycza jej z wielkiej litości i
godnym i niegodnym.”
Żołnierze przełamali wstyd i szybko poszli prosić o jałmużnę. Za miłość
Bożą kupili więcej, niżeli za denary. Mianowicie wszyscy dawali im z
radością i na wyścigi. Nie zapanował głód tam; gdzie zapanowało możne
ubóstwo.
PORCJA KAPŁANA ZAMIENIONA W RYBĘ
78. W dawaniu jałmużny szukał raczej korzyści dla duszy, aniżeli pomocy
dla ciała, a sam dawał innym z siebie nie mniejszy przykład jej dawania,
aniżeli brania.
Kiedy przybył pod Alessandria w Lombardii, by głosić słowo Boże, pewien
mąż, bojący się Boga, o dobrej opinii, zbożnie przyjął go w gościnę.
Franciszek zniewolony pobożnością gospodarza przystał łaskawie na jego
prośbę, by ze względu na zachowanie świętej Ewangelii jeść ze
wszystkiego, co podadzą. Gospodarz zaraz zakrzątał się i starannie
przygotował mężowi Bożemu do jedzenia siedmioletniego kapłona.
Gdy Patriarcha ubogich siedział przy stole i rodzina cieszyła się jego
obecnością, z nagła stanął u drzwi syn Beliala, zbyty wszelkiej łaski,
udający ubóstwo w zakresie rzeczy potrzebnych do życia. Prosząc o
jałmużnę, mądrze powoływał się na miłość Boga i łzawym głosem żądał dla
siebie wsparcia ze względu na Boga. Gdy Święty usłyszał „imię nad
wszystko błogosławione” (Ps 71, 19) i „słodsze mu od miodu” (Sdz 14,
18), wziął łaskawie porcję podanego na stół ptaka, położył na chleb i
przekazał proszącemu. A co ten zrobił? Nieszczęśni zachował to, co
otrzymał, żeby Świętemu wyrządzić zelżywość.
79. Na drugi dzień Święty swoim zwyczajem głosił słowo Boże zebranemu
ludowi. Naraz ów szubrawiec wrzasnął i usiłował całemu ludowi pokazać
sztukę kapłona. Krzyczał: „Oto, jaki jest ten Franciszek, co tu
przepowiada, którego czcicie jako świętego! Zobaczcie mięso, jakie
wczoraj dał mi podczas jedzenia!”
Wszyscy łajali złośliwca i lżyli go jako opętanego przez diabła. Bo to,
co on usiłował przedstawić jako kawał kapłona, wszyscy widzieli naprawdę
jako rybę. Samże on, nędzny, zdumiony cudem, musiał przyznać to; co inni
stwierdzili. Nieszczęsny bardzo się zawstydził i jako chwycony na
przestępstwie, odpokutował. Wobec wszystkich prosił Świętego o
przebaczenie, wyjawiając, jaki miał zamiar niegodziwy. Gdy przestępca
wrócił do prawego umysłu, wówczas i mięso wróciło do swego wyglądu.
KTOŚ, KTO SWOJE MIENIE DAŁ RODZINIE, A NIE UBOGIM
80. Święty uczył przychodzących do zakonu, że zanim dadzą światu rozwód
ofiarują Bogu najpierw na zewnątrz swoją własność, a potem na wewnątrz
samych siebie. Przyjmował do zakonu jedynie wywłaszczonych i zupełnie
nic sobie nie zatrzymujących. A to ze względu na słowo świętej
Ewangelii, oraz by zachowane mieszki nie stały się zgorszeniem.
81. W Marchii Ankońskiej zdarzyło się, że, po kazaniu Świętego przyszedł
ktoś do niego i pokornie prosił o wstąpienie do zakonu. Święty do niego:
„Jeśli chcesz przyłączyć się do ubogich Bożych, to najpierw rozdaj swą
własność ubogim tego świata.” Usłyszawszy to, człowiek ów poszedł i
wiedziony cielesną miłością rozdał swą własność swoim krewnym, a ubogim
nie dał nic. Kiedy wrócił i opowiedział Świętemu o tej swojej hojnej
szczodrości, ojciec uśmiechnął się i rzekł: „Idź swoją drogą, bracie
mucho, ponieważ jeszcze nie wyszedłeś z domu i rodziny swojej. Swoje
mienie dałeś krewnym i oszukałeś ubogich, nie jesteś godny należeć do
świętych ubogich. Zacząłeś od ciała, założyłeś znikomy fundament pod
duchową budowlę.”
Wrócił ów zmysłowy człowiek do swoich i zażądał zwrotu swego mienia,
którego nie chciał zostawić dla ubogich. Szybko stracił zamiar
cnotliwego życia.
Dzisiaj wielu popełnia pomyłkę takiego właśnie podziału mienia, godną
pożałowania, jako że rozpoczynają dążenie do życia błogosławionego ze
startu doczesnego. Przecież nikt nie poświęca się Bogu po to, żeby
bogacić swoich krewnych, ale żeby za cenę miłosiernych uczynków wykupić
się z grzechów; by przy pomocy owocu dobrego dzieła uzyskać życie
wieczne.
Często także uczył, żeby w przypadku potrzeby braci zwracać się po pomoc
raczej do innych dobrodziejów, aniżeli do tych, co wstępują do zakonu.
Po pierwsze ze względu na przykład, po drugie dla uniknięcia wszelkiego,
pozoru nieczystego zysku.
WIZJA ODNOSZĄCA SIĘ DO UBÓSTWA
82. Warto tu przytoczyć wizję Świętego, godną pamięci. Pewnej nocy, po
długiej modlitwie lekko zasnął. Jego święta dusza została wprowadzona do
świątyni Bożej i zobaczył we śnie między innymi pewną panią tak
wyglądającą: Głowa zdawała się być ze złota, popiersie i ramiona ze
srebra, brzuch z kryształu, a wreszcie dół z żelaza; była wysoka, smukła
i zgrabna. Wszakże ta piękna pani była ubrana w brudny płaszcz. Wstawszy
rano, błogosławiony ojciec opowiedział wizję świętemu człowiekowi bratu
Pacyfikowi, ale nie wyjaśniał, co o niej myśli.
Chociaż wielu tłumaczyło ją dowolnie, to nie bez podstawy wierzę, że
należy podtrzymywać tłumaczenie brata Pacyfika. Podsunął mu je Duch
Święty zaraz wtedy, gdy usłyszał jej opowiadanie. Mówi: „Tą urodziwą
panią jest piękna dusza świętego Franciszka. Głowa ze złota to
kontemplacje i mądrość prawd wiecznych; popiersie i ramiona ze srebra są
to mowy Pańskie rozważane w sercu i wypełniane w czynie; kryształ twardy
oznacza trzeźwość, a kryształ błyszczący, czystość; żelazem jest mocna
wytrwałość; dalej wierz, że ten brudny płaszcz to małe wzgardzone ciało,
co okrywa jego drogocenną duszę”.
Wszakże wielu, mających ducha Bożego, rozumie, że tą panią jest ubóstwo
jako oblubienica ojca. Mówią: „Nagroda chwały uczyniła ją złotą;
rozsławienie jej imienia - srebrną; ślubowanie jej, jedno na zewnątrz i
na wewnątrz; bez mieszka - kryształową; wytrwanie aż do końca - żelazną.
Natomiast opinia „ludzi cielesnych” (1 Kor 2, 14) utkała dla tej
wspaniałej pani brudny płaszcz.”
Wielu przystosowuje tę wróżbę do zakonu, wzorując się na zmiennych
kolejach czasu u Daniela (2, 36-45).
Ale chyba godzi się tu stosować ją do ojca, a to dlatego, że on,
unikając zarozumiałości, wcale nie chciał jej interpretować. A przecież,
gdyby dotyczyła zakonu, nie przeszedłby nad nią w tak niemym milczeniu.
WSPÓŁCZUCIE DLA UBOGICH Ż ZAZDROŚĆ WZGLĘDEM BIEDNIEJSZYCH
83. Jaki język zdoła opowiedzieć współczucie, jakie ten mąż żywił dla
ubogich? Zapewne posiadał wrodzoną sobie życzliwość, którą podwoiła
miłość wlana nadprzyrodzona. Przeto Franciszek miał miękkie serce dla
biednych, kogo nie mógł wesprzeć datkiem, darzył uczuciem. Skoro tylko
zauważył u kogoś z nich jakiś brak; jakiś niedostatek, zaraz szybko
kierował zwrotny umysł do Chrystusa. W ten sposób we wszystkich ubogich
odczytywał Syna ubogiej Pani. Ona nosiła Go nagim na rękach, a on nagim
nosił Go w sercu.
Chociaż wyrzucił z siebie wszelką zazdrość, to jednak nie mogło mu
braknąć tej jedynej - zazdrości ubóstwa. Jeśli kiedy widział kogoś
uboższego od siebie, zaraz zazdrościł i, idąc w zawody o ubóstwo, bał
się, by nie zostać przez niego pokonanym.
84. Pewnego dnia, gdy mąż Boży wędrował przepowiadając, zdarzyło się, że
napotkał na drodze bardzo biednego człowieka. Popatrzył na jego nagość,
wzruszył się i zwrócił się do socjusza, mówiąc: „Nędza tego biedaka
bardzo nas zawstydza i wielce gani nasze ubóstwo.” Socjusz mu
odpowiedział: „Z jakiejże racji, bracie?” A Święty, płaczliwym głosem
odparł: „Obrałem ubóstwo za moje skarby; za moją panią, a oto ono
bardziej przejawia się w nim, niż we mnie. Czyż nie wiesz, że przez cały
świat poszła wieść, że my jesteśmy skrajnie ubodzy dla Chrystusa? A ten
biedak dowodzi; że jest inaczej!''
O zazdrości godna zazdroszczenia! O rywalizacjo godna ubiegania się
przez synów! Nie jest ona tą zazdrością, co dręczy się z powodu cudzych
dóbr; nie tą, co w promieniach słońca ulega zaćmieniu; nie tą, co
przeciwstawia się miłości bliźniego; nie tą, co męczy się zawiścią.
Sądzisz, że ewangeliczne ubóstwo nie ma nic do zazdroszczenia? Posiada
Chrystusa, a poprzez Niego „wszystko we wszystkim”, (1 Kor 12, 6).
Czemuś tak zachłanny na dochody, dzisiejszy księże? Jutro, kiedy dochody
w twym ręku staną się katuszami piekła, przekonasz się, że to Franciszek
był właśnie bogaty!
INNY PŁASZCZ DLA INNEGO UBOGIEGO
87. W innym czasie, gdy Święty wracał z Sieny, napotkał pewnego
ubogiego. Rzekł do Socjusza: „Bracie, trzeba by oddać płaszcz biedakowi,
jako że jest jego, bo otrzymaliśmy go w pożyczkę na tak długo, dopóki
nie zdarzy się znaleźć kogoś biedniejszego od nas.” Socjusz, zważając na
potrzebę czcigodnego ojca, wytrwale się sprzeciwiał, iżby zaopatrywał on
kogoś innego, a zaniedbywał siebie.
Ale Święty do niego: „Ja nie chcę być złodziejem; poczytano by nam to za
kradzież, gdybyśmy nie dali tego płaszcza bardziej potrzebującemu.”
Socjusz ustąpił, a on dał płaszcz ubogiemu.
ODDANIE PŁASZCZA CELEM ZAŁAGODZENIA NIENAWIŚCI
89. Pewnego razu koło Collestrada w okolicy Perugii święty Franciszek
znalazł pewnego biedaka, którego niegdyś znał, będąc w świecie. Zapytał
go: „Bracie, jak się miewasz?” A on ze złością zaczął kląć na swego
pana, który wszystko mu zabrał. Mówi: „Dzięki memu panu, którego niech
Bóg wszechmogący przeklnie, mam się bardzo źle.”
Święty Franciszek, litując się bardziej jego duszy, niż ciała, jako że
trwał w śmiertelnej nienawiści, powiedział mu: „Bracie; dla miłości Boga
przebacz swemu panu, żebyś zbawił swą duszę, a być może, że zwróci ci
to, co zabrał. Bo jeśli nie, to niedość, że straciłeś swoje rzeczy, to
jeszcze stracisz i duszę.”
A on mówi: „Absolutnie nie mogę przebaczyć, dopóki wpierw nie odda tego,
co zabrał.”
Święty Franciszek, mając właśnie płaszcz na grzbiecie, powiedział mu:
„Oto daję ci ten płaszcz i proszę, żebyś dla miłości Pana Boga
przebaczył swemu panu.” Ułagodzony i sprowokowany tą dobrocią, wziął
podarunek i przebaczył krzywdy.
ODRZUCANIE ROZTARGNIEŃ W MODLITWIE
97. Uważał, że ciężko grzeszył, jeśli kiedy na modlitwie ulegał czasem
roztargnieniom. Gdy coś takiego zdarzyło się, nie zwłóczył ze
spowiedzią, iżby zaraz to odpokutować. Tak mocno wdrożył się w to
staranie, że jedynie bardzo rzadko ulegał owym muchom.
Podczas jednego czterdziestodniowego postu sporządził naczynko, na
zrobienie którego wykorzystał drobne chwile wolnego czasu, żeby ich nie
zmarnować. Otóż pewnego dnia, gdy pobożnie odmawiał tercję, przypadkiem
zwrócił uwagę na to naczynie. Uczuł, że przeszkadza mu ono w wewnętrznej
żarliwości. Przeto po skończeniu tercji, bolejąc nad tym, że głos jego
serca skierowany do uszu Bożych został na chwilę przerwany, rzekł do
słuchających go braci: „Ha, nikczemna rzecz, co tak na mnie wpłynęła, że
pociągnęła ku sobie mego ducha. Poświęcę ją Panu, którego służbie
przeszkodziła.''
To powiedziawszy, chwyta naczynko i wrzuca do ognia. Rzecze: „To wstyd,
byśmy w czasie modlitwy, kiedy rozmawiamy z Wielkim Królem, zbaczali na
bezdroża nędznych rozproszeń.”
ZACHOWANIE ŚWIĘTEGO NA MODLITWIE
99. Gdy powracał z prywatnej modlitwy, która przemieniała go prawie w
innego człowieka, jak najbardziej starał się być zwyczajny, jak inni,
ażeby przypadkiem przez rozgorzały wygląd nie strwonić złota łaski, jaką
był uzyskał. Często też tak mówił do swoich przyjaciół: „Kiedy sługa
Boży na modlitwie dozna jakiejś nowej pociechy, skutkiem nawiedzenia
przez Pana, wtedy zanim zakończy modlitwę winien wznieść swe oczy ku
niebu i ze złożonymi rękami powiedzieć Panu: „Panie, tę pociechę i
słodycz zesłałeś z nieba mnie niegodnemu grzesznikowi. Ja odsyłam Ci ją,
abyś mi ją zachował, gdyż ja jestem rabusiem Twego skarbu.” A także:
„Panie, zabierz ode mnie Twe dobro na tym świecie i zachowaj mi je na
życie przyszłe.” Tak właśnie winien zrobić.
„A gdy odejdzie z modlitwy, niech się tak okazuje innym ludziom, biednym
i grzesznym, jakby nie otrzymał był żadnej nowej łaski.” Mawiał bowiem:
„Zdarza się stracić rzecz bezcenną za marną zapłatę, a tego, kto ją był
dał, łatwo sprowokować do niedawania już więcej.”
Wreszcie miał zwyczaj tak ukradkiem i delikatnie wstawać od modlitwy,
iżby żaden z towarzyszy nie zauważył, czy on wstał, czy się modli.
Natomiast wieczorem, gdy kładł się do łóżka, robił hałas i niemal
zgiełk, żeby wszyscy zauważyli, że kładzie się na spoczynek.
BISKUP ASYŻU ZASTAJE FRANCISZKA NA MODLITWIE
100. Zdarzyło się, że gdy święty Franciszek modlił się w Porcjunkuli,
przyszedł go odwiedzić po przyjacielsku biskup Asyżu, jak to zwykł
czynić. Zaraz po przybyciu na miejsce, poszedł do celi Świętego, trochę
nonszalancko, bez uprzedzenia. Zapukał do drzwiczek i chciał wejść. I
oto, zaledwie wsadził głowę, zobaczył Świętego na modlitwie. Natychmiast
doznał wstrząsu, zdrętwiał i stracił mowę. Zaraz mocą woli Pana został
wyrzucony na zewnątrz i cofnięty nie opodal.
Sądzę, że albo on nie był godny oglądania tej tajemnicy, albo Franciszek
był godny otrzymania jeszcze więcej łaski, aniżeli przedtem już
otrzymał. Osłupiały biskup wrócił do braci i z pierwszym słowem, za
pomocą którego wyznał swą winę, odzyskał mowę.
WYJAŚNIENIE WYPOWIEDZI PROROKA EZECHIELA
103. Zdarzyło się, że gdy przebywał, w Sienie, przybył tam pewien brat z
Zakonu Kaznodziejów, mąż uduchowiony i doktor świętej teologii. W toku
odwiedzin, jakie złożył świętemu Franciszkowi, długo i nader słodko
rozprawiali o nauce Pana. Rzeczony magister zapytał go o tę wypowiedź
Ezechiela: „Jeśli nie upomnisz grzesznika z powodu jego niegodziwości,
to duszy jego zażądam z twej ręki” (por. Ez 3, 18-20). Powiedział:
„Dobry ojcze, sam znam wielu' takich, o których wiem; że są w grzechu
śmiertelnym, a nie zawsze wytykam im ich niegodziwość. Czyż zażąda się
ich dusz z mojej ręki?”
Święty Franciszek wymawiał się, że jest nieukiem i dlatego on właśnie
powinien prosić o pouczenie, a nie sam zabierać głos na temat wypowiedzi
Pisma świętego. Ale ów pokorny magister dodał: „Bracie, chociaż
słyszałem już od kilku uczonych wykładnię tych słów, to jednak chętnie
przyjąłbym twoje rozumienie tego tekstu.”
Święty Franciszek powiedział mu: „Jeśli chodzi o ogólne rozumienie tego
zdania, to ja przyjmę takie, że sługa Boży powinien płonąć w sobie takim
życiem i świętością, żeby światłem swego przykładu i językiem
postępowania strofował wszystkich grzeszników. Mówię, że w ten sposób
blask jego życia i woń jego sławy ujawni wszystkim ich nieprawość.”
Ów mąż bardzo się zbudował, a odchodząc, rzekł do towarzyszy świętego
Franciszka: „Bracia moi, teologia tego męża, wsparta na czystości i
kontemplacji, jest jak szybujący orzeł, a nasza nauka pełza na brzuchu
po ziemi.”
MIECZE, JAKIE BRAT PACYFIK WIDZIAŁ NA POSTACI ŚWIĘTEGO
106. W Marchii Ankońskiej był pewien człowiek świecki, co siebie
zaniedbał i o Bogu nie myślał, a cały oddał się próżności. Nazywano go
Królem wierszy, dlatego że przewodził swawolnym śpiewakom i układał
światowe pieśni. Powiem krótko, że taki wielki zyskał rozgłos w świecie,
iż cesarz z wielką pompą ozdobił go wieńcem poetów.
Kiedy tak chodził w ciemności i ciągnął nieprawość na powrozach marności
(por. Iz 5, 18), miłosierna litość Boża zamyśliła nawrócić go, by
odrzucony nie zginął. Opatrzność boska zrządziła, że spotkali się razem,
święty Franciszek i on, w pewnym klasztorze ubogich mniszek. Święty
przybył tam jako ojciec do córek, razem ze swymi towarzyszami, tamten
zaś przybył do pewnej swojej krewnej, w otoczeniu licznych swych
wielbicieli.
Spadła nań ręka Boga. Zobaczył cielesnymi oczyma świętego Franciszka,
naznaczonego dwoma skrzyżowanymi mieczami, bardzo. świetlistymi. Jeden z
nich przechodził od głowy do stóp, drugi od ręki do ręki poprzez piersi.
Nie znał on świętego Franciszka, ale po ukazaniu się tego cudu zaraz go
rozpoznał. Zdumiony widzeniem natychmiast zaczął żywić lepsze zamiary,
choć na dalszą metę. Natomiast święty ojciec najpierw przemawiał ogólnie
do wszystkich, a potem skierował miecz słowa Bożego ku niemu. Uprzejmie
napomniał go na osobności, wskazując na próżność doczesności pogardę
świata, a wreszcie przebił jego serce groźbą boskich wyroków.
Tamten rzekł bez zwłoki: „Po cóż marnować słowa? Przejdźmy do czynów.
Zabierz mnie od ludzi i przywróć mię Wielkiemu Cesarzowi!” Na drugi
dzień Święty oblókł go i nazwał bratem Pacyfikiem, jako że został
przywrócony do pokoju z Panem. Jego nawrócenie było tym bardziej
budujące, im szersza była rzesza jego płochych wielbicieli.
Brat Pacyfik, ciesząc się towarzystwem świętego ojca; począł doznawać
ukojeń, jakich nigdy przedtem nie odczuwał. Nieraz dostępował widzenia
tego, co przed innymi bywało zakryte. Tak właśnie niebawem ujrzał na
czole świętego Franciszka wielki znak Thau, który pięknem wielobarwnych
kół przewyższał piękność pawia.
POKUSA DO ROZWIĄZŁOŚCI I JEJ PRZEZWYCIĘŻENIE
116. W pustelni braci w Sarteano, ów złośliwiec, co zawsze zazdrości
synom Bożym postępów w doskonałości, zamyślił przeciw Świętemu coś
takiego. Mianowicie widział, że Święty uświęca się coraz bardziej, i dla
zasługi wczorajszej nie pomija zasługi dzisiaj.
Pewnej więc nocy, gdy Święty modlił się w celce, zawołał na niego po
trzykroć: „Franciszku, Franciszku, Franciszku!” On odpowiedział,
pytając: „Co chcesz?” A tamten: „Nie ma na świecie takiego grzesznika,
któremu by Pan nie przebaczył, jeśli się nawróci. Ale kto by samego
siebie zabił okrutną pokutą, nie znajdzie miłosierdzia na wieki.”
Przy pomocy objawienia boskiego Święty zaraz poznał podstęp wroga, że
usiłował go nakłonić do opieszałości.
Przeto co dalej? Nieprzyjaciel nie ustaje. Wytacza mu inną walkę. Bo
spostrzegłszy, że nie zdołał należycie ukryć poprzedniego sidła, gotuje
inną zasadzkę, podnietę cielesną. Ale na próżno, bo ten, kto odkrył
podstęp duchowy, nie mógł dać się uwieść poprzez ciało. Diabeł napuścił
na niego jak najcięższą pokusę lubieżności. Ale święty ojciec, zaraz jak
tylko ją odczuł, zdjął ubranie i najokrutniej smagał się sznurem,
mówiąc: „Ejże, bracie ośle, tak ci właśnie dobrze, takie baty ci się
należą. Tunika jest własnością zakonu i nie wolno jej kraść. A ty, jeśli
chcesz iść swoją drogą, idź!”
117. Wszakże widząc, że pokusa nie ustąpiła na skutek chłosty, a już
całe ciało pokryło się siniakami, otworzył celkę, wyszedł na pole do
ogrodu i nagi zanurzył się w wielki śnieg. Potem brał pełne ręce śniegu,
ugniatał go i robił siedem kulistych bałwanów. Ustawiwszy je przed sobą,
zaczął przemawiać do ciała: „Oto ta największa kula to jest twoja żona;
dalsze cztery to dwaj twoi synowie i dwie córki; dwie pozostałe kule to
twój służący i służąca, których należy mieć do obsługi. Pośpiesz się, by
je ubrać, bo umarzną z zimna. A jeżeli męczy cię ta wieloraka o nich
troska, to dbaj o służbę samemu tylko Bogu!”
Zaraz diabeł zawstydzony odstąpił, a Święty wrócił do celi, wielbiąc
Boga.
Pewien uduchowiony brat, który wówczas trwał na modlitwie, widział to
wszystko, jako że księżyc jasno świecił. A Święty, dowiedziawszy się
potem, że on go widział w nocy, bardzo się zmartwił i zakazał mu
wyjawiać to zdarzenie komukolwiek, aż do końca swego życia.
POKUSY ŚWIĘTEGO W PEWNEJ SAMOTNI. WIZJA JEDNEGO Z BRACI
122. Kiedyś Święty przybył razem z socjuszem do pewnego kościoła,
położonego daleko od osiedla ludzkiego. Chciał poświęcić się samotnej
modlitwie, dlatego napomniał towarzysza: „Bracie, chciałbym tu tej nocy
zostać sam. Idź do schroniska i wróć do mnie wczesnym rankiem!”
Gdy został sam, modlił się jak najpobożniej do Pana przez długie
godziny. Wreszcie rozglądnął się, gdzie by skłonić głowę do snu. I zaraz
zaniepokojony na duchu zaczął trwożyć i czuć wstręt oraz dygotać na
całym ciele: Wyraźnie odczuł przeciw sobie diabelskie napaści, a na
dachu budynku watahy demonów, hałaśliwie pędzących. Przeto natychmiast
zerwał się i wyszedł na pole. Przeżegnawszy czoło znakiem krzyża,
powiedział: „W imię Boga wszechmogącego, mówię wam demoni, abyście
zrobili z mym ciałem to, na co wam zezwolono. Chętnie wytrzymam,
ponieważ nie mam nieprzyjaciela większego nad ciało. Skarcicie tylko
mego nieprzyjaciela, jeśli w moim zastępstwie wywrzecie na nim pomstę.”
I tak ci, którzy zbiegli się celem zastraszenia go na duchu,
spostrzegli, że jego duch, choć w słabym ciele, jest bardzo ochoczy.
Dlatego zawstydzili się i zaraz pierzchnęli.
123. Z nastaniem ranka socjusz wrócił do niego. Zastał Świętego przed
ołtarzem, leżącego na ziemi. Zaczekał więc poza chórem i w międzyczasie
gorąco się modlił. I oto, został porwany w zachwyt. Widzi wśród wielu
tronów w niebie jeden wspanialszy od innych, zdobny w drogie kamienie i
jaśniejący wszelaką chwałą. Dziwi się sam w sobie temu szlachetnemu
tronowi i po cichu myśli, czyj on jest. Wtem słyszy głos mówiący doń:
„Ten tron należał do jednego z upadłych aniołów, a teraz czeka na
pokornego Franciszka.”
Oprzytomniawszy, zobaczył brata Franciszka, co wracał z modlitwy. Zaraz
rzucił się przed nim krzyżem na ziemię i przemówił doń, nie jak do
żyjącego na ziemi, ale jakby do królującego w niebie, mówiąc: „Ojcze,
proś za mną Syna Bożego, żeby mi grzechów nie poczytał!” Mąż Boży
wyciągnął rękę, podniósł go, gdyż poznał, że coś mu zostało objawione na
modlitwie.
A gdy odeszli stamtąd, brat ów zapytał Franciszka: „Ojcze; co sądzisz
sam o sobie?” Odpowiedział: „Wydaję się sobie największym grzesznikiem,
bo gdyby Bóg jakiegoś zbrodniarza obdarzył tak wielkim miłosierdziem,
jak mnie, to byłby dziesięć razy bardziej uduchowiony, aniżeli ja.” Na
te słowa zaraz Duch rzekł w sercu brata: „Uznaj, że wizja, którąś
widział, była prawdziwa; albowiem na tron stracony przez pychę, pokora
wyniesie tego, kto najpokorniejszy.”
BRAT UWOLNIONY OD POKUSY
124. Pewien brat, uduchowiony i dawny w zakonie, przechodził wielkie
udręki cielesne. Zdawało się, że pochłonęła go głębia rozpaczy. Z dnia
na dzień wzmagała się jego boleść, gdyż jego sumienie, bardziej
płochliwe niż roztropne, zmuszało go do spowiadania się z niczego.
Mianowicie spowiadał się nie tak, że miał pokusy, ale usiłował spowiadać
się tak, jakby pokusie ulegał, choćby w niewielkim stopniu. Był przy tym
wstydliwy. Bał się jednemu kapłanowi wszystko szczerze powiedzieć,
choćby to nie było nic takiego. Robił rozróżnienia myślowe i część po
części zwierzał się różnym spowiednikom.
Ale pewnego dnia, gdy przechadzał się ze świętym Franciszkiem, Święty
powiedział mu: „Bracie, mówię ci, że nie powinieneś nikomu spowiadać się
ze swego utrapienia. I nie bój się, ponieważ tego, co się dzieje z tobą
ty nie czynisz, a wyjdzie ci to nie na grzech, ale ku chwale. Ile razy
będziesz dręczony, odmów sobie siedem Ojcze nasz!”.
Brat zdziwiony, skąd Święty to wszystko wiedział, i bardzo uradowany,
wkrótce zupełnie pozbył się wszelkiej udręki.
RADOŚĆ DUCHOWA I JEJ POCHWAŁA. SMUTEK JAKO ZŁO
125. Święty zapewniał, że najpewniejszym lekarstwem na tysiączne
zasadzki i podstępy wroga jest radość duchowa. Mawiał bowiem: „Wtedy
diabeł najbardziej się cieszy, kiedy słudze Bożemu zdoła zabrać radość
ducha. Nosi on kurz, żeby móc choćby w małych dawkach wrzucać go w jego
sumienie i zabrudzić żarliwość umysłu i czystość życia. Natomiast, gdy
radość duchowa napełnia serce, wówczas na próżno wąż wsącza w nie swój
śmiertelny jad. Gdzie demoni widzą sługę Chrystusa pełnego świętej
radości, tam nie mogą mu zaszkodzić. Ale gdy duch jest żałośliwy,
opuszczony i zmartwiony, łatwo pochłonie go smutek, albo pociągną go
radości znikome.”
Dlatego Święty zawsze starał się mieć radość serca, zachować pociechę
ducha i oliwę radości. Jak najbardziej starał się unikać najgorszej
choroby - leniwego zniechęcenia. Skoro tylko poczuł, że choćby troszkę
spadło mu go na serce, natychmiast uciekał się do modlitwy.
Mawiał: „Sługa Boży, gdy jest czymś zmartwiony, jak to bywa, zaraz
powinien wstawać do modlitwy i tak długo trwać przed Ojcem najwyższym,
aż wróci mu swą zbawienną radość. Gdyby bowiem przedłużał swe trwanie w
smutku, wówczas zakopciłby się, jak ów babiloński kocioł, na którym z
kolei utworzyłaby się rdza, chyba że obmyłby się łzami pokuty” (por. Ez
24, 6.11-12).
CYTRA ANIELSKA, JAKI ŚWIĘTY USŁYSZAŁ
126. W tych dniach, które spędził w Rieti, celem leczenia oczu, zawołał
jednego z socjuszy, który w świecie był cytrzystą, mówiąc: „Bracie,
synowie tego świata nie rozumieją tajemnic boskich. Mianowicie żądza
ludzka sprawiła, że instrumenty muzyczne, które niegdyś przeznaczone
były do chwalenia Boga (por. Ps 70, 22; 91, 4; 97, 5), teraz służą do
sprawiania rozkoszy dla uszu. Chciałbym więc, bracie, żebyś sekretnie
pożyczył cytry, przyniósł ją i sprawił niejaką pociechę memu bratu
ciału, pełnemu cierpienia.”
Brat odpowiedział mu: „Ojcze, niemało lękam się z obawy, że ludzie
posądzą mnie o uleganie pokusie płochości.” A Święty doń: „Więc dajmy
temu spokój, bracie! Dobrze jest poświęcić wiele dla zachowania dobrej
opinii.”
Następnej nocy, gdy święty mąż czuwał i rozmyślał o Bogu, nagle
zadźwięczała jakaś cytra o cudownej harmonii i niezmiernie przyjemnej
melodii. Nikogo nie było widać, ale sama muzyka, co rozlegała się to
stąd, to stamtąd, wskazywała, iż cytrzysta przechodzi i powraca. Święty
ojciec, skierowawszy swego ducha ku Bogu, z taką błogością przeżywał
słodkie dźwięki tej pieśni, że sądził, iż jest na drugim świecie.
Wstawszy rano, Święty zawołał wspomnianego wyżej brata, opowiedział mu
wszystko po kolei, i dodał: „Pan, który pociesza utrapionych, nigdy mnie
nie zostawił bez pociechy. Oto bowiem, ja który nie mogłem słuchać cytry
ludzkiej, usłyszałem cytrę o wiele przyjemniejszą.”
RADOŚĆ, W KTÓREJ ŚWIĘTY ŚPIEWAŁ PO FRANCUSKU
127. Niekiedy robił, co następuje. Kiedy wrzała w nim melodia duchowa o
najwyższym uczuciu, wówczas na zewnątrz śpiewał po francusku. Zapał
boskiego natchnienia, jakie ukradkiem łowił swoim uchem, wyrzucał
radośnie we francuskiej pieśni.
Czasem brał z ziemi patyk, jak to sam widziałem, kładł go na lewym
ramieniu, w prawą rękę brał kabłąk przewiązany nicią, i jakby na
skrzypcach ciągnął nim po patyku, wykonując przy tym odpowiednie gesty,
i śpiewał po francusku o Panu. Często to całe radosne pląsanie kończyło
się na łzach, a radość przemieniała się we współczucie z cierpieniami
Chrystusa. Później Święty nieustannie wzdychał i jęczał coraz boleśniej;
wypuszczał z rąk przyziemne drobiazgi i podnosił się ku niebu.
UPOMNIENDE ZASMUCONEGO BRATA I POUCZENIE JAK WINIEN SIĘ ZACHOWAĆ
128. Jednego razu zobaczył, że pewien brat, jego Socjusz, miał twarz
nachmurzoną -i smutną. Nie zniósł tego obojętnie, ale rzekł do niego:
„Nie przystoi, by sługa Boży okazywał się ludziom smutny i przygnębiony,
lecz zawsze uprzejmy. Swoje zmartwienia roztrząsaj w swojej celi i wobec
Boga swego płacz i wzdychaj. Gdy wracasz do braci, odłóż smutek na bok,
i przystosuj się do innych.” A po chwili rzekł: „Zazdrośnicy ludzkiego
zbawienia bardzo mnie nie lubią i zawsze tak robią, że nie mogąc mnie
zniechęcić, usiłują zaszczepić niepokój wśród braci socjuszów.”
Tak bardzo lubił człowieka pełnego duchowej radości, że podczas jednej z
kapituł kazał jako ogólną zachętę napisać te słowa: „Bracia niech
uważają, by nie pokazywali się na zewnątrz jak chmurni i smutni
hipokryci, ale niech się okazują jako ci, co się cieszą w Panu, radośni
i zadowoleni, oraz należycie uprzejmi.”
PRZECIW PRÓŻNEJ CHWALE I HIPOKRYZJI
130. Pielęgnując prawdziwie duchową radość, pilnie unikał radości
niewłaściwej. Umiał żarliwie miłować to, co udoskonala, i nie mniej
czujnie unikać tego, co zatruwa. Próżną chwałę wyrwał w zalążku, nie
pozwalając, by obrażała oczy jego Pana swoim istnieniem, choćby tylko
chwilowym. Po wiele razy, kiedy wynoszono go za pomocą licznych pochwał,
zaraz bolał i wzdychał, wywołując na ich miejsce uczucie goryczy.
Było to w zimie. Święty okrywał swe biedne ciało tylko jedną tuniką,
połataną do tego lichymi szmatami. Jego gwardian, który jednocześnie był
jego socjuszem, nabył skórkę lisią, przyniósł ją do niego i rzekł:
„Ojcze, cierpisz na chorobę śledziony i żołądka; proszę cię na miłość
twą do Pana, abyś pozwolił na podszycie tuniki tą skórką. A jeśli nie
chcesz jej pod całą tuniką, to pozwól przynajmniej umieścić ją na
brzuchu.” Franciszek mu odpowiedział: „Jeśli chcesz, żebym nosił pod
tuniką, to każ mi przyszyć taki sam wielki kawałek na wierzchu.
Przyszyty od zewnątrz będzie wskazywał ludziom na skórkę ukrytą pod
spodem.” Brat, wysłuchał, nie zgodził się, nalegał, ale nic innego nie
wskórał. Wreszcie gwardian dał za wygraną. Przyszyto skórkę na skórkę;
żeby Franciszek nie wydawał się innym na zewnątrz, a innym wewnątrz.
O Franciszku, taki sam w mowie i w życiu! Taki sam ma zewnątrz i
wewnątrz! Taki sam jako podwładny i jako przełożony! Ty, który zawsze
chlubiłeś się w Panu, nie kochałeś nic z chwały zewnętrznej i osobistej.
Ale proszę, chyba nie obrażę tych, co noszą drogie futra, jeśli powiem,
że włożyli „skórę za skórę” (Job 2, 4), wiemy bowiem, że ci, co zostali
odarci z szaty niewinności, potrzebują „odzienia ze skór” (Rdz 3, 21).
OSKARŻENIE SIĘ O PRÓŻNĄ CHWAŁĘ
132. Z podobną gorliwością wyznawał wobec wszystkich, natychmiast i bez
osłonek, wszelkie poruszenia ducha w kierunku próżnej chwały.
Pewnego razu, gdy szedł przez miasto Asyż, zabiegła mu drogę jakaś
staruszka, prosząc go o datek. Nie miał nic oprócz płaszcza, dał go więc
z pośpieszną hojnością. A że przy tym odczuł czcze zadowolenie, zaraz
wyspowiadał się publicznie z owego odruchu próżnej chwały.
ODPOWIEDŹ TYM, CO O NIE PYTALI; PILNE ICH UKRYWANIE
135. Nie godzi się pominąć milczeniem tego, jak bardzo zasłaniał i jak
starannie ukrywał owe znamiona Ukrzyżowanego, którym nawet najwyższe
duchy winny cześć oddawać.
W pierwszym okresie czasu od chwili, kiedy prawdziwa miłość Chrystusa
przemieniła swego miłośnika w Jego obraz, z tak wielką ostrożnością
zatajał i zakrywał swój skarb, że przez dłuższy czas nawet najbliżsi o
nim nie wiedzieli. Ale opatrzność Boża nie chciała go ukryć na zawsze,
zwłaszcza przed oczyma najdroższych mu braci. Poza tym nie dało się
przecież ukryć części ciała wystawionych na widok publiczny.
Jeden z jego socjuszy ujrzał raz stygmaty na jego nogach i rzekł: „Co to
jest, dobry bracie?” On odparł: „Pilnuj tego, co do ciebie należy!”
136. Innym razem ten sam brat, prosząc o jego tunikę do wyczyszczenia,
zauważył, że jest skrwawiona. Gdy ją oddawał, zapytał Świętego: „Co to
za krew, którą tunika została splamiona, jak widać?” Święty zaś,
przyłożywszy palec do oka, powiedział mu: „Pytaj, co to jest, jeśli nie
wiesz, że to jest oko.”
Rzadko tylko mył całe ręce, jedynie palce zanurzał w wodzie, żeby rzecz
się nie wydała wobec stojących obok. Bardzo rzadko mył nogi; a jak
rzadko, tak i nie mniej ukradkiem. Proszony o rękę do ucałowania,
wysuwał ją na wpół, podając jedynie palce na tyle, żeby można było
złożyć na nich pocałunek. Czasem zaś zamiast ręki podawał rękaw.
Stopy okrywał wełnianymi skarpetami, by nie było ich widać. Na rany
podkładał skórkę, która by łagodziła szorstkość wełny. Chociaż święty
ojciec nie mógł zupełnie ukryć przed braćmi towarzyszami stygmatów rąk i
nóg, to jednak bardzo przykro mu było, gdy ktoś je zauważył. Stąd to
sami socjusze, pełni ducha roztropności, odwracali oczy wtedy, kiedy on
odsłaniał ręce czy nogi, z powodu jakiejś potrzeby.
BRAT, KTÓRY ZOBACZYŁ STYGMATY PO UŻYCIU POBOŻNEGO PODSTĘPU
137. Zdarzyło się, że kiedy mąż Boży przebywał w Sienie, przybył pewien
brat z Bresci. Gorąco pragnął widzieć stygmaty świętego ojca i prosił
usilnie brata Pacyfika, żeby mu to umożliwił. Ten zaś rzekł: „Kiedy będę
stąd odchodził, poproszę go o ręce do ucałowania. Gdy mi je poda, zerknę
na ciebie i zobaczysz.”
Gotowi do odejścia obydwaj bracia poszli do Świętego, uklęknęli, a brat
Pacyfik poprosił Franciszka: „Pobłogosław nam, matko najdroższa, i podaj
mi rękę do ucałowania!” Ucałował rękę niechętnie podaną i skinął na
brata, aby się przyjrzał. Poprosiwszy o drugą, ucałował i pokazał ją
tamtemu.
Po ich odejściu ojciec podejrzewał, że to, co zaszło, to był święty
podstęp. A sądząc, że zbożna ciekawość jest ciekawością niecną, zaraz
przywołał brata Pacyfika z powrotem i powiedział mu: „Bracie, niech ci
Bóg przebaczy, jako że czasem przyczyniasz mi wiele zmartwień.”
Natychmiast brat Pacyfik rzucił się na ziemię i pokornie zapytał:
„Jakież zmartwienie wyrządziłem ci, najdroższa matko?” Święty Franciszek
nic mu nie odpowiedział, zatem zdarzenie skończyło się milczeniem.
DOSTRZEŻENIE RANY BOKU
138. Sama widoczność rąk i nóg sprawiła, że rany na nich umiejscowione
stały się dla niektórych braci oczywiste. Wszakże rany boku nie byli
godni oglądać za życia Franciszka, z wyjątkiem jednego i jednorazowego
przypadku.
Ile razy bowiem dawał tunikę do wyczyszczenia, prawą ręką zakrywał ranę
boku. Czasem zaś lewą rękę przykładał do przebitego boku i tak zasłaniał
tę świętą bliznę.
Pewien zaś jego socjusz, kiedy go masował, spuścił mu dłoń na ranę i
zadał mu wielki ból.
Inny z braci, powodowany badawczą ciekawością widzenia tego, co dla
innych było zakryte, pewnego dnia rzekł do świętego ojca: „Ojcze, czy
życzysz sobie, byśmy wyczyścili twą tunikę?” A Święty doń: „Bóg ci
zapłać, bracie, ponieważ właśnie tego potrzebuję.”
Gdy on się rozdziewał, brat ten patrzył uważnie i wyraźnie widział ranę
w boku. On sam widział ją za życia Franciszka, a inni dopiero po
śmierci.
POKORA ŚWIĘTEGO W WYGLĄDZIĘ, W MYŚLENIU I W OBYCZAJACH, ORAZ PRZECIW
MIŁOŚCI WŁASNEJ
140. Pokora jest strażniczką i ozdobą wszystkich cnót. Gdy brakuje jej u
podstawy budowli duchownej, wówczas jej wzrost przyczynia się do upadku.
Ona to przepełniała męża Bożego, iżby nie brakło mu nic jako temu, który
był ozdobiony już tyloma darami.
Chociaż był ozdobą i blaskiem wszelakiej świętości, to jednak według
własnego zdania był tylko grzesznikiem. Aby położyć fundament taki,
jakiego nauczył się od Chrystusa, starał się właśnie na pokorze budować
samego siebie. Zapomniał o własnych zasługach; w sobie upatrywał same
braki; więcej zważał na to, czym nie był, aniżeli na to, czym był.
Jedyna żądza, jaka się w nim pleniła, to stawać się coraz lepszym; iżby
nie poprzestawać na cnotach poprzednich, ale dodawać do nich cnoty nowe.
Pokorny z wyglądu, pokorniejszy w myśli, najpokorniejszy w sądzeniu o
sobie. On, książę Boży, nie wyróżniał się jako przełożony, chyba tym, że
jak drogocenna perła był wśród braci mniejszych najmniejszym. To właśnie
cnota, ten tytuł, ta odznaka wskazywała, że był ministrem generalnym. W
jego ustach nie było żadnej wyniosłości, w jego ruchach żadnej
okazałości, w czynach żadnej dumy.
Rozumienia wielu rzeczy nauczył się z objawienia, ale we wspólnocie z
innymi przekładał ich rozumienie nad własne. Uważał, że bezpieczniej
jest trzymać się rady towarzyszy, a cudzy punkt widzenia wydawał mu się
lepszy od własnego. Mawiał, że ten kto zatrzymał mieszek swego zdania,
nie porzucił jeszcze wszystkiego ze względu na Pana. Wolał słyszeć
naganę siebie, niż pochwałę, bo tamta pobudzała go do poprawy, a ta
popychała do upadku.
POKORA WZGLĘDEM BISKUPA Z TERNI I WZGLĘDEM PEWNEGO WIEŚNIAKA
141. Kiedy raz kazał do ludności Terni, po skończeniu kazania biskup
miasta ocenił go, mówiąc do wszystkich: „W tę ostatnią godzinę Bóg
ozdobił swój Kościół tym biedaczyną i człekiem wzgardzonym, prostym i
nieuczonym. Dlatego winniśmy zawsze chwalić Boga, wiedząc, że nie
uczynił czegoś takiego w żadnym innym narodzie.”
Święty, usłyszawszy to, przedziwnym afektem potwierdził wypowiedź
biskupa, który tak wyraźnie wskazał nań jako na godnego wzgardy.
Wszedłszy do kościoła, upadł biskupowi do stóp, mówiąc: „Naprawdę, panie
biskupie, sprawiliście mi wielki zaszczyt: Albowiem ty sam jeden tylko
zachowałeś bez naruszenia te moje przymioty, które inni usuwają ode
mnie. Jako człowiek rozważny oddzieliłeś, że tak powiem, cenne od
lichego, Bogu oddając chwałę, a mnie lekceważenie.”
142. Mąż Boży okazywał się pokornym nie tylko wobec wyższych od siebie,
ale także wobec równych i wzgardzonych; bardziej gotów był do
przyjmowania uwag i upomnień, aniżeli do upominania.
Jednego dnia jechał na ośle, ponieważ jako słaby i chory nie mógł iść
pieszo. Przejeżdżał właśnie przez pole pewnego wieśniaka, który tam
pracował. Wieśniak podbiegł do niego i ciekawie zapytał, czy to on jest
bratem Franciszkiem. A gdy mąż Boży pokornie odpowiedział, że to właśnie
on sam, o którego pytał, wieśniak rzekł: „Staraj się być tak dobry, jak
wszyscy o tobie mówią, ponieważ wielu ci ufa. Dlatego upominam cię, żeby
nigdy nie było z tobą inaczej, aniżeli się spodziewają.”
Franciszek, mąż Boży, usłyszawszy to zsunął się z osła na ziemię, upadł
przed wieśniakiem, pokornie ucałował jego nogi i podziękował mu za to,
że raczył go napomnieć.
Mimo, że cieszył się tak wyśmienitą sławą, iż wielu miało go za
świętego, on jednak uważał się za byle kogo wobec Boga i ludzi. Nie
chełpił się ze świętości, jaką posiadał, ani z wielu świętych braci i
synów, danych mu jako pierwocina nagrody za jego zasługi.
USZANOWANIE, JAKIE OKAZAŁ BISKUPOWI W IMOLI
147. Swego czasu święty Franciszek przyszedł do Imeli, miasta na
obszarze Romagna. Przedstawił się miejscowemu biskupowi, prosząc go o
pozwolenie na przepowiadanie.
Biskup mu odpowiedział: „Bracie, wystarczy, że ja głoszę kazania mojemu
ludowi.” Święty Franciszek skłonił głowę i pokornie wyszedł na zewnątrz,
ale po niespełna godzinie wrócił do wnętrza. Biskup go pyta: „Bracie,
czego chcesz? O co znów prosisz?” A święty Franciszek: „Panie, jeśli
ojciec wyrzuci syna jednymi drzwiami, to powinien on wrócić innym
wejściem.”
Biskup pokonany taką pokorą uścisnął go z wesołą twarzą i rzekł: „Na
przyszłość ty i wszyscy twoi bracia głoście kazania w mojej diecezji za
moim ogólnym pozwoleniem, ponieważ zasługuje na to twoja święta pokora.”
CELEM PRAKTYKAWANIA POSŁUSZEŃSTWA ŚWIĘTY ZAWSZE MA GWARDIANA
151. On, najroztropniejszy kupiec, pragnąc na wiele sposobów czerpać
zysk i cały obecny czas przemieniać na zasługę, chciał poddać się
wędzidłom posłuszeństwa i siebie samego podporządkować cudzemu
kierownictwu. Nie tylko zrzekł się urzędu generała, ale celem
osiągnięcia większego dobra -z posłuszeństwa poprosił o osobnego
gwardiana, którego by specjalnie szanował jako przełożonego.
Powiedział do Piotra Cattani, któremu już wpierw przyrzekł był święte
posłuszeństwo: „Proszę cię, ze względu na Boga, abyś jednego z moich
towarzyszy uczynił swoim zastępcą w stosunku do mnie, którego słuchałbym
ze czcią, tak jak ciebie. Wiem bowiem, jaki jest owoc posłuszeństwa, i
to, że temu, kto ugiął kark pod cudze jarzmo, żadna chwila nie mija bez
zysku.”
Zatem, po spełnieniu jego prośby, ~ wszędzie pozostał podwładnym aż do
śmierci, zawsze z szacunkiem słuchał swego własnego gwardiana. Pewnego
razu powiedział do swych towarzyszy: „Wśród różnych darów, jakich
udzieliła mi miłość Boża, otrzymałem i tę łaskę, że gdyby mi dano za
gwardiana nowicjusza, co dopiero jedną godzinę jest w zakonie,
słuchałbym go tak samo, jak kogoś z najstarszych i najbardziej
doświadczonych braci. Podwładny powinien traktować swego przełożonego
nie jako człowieka, ale jako Tego, dla którego miłości jest podwładnym.
A im bardziej godnym wzgardy jest ten, co stoi na czele, tym bardziej
urzeka pokora słuchającego.”
OPIS BRATA PRAWDZIWIE POSŁUSZNEGO I TRZY RODZAJE POSŁUSZEŃSTWA
152. W innym czasie, święty Franciszek, siedząc z braćmi, tak oto
westchnął: „Bardzo trudno w całym świecie znaleźć zakonnika, który by w
sposób doskonały słuchał swego przełożonego.” Towarzysze poruszeni tym
rzekli mu: „Ojcze, powiedz nam, jakie to jest doskonałe i najwyższe
posłuszeństwo.” Odpowiedział, opisując prawdziwie posłusznego pod
postacią martwego ciała.
„Weź ciało nieżywe i połóż je, gdzie ci się podoba. Zobaczysz, że nie
sprzeciwi się poruszeniu, nie szemrze przeciw położeniu, nie skarży się
na porzucenie. Jeśli je posadzić na tronie; nie patrzy do góry, ale na
dół; jeśli je odziać w purpurę, zblednie podwójnie. Oto jest prawdziwie
posłuszny: nie docieka, dlaczego go ruszono; nie dba o to, gdzie go
umieszczą; nie nalega na przeniesienie. Wyniesiony na urząd zachowuje
zwykłą pokorę; im więcej zaszczycony, tym więcej uważa się za
niegodnego.”
Innym razem, mówiąc na ten sam temat, zgodę na prośbę nazwał właściwie
tylko pozwoleniem, a nie posłuszeństwem, natomiast świętym
posłuszeństwem nazwał rozkosz, a nie zgodę na prośbę. Mówił, że oba
rodzaje są dobre, ale drugi jest bezpieczniejszy.
Natomiast wierzył, że najwyższym posłuszeństwem, w którym „ciało i krew”
(Mt 16,17) nie ma żadnego udziału, jest to, które pod wpływem boskiego
natchnienia każe iść do niewiernych, czy to ze względu na pożytek
bliźnich, czy z pragnienia męczeństwa. Sądził, że prośba o takie
posłuszeństwo bardzo podoba się Bogu.
KWALIFIKACJE KAZNODZIEI
163. Chciał takich ministrów słowa Bożego, którzy by oddawali się
zajęciom duchownym i nie byli przeszkodzeni innymi obowiązkami. Mawiał,
że pewien wielki król wybrał ich do ogłaszania ludowi wyroków, wziętych
z jego ust.
Mawiał: „Kaznodzieja wpierw powinien naczerpać w sekretnych modlitwach
tego, co potem wyleje w świętych mowach; najpierw rozgrzać się
wewnętrznie, a nie rzucać na zewnątrz zimnych słów.” Mawiał, że to
czcigodny obowiązek i że wszyscy powinni szanować tych, co go
wypełniają. Mówił: „Oni są życiem ciała, oni są zwycięzcami szatanów,
oni są lampą świata.”
Następnie uważał, że doktorzy świętej teologii są godni jeszcze większej
czci. Kiedyś bowiem kazał napisać ogólnie: „Wszystkich teologów i tych,
którzy nam podają słowo Boże, powinniśmy szanować i czcić jako tych, co
dają nam ducha i życie” (Test nr 13).
A gdy raz pisał do świętego Antoniego, kazał umieścić taki nagłówek na
liście: „Bratu Antoniemu, mojemu biskupowi.”
PRZECIW TYM, CO PRAGNĄ PRÓŻNEJ CHWAŁY. WYKŁAD WYPOWIEDZI PROROKA
164. Politowania godnymi nazwał takich kaznodziejów, którzy to, co
czynią, często sprzedają za oból próżnej chwały. Na takie ich wrzody
taki kiedyś podał środek zaradczy: „Czemu szczycicie się nawróceniami
ludzi, skoro przecie nawrócili ich moi prości bracia swoimi modlitwami?”
Wreszcie tę wypowiedź: „Aż niepłodna porodziła wielu” (1 Krl 2,5), tak
wykładał: „Niepłodną jest mój biedniutki brat, który w Kościele nie ma
za zadanie rodzenia synów. Ale na sądzie zrodzi on wielu; ponieważ
wówczas Sędzia przypisze na jego chwałę tych, których teraz on nawraca
swoimi modlitwami. „Ta, która miała wielu synów, osłabnie” (tamże),
ponieważ kaznodzieja, który cieszy się z wielu synów, jakoby zrodzonych
jego mocą, pozna wówczas, że nie ma w nich swego udziału.”
Nie bardzo lubił tych, którzy pragnęli zbierać pochwały bardziej jako
mówcy, niż jako kaznodzieje; którzy mówią ozdobnie a nie z serca. A o
tych, co wszystko poświęcają przepowiadaniu, a nic pobożności, mawiał,
że dokonali złego podziału (por. Dz 2, 45; 4, 35). Naprawdę chwalił
takiego kaznodzieję, który znajduje czas na to, by dla samego siebie
rozumieć i przeżywać to, co ma głosić innym.
MIŁOŚĆ ŚWIĘTEGO DO STWORZEŃ OŻYWIONYCH I NIEOŻYWIONYCH
165. Będąc szczęsnym pielgrzymem, co spieszy się opuścić świat jako
padół wygnania, niemało pomagał sobie tym, co jest na świecie.
Mianowicie w stosunku do książąt ciemności używał go jako pole do walki,
w stosunku zaś do Boga jako jak najbardziej przejrzyste zwierciadło
dobroci. W każdym tworze podziwiał Mistrza, a wszystkie zdarzenia
odnosił do Sprawcy. Cieszył się wszystkimi dziełami Pańskimi, a w
przyjemnych widokach dostrzegał ożywiającą zasadę i przyczynę. W
pięknych rzeczach poznawał Najpiękniejszego; bowiem wszystko, co dobre,
wołało do niego: „Ten, który nas uczynił, jest najlepszy.” Po śladach
wyciśniętych w rzeczach wszędzie szedł za ukochanym, ze wszystkiego
robił sobie drabinę, prowadzącą do Tronu.
Wszystkie rzeczy obejmował uczuciem niesłychanej pobożności, mówiąc do
nich o Panu i zachęcając do chwalenia Go. Chronił lampy, świeczniki i
świece, nie chcąc swą ręką gasić blasku, co jest skinieniem światła
wiecznego. Z szacunkiem chodził po skałach, a to ze względu na tego, co
zwie się Opoką. Kiedy trzeba było użyć owego wiersza: „Na skałę
wyniosłeś mię” (Ps 60,3), wtedy wypowiadał go z jeszcze większą czcią,
mówiąc: „pod stopy Opoki wyniosłeś mnie.”
Braciom drwalom zabraniał ścinać całe drzewo, żeby miało nadzieję
odrośnięcia na nowo. Ogrodnikowi kazał dookoła ogrodu pozostawiać
nieuprawne obrzeże, ażeby na nim w swoich porach zieleń ziół i piękno
kwiatów głosiły Ojca wszystkich pięknych rzeczy. W ogrodzie polecił
wydzielić działkę na pachnące zioła i kwiaty, ażeby patrzącym
przywoływały na pamięć błogość wiekuistą.
Robaczki usuwał z drogi, aby ich nie podeptano, a pszczołom kazał
zakładać miód i najlepsze wino, by w czasie mrozu zimowego nie poginęły
z głodu. Mianem brata nazywał wszystkie żyjątka, chociaż ze wszystkich
rodzajów zwierząt przede wszystkim lubił zwierzęta łagodne.
Któż zdoła to wszystko opowiedzieć? Tak więc owa źródłowa Dobroć, która
w życiu przyszłym będzie „wszystkim we wszystkich” (1 Kor 12, 6) dla
Świętego już tutaj jaśniała jako „wszystko we wszystkim.”
STWORZENIA ODWZAJEMNIAJĄ SIĘ MIŁOŚCIĄ I OGIEŃ, KTÓRY GO NIE PALI
166. Wszystkie stworzenia starały się odwzajemnić Świętemu miłością i
odpowiedzieć swą wdzięcznością za jego zasługi; gdy je pieścił, łasiły
się; gdy je prosił, przyzwalały; gdy im nakazywał, słuchały. Niech
starczy przytoczenie niektórych wydarzeń.
W czasie choroby oczu nakłoniono go, by pozwolił się leczyć i przywołano
chirurga na miejsce?4 Przybył, przynosząc żelazne narzędzie do robienia
przepaleń i kazał je włożyć do ognia, by się rozżarzyło. Święty ojciec,
chcąc umocnić swe ciało, już drżące ze strachu, tak przemówił do ognia:
„Mój bracie ogniu, co do piękna idący z innymi rzeczami w zawody,
Najwyższy stworzył cię mocnym, pięknym i pożytecznym. Bądź dla mnie w
tej godzinie łaskawy, bądź uprzejmy! Ponieważ już od dawna ukochałem cię
w Panu. Proszę wielkiego Pana, który cię stworzył, żeby złagodził trochę
twój żar, iżbym cię potrafił znieść jako palącego łagodnie.”
Po skończeniu modlitwy przeżegnał ogień znakiem krzyża i od tej chwili
przestał się bać. Chirurg bierze w ręce rozżarzone i straszne żelazo,
bracia złamani ludzkim współczuciem uciekają, ale Święty radośnie i
ochoczo nastawia się na żelazo. Syczące żelazo zagłębia się w kruche
ciało i ciągnie przepalenie od ucha do brwi.
O tym, ile bólu sprawił mu ów ogień, świadczą słowa Świętego, który
najlepiej to widział. Bo kiedy wrócili bracia, którzy byli uciekli,
ojciec powiedział z uśmieszkiem: „Bojaźliwi i małoduszni, dlaczegoście
uciekli? Naprawdę mówię wam, że ani nie odczułem żaru ognia, ani;
żadnego bólu ciała.” A zwracając się do lekarza, rzekł: „Jeśli ciało nie
zostało jeszcze dobrze upieczone, to przyłóż jeszcze raz.”
Lekarz, który doświadczał zupełnie innych przypadków w podobnych
zdarzeniach, ten przypadek wysławiał jako cud boski, mówiąc: „Mówię wam,
bracia, dzisiaj widziałem cuda” (Łk 5,26).
Wierzę, że on, który oswajał nieujarzmione żywioły, odzyskał pierwotną
niewinność.
PTASZEK, KTÓRY USIADŁ W JEGO RĘKU
167. Święty Franciszek siedział w łodzi, jadąc właśnie do pustelni
Greccio przez jezioro Rieti. Wtedy pewien rybak ofiarował mu jakiego
ptaszka wodnego, żeby uradował się nim w Panu. Święty ojciec wziął go ż
radością, a potem otworzył dłonie i łagodnie zachęcał, aby swobodnie
odleciał. On jednak nie chciał odejść, lecz usadowił się w jego dłoniach
jak w gniazdku; podczas gdy Święty modlił się z oczyma wzniesionymi do
góry. Po dłuższej chwili, gdy jakby skądinąd wrócił do siebie i
oprzytomniał; łagodnie kazał ptaszkowi korzystać bez obawy z pierwotnej
swobody. Tak więc, po otrzymaniu pozwolenia razem z błogosławieństwem,
ptaszek ruchem ciała wyraził radość i odleciał.
BAŻANT
170. Pewien szlachcic z ziemi Sieneńskiej przysłał choremu świętemu
Franciszkowi bażanta. On przyjął go radośnie, nie z apetytu do jedzenia,
ale z powodu swego usposobienia, które w takich okolicznościach zwykło
skłaniać go do radowania się ze względu na miłość Stwórcy. Powiedział
więc do bażanta: „Bracie bażancie, niech Stwórca nasz będzie
pochwalony!” I rzekł do braci: „Już teraz sprawdźmy, czy brat bażant
chce być z nami, czy pójść na ustronie i w miejsce bardziej dla niego
odpowiednie.”
Na polecenie Świętego jeden z braci odniósł go daleko i położył w
winnicy. Ale on natychmiast wrócił pośpiesznie do celi ojca. Ponownie
kazał go umieścić jeszcze dalej, ale on z największą szybkością powrócił
do drzwi celi i prawie siłą popod tunikami braci, którzy stali w
drzwiach, wszedł do środka. Dlatego Święty kazał go troskliwie karmić,
uściskał go i uspokajał łagodnymi słowy.
Pewien lekarz, nader oddany świętemu Bożemu, widząc to, uprosił go u
braci; nie chciał go zjeść, ale karmić ze względu na cześć dla Świętego.
Cóż dalej? Wziął go ze sobą do domu. Ale bażant, odłączony od Świętego,
nie chciał nic jeść, jak gdyby protestował przeciw krzywdzie że
pozbawiono go jego obecności. Lekarz zdumiał się i natychmiast odniósł
bażanta do Świętego, opowiadając po kolei wszystko, co zaszło. A bażant,
postawiony na ziemi, jak tylko zobaczył swego ojca, zaraz pozbył się
smutku i zaczął jeść z zadowoleniem.
CYKADA
171. Obok celki świętego Bożego w Porcjunkuli cykada siedząca na drzewie
figowym często świerszczyła ze zwykłą sobie słodyczą. Kiedyś święty
ojciec wyciągnął do niej rękę i łagodnie zawołał: „Moja siostro cykado,
chodź do mnie!” A ona, tak jakby miała rozum, zaraz zeszła na jego rękę.
Rzekł do niej: „Śpiewaj, siostro moja cykado, i chwal z radością swego
Pana Stworzyciela!”
Ona, bezzwłocznie posłuchawszy, zaczęła świerszczyć i nie ustała tak
długo, aż mąż Boży włączył do jej śpiewania swoją chwalbę i kazał jej
odlecieć na jej zwykłe miejsce. Pozostała w nim przez osiem dni bez
przerwy, jakby uwiązana. A Święty, gdy wychodził z celi, zawsze dotykał
ją rękami, nakazywał śpiewać, a ona zawsze gotowa była słuchać jego
poleceń.
Święty rzekł do swych towarzyszy: „Zwolnijmy naszą siostrę cykadę,
która-do tego czasu aż za dosyć cieszyła nas swoją chwalbą, iżby ciało
nasze nie chlubiło się z tego po próżnicy.” Zwolniona przez niego
natychmiast odeszła i więcej tam się nie pokazała.
Bracia, patrzący na to wszystko, niezmiernie się dziwili.
WSPÓŁCZUCIE DLA CHORYCH
175. Wielkie u niego współczucie dla chorych, wielka troska o ich
potrzeby. Jeżeli kiedy dobrzy ludzie świeccy przysyłali mu smaczniejsze
wiktuały, jako że był jak najbardziej potrzebujący, to jednak dawał je
innym chorym. Doznania wszystkich cierpiących przeżywał jak własne; a
tam, gdzie nie mógł pomóc inaczej, przynajmniej słowami wyrażał
współczucie.
W dni postne sam jadał, by chorzy nie wstydzili się jeść. Ani nie
wstydził się chodzić za mięsem dla chorego brata po publicznych placach
miejskich.
Wszakże upominał chorych, żeby cierpliwie znosili braki i nie powodowali
zgorszenia, gdyby nie we wszystkim zadośćuczyniono ich potrzebom. Stąd
to w jednej z reguł kazał napisać takie słowa: „Proszę wszystkich moich
braci chorych, aby w swoich dolegliwościach nie gniewali się lub nie
burzyli przeciw Bogu lub przeciw braciom. Niech nie domagają się
lekarstwa zbyt natrętnie, ani niech za bardzo nie pragną uwolnienia
ciała od cierpienia, jako że ono i tak umrze i jest nieprzyjacielem
duszy. Niech za wszystko dziękują Bogu, iżby pragnęli być takimi, jakimi
Bóg chce, żeby byli. Albowiem Bóg tych, których przeznaczył do życia
wiecznego, doświadcza kolcami biczów i chorób, jak to sam powiedział:
»Ja tych, których miłuję, strofuję i karzę« (Ap 3,19).
176. Jednego razu pewnego chorego, o którym wiedział, że ma ochotę na
zjedzenie winogron, poprowadził do winnicy, i usiadłszy pod winnym
krzewem, sam pierwszy zjadł, żeby tamtego ośmielić do jedzenia (por. 2 C
22).
JEGO WSPÓŁCZUCIE DLA CHORYCH NA DUCHU I O TYCH, CO POSTĘPUJĄ PRZECIWNIE
177. Szczególną łagodnością darzył i cierpliwie znosił tych chorych, o
których wiedział, że są jak chwiejące się dzieci, dręczone pokusami i
upadające na duchu. W stosunku do nich unikał szorstkich nagan, tam
gdzie nie widział niebezpieczeństwa grzechu oszczędzał rózgi, żeby
oszczędzić duszy. Mawiał, że właściwością przełożonego, który jest ojcem
a nie tyranem, ma być zapobieganie materii przestępstwa, niedozwalanie,
by upadł ktoś taki, co tylko z trudem podniósłby się z upadku.
Biada nieszczęsnemu szaleństwu naszego czasu! Chwiejących się nie tylko
nie prostujemy czy nie podtrzymujemy, lecz niekiedy popychamy do upadku.
Za nic poczytujemy sobie zatracenie jednej owieczki, z trzody owego
najwyższego Pasterza, który za nią na krzyżu bardzo głośno wołał ze
łzami.
Święty ojcze, ty robiłeś inaczej, bo wolałeś poprawiać błądzących,
aniżeli ich tracić. Wszakże wiemy, że u niejednych choroby własne j woli
zakorzeniły się nazbyt głęboko i wymagają leczenia lancetem, nie maścią.
Stąd wniosek, że dla wielu bardziej zdrową byłaby chłosta „laską
żelazną” (Ps 2,9), aniżeli kojące głaskanie rękami. Ale „wszystko ma
swój czas (Koh 3,1): oliwa i wino, rózga i laska, gorliwość i
życzliwość, palenie i namaszczenie, więzienie i wspólnota. Wszystkiego
tego wymaga Bóg pomsty i Ojciec miłosierdzia, wszakże pragnie On więcej
miłosierdzia, aniżeli ofiary.
BRACIA HISZPANIE
178. Ów prześwięty mąż, ile razy dowiadywał się dobrych wieści o swych
synach, radował się w duchu, a czasem nawet duchem zachwycał się w Bogu
(por. 2 Kor 5, 13).
Zdarzyło się, że pewien Hiszpan, kapłan oddany Bogu, razu jednego
widział się ze świętym Franciszkiem i rozmawiał z nim: Między innymi
ucieszył Świętego relacją o braciach, którzy byli w Hiszpanii. Rzekł:
„Bracia twoi, w naszym kraju mieszkają w pewnej bardzo ubogiej pustelni.
Ułożyli sobie życie tak, że połowa ich zajmuje się sprawami domowymi, a
druga połowa poświęca się kontemplacji. W ten sposób co tydzień część
aktywna przechodzi do kontemplacji, a kontemplujący wracają do
wykonywania pracy.”
Pewnego dnia, gdy stół już zastawiono i umownym znakiem zwołano
nieobecnych, przyszli wszyscy oprócz jednego, który wtedy właśnie
należał do kontemplatyków: Poczekano trochę, a potem udano się do celi,
żeby go zawołać do stołu. Wszakże przy daleko obfitszym stole karmił go
sam Pan Bóg. Mianowicie znaleziono go leżącego twarzą na ziemi,
rozpostartego na kształt krzyża, bez tchu i bez ruchu, nie dającego
znaku życia. U jego głowy i nóg paliły się dwuramienne świeczniki, które
w przedziwny sposób oświetlały celę czerwonawo-złotym blaskiem.
Zostawili go w spokoju, by nie przeszkadzać w zachwyceniu, „by nie
budzić ukochanej, póki sama nie zechce” (Pnp 2,7). Tedy bracia
podglądali poprzez otwory celi, „stojąc za ścianą i patrząc przez kraty”
(tamże 2, 9). I co dalej? Otóż „podczas gdy przyjaciele przysłuchują się
tej, która mieszka w ogrodach” (por. tamże 8, 13), nagle światło gaśnie,
a brat przytomnieje. Zaraz wstaje, śpieszy do stołu i według zwyczaju
prosi o kulpę za spóźnienie.
Tak to zdarzyło się w naszym kraju”, mówi ów Hiszpan.
Święty Franciszek z radości nie mógł się opanować; jako skropiony tak
miłą wonią swych synów (por. Rdz 27,27). Co prędzej powstał, by chwalić
Boga i tak, jakby jedyną jego chlubą było słuchanie dobrych rzeczy o
braciach, zawołał z głębi serca: „Panie, uświęcicielu i wodzu biedaków,
dziękuję Ci za to, żeś mię tak bardzo ucieszył wiadomością o moich
braciach! Proszę, pobłogosław owych braci jak najobfitszym
błogosławieństwem i szczególnym darem łaski uświęć wszystkich, którzy za
pomocą dobrych uczynków składają Ci swoją zakonną profesję jak woń
kadzielnianą!”
CO TO JEST ŚWIĘTA PROSTOTA
189. Święty ze szczególnym staraniem pielęgnował w sobie oraz kochał u
innych świętą prostotę, córkę łaski, siostrzycę mądrości, matkę
sprawiedliwości. Wszakże nie aprobował każdej prostoty, lecz tylko tę,
która poprzestaje na swym Bogu, nie umie zła czynić ni mówić źle. Ta, co
bada siebie, ale nikogo nie potępia swym sądem; co zdaje należną władzę
na człowieka lepszego od innych, a sama żadnej władzy nie pożąda. Ta, co
nie przepada za „grecką chwałą” (2Mch 4, 15), i raczej wybiera pracę niż
uczenie się i nauczanie. Jest to ta prostota, która szuka nie kory lecz
rdzenia, nie łupiny lecz ziarna, nie wielu dóbr lecz jednego,
najwyższego i trwałego Dobra; a doszukiwanie się we wszystkich prawach
Bożych zawiłych zwrotów, ozdobników i upiększeń, przechwalań się i
ciekawostek, pozostawia tym, którzy pójdą na zagładę.
Takiej prostoty święty ojciec wymagał od braci wykształconych i od braci
laików.-Nie wierzył, żeby była Gna przeciwna mądrości, ale że jest jej
prawdziwą siostrzycą, chociaż jako umiejętność łatwiejsza jest do
nabycia dla ubogich, a także podatniejsza im do praktykowania. Stąd to w
swojej „Pochwale cnót” tak mówi: „Witaj królowo mądrości! Pan niech cię
strzeże razem z twoją siostrą, czystą i świętą prostotą!”
BRAT JAN PROSTY
190. Gdy święty Franciszek przechodził koło pewnej osady blisko Asyżu,
niejaki Jan, człowiek bardzo prosty, który właśnie orał pole, wybiegł mu
naprzeciw, mówiąc: „Chcę, abyś mnie uczynił bratem, ponieważ od długiego
czasu pragnę służyć Bogu.” Święty uradował się, a biorąc pod uwagę
prostotę owego mężczyzny, odpowiedział mu na życzenie: „Jeśli chcesz
zostać naszym towarzyszem, rozdaj ubogim to, co masz, a gdy się
ogołocisz z własności, przyjmę cię.”
On natychmiast odprzęga woły, i jednego z nich ofiarowuje świętemu
Franciszkowi. Mówi: „Tęgo wołu damy ubogim! Zasłużyłem bowiem, żeby
otrzymać taką część majątku mego ojca.” Święty uśmiechnął się i zupełnie
zaaprobował ten afekt prostoty. Ale rodzice i młodsi bracia, usłyszawszy
to, przybiegli ze łzami, biadając bardziej nad tym, że zabierają im
wołu, niż człowieka. A Święty do nich: „Bądźcie spokojni! Oto oddaję wam
wołu, ą zabieram brata.”
Zabrał więc człowieka ze sobą, oblókł go w szaty zakonne, a ze względu
na łaskę prostoty zrobił go swoim szczególnym towarzyszem. Otóż, gdy
święty Franciszek w jakimś miejscu trwał na rozmyślaniu, czyniąc gesty
lub skłony, Jan prosty natychmiast wszystkie je powtarzał na sobie i
odtwarzał. Za plującym spluwał, za kaszlącym kaszlał, westchnienie
dołączał do westchnień i w płaczu towarzyszył płaczem. Święty wznosił
ręce do nieba, wznosił i on. Pilnie patrzył na niego jako na wzór i
wszystko na sobie odtwarzał. Święty zauważył to kiedyś, i zapytał,
dlaczego to czyni. On odpowiedział: „Ja przyrzekłem czynić wszystko, co
ty czynisz; byłoby dla mnie czymś zgubnym, gdybym cokolwiek opuścił.”
Święty ucieszył się z takiej czystej prostoty, ale jednak grzecznie
zakazał mu czynienia tego na przyszłość.
W niedługi czas potem ów prosty brat wstanie owej świętej czystości
przeniósł się do Pana. Święty często podawał jego życie za przykład, i z
lubością nazywał go nie bratem Janem, ale świętym. Janem.
Zauważ, że właściwością prostoty jest żyć według praw ludzi wyższego
stanu i opierać się zawsze na wzorach i przepisach podanych prze
świętych. Kto ludzką mądrość uzdolni do naśladowania Świętego, co już
króluje w niebie, w takiej mierze, w jakiej zbożna prostota upodobniła
się do niego na ziemi?
A wynik? Naśladowała Świętego na ziemi, uprzedziła więc Świętego do
życia wiecznego.
PIELĘGNOWANIE JEDNOŚCI - PRZYPOWIEŚĆ O NIEJ
191. Jego usilnym pragnieniem i czujną troską było zawsze staranie się o
jedność wśród synów, iżby ci, których powołał ten sam duch i zrodził ten
sam ojciec, chowali się spokojnie na łonie jednej matki. Chciał
zjednoczyć braci wyższego stanu z braćmi stanu niższego, połączyć
braterskim uczuciem mądrych z prostymi, zespolić klejem miłości dalekich
z dalekimi.
Jednego razu opowiedział przypowieść, zawierającą niemało pouczenia.
Mówił: „Oto odbywa się kapituła generalna wszystkich zakonników, jacy są
w Kościele! Ponieważ są na niej uczeni i nieuczeni, wykształceni i tacy,
co bez wykształcenia umieją podobać się Bogu, dlatego wyznaczają
przemówienie jednemu z mędrców i jednemu z prostaczków. Mędrzec,
ponieważ jest mądry, rozważa i myśli w sobie: „Tu, gdzie jest tylu
doskonałych uczonych, nie ma miejsca na okazywanie swej wiedzy i nie
wypada mi silić się na subtelności wobec tych najbystrzejszych
słuchaczy. Chyba o wiele korzystniej będzie mówić po prostu.”
Nadchodzi ustalony dzień, zbierają się razem wspólnoty świętych, pragną
słyszeć mowę. Wychodzi mędrzec odziany w worek i z głową posypaną
popiołem. Wszyscy się dziwią: A on więcej każąc czynem niż słowem, mów i
krótko: „Przyrzekliśmy wielkie rzeczy, większe zostały nam przyrzeczone,
zachowajmy te, wzdychajmy do tamtych, rozkosz krótka, kara wiekuista,
małe cierpienie, chwała nieskończona, wielu wezwanych, mało wybranych,
wszystkim odpłata.” Skruszone serca słuchaczy tryskają łzami i
prawdziwie uwielbiają mędrca jak świętego.
A prostaczek mówi w swym sercu: „Co będzie? Mędrzec wszystko mi wyrwał,
co postanowiłem zrobić czy powiedzieć. Ale wiem; co uczynię. Znam
niektóre wersety z psalmów, postąpię więc zwyczajem mędrca, po tym, jak
on postąpił zwyczajem prostaczka.” Nadchodzi sesja w dniu następnym,
prostaczek wstaje, podaje psalm jako temat. A -że wionie nań Duch Boży,
przeto natchniony darem Boga przemawia tak żarliwie, wnikliwie i słodko,
że wszyscy wpadają w zdumienie ń prawdziwie mówią: „Z prostymi mowa
jego” (Prz 3, 32).
192. Mąż Boży tak wykładał moralny sens opowiedzianej przez siebie
przypowieści: „Zakon nasz jest zgromadzeniem bardzo licznym, jakby synod
generalny, zbierający uczestników ze wszystkich stron świata,
kierujących się tym samym sposobem życia. W nim mędrcy przyswajają sobie
cechy prostaczków, widząc, jak nieuki z ognistym zapałem szukają
królestwa niebieskiego i ludzie niewykształceni „przez człowieka” przy
pomocy Ducha rozumieją sprawy duchowe. W nim też prostaczkowie obracają
na swoją korzyść to, co należy do mędrców, skóro na tymże zebraniu widzą
razem z sobą pokorę sławnych mężów; którzy na świecie mogliby żyć w
sławie. Tu właśnie pokazuje się wspaniałość tej świętej rodziny, której
wielorakie piękno niemało podoba się Ojcu rodziny.”
SPOSÓB WYZBYCIA SIĘ WŁASNOŚCI PRZEZ WYBITNYCH KSIĘŻY WSTĘPUJĄCYCH DO
ZAKONU
194. Mówił kiedyś, że gdyby jakiś wybitny ksiądz wstępował do Zakonu, to
powinien poniekąd zrezygnować z nauki, iżby całkowicie ogołocony z
posiadania nagim powierzyć się ramionom Krzyżowanego. Powiedział: „Nauka
u wielu ludzi wytwarza swoistą tępotę, mianowicie jakąś sztywność, która
nie pozwala im nagiąć się do umiejętności służebnych. Dlatego chciałbym,
żeby uczony najpierw zwrócił się do mnie z taką prośbą: Bracie, oto już
długo żyłem w świecie, i nie poznałem prawdziwie mego Boga. Proszę,
wyznacz mi miejsce odległe od hałasu świata, gdzie bym rozważał swe lata
w boleści i gdzie bym w skupieniu serca poprawił swego ducha«. Jak
myślicie, jakim będzie w przyszłości ten, kto by tak zaczął. Zapewne
wyjdzie mocny do wszystkiego, jak lew spuszczony z łańcucha, a święty
napój, jaki wypił na początku, przyczyni się w nim do stałego postępu,
Właśnie on na pewno nada się do posługi słowa, ponieważ będzie rozlewał
to, co w nim wzbiera i kipi.”
Prawdziwie zbożna nauka! Cóż bowiem potrzebniejsze temu; kto, powraca z
całkiem innej krainy, jak nie usuwanie i oczyszczanie się za pomocą
pokornych ćwiczeń ze światowych uczuć, przez tak długi czas namielonych
i wyciśniętych w sercu? W szkole doskonałości każdy szybko osiągnie
doskonałość, jeśli do niej wstąpi.
CNOTA PRZED NAUKĄ. FRANCISZEK UKAZUJE SIĘ BRATU KANDYDATOWI NA
KAZNODZIEJĘ
195. Bolał, jeśli kto szukał wiedzy, zaniedbawszy cnotę, zwłaszcza jeśli
ten ktoś nie trwał w tym powołaniu, jakie otrzymał od początku. Mówił:
„Ci bracia moi, którzy powodują się ciekawością wiedzy, w dniu odpłaty
staną z pustymi rękami. Chciałbym, żeby raczej umacniali się w cnotach,
a gdy nadejdą czasy utrapienia, by Pana mieli z sobą wpośród ucisków: Bo
przyjdzie utrapienie, podczas którego książki do niczego nieprzydatne
wyrzucać się będzie przez okna i na śmietniki.”
Nie mówił tego w tym sensie, żeby nie doceniał studium Pisma świętego,
ale by odwieść wszystkich od przesadnej chęci uczenia się jako że
bardziej pragnął braci dobrych w miłowaniu, aniżeli mędrków w
ciekawości. Przeczuwał też zbliżające się wnet czasy, w których
przyczyną upadku stanie się nauka, natomiast podporą ducha będzie
dążenie do spraw nadprzyrodzonych.
Bratu laikowi, co chciał mieć psałterz i prosił go o pozwolenie” zamiast
psałterza dał popiół.
A jednemu ze swych towarzyszy, sposobiącemu się do kaznodziejstwa,
ukazał się po śmierci w widzeniu i zabronił mu tego oraz nakazał kroczyć
drogą prostoty. Zaświadczył mu to Bóg, gdyż po wizji odczuwał tak wielką
słodycz, że przez wiele dni słowa ojca zdawały się wciąż wpadać mu w
uszy, jak rosa.
UCZUCIOWE PRZEŻYWANIE MIŁOŚCI BOGA
196. Godzi się i chyba nie bez pożytku będzie omówić pokrótce szczególne
nabożeństwa świętego Franciszka. Wprawdzie był on wszechstronnie
pobożny, jako że cieszył się namaszczeniem Ducha, wszakże ze szczególnym
afektem odnosił się do niektórych specjalnych przedmiotów kultu.
Spośród różnych słów, jakimi posługiwano się w mowie potocznej, nie bez
pewnego wzruszenia słuchał o miłości Boga: Słysząc o miłości Boga,
natychmiast pobudzał się, wzruszał, rozpalał, jak gdyby pałeczką
zewnętrznego głosu dotknięto wewnętrznych strun jego serca.
Mawiał, że ofiarowanie takiej zapłaty za jałmużnę jest szlachetną
rozrzutnością, a ci, którzy ją mniej cenią niż pieniądze, są
największymi głupcami. On sam aż do śmierci niezłomnie zachował
postanowienie, jakie powziął, gdy jeszcze zamieszany był w sprawy
świata, iż nie odprawi ż niczym żadnego ubogiego, który prosić będzie ze
względu na miłość Boga.
Jednego razu ubogi prosił go dla miłości Boga. A że on nic nie miał,
poszedł potajemnie po nożyce i chciał rozkrajać tunikę. Byłby to zrobił,
gdyby nie został przychwycony przez braci, którzy pomogli mu w inny
sposób wesprzeć ubogiego.
Mówił: „Wielce należy kochać miłość Tego, który nas wielce umiłował.”
POBOŻNOŚĆ WZGLĘDEM ANIOŁÓW D MIŁOŚĆ DO ŚW. MICHAŁA
197. Z największym afektem czcił aniołów, którzy stoją przy nas w walce
i którzy razem z nami przebywają pośród „cienia śmierci.” Mawiał, że
wszędzie trzeba czcić tak dostojnych towarzyszy, a niemniej wzywać ich
jako stróżów. Uczył, że nie można obrażać ich oblicza, ani przedsiębrać
wobec nich czegoś, co nie uchodziłoby wobec ludzi. A że chórowo odmawia
się psałterz w „obliczu aniołów” (por. Ps 137, 4), przeto chciał, żeby
wszyscy; którzy mogą, zbierali się w kaplicy i tam mądrze odprawiali
psalmy” (Ps 46,8).
Często mawiał, że najwspanialej trzeba czcić świętego Michała, jako że
pełni on urząd przedstawiania Bogu dusz ludzkich. Ku czci świętego
Michała bardzo pobożnie pościł przez czterdzieści dni od święta
Wniebowzięcia do święta ku jego pamięci. Mawiał bowiem: „Każdy powinien
złożyć Bogu odrobinę chwały i szczególnego daru ze względu na tak
wielkiego księcia.”
NABOŻEŃSTWO DO NARODZENIA PAŃSKIEGO
199. Przed wszystkimi innymi uroczystościami z niewysłowionym zapałem
obchodził Narodzenie Dziecięcia Jezus. Twierdził, że jest te święto nad
świętami, bo wtedy Bóg, stawszy się dziecięciem, zawisł u piersi
ludzkich. Obrazy owych niemowlęcych członków całował zgłodniałą myślą, a
współczucie z Dzieciątkiem, rozlane w jego sercu, kazało mu słodko
szczebiotać, jak to czynią małe dzieci. To imię w jego ustach było
słodkie jak miód.
Gdy rozprawiano o wstrzemięźliwości od potraw mięsnych w Boże
Narodzenie, ponieważ wypadł właśnie w piątek (dies Veneris),
odpowiedział bratu Morico, mówiąc: „Bracie, grzeszysz nazywając piątkiem
(diem Veneris) dzień, w którym narodził się Jezus Dziecię. Chcę, żeby w
tak wielkim dniu nawet ściany jadły mięso, a skoro nie potrafią, to
przynajmniej z wierzchu trzeba je nim natrzeć!”
200. Chciał, aby w tym dniu bogaci karmili do syta ubogich i głodnych, a
wołom i osłom by dawano więcej obroku i siana, niż zwykle. Mówił: „Gdy
kiedyś będę rozmawiał z cesarzem, to poproszę go o wydanie powszechnej
ustawy, by w dniu tak wielkiej uroczystości wszyscy, którzy mogą;
rozrzucali po drogach ziarno i zboże dla nakarmienia ptasząt, a
zwłaszcza braci skowronków.”
Ze łzami wspominał nędzę, jaka w ten dzień otaczała biedniutką Dziewicę
Maryję. Pewnego dnia, kiedy siedział przy obiedzie, jeden z braci
wspomniał o ubóstwie błogosławionej Dziewicy i napomknął o niedostatku
Chrystusa, Jej Syna. Franciszek natychmiast zerwał się od stołu,
wybuchnął bolesnym szlochem i zalany łzami resztę swego chleba zjadł na
gołej ziemi. Stąd to królewską nazywał tę cnotę, co tak znamienicie
zajaśniała u Króla i Królowej.
A gdy w toku obrad bracia zapytywali go, jaka cnota najbardziej
przyczyniła się do przyjaźni z Chrystusem, odpowiedział tak, jakby
otwierał tajemnicę swego serca: „Dzieci, wiedzcie, że ubóstwo jest
szczególną drogą do zbawienia; jego owoc jest obfity, a tylko nielicznym
znany w całej pełni.”
NABOŻEŃSTWO DO CIAŁA PAŃSKIEGO
201. Żarem całego serca płonął względem sakramentu Ciała Pańskiego, jak
najbardziej zdumiewając się nad tą drogą łaską i najżyczliwszą miłością.
Zaniedbanie wysłuchania codziennie przynajmniej jednej Mszy uważał za
niemałą zniewagę. Często komunikował i to tak nabożnie, że swą
pobożnością wpływał na innych. Otaczając ten czcigodny Sakrament
wszelkim uszanowaniem, składał w ofierze wszystkie swe członki, a
przyjmując niepokalanego Baranka, spalał swego ducha w owym ogniu, który
zawsze płonął w nim na ołtarzu serca.
Kochał Francję jako wielbicielkę Ciała Pańskiego i zawsze pragnął umrzeć
w niej ze względu na cześć oddawaną tam świętym postaciom.
Kiedyś chciał rozesłać braci po świecie z drogocennymi puszkami, żeby
wszędzie tam, gdzie zauważą, iż Sakrament ten, będący ceną odkupienia,
jest niegodnie przechowywany, umieszczali Go w miejscu jak najlepszym.
Chciał okazywać wielki szacunek dłoniom kapłańskim, które otrzymały
boską władzę sprawowania tegoż Sakramentu. Często mawiał: „Gdyby mi się
przydarzyło spotkać razem jakiegoś świętego z nieba i jakiegoś biednego
księdza, to najpierw uczciłbym kapłana i pośpieszyłbym co rychlej
ucałować mu ręce. Powiedziałbym: „Ach, święty Wawrzyńcze, zaczekaj,
ponieważ jego ręce dotykają „Sława żywota” (1 J 1, 1) i mają w sobie coś
ponadludzkiego.”
NABOŻEŃSTWO DO RELIKWII ŚWIĘTYCH
202. Jako człowiek miły Bogu jak najpobożniej oddawał się kultowi Bożemu
i nic, co do Boga należy, nie zaniedbał uczcić. Gdy był w Monte Casale,
w prowincji Massa, nakazał braciom, żeby święte relikwie opuszczone
przez wszystkich w jednym z kościołów, z największą czcią przenieśli do
swojego domu. Niezmiernie ubolewał nad tym, że już od długiego czasu
pozbawione były należnej im czci.
Ale, gdy z powodu pilnej sprawy udał się gdzie indziej, synowie
zapomnieli o poleceniu ojca, zaniedbawszy zasługę posłuszeństwa. Wszakże
pewnego dnia bracia chcieli celebrować. Odkryli zasłonę z ołtarza, jak
każe zwyczaj, i znaleźli bardzo piękne i nader mile pachnące kości.
Ogromnie się zdumieli, bo nigdy przedtem ich tam nie widzieli. Wkrótce
potem powrócił święty Boży i pilnie wypytywał, czy spełniono to, co
przykazał był względem relikwii. Bracia pokornie przyznali się do winy
zaniedbania posłuszeństwa. Otrzymali pokutę i razem z nią przebaczenie.
Święty rzekł: „Błogosławiony Pan Bóg mój, który sam spełnił to, co wy
powinniście byli zrobić!”
Rozważ pilnie nabożność Franciszka, zwróć uwagę na upodobanie Boga w
prochu naszym i wychwalaj święte posłuszeństwo. Bo Bóg wysłuchał
modlitwy tego, którego głosu nie usłuchał człowiek.
SPOSÓB PRZESTAWANIA Z NIMI
204. Nie wypada pominąć milczeniem wspomnienia o budowli duchowej, jaką
założył święty ojciec powodowany Duchem Świętym. Założył ją w tym samym
miejscu, w którym przedtem naprawił kościół materialny, wszakże o wiele
bardziej szlachetniejszą od tej ziemskiej, celem pomnożenia ojczyzny
niebieskiej.
Nie należy mniemać, że Chrystus przemówił do niego ż drzewa krzyża celem
nakłonienia go do naprawy domu bliskiego zagłady i ruiny, i to w sposób
tak zdumiewający, że słuchających napawa lękiem i wywołuje cierpienie.
Ale, jak to niegdyś przepowiedział Duch Święty, miał tu powstać zakon
świątobliwych dziewic, który niby zbiór szlifowanych „żywych kamieni”
(por. 1P 2, 5) posłuży kiedyś do restaurowania domu w niebie.
Rzeczywiście, w tym miejscu zaczęły się zbieraj dziewice poświęcone
Chrystusowi, a potem dołączały się inne z różnych stron świata,
przyrzekając dążenie do jak największej doskonałości w zachowaniu
najwyższego ubóstwa i wszystkich cnót. Chociaż ojciec stopniowo odsuwał
od nich swoją obecność cielesną, to jednak roztaczał nad nimi swą
serdeczną troskę „w Duchu Świętym” (Mt 3, 11).
Kiedy Święty poprzez liczne dowody wykazujące ich najwyższą doskonałość
poznał, że gotowe są znieść dla Chrystusa wszelkie ofiary i podjąć się
wszelkich trudów, a nie chcą odstąpić nigdy od świętych przykazań,
przyrzekł im oraz innym, co w podobnym trybie życia przyrzekną ubóstwo,
nieść zawsze i stale swoją i swoich braci pomoc i radę. Dopóki żył,
zawsze dotrzymywał tego przyrzeczenia, a gdy był bliski śmierci z wielką
troskliwością polecił, by tak było zawsze. Mówił, że bracia i ubogie
panie wyszli z tego świata w jednym i tym samym duchu.
205. Na zdziwienie braci, że nieczęsto odwiedza osobiście tak
świątobliwe służebnice Chrystusa, odpowiadał: „Kochani, nie myślcie, że
ich nie miłuję w sposób doskonały. Jeśliby bowiem grzechem było
opiekować się nimi w Chrystusie, to czyż nie jeszcze większym grzechem
byłoby zaślubiać je Chrystusowi? Przeto, o ile nie powołać ich w ogóle
nie byłoby żadną krzywdą, o tyle nie troszczyć się o już powołane byłoby
jak największym brakiem życzliwości. Ale daję wam przykład, abyście tak,
jak ja czynię, czynili. Nie chcę, żeby ktokolwiek samowolnie narzucał
się do odwiedzania ich, ale polecam wyznaczać do posługiwania im tych,
co się opierają temu i bardzo ociągają. Mają to być mężowie uduchowieni,
wypróbowani godnym i długim życiem zakonnym.”
KAZANIE WYGŁOSZONE BARDZIEJ CZYNEM NIŻ SŁOWEM
207. Święty ojciec, powodowany wielokrotnymi prośbami wikariusza, a w
końcu przymuszony jego natarczywością, zgodził się, że wstąpi do
Świętego Damiana, by córkom swoim wygłosić słowo Boże. Panie zebrały
się, jak zwykle, dla wysłuchania słowa Bożego, ale nie mniej po to, by
zobaczyć ojca. A on wzniósł oczy do nieba, gdzie zawsze sercem
przebywał, i zaczął się modlić do Chrystusa. Potem kazał sobie przynieść
popiołu; z którego na posadzce wokół siebie zrobił koło, a resztę
posypał sobie na głowę. One patrzyły na świętego ojca, co milcząc trwał
w kole popiołu, i niemałe zdumienie opanowało ich serca. Nagle Święty
wstał i ku ich osłupieniu zamiast przemówienia odmówił „Zmiłuj się nade
mną Boże” (Ps 50). Po skończeniu czym prędzej wyszedł na zewnątrz.
Moc tej aluzji tak wielką skruchą napełniła służebnice Boże, że płakały
rzewnymi łzami i ledwie powstrzymywały swe ręce od surowego ukarania
siebie. Pokazowo nauczył je uważania się za popiół i tego, że do jego
serca nie trafiła żadna taka myśl o nich, która by nie była godna tej
oceny.
Takie było jego postępowanie ze świątobliwymi niewiastami; takie
nawiedzanie ich, bardzo pożyteczne, wszakże tylko wymuszone i rzadkie;
taką jego wola dla wszystkich braci, że chciał, aby im w miejsce
Chrystusa, któremu służą, posługiwali; ale równocześnie, żeby strzegli
się zawsze jak ptaki przed zastawionymi sidłami.
ZALECENIE REGUŁY PRZEZ ŚWIĘTEGO. BRAT, KTÓRY NOSIŁ JĄ ZE SOBĄ
208. Z najbardziej żarliwą gorliwością odnosił się do wspólnej profesji
i do Reguły, a tych, którzy byli zelotami w jej zachowaniu, obdarował
szczególnym błogosławieństwem. Mawiał do swoich, że jest ona księgą
życia, nadzieją zbawienia, rdzeniem Ewangelii, drogą doskonałości,
kluczem do raju, umową wiecznego przymierza. Chciał, by wszyscy bracia
ją mieli, wszyscy ją znali i żeby wszędzie była ich bodźcem do
pokonywania zniechęcenia oraz by rozmawiali o niej ze swoim wewnętrznym
człowiekiem, jako o pamiątce złożonej przysięgi.
Uczył, że zawsze należy mieć ją przed oczyma jako przypomnienie
obowiązków życia, i co więcej, z nią także umierać. Pamiętał o tym
zaleceniu jeden z braci laików, o którym sądzimy, że trzeba go zaliczyć
w poczet męczenników, jako że zdobył palmę chwalebnego zwycięstwa. Gdy
Saraceni wlekli go na męczeństwo, w podniesionych rękach trzymał Regułę,
a zgiąwszy pokornie kolana, powiedział do socjusza: „Bracie najdroższy,
przed oczyma Majestatu Bożego i przed tobą ogłaszam się winnym za
wszystko, co uczyniłem przeciw tej świętej Regule.” Po tym krótkim
oskarżeniu się został ścięty mieczem. Męczeńsko skończył życie, a potem
zajaśniał znakami i cudami.
Wstąpił on był do Zakonu bardzo młodo,, ledwie mógł wytrzymać zakonny
post, wszakże mimo tej młodości nosił pancerz na gołym ciele. Szczęsny
chłopiec, który szczęśliwie rozpoczął i jeszcze szczęśliwiej dokończył
zachowania Reguły.
PEWNA WIZJA, ZALECAJĄCA REGUŁĘ
209. Kiedyś święty ojciec miał wizję, wyrokiem nieba daną, odnoszącą się
do Reguły. W tym czasie, kiedy między braćmi trwała dyskusja o Regule do
zatwierdzenia, Święty dogłębnie przejęty tą sprawą zobaczył we śnie taki
obraz. Widział się zbierającym z ziemi drobniutkie okruszyny chleba,
które miał rozdać wielu głodnym braciom, stojącym wokół niego. Gdy wahał
się, czy rozdzielać tak kruche drobiny, z bojaźni, że takie ulotne pyłki
będą mu wypadać z rąk, zawołał doń głos z wysoka: „Franciszku, ze
wszystkich okruszyn sporządź jedną hostię i daj pragnącym do jedzenia”.
On tak zrobił. Ci, co przyjęli nienabożnie, alba wzgardzili otrzymanym
darem, wkrótce w sposób widoczny zostali okryci trądem.
Rano Święty powiedział to wszystko towarzyszom, żaląc się, że nie
pojmuje tajemnicy widzenia. Ale wnet potem, gdy czuwał na modlitwie”
onże głos z nieba rzekł do niego: „Franciszku, okruszynami z minionej
nocy są słowa Ewangelii, hostią Reguła, trądem niegodziwość.”
Bracia owych czasów nie uważali Reguły, którą przysięgali zachowywać, za
twardą i ostrą, jako że byli bardzo ochotni do jeszcze większego
wysiłku. Bo tam, gdzie bodziec miłości zawsze popycha do czegoś więcej,
nie ma miejsca na opieszałość czy bezsenność.
ROZMOWA Z PEWNYM BRATEM O ZASPOKAJANIU POTRZEB CIAŁA
210. Herold Boga, Franciszek, pozostawił ślady na ścieżkach
Chrystusowych za pomocą niezliczonych prac i utrapień. I nie cofnął się,
aż to, co niegdyś doskonale rozpoczął, w końcu jeszcze doskonalej
wypełnił. Bo nawet wtedy, kiedy był przemęczony i całkowicie wyniszczony
na ciele, nigdy nie przystanął w biegu do doskonałości, nigdy nie
ścierpiał załamania karności. Wyczerpanemu ciału nie umiał choćby mało
co ulżyć, żeby nie odczuwać niepokoju sumienia.
Otóż, gdy przyszło mu, jakkolwiek wbrew woli, środkami łagodzącymi
uśmierzyć dolegliwości ciała, co były ponad jego siły, pewnego dnia
łagodnie zagadnął jednego z braci, o którym wiedział, że da mu dobrą
radę: „Synu kochany, co ci się zda? Moje sumienie często wyrzuca mi
troskę o ciało. Boję się, bym nie pobłażał mu zbytnio w chorobie i nie
starał się o wyszukane środki zaradcze dla wspomożenia go. Nie chodzi o
to, żeby przyjmowanie czegoś sprawiało mu przyjemność, gdyż jest
zmęczone długą chorobą, która pozbawiła go wszelkich podniet do smaku.”
211. Syn odpowiedział ojcu z uwagą, zaznaczając, że to Pan daje mu słowa
odpowiedzi: „Ojcze, jeśli łaska, powiedz mi, z jak wielką pilnością
ciało twe słuchało twych rozkazów, dopóki mogło?” On odrzekł: „Synu,
daję mu świadectwo, że we wszystkim było posłuszne, w niczym sobie nie
pobłażało, ale jak ślepe stosowało się do wszystkich wymogów. Nie
uchylało się od żadnej pracy, nie unikało żadnej niewygody, byle tylko
móc spełnić polecenia. Ja i ono doskonale zgadzamy się w tym, żeby bez
żadnego oporu służyć Chrystusowi Panu.”
Brat rzekł: „Ojcze, gdzież wobec tego jest twoja wielkoduszność, gdzie
litościwa miłość i najwyższa rozwaga? Czyż jest to odwzajemnienie godne
wiernych przyjaciół, chętnie przyjmować dobrodziejstwa, a nie odpowiadać
dającemu według jego zasługi w czasie koniecznej potrzeby? Jakąż to
służbę mógłbyś aż dotąd świadczyć Panu twemu Chrystusowi, bez pomocy
ciała? Czyż, jak sam to mówisz, z tego powodu nie wystawiało się na
wszelkie niebezpieczeństwa?”
Ojciec odparł: „Przyznaję synu, że to istna prawda.” A syn: „Czy to
zgodne z rozumem, że opuszczasz tak wiernego przyjaciela, który dla
ciebie wydał siebie i wszystko, co swoje, aż do śmierci? Niech odejdzie
od ciebie, ojcze, niech odejdzie od ciebie ten grzech, w imię Pana!” A
on rzekł: „Błogosławiony jesteś synu, co na moje wątpliwości mądrze
dostarczyłeś tak zbawiennych środków zaradczych!”
I radośnie zwrócił się do ciała: „Ciesz się, bracie ciało, i daruj mi,
oto teraz już chętnie spełnię twoje życzenia, chętnie pośpieszę
zaspokoić twe żałośliwe żądania!”
Ale cóż mogło ucieszyć wygasłe już biedne ciało? Cóż mogło je podtrzymać
w całkowitym osłabieniu? Franciszek umarł już dla świata, ale żył w nim
Chrystus. Uciechy świata były mu krzyżem, ponieważ w sercu nosił
wkorzeniony krzyż Chrystusa. Krzyż ten rozkorzeniał się w nim bardzo
głęboko wewnątrz, w umyśle, dlatego na zewnątrz, w ciele, jaśniały jego
stygmaty.
OBIETNICA DANA MU PRZEZ PANA ZA ZNOSZENIE CHORÓB
212. Dziw, że wyczerpanemu męczarniami ze wszystkich stron mogło
wystarczyć sił do wytrzymania. Wszakże on tych swoich ucisków nie
nazywał karami; ale siostrami. Niewątpliwie pochodziły one z wielu
przyczyn. Oczywiście, Najwyższy nie tylko zesłał mu trudności jako
rekrutowi, ale także jako zasłużonemu rycerzowi dawał pole do
zwycięstwa. Wszystko po to, by tym bardziej zajaśniał triumfem.
Również i w tym następcy mają przykład, że ze względu na starość nic nie
pofolgował, ze względu na chorobę nic nie robił ulgowo. Nie bez powodu
odbył takie doskonałe oczyszczenie na tym padole płaczu. Chodziło o
zdanie sprawy nawet z najmniejszego szelążka jeśli w ogóle było w nim
cośkolwiek do wypalenia, aby całkowicie oczyszczony od razu uleciał do
nieba. Natomiast za najważniejszą rację jego mąk uważam to, co sam
twierdził w zastosowaniu do innych ludzi, że za znoszenie tychże czeka
wielka zapłata.
213. Pewnej nocy, gdy bardziej niż zwykle męczyły go ciężkie choroby i
różne dolegliwości, zaczął w głębi serca użalać się sam nad sobą. Ale
żeby jego ochoczy duch nie ustąpił w czym ciału na sposób cielesny,
nawet na godzinkę, nieporuszenie dzierżył tarczę cierpliwości, modląc
się do Chrystusa. Kiedy tak na modlitwie trwał w walce, otrzymał od
Pana obietnicę życia wiecznego w postaci takiego oto podobieństwa:
„Jeśliby cała masa ziemi i machina świata stały się bezcennym złotem, a
za ciężkie udręki, jakie cierpisz; otrzymałbyś w nagrodę, po usunięciu
tychże skarb tak wielkiej chwały, że w porównaniu z nim owo wspomniane
złoto byłoby niczym, czy też wręcz byłoby niegodnym takiego porównania,
ta czy byś się nie cieszył, chętnie znosząc te udręki, które są tylko
chwilowe?”
Święty rzekł: „Cieszyłbym się, oczywiście, cieszyłbym się ponad miarę”.
Powiedział mu Pan: „Zatem raduj się, ponieważ choroba twoja jest
zadatkiem na moje królestwo dla ciebie. Przez zasługę cierpliwości
bezpiecznie i pewnie wyczekuj dziedziczenia tegoż królestwa!”
Wyobrażasz sobie, jak bardzo uradował się ów człowiek, ubłogosławiony
tak szczęsną obietnicą? Uwierzysz, z jaką miłością a nie tylko z
cierpliwością, przyjmował dolegliwości ciała? On wiedział to w sposób
doskonały, jako że wtedy zostało mu powiedziane to, czego nie można
wyrazić. Wszakże, jak mógł, tak opowiedział towarzyszom.
Wtenczas właśnie ułożył „Chwalbę o stworzeniach” i zachęcał je, jak
tylko zdołał, do chwalenia Stwórcy.
KOŃCOWA ZACHĘTA I BŁOGOSŁAWIENIE BRACI
214. Mędrzec mówi, że przy końcu człowieka następuje odkrycie jego
uczynków, co jak widzimy spełniło się chwalebnie na Świętym. Chyżo
biegnąc drogą przykazań Bożych, dotarł po stopniach wszystkich cnót aż
na szczyt. Podobny do giętkiego metalu, pod młotem wielorakich utrapień
osiągnął doskonałość, „ujrzał kres wszelkiej doskonałości” (Ps 118, 96).
Wtedy bowiem jeszcze bardziej rozbłysły jego przedziwne dzieła, a gdy
zdeptał ponęty śmiertelnego życia i wolny poszedł do nieba, głos prawdy
wyjaśnił, że wszystko, co przeżył, było boskie. Albowiem „żyć dla
świata” poczytał za hańbę, swoich ukochał do końca, śmierć przyjął ze
śpiewem.
Kiedy zbliżał się już do ostatnich dni, po których nadeszła dlań,
pozbawionego światła doczesnego, światłość wiekuista, pokazał czynem, że
nie miał nic wspólnego ze światem. Zmożony bardzo ciężką chorobą, co
zamknęła serię wszystkich jego schorzeń, kazał się nagim położyć na
gołej ziemi, iżby w tej ostatniej godzinie, w której wróg mógł jeszcze
nacierać, jako „nagi walczył z nagim” (por. 1 C 15). Zaprawdę,
nieustraszenie oczekiwał zwycięstwa, i ze złożonymi rękami przyjmował
wieniec sprawiedliwości.
Po zdjęciu szaty z żebraczego worka został położony na ziemi. Jak zwykle
twarz skierował ku niebu i cały wpatrywał się w jego chwałę. Lewą ręką
zakrywał ranę prawego boku, by jej nie widziano. I rzekł do braci: „Ja,
co do mnie należało, zrobiłem; a co do was należy, niech nauczy was
Chrystus!”
215. Synowie, widząc to, zalewali się łzami i głęboko wzdychali,
poddając się wielkiemu bólowi współczucia. Tymczasem jego gwardian
zdławił jakoś szlochanie i za natchnieniem boskim poznawszy istotne
życzenie Świętego, szybko wstał i wziąwszy tunikę razem ze spodniami
oraz workowaty kapturek, powiedział do ojca: „Wiedz, że tę tunikę i
spodnie oraz kapturek z rozkazu świętego posłuszeństwa ja ci pożyczam!
Ale, żebyś wiedział, że nie masz do nich żadnego prawa posiadania,
odbieram ci możność dania ich komukolwiek.”
Święty ucieszył się i uradował całym sercem, ponieważ widział, że
dotrzymał wiary pani ubóstwu aż do końca. Albowiem z gorliwością dla
ubóstwa zrobił wszystko tak, żeby na końcu nie mieć nawet własnego
habitu, ale niejako pożyczony przez kogoś innego. Zaś na głowie nosił
kapturek, żeby zakryć blizny po ranach zadanych podczas leczenia oczu, a
przecież konieczna byłaby tu czapeczka z jakiejś drogiej wełny, jak
najbardziej delikatnej i miękkiej.
216. Potem Święty podniósł dłonie ku niebu i wielbił Chrystusa za to, że
idzie do niego wolny, pozbyły już wszystkiego. Aby zaś okazać się
prawdziwym naśladowcą Chrystusa, Boga swego, we wszystkim; do końca
umiłował swych braci i synów, których ukochał od początku. Kazał bowiem
przywołać do siebie wszystkich przebywających tam braci, zachęcał ich z
ojcowską tkliwością do miłości i pocieszał ich w obliczu swej śmierci.
Dłużej zatrzymał się nad zachowaniem cierpliwości i ubóstwa,
przedkładając je nad inne wskazania świętej Ewangelii.
A gdy tak wszyscy bracia siedzieli dookoła, „wyciągnął nad nich swą
prawicę” (por. Rdz 48,14) i, zaczynając od swego wikariusza, położył ją
na głowę każdego. Rzekł: „Żegnajcie, wszyscy synowie, w bojaźni Pańskiej
(Dz 9, 31) i trwajcie w niej zawsze! A ponieważ zbliża się przyszła
pokusa i udręka, przeto pamiętajcie, że szczęśliwi ci, którzy wytrwają w
tym, co rozpoczęli. Ja bowiem śpieszę do Boga, którego łasce wszystkich
was polecam.” W tych braciach, którzy tam byli obecni, pobłogosławił też
wszystkim braciom, którzy kędykolwiek w świecie przebywali, a także tym,
którzy przyjdą po nich, aż do końca wieków.
Niechaj nikt nie uzurpuje sobie tego błogosławieństwa, które wygłosił w
obecnych dla nieobecnych. A jak to już zostało napisane gdzie indziej,
wygłosił też błogosławieństwo specjalne, ale było ono skierowane raczej
do urzędu, aniżeli do poszczególnej osoby.
OSTATNIE CZYNNOŚCI I ŚMIERĆ ŚWIĘTEGO
217. Gdy tak bracia gorzko płakali i biadali niepocieszeni, święty
ojciec kazał sobie przynieść chleb. Pobłogosławił go i połamał, a potem
podał każdemu do spożycia. Polecił także przynieść księgę Ewangelii i
poprosiło przeczytanie mu Ewangelii według Jana od miejsca, które
zaczyna się: „Przed świętem Paschy” (J 13,1) itd. W ten sposób przy
pomniał ową najświętszą wieczerzę, którą Pan jako ostatnią odprawił ze
swymi uczniami. Uczynił to wszystko dla uczczenia jej pamięci, okazując
tym samym uczucie miłości, jakie miał do braci.
Te parę dni, jakie pozostały mu do śmierci, spędził na uwielbianiu Boga,
zapraszając swych najmilszych towarzyszy do chwalenia Chrystusa razem z
nim. Sam zaś, tak jak mógł, intonował psalm: „Głosem moim wołałem do
Pana, głosem moim błagałem Pana” (Ps 141) itd. Zapraszał również
wszystkie stworzenia do chwalenia Boga i zachęcał je do boskiej miłości
słowami, które niegdyś był ułożył. Nawet samą śmierć, dla wszystkich
straszną i znienawidzoną, zachęcał do chwalby, a wychodząc jej radośnie
naprzeciw, zapraszał do siebie w gościnę. Mówił: „Pozdrowiona niech
będzie siostra śmierć!”
Potem zwrócił się do lekarza: „Bracie doktorze, śmiało zapowiedz rychłą
śmierć, która będzie mi bramą życia.” Do braci zaś: „Gdy zobaczycie, że
już koniec ze mną, połóżcie mnie na ziemi tak, jak przedwczoraj
widzieliście mnie nagiego, i pozwólcie mi tak leżeć jeszcze po skonaniu
przez tak długi czas, jakiego potrzeba do spokojnego przejścia tysiąca
kroków.”
Nadeszła godzina śmierci i, po wypełnieniu się na nim wszystkich
Chrystusowych tajemnic, szczęśliwie uleciał do Boga.
PEWIEN BRAT WIDZI DUSZĘ ŚWIĘTEGO W CHWILI ŚMIERCI
217a. Jeden brat z jego uczniów, cieszący się niemałą sławą, widział
duszę przeświętego ojca. Była jak gwiazda, mająca wielkość księżyca a
jasność słońca. Uniosła się nad wielkie wody, a objęta jasnym obłoczkiem
prostą drogą poszybowała do nieba.
Zebrała się wielka rzesza ludzi, którzy sławili i wychwalali imię
Pańskie. Całe miasto Asyż wyległo tłumnie i zbiegła się cała okolica,
żeby zobaczyć wielkie sprawy Boże, jakie Pan okazał na swoim słudze.
Synowie, pozbawieni takiego ojca, rzewnie płakali i okazywali serdeczne
uczucia miłości we łzach a wzdychaniach. Wszakże nadzwyczajny nowy cud
przemienił lament w okrzyki wesela i żałobę w radosne uniesienie.
Oglądali ciało świętego ojca ozdobione stygmatami Chrystusa, a
mianowicie nie tylko ślady przebicia gwoździami pośrodku dłoni i stóp,
ale sameż gwoździe utworzone z jego ciała, owszem wrośnięte w ciało,
przy zachowaniu czarnego koloru, oraz prawy bok zbroczony krwią (por. 3
C 5).
Jego ciało; wpierw ż natury ciemne, rozjaśniło się dziwną białością. W
ten sposób zapowiadało nagrodę błogosławionego zmartwychwstania.
Wreszcie jego członki nie były sztywne, jak zwykle są u umarłych, ale
stały się giętkie i miękkie, na podobieństwo ciała w wieku dziecięcym.
KANONIZACJA I PRZENIESIENIE ŚW. FRANCISZKA
220a. W imię Pana Jezusa. Amen. W roku od Wcielenia 1226, 4
października, w dniu, w którym przepowiedział, ukończywszy 20 lat, odkąd
najdoskonalej przystał do Chrystusa, naśladując życie Apostołów i
podążając ich śladem, Franciszek mąż apostolski strząsnął kajdany
śmiertelnego życia i szczęśliwie poszedł do Chrystusa; pochowany w
mieście Asyżu zajaśniał wszędzie licznymi, wielkimi i różnorakimi
cudami, tak że w krótkim czasie wprawił wielką część świata w podziw dla
„nowego wieku.” A gdy już w różnych krajach zajaśniał nowym blaskiem
cudów i ci, co z jego dobroci radowali się uwolnieniem od swoich
nieszczęść, zbiegali się zewsząd, wówczas pan papież Grzegorz, będąc w
Perugii ze wszystkimi kardynałami i z innymi prałatami kościołów,
wszczął przewód dotyczący jego kanonizacji. Wszyscy byli zgodni i
orzekli jedna i to samo.
Czytają i zatwierdzają cuda, jakich Pan dokonał przez swego sługę, z
najwyższym uniesieniem wychwalają życie błogosławionego ojca i jego
sposób postępowania. Najpierw zaprasza się na tak wielką uroczystość
„książąt ziemi” (Ps 148, 11) i wielką liczbę prałatów; w oznaczonym dniu
wchodzą do miasta Asyżu z niezliczoną masą ludu, z błogosławionym
papieżem, żeby tam dla większego uczczenia Świętego odprawić obrzęd
kanonizacji.
Wszyscy przychodzą na miejsce, przygotowane na tak uroczysty zjazd.
Najpierw papież Grzegorz wygłasza kazanie do całego ludu i w
miodopłynnym afekcie głosi wielkie sprawy Boże. We wspaniałej mowie
wychwala świętego ojca Franciszka, a gdy wysławia czystość jego
postępowania, łzy płyną mu po twarzy. Po skończeniu mowy papież Grzegorz
wyciąga ręce ku niebu i wielkim głosem woła...
MODLITWA TOWARZYSZY ŚWIĘTEGO
221. Błogosławiony nasz ojcze, oto „studia prostoty,” co usiłowały jakoś
wychwalić twoje znamienite czyny, a takie przedstawić ku twojej chwale
przynajmniej niektóre z niezliczonych cnót, stanowiących twoją świętość.
Wiemy, że nasze słowa wielce przyćmiły twój blask,; jako że były zbyt
ułomne, by opowiedzieć wielkość twej doskonałości. Prosimy ciebie i
czytelników o wzięcie tu pod uwagę naszego afektywnego usiłowania,
ciesząc się, że szczyty cudownych obyczajów przewyższają ludzkie pióro.
O znamienity wśród świętych, któż może żar twego ducha odtworzyć w sobie
lub przekazać innym, i któż zdoła pojąć te niewysłowione uczucia, jakie
bez przestanku płynęły od ciebie do Boga?
Ale napisaliśmy to upojeni słodkim wspomnieniem o tobie, które dopóki
żyjemy usiłujemy głosić innym, choćby się jąkając. Pożywasz już z
wybornej pszenicy (por. Ps 80, 17), ongiś głodujący; pijesz już ze
strumienia rozkoszy (por. Ps 35, 9), aż dotąd spragniony. Wierzymy, że
nie upajasz się obfitością domu Bożego do tego stopnia, abyś zapomniał o
swych synach, jako że Ten, kogo pijesz, o nas pamięta.
Zatem pociągnij nas do siebie, zacny ojcze, abyśmy „biegli do wonności
olejków twoich” (Pnp 1, 3). Nas, których zapewne oceniasz jako
niemrawych w próżniactwie, powolnych w lenistwie, półżywych w
niedbalstwie! Oto „małe stado” idzie za tobą już chwiejnym śladem;
osłabiona moc widzenia chorych oczu nie wytrzymuje promieni twej
doskonałości. Zwierciadło i wzorze doskonałych, odnów dni nasze, jak
było na początku; nie dopuść, byśmy będąc ci równi profesją, życiem byli
niepodobni do ciebie!
222. Oto już ścielimy pokorne prośby przed łaskawością wiekuistego
Majestatu za naszym Ministrem, sługą Chrystusowym, następcą twojej
świętej pokory i szermierzem prawdziwego ubóstwa, który sprawuje
troskliwą opiekę nad twoimi owcami, kierując się słodkim afektem ze
względu „na miłość twojego Chrystusa” (Rz 8, 35 i Ps 83, 10). Błagamy
cię, Święty, wspieraj go i ochraniaj, aby zawsze trzymał się twoich
śladów i tak osiągnął na wieki sławę i chwałę, jakiej ty dostąpiłeś.
223. Błagamy również całym sercem, najłaskawszy ojcze, za tym synem
twoim, który teraz i niegdyś zbożnie napisał chwalebną o tobie opowieść.
Nie zasłużył sobie na to, ale według swych sił z pietyzmem zebrał w
całość to dzieło i razem z nami ofiaruje ci je i poświęca. Racz go
zachować i uwolnić od wszelkiego zła, pomnóż w nim święte zasługi i za
pomocą swych próśb wstawienniczych dołącz go na wieki do społeczności
świętych.
224. Ojcze, pamiętaj o wszystkich swych synach, którzy będąc trapieni
niebezpieczeństwami nie do rozwikłania, z dala tylko w twoje podążają
ślady, co ty, o najświętszy, doskonale poznajesz. Dodaj sił, by im się
oparli; oczyść ich, by jaśnieli; uraduj, by dobrze się czuli. Uproś
zstąpienie na nich ducha łaski i modlitwy, potrzebnych do posiadania
prawdziwej pokory, jaką ty miałeś; do zachowania ubóstwa, jakie ty
uprawiałeś; do zasłużenia na taką miłość, jaką ty zawsze kochałeś
Chrystusa ukrzyżowanego. Który z Ojcem i Duchem Świętym żyje i króluje
na wieki wieków. Amen.
___
Św. Franciszek najbiedniejszy z biednych jest pierwszym
Patronem SMN
po nim:
Św. Ojciec Pio,
Św. Teresa z Avila,
Św. Jan Bosko,
A najpierwszym z wszystkich Patronem SMN jest Św. Michał Archanioł
Ojciec Święty Jan Paweł II o Świętym Franciszku z Asyżu:
Ojciec Święty Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Grobu Biedaczyny z Asyżu w
dniu 5 listopada 1978 r., podkreśla w swoim przemówieniu ducha św. Franciszka:
„Ty, który nosiłeś w swoim sercu wszystkie zmienności współczesnych tobie ludzi,
swoim sercem tak bliski Sercu Zbawiciela, wspomóż nas, byśmy mogli objąć losy
dzisiejszej ludzkości, trudne problemy społeczne, ekonomiczne, polityczne,
kulturowe, problemy współczesnej cywilizacji, wszystkie cierpienia dzisiejszego
człowieka, jego wątpliwości, sprzeczności, rozbicie; jego dążenia, kompleksy,
niepokoje...” Jan Paweł II - Papież