Redaktor Aldona Fabiś
Projekt okładki i opracowanie graficzne Jarosław Mugaj
ISBN 83-7014-092-0
Musiała przyjść. Odwiecznym prawem natury, a raczej Boga. Po przedwiośniu idzie
wiosna. Na poły legendarne, potem wzruszające powołanie człowieka po zawarciu
przymierza przez Boga, po tragicznym głosie rozsądku „nawiedzonych", po kiesce
miecza, głodu i zarazy zbliżał się czas zapowiadany przez proroków i czuło się
cieplejsze powiewy. Zaczynała się Wiosna Objawienia.
Nikt nie wiedział jak. Czy będzie to drugi Mojżesz wyprowadzający ludzkość w
lepsze czasy? Czy zjawi się on również na pustyni?... Wyczuwano, że coś się w
odwiecznych planach Bożych przewala, gotuje... Nikt jednak nie mógł nawet
przypuszczać, że „Słowo Ciałem się stanie i zamieszka wśród nas".
Ze Starego Testamentu, a wcześniej przez echo tysiącleci przekazana opowieść o
Niewieście ścierającej głowę węża, powtórzyła się w proroctwie Izajasza,
nawiedzonego poety, o Pannie, która porodzi Syna i nazwie Go Emanuelem.
Najodważniejsze przypuszczenia nie zdobyłyby się nigdy na wyobrażeniowe
zmieszanie Boga z ludzką naturą, choć było to przekonanie poniewierające się w
najstarszych wspomnieniach o Bogu i jakiejś Niewieście. Nieograniczona
wyobraźnia nie zdobyła się jednak na przypuszczenie, że Wiosnę Objawienia
rozpocznie kwiat ludzkości o jedynym wdzięku, Kwiat, który wyda Mesjasza
zapowiadanego w Starym Testamencie.
Krótki jest wiosny czas, piękny i krótki jak młodość i nie powracający czas.
Człowiek zrodzony przez Kwiat ludzkości, w którym Bóg zawarł wszystko co
najpiękniejsze w człowieczeństwie, przerastał wizje proroków. Wiosna Objawienia
zjawiła się w chwili, gdy Kwiat ludzkości wyrzekł swoje „Fiat". Od jednego słowa
zależał cały plan Boski i właściwie dopiero rozwinięcie Wiosny Objawienia -
wiosny zwanej Dobrą Nowiną.
Jezus przyniósł urok prawdy Bożej, wdzięk człowieczeństwa, wiosnę szerokiego
oddechu i nadziei do sprzecznych i pomieszanych zasad dobra, prawdy i piękna. Od
Jezusa zaczął się liryzm Ewangelii. Liryzm przemawiający do dzieci i prostych
ludzi. Liryzm urzekający najwyższe wzloty ludzkiej natury. Ten liryzm czują po
niemal dwóch tysiącleciach niewierzący. Liryzm Ewangelii urzekł też jakiegoś
chłopaka, który Poznawał Jezusa w Ewangelii jak w przecudnym wierszu o
najwyższych strofach. Jezus wykazał, że wiara w Boga wymaga pewnej poezji. Że
wiara nie jest wynikiem transcendentalnego sylogizmu. W wierze na co dzień musi
się znaleźć miejsce na chleb i zdrowie, na smutek śmierci i nadzieję
zmartwychwstania, na wróble i spierające się chłopięta na ulicy, na rodzącą
kobietę i pójście za Mistrzem, na lilie polne i ptaki niebieskie, które Ojciec
Niebieski też kocha i żywi, na wdzięczny plusk fali jeziora z niebezpieczeństwem
burzy. Na zafascynowanie słuchaniem Jezusa i zapomnienie, że podświadomie idzie
się przecież za Nim. liryzm połowu ryb i żniwa bielejącego już na polach, na
winnicę i oliwki oraz ludzką pracę. Nie można się oprzeć tak poetyckiemu Bogu,
jakiego głosi Jezus. W naszym smutnym bez odkupienia życiu potrzebny był liryzm
wiary, ciepły jak człowiecze ciało. Ludzie szli zasłuchani i zapominali o
codzienności chleba i nocy.
Ta codzienność i pospolitość chleba w wierze, to prawdziwy polot wiary i
wpatrzenia w Boga. Ten zliryzowany Bóg jest bliższy człowiekowi od wszystkich
systemów filozoficznych. Bóg pisany człowieczymi zgłoskami. Codzienny Bóg. Gdyby
tak mieć świadomość, że On jest dziś taki sam, a zmieniły się tylko nasze
nastroje. Sformalizowaliśmy się w wierze, sądząc, że Bóg jest rubrycystą i
najwyższą instancją statystyczną czynów człowieczych.
Nie dziwię się, że Apostołowie byli zakochani w swoim Mistrzu w jego
sympatycznym człowieczeństwie, które znacznie więcej do nich przemawiało niż
bóstwo Syna Bożego. To ostatnie zdobyli znacznie później już bez Jezusa w
widzialnej postaci na ziemi. Ci prości ludzie również dostrzegli przepiękną
codzienność tego Człowieka.
Wiosna Objawienia, jak każda rozkwitła wiosna, trwa krótko niby wiew piękna,
rozkosznego dobra, zachwytu i jakiegoś oszołomienia urokiem życia.
Myślę, że umiłowani szczególnie Apostołowie nawet się nie spostrzegli, jak i
kiedy mija Wiosna Objawienia. Czas musiał płynąć niezwykle szybko podzielony na
doroczne święta Paschy. Resztę miał im dopowiedzieć Duch Święty oraz przypomnieć
wszystko, co w przelocie chwil i zdarzeń słyszeli od Mistrza.
Liryzm nauki Jezusa został na wieki zamknięty w czterech Ewangeliach. Dobrze, że
Bóg natchnął autorów do wiernego oddania tego wdzięku, którego nie znali
teoretycznie. Pisali tak, jak potrafili. I to właśnie stanowi liryczny wdzięk
tych ksiąg.
1. Szalom lah, Miriam
Nie wiemy, w jakiej fazie rozwoju Wszechświata powołał Bój pierwszych biorców
Objawienia. Zakładamy, że było to zaraz na wstępie. Mimo wszystko, nie wiadomo,
jaki okres obejmuje zapowiedź Niewiasty w kontraście do węża. Mniejsza o to.
Stoimy wobec Starego Testamentu ciągnącego się teoretycznie przez dzieje
ludzkości. Nie wiadomo też, jak długo będzie istniała populacja ludzka Nowego
Testamentu. Nieznany jest dzień zmierzchu świata. Na pograniczu tych dwóch
Testamentów umieścił Bóg jako słup graniczny Niewiastę, jakby dla podkreślenia,
że dzieje Boże wśród ludzkości zaczęły się od winy Ewy. Pod symbolem pierwszej
kobiety trwał Stary Testament. Kończy tę erę winy i grzechu również Niewiasta.
Pozycja graniczna dwóch różnych er dziejów Boga na ziemi jest sytuacją
jednorazową i nigdy już nie do powtórzenia.
Od Jej przyzwolenia mogła się zacząć era Łaski. Dipol wolnej woli człowieka
zdolnego do „tak" lub „nie"; wybrała Ona bez wahania „tak". „Niech się stanie."
W starej erze ludzkości wina niewiasty i wizja Niewiasty nieokreślonego czasu
jest bardzo charakterystyczna w Genesis. Niewiasta była zwidem proroków, potem
oczekiwaniem i po wypełnieniu czasów faktem. „Szalom lah, Miriam" - rzekł anioł.
Dlaczego tę scenerię łączy się z zachodem słońca, nie wiadomo. Może wtedy
zachodził Stary Testament tym pogodnym zmierzchem oczekiwania od tak rzekomo nic
nie znaczącego w historii ludzkości słowa-zwrotnicy czasów. Może od tamtej pory,
kiedy rozegrał się pierwszy autentyczny Anioł Pański, naprawdę były wieczorne
zorze z nadzieją świtu?
Dlaczego Bóg sobie upodobał tę naturalną rolę Niewiasty do zawrócenia biegu
świata na wieki w inną stronę i na symbol Nowych Czasów?
Wiara wymaga gigantycznego niekiedy spojrzenia bez partykularnej emocji, kiedy
trzeba wyczuwać nerw drgający całej ludzkości i przemianę tysiącleci, przemianę
ustanowioną przez Boga popartego dobrowolnym wypowiedzeniem przez Niewiastę
jedynego „fiat".
Na granicy największych połaci historii ludzkości stanęła Ona, jedyna w Boskim
wyborze, jako symbol zniszczenia Starej Ery i Matka -symbol Nowych Czasów.
Niewiele jeszcze wiemy z analizy czasu, gdyż mijają zaledwie dwa tysiąclecia,
ale bardzo dużo można dostrzec, choć bez możności prowadzenia statystyki. Ave
Maria jest wzrastającą falą ludzkości. I jeśli chrześcijan jest około dwóch
miliardów, to codziennie płynie najskromniej licząc fala około czterech milionów
Ave. Bywa inna jeszcze wiara. Można zapotrzebowanie złożyć na Ave i jest ono
spełnione. W ciągu bodaj dwóch miesięcy dzieci z krucjaty eucharystycznej
Ćmielowa odmówiły przed Drugą Wojną Światową milion Ave licząc po 50 w jednej
cząstce różańca. Ta Boska wygrana modlitwy Maryjnej padła w tamtym środowisku
dwa razy po milionie. Może to śmieszne, naiwne. Nie wiem, nie moja rzecz, skoro
Bóg był „naiwny" i postawił Ją na pograniczu dwóch er ludzkości. Mogę dodawać do
tego depozytu Maryjnego, ale zapewne również brać. Mam prawo do jednego i
drugiego.
Rozumiem ten Punkt Graniczny tęsknot ludzkich i nadziei. Rozumiem ten moment
spełnienia. Tę jakąś niewysłowioną Macierzyńskość co się nazywa Błagającą
Wszechmocą. Rozumiem Istotę, która ni| prowadzi nigdy rozrachunków
sprawiedliwości, ale jest symbole miękkiej, dobrej, kochającej Matki. Bo ja
wiem, może Matki Wszechrzeczy, skoro została matką swego Stwórcy? Matka
Wszechświat Kosmosu.
Dlaczego po latach tylekroć dziennie szeptanych Ave podchodzi się do Niej z
uczuciem narażenia się na wysłuchanie? Bo Ona, Matka Codziennych Spraw, bierze
ten ziemski pył codzienności, przesiewa w swoich dłoniach i spełnia nieśmiałą
prośbę, tak delikatną, by Jej nie zmuszać. Dziwne, ale jest lęk jakiś, by nie
nadużyć Jej dobroci.
A przecież w tej drugiej historii świata Ona, Kobieta Starego Testamentu,
przesypuje z ręki do ręki Czas ku Nowemu Przymierzu z Bogiem. Nie wiem, dlaczego
proszę o rzeczy tak nieproporcjonalnie małe, drobne i banalne jak otaczający
mnie kurz codzienności?
Czy Ona pamięta to pierwsze kazanie w refektarzu na obiedzie w obecności
profesora wymowy, w syzyfowym polocie młodości kazanie zaczynające się od słów:
„Na Anioł Pański biją dzwony"? Po te by całe życie żenować się mowy o Niej,
ponieważ mimo woli trzeba odsłonić swoje najintymniejsze przeżycia. Z nikim nie
mówiłem nigdy o mojej matce. To moja matka... Nie interesuje nikogo w tym
stopniu co mnie. Miłość do matki musi być dyskretna, nie obnoszona na rynku i
przyległych ulicach. I co Jej zawdzięczam jest moją i Jej sprawą chyba... chyba
że ktoś do Niej przylgnie... i zamknie się przede mną, jak ja przed wszystkimi.
Żywa Kolumna dzielących się czasów. Kolumna mojego życia,. Na spojeniu czasu
przeszłego i przyszłego mojego życia stoi Ona. Dobrze mi z tym splotem
granicznym w poziomie między czasami, w pionie między niebem a ziemią. Muszę
mieć coś tak wielkiego i świętego, że nie mogę tego obnosić publicznie, coś co
jest tak wtopione w Kogoś, co nakrywam złożonymi dłońmi, by mi wiatr tego
cennego Kwiecia nie rozwiał, a chłód nie zwarzył.
Kocham Stary Testament, przepiękny w swej tęsknocie za Bogiem. Kocham Ją,
Niewiastę z Genesis, z wizji Iząjasza i reszty proroków. Ją zmieniającą w swych
dłoniach ery świata na Nowe Przymierze. Czasy wypełnione Nią - Matką Czasu.
Rozumiem Ewangelię, która rozwijała się u Jej stóp i na Jej rękach. Unieść
ciężar czasów.. Wprowadzić w czas - Boga. Tajemnica tajemnic - Bóg w czasie, to
Bóg dostrzegany przez człowieka.
Wybacz. Za dużo powiedziałem... Może trzeba było? Nie wiem.
2. Anioł Pański
Pogubił Bóg paradoksy w ludzkiej ocenie racji. Nieśmiertelny jawi się w ludzkiej
naturze. Niewiasta poczyna Bóstwo, nie przestając być człowiekiem. Jaką trzeba
być, by zasłużyć jako jedyna w historii ludzkości na miano Bożej Rodzicielki?
Matka Boga, a więc Matka Wszechmocy? Matka Nieśmiertelności i Nieskończoności?
Oczywiście. Dlaczego? Naiwne pytanie, Bogu tak się zachciało z powodu takich j
podobnych głupców, bo ich za bardzo ukochał. Chciał się podzielić Nieskończoną
Wszechmocą i Nieśmiertelną Naturą.
Nie rozumiem. Ale wiem, że zrobił to Bóg dla mnie i analogicznych rozważniaków
kategorii mózgowej. Wiem, że ukochał takie egzemplarze dociekające istoty Bożej.
Dlaczego? Widocznie lubuje się w niedorzecznościach naszej logiki, o ile ona
cała nie jest pozbawiona sensu. W ocenie Pana Boga na pewno tak.
Chcę sobie wyobrazić Tę Jedyną z ludzkości - Matkę Boga na ziemi. Wszystko
pozostaje prawdą i wielkość Boga, i Jej wyniesienie ponad ludzkość z głębokim
tkwieniem w ludzkości. Dziś Ją nazywam Cudem Bożym wysyconym łaską do pełni.
„Łaski pełna." Droga do tego... Czuła się zwykłą dziewczyną z Nazaretu, nie
odbiegała od innych. Nie wiedziała zapewne, że Bóg uczynił jedyny wyjątek
zachowując Ją od winy Ewinej. To przygotowanie Jej do tej roli było
niewyczuwalne i nie mogła wiedzieć, że właśnie jest Tą zapowiadaną w Genesis i
przez Iząjasza.
Leży na stole kawałek margla z groty Zwiastowania w Nazarecie. Margiel wydłubany
moimi palcami ze ściany. Takich grot jest wiele w pobliżu, odsłoniętych przez
archeologów razem jeszcze ze śladami wygasłych ognisk i skorupami glinianych
naczyń. Jakby wczoraj odeszli ich mieszkańcy w niewiadome. Kawałek marglowej
skały był na pewno obecny w Nazarecie, gdy Ona była dzieckiem, dorastała w
rezonansie z łaską, nie wiedząc o niej. Miała dziewczyński świat, tylko głębszy,
bogatszy, bardziej wyczuwający Jahwe. Stała się dojrzała biologicznie, a nade
wszystko jako człowiek. Była pełna rozeznania praw życia, w odpowiedzi na misję
Anioła Pańskiego widzi naturalną trudność - nie zna męża. W tym momencie
przystając na niedorzeczność absolutną ze stanowiska człowieka, wyraża zgodę
bezdyskusyjnie - „niech się stanie". Odszedł Anioł Pański. Pozostał i stał się
Anioł Ziemski. Rezonans z łaską Bożą najpełniej zabrzmiał wówczas zgodą na
niedorzeczność po ludzku rozumiejąc. A jednak - niech się stanie. Logiki Bożej
się nie kontroluje ani uzgadnia. Jest do wykonania. Zamienić trzeba nasze
dysonanse z łaską na poddanie się jej tajemnej mocy bez zastrzeżeń. Mogę nie
rozumieć faktu, ale muszę zrozumieć racje przemawiające zdarzeniami Bożymi. Nie
moc Przedwiecznego staje mi na przeszkodzie tylko przyczyna skoncentrowania się
w Jej jedynej, wybranej nie spośród gwiazd ani całych światów, lecz spośród nas
- ludzi. Nie mogę sobie wyobrazić Jej piękna, Jej wartości ludzkich, Jej w
centrum spojrzenia Bożego.
Matka Boga... Już mi łatwiej pojąć, że nie było czasu na Ciebie, byłaś mniej
ważna aktualnie od „słuchających słowa Bożego i strzegących go". To pojmuję w
żarliwości o chwałę Bożą. Nie przesłaniałaś działalności Jezusa swoją osobą.
Matki są zawsze kochane i stają jednocześnie marginalne wśród wielkich zadań.
Wiesz o tym...Nie przesłaniałaś Go swoją postacią. Raz jedyny wyszłaś na światło
pod krzyżem. Umierał na Twoim tle - Boży Cudzie łaski. Na Twoim tle dokonało się
Odkupienie.
Na stole leży margiel z groty Zwiastowania, jedyny autentyczny świadek obecny
wówczas, gdy Anioł Pański...
Chcę to pojąć, a nie tylko rozumieć. Wiem. Sercem. Trochę podobnie jak Ty.
Może ktoś inny pojmie?... Dziwne są drogi...
3. Ona
Jak powstała Łukaszowa opowieść o Marii? Chciał być jedynie oryginalny i
niezależny od innych ewangelistów? Czy zbierał wiadomości o Marii jako historyk?
Zapewne tak, jednak nie wprost od Niej ale od podeszłych w latach znajomych
Marii i od wyznawców jej Syna Jeśli wiadomości nie były z pierwszych ust, to
musiały być trochę podkreślone legendą powstającą wokół tak pięknej istoty jak
matka Mistrza. Magnificat nie robi zresztą wrażenia improwizacji, wzoruje się na
hymnach Starego Testamentu z jednym osobistym akcentem - Jahwe uczynił Jej
wielkie rzeczy i dlatego zwać Ją będą błogosławioną.
Tragizm grożącego zerwania małżeństwa przez Józefa, rozstrzygnięty ostatecznie
jego snem, nie jest zbyt jasny. Czy Józef sam dostrzegł zmianę u Niej? Czy
wiedziała uprzednio, czy była zaskoczona bezwinnym poczęciem? Czy miała rozterkę
i przypuszczenie, że panna ma porodzić, jak przepowiedział Izajasz?
Odpowiedzialność wobec surowego Prawa Mojżeszowego, czym uzasadnić bezwinność?
Czy dopiero spotkanie z Elżbietą upewniło Ją o Boskim poczęciu w Jej łonie
-„Skądże mi to, że przyszła matka Pana mego do mnie?" Skąd płód w łonie Elżbiety
mógł zareagować ruchem na obecność Pana przyniesionego przez Marię? I po tym
upewnieniu rozradowała się dusza Marii w słynnym Magnificat. A resztę
dopowiedziała wieść zinterpretowana przez publiczną działalność Jezusa, a dla
Niej następowały akty potwierdzające słuszność interpretacji - sen Józefa,
wzięcie Jej do domu, starzec Symeon i proroctwo miecza, który przebije Jej duszę
z powodu tego Dziecka, ocalenie życia przed gniewem Heroda, ucieczka do Egiptu i
powrót stamtąd znaczony snami Józefa.
Ostatecznie wszystko wyjaśnił Jej dopiero Jezus, Ten najbardziej i jedynie
dobrze poinformowany w sprawach Ojca. Reszta szczegółów mogła być opowieścią
wiary pierwszych chrześcijan pochodzenia żydowskiego. Oczywiście Anioł Gabriel
proroka Daniela musiał być przy Zwiastowaniu, a nie kto inny.
W całej sprawie jedno jest pewne - nieskończenie wielka wiara Marii. Dostrzegała
oraz interpretowała sprawy Boże zaiste po Bożemu, choć inkarnacja Boga w naturę
ludzką przewyższała nieskończenie możliwości pojęcia przez Izraelitę jedynego
Boga. To przecież kamień obrazy, który w rezultacie doprowadził do śmierci
Jezusa. Ona wie, czuje to całym jestestwem, że Odkupienie poczęło się w Niej.
Może matki proroków Starego Testamentu to samo czuły przed narodzeniem dziecka?
Przecież Elżbieta jest na pewno matką proroka, który ma się narodzić. Jej dziwne
zachowanie, prorokowanie o Marii?
Ostatecznie wolę przekaz Łukaszowy o Zwiastowaniu. Przekaz jest w istocie
prawdziwy, choć ubrany w niedopowiedzenia, przy czym mówi wszystko, co winno się
znaleźć w tak ważnej sprawie jak wcielenie Słowa Bożego. Ona jedna tylko
wiedziała, że jest matką Mesjasza. Uwierzyła w nieskończenie wielką niemożliwość
zrozumienia tego faktu przez człowieka. Radosna tajemnica wyśpiewała się w
Magnificat.
Przepadam za tą sceną z Nazaretu. Spędziłem wiele godzin w grocie Zwiastowania.
Jedyną dostępną relikwię zabrałem z niej. Mieszkałem na podwórku Świętej
Rodziny. Nigdzie na świecie nie widziałem tyle jaskółek, co tam. Jak bardzo
rodzinnie było na tym podwórku- ryk osła przeplatał się z płaczem i zabawą
dzieci. Jak wtedy. Zupełnie tak samo. Odsłonięty rozbiórką konstancjańskiej
bazyliki, kompleks mieszkań skalnych z zachowanymi węglami i resztkami
glinianych skorup przemawiał bardziej do wyobraźni niż najpiękniejsza bazylika.
Kocham modlitwę Anioł Pański zainicjowaną w Nazarecie. Anioł Pański -
natchnienie malarzy, rzeźbiarzy, poetów. Moje pierwsze kazanie próbne na trzecim
kursie kleryckim było właśnie „Anioł Pański". I zostało na zawsze wśród
dokumentów przeszłości. Nie policzy nikt przeżyć doznanych o wieczornych
zorzach, jakie niesie ton dzwonu, lub w upalne południe na polu, gdy słychać
dzwon na „Anioł Pański". W mieście zagubiony dzwon nie budzi już nic w
przechodniach.
Od Nazaretu zaczęła się u Marii kontemplacja codzienności. Dorastała Róża
Mistyczna, aż Ją utuliła litania loretańska wyszeptaną legendą wezwań
towarzyszących przez wieki.
Maria, postać spowita zawsze w legendę, co jedną to piękniejszą Czy to
falsyfikacjaJej postaci? To ludzka miłość Ją otacza, grzeszna rozpacz,
człowiecza nędza, próżnia życia, śmiertelny lęk lub resztka nadziei, na jaką
jeszcze stać człowieka. I Ona cała tak szczelnie okryta legendą nie traci nic ze
swej autentyczności. Jest bogatsza w miłość troskę, znaczenie, rozpacz
czepiającą się Jej stóp. Madonna staje się zamierzchła w pierwszym odczuciu i
ciągle jest żywa, dzisiejsza. Ludzkie serca nadają Jej treść, której nie
zawierają Ewangelie.
I Ona tak piękna, że musi istnieć, gdyż wydaje się, że ludzkie piękno nie byłoby
nigdy pełne. Ona ma w sobie rzeczywisty refleks Boski I to dostrzegło starożytne
chrześcijaństwo. Profil Marii ma zawsze oświetlenie Jezusowe. Od momentu
Zwiastowania jest w Niej Boska świetlistość. Jest ideałem kobiecości
zaakceptowanym przez Boga Pierwsi chrześcijanie też snuli legendę o Matce
Jezusowej. Słyszeli dużo o Niej w pospolitej opowieści, zasłyszanych
zdarzeniach. Zapewne nie od Niej wprost, tylko upiększona albo lekko
przeinaczona opowieść nadawała Jej żywy kształt. W Ewangeliach tak mało o Niej -
była Matką Jezusa, chodziła w pierwszych krokach ewangelizacji (Kana Galilejska
Kafarnaum), ochraniała Go cieniem swojej miłości, kiedy oblegały tłumy
spragnione słowa Bożego, chleba i zdrowia. Ona była pod krzyżem i Jej cień
umierał tam obok Jezusa. Znalazła się w Wieczerniku podczas zesłania Ducha
Bożego. Parę razy próbowała w pilnej sprawie dotrzeć do Niego. Dano mu znać, że
Matka czeka na dworze. Powiedział, kto jest Jego matką, bratem i siostrą - ci,
co Go słuchają i pełnią Jego słowa.
I ja mam swoją legendę o Matce Jezusa, legendę przy Niej powstałą i o Niej,
legendę, ale nie zmyśloną. Ukradłem Jej obraz. Ukradłem klasztorowi. Na serio.
Podobała mi się. „Jeśli będziesz mi błogosławić, zabieram Cię do Radomia." Były
dwa miesiące pracy terenowej w Górach Świętokrzyskich. Uderzył piorun w kuchnię
klasztorną, skąd przed chwilą wyszedłem z dwoma kucharzami. Byłem w refektarzyku
obok, kiedy wpadł piorun oknem, wyłupał kawałek posadzki przy kratownicy
zlewowej dla zadokumentowania swe obecności.
Nie skrzywdziłem klasztoru, to oleodruk Murillowski, spaczony u wilgoci, zatykał
dziurę w ścianie mojego pokoju. Dziurę zasłonił św. Teresą, a Ją zabrałem. Od
tej pory, od tej kradzieży, niebywale mi błogosławi Bóg. Odchodząc z domu proszę
Ją o błogosławieństwo (taki był zwyczaj w domu z matką, jak się szło do szkoły).
Dziękuję Jej za powrót do domu. Zaczęły się dziwne rzeczy. Urosła nowa legenda
-Matka Codziennych Spraw, tych kuchennych, gospodarczych, osobistych, spraw
higieny i zdrowia, pospolitej troski, której nie warto panu Bogu przedkładać,
ale Jej można, nie ma spraw drobnych, których by nie znała Madonna od
codziennego kurzu mojego żywota. Matka na nieświąteczne dni.
Zlecił Ci Bóg czuwanie nade mną. Wiem o tym, nie skrywaj. Wiem też, że,
doskonale to spełniasz. Zanim Cię poznałem, wyjęłaś mnie jako niemowlę z rąk
śmierci. Nie mój był pierwszy krok ku Tobie. Tyś zaczęła. Ty byłaś wcześniej,
zanim wiedziałem, kim jesteś. Za Matkę się nie dziękuje. Chyba jedynie Bogu.
Anim się spostrzegł, jak nie Ona poczęła obrastać w legendę, tylko moje życie
stawało się legendarne. Co to znaczy? Na pierwszy rzut oka urojone, faktycznie
jednak realne, tylko niecodzienne Boską dziwnością. Nie rozumiem tego. Wiem o
tym.
Poznałem Ją jeszcze jako dziecko. Czy działał tu nieomylny instynkt dziecka, że
najlepiej mu przy matce? Okazała się na pewno matką. Aby to dostrzec, nie trzeba
wiedzy, w dziecinnym wieku posiada się instynkt wyczuwania matki.
Legendę znalazłby każdy wierzący w swoim życiu, gdyż wydaje się mało
prawdopodobne, by nie otrzeć się o Jej postać w niezwykłej sytuacji życia.
Prastara końcówka Ave jest modlitwą o spotkanie z Nią w momencie odchodzenia z
tej ziemi. W tak doniosłej chwili pragnie się mieć matkę przy sobie. Jedno Ave
odmówione w życiu jest już legendą o Niej. Ciepłą, ludzką legendą wyszeptaną z
jakąś otuchą. Ona - niech stanie przy mnie. Jak tyle razy stawała we wszystkich
potrzebach.
4. Już w łonie matki napełniony będzie Duchem Świętym (Łk l, 15)
Zainteresować musi styk Boga z człowiekiem, styk choćby tego typu, co w
odniesieniu do Jana Chrzciciela. Wiem, że bywają pierwotniejsze powołania niż z
łona matki -według ludzkich odbiorców. Przeznaczenie musi mieć jakiś moment
czasu i jakąkolwiek możność materiałową. W łonie matki jest się w postaci
zapłodnionej komórki, a więc zygoty. W takiej sytuacji można wnioskować, że
sprzężenie „Duch Święty - masa organiczna" późniejszego Jana z pustyni, to
niezróżnicowana materia ożywiona z wszelką potencjalnością zdolną wykształtować
odpowiedniego człowieka. Powołanie z łona matki odbyć się może tą samą drogą.
Bóg zaprawdę znać się musi na mechanice kwantowej Jeśli przewiduje typ człowieka
do swoich zadań, to musi go przygotować fizycznie, biologicznie i duchowo.
Dokonać się to może na drodze kwantowej, Bóg wybiera odpowiednią gametę męską
spośród kilku milionów. Potem właściwa gameta żeńska musi odbyć swą owulację. W
obu wypadkach jest zapewniony dobór chromosomalny. Stronę pozytywną z jej
zakończeniem poznajemy dopiero potem w życiu. Ale przecież istnieją geny
niekorzystne, trzeba je wykluczyć albo zminimalizować, by nie stanowiły zbyt
dużej przeszkody w działaniu planu Bożego. Przygotowanie biologiczne zaczyna się
więc już w stanach kwantowych. Określony człowiek nie jest losowym przypadkiem,
który Bóg pod koniec życia płodowego adoptuje dopiero do swych celów.
Zmienia to nie tylko istotnie całą sprawę, ale czyni ją logiczną biologicznie i
w sposób przygotowany do odbioru działania łaski ostatecznej. Mieszanie celowe w
garniturze chromosomowym i dobór obu gamet z olbrzymiej ilości 300 000
możliwości po stronie żeńskiej i paru milionów możliwych przypadków po stronie
gamety męskiej, może się dokonać jedynie przez Boga. Wszystko u Boga jest
przemyślane, planowane, układane i ostatecznie zatwierdzone jako nadprzyrodzone.
Plan Boży w odniesieniu do człowieka rozpoczyna się w stanie kwantowym po
stronie ludzkiej przez wszystkie docelowe łaski do ostatecznej i skutecznej.
Piękne są te Bosko-ludzkie ronda, jak nas informują Ewangelie, a wcześniej Stary
Testament.
5. Oto Matka twoja
Ja, stary i doświadczony awanturnik intelektualny świata. Awanturnik pozbawiony
lęku nawet w walce z całym światem umysłowym. Człowiek, któremu nie straszne
osamotnienie i odsłonięte plecy w potyczce. Człowiek mężny, bo oparty o Boga i
przekonany o swej słuszności odczuciem, że pewność moja nie wynika z samych
argumentów przyrodniczych, zaczęła się bowiem od nietypowej intuicji, która
wyzwoliła pracę i uruchomiła wyniki. Widziałem w tym palec Boży. Wyraźnie ponad
wszelkie złudzenie. Pole bitwy, napięta uwaga, skoncentrowana myśl, naciągnięte
nerwy, wszelkie manewry niewidzialnego przeciwnika nie mogą być odbierane
inercją myśli i błogostanem w już osiągniętych rezultatach. Ja, doświadczony,
zimny - w sensie odważny bojownik o nowe i odmienne w poznaniu przyrody - mam
momenty, kiedy jest mi potrzebny nie tyle zwolennik czy sojusznik ani oznajmiacz,
że mam rację, ile potrzebna mi matka. Jestem nie tylko publicznym człowiekiem
wymienionym w „Informatorze nauki polskiej", ale jestem całkiem prywatnym,
codziennym człowiekiem, pozbawionym tytułów naukowych. Jestem tylko sobą. Jak
każdy inny. I tu mi bywa źle, jak innym na świecie. I tu jestem mały, porzucony,
zagubiony lub bez-radny w istotnym drobiazgu codziennego życia. A bez tego
przecież nie może być dużego rozmachu twórczego. To sprzężenie zwrotne całej
konstrukcji życia.
Ja muszę gdzieś małe, mikroskopijne sprawy zanieść na moich dłoniach, muszę je
komuś pokazać, powierzyć, patrząc tak długo w moje wyciągnięte ręce z codziennym
pyłem, aż mi oczy zmętnieją i przestanę widzieć, albo coś się we mnie jak w
dziecku rozełka. Potrzebna mi matka... Dziwne to. Z codziennym ludzkim pyłem
banalnych i nieuniknionych spraw wstydzę się do Boga zwracać, bo On zostawił to
naszej zapobiegliwości. Nie żenuje mnie zwrócić się do Matki, do Tej, co przy
dziecku nawykła spełniać najniższe posługi, bez których dziecko nie żyłoby.
Matka od błogosławionego pyłu codzienności.
To wyraża statua Matki Bożej Świętokrzyskiej ufundowana z pierwszego honorarium
książkowego. W ciągu wielu lat mam prawo powiedzieć - Matko Codziennych Spraw,
nie zawiodłaś mnie jeszcze nigdy. Dziwna rzecz. Niekiedy wystarcza kilkanaście
minut na spełnienie. Ona nie zawiodła mnie jeszcze. Jak mi potrzebna Matka.
To nie jest wyniesione z rodzinnego domu. Matka nas nie rozpieszczała. Miała
dyskretną miłość do dzieci, tym bardziej do jedynego syna wśród kilku córek. To
wzięło się skądinąd. Po prostu popychanie nowych i odkrywczych spraw, związana z
tym walka o prawo do własnego naukowego podejścia, ustawiczna gotowość liniowego
żołnierza nauki w pojedynczej potyczce przeciwko wszystkim, wyrzuciło ten
istotny margines, kiedy jest się tylko sobą i to najbardziej prywatną osobą. Po
prostu oficjalność zaczyna człowieka mierzić, tęskni się do codzienności
zwykłych ludzi, a ta codzienność łączy się nieuchronnie z mini-problemami
najbardziej osobistymi. I tu nagle brakuje matki. Odkrycie na starość? A kiedy
jesteśmy wreszcie dojrzali jako ludzie? Doświadczenie starego pokolenia jest
całkowicie zbędne młodemu. Dojrzali stajemy się z momentem przechodzenia na
ludzki złom. Wspólna dola wszystkich, którzy nie zdążyli wcześniej zejść ze
świata.
To nie są tylko osobiste reminiscencje. Ludzka dusza jest mniej więcej podobna
do drugiej i każdej innej, gdy je życie dotrze i wygładzi kanty, zagnie naroża,
wygasi dynamikę, obciąży chorobami i niedołęstwem. Jak wiele wspólnych i
ludzkich cech znajdzie się wówczas z innymi.
Nie wiem, jak, komu i kiedy, ale mnie wyraźnie potrzeba Matki. Niezależnie od
mego wieku i co prezentuję. Matkę znalazłem. Wyszła mi, jak być powinno,
naprzeciw. Pierwszy krok uczyniła Ona w moim kierunku. Nie rozumiem, jak nijaka
jeszcze dusza dziecka może się odnaleźć w Jej zasięgu i wpływie. Przyszło to w
niewiadomy dla mnie sposób. A więc całkiem naturalnie. Przeżycia dziecinne są
najtrwalszej niezacieralne. Wiem, że została mi z tamtych czasów Matka.
Jednakowo bliska, droga, konieczna, żywa jak wówczas. Ta sama.
Dziwne, że nie łączy się to w ogóle z naturalną matką, dla której nie mam
fanatycznej i poetyckiej elegii pośmiertnej. Umiar i realność naszej matki w
rodzeństwie były zawsze naturalne i nieprzesadne.
To nie teologiczne racje ani wydedukowane przypuszczenia na podstawie jakiejś
analogii. To istotne przeżywanie Matki w idealnym wymiarze i praktycznej
potrzebie codziennych spraw. To niezmienne i raczej nasilające się uczucie od
sześćdziesięciu kilku lat.
Trudno to nawet nazwać subiektywizmem czy egotyzmem. Ludzka dusza jest w
zasadzie taką samą harfą, tylko z innym strojem. Im pierwotniejsza to była
dusza, tym bliższa była w jakimś intuicyjnym odkryciu określonej potrzeby. W
historii ludzkości jest to do prześledzenia. Różniło się tylko nazewnictwo. Była
to Matka-Ziemia bądź ogólny system społeczny z dominacją macierzyństwa
(matriarchat), Izyda, Kybele. Ogólnie boskość manifestuje się przez żeńskość.
Czytelność faktów historycznych nie musi być koniecznie ateistyczna, jakby
chrześcijaństwo było udoskonaloną wyobraźnią tej samej klasy zjawisk z okresu
prymitywizmu intelektualnego. Raczej ludzkość w najogólniejszych oraz
najistotniejszych pojęciach jest zgodna, choć sposób wyrażenia może być bardzo
różny. Chrześcijaństwo zamknęło w sobie wszystko, co najwznioślejsze z ludzkiej
myśli razem z Macierzyństwem Bożym, bo przez Boga-Człowieka miała się dokonać
dopiero satysfakcja za winy ludzkości.
6. Matriarchat Odkupienia
Minęły tysiąclecia. U narodzin społeczności ludzkiej powstał matriarchat, czyli
rządy kobiety-matki. Starożytny kult matki-ziemi wyraża za jeszcze tę dominację.
Objawienie dane przez Boga zachowało antyczną formę, widocznie jako najbardziej
naturalną. W swoich sprawach Bóg zaryzykował matriarchat. Kobieta-Rodzicielka
zarysowana w Genesis jest symbolem tego dziwu, jakim był matriarchat.
Pierwotność społeczności ludzkiej i pierwotność Objawienia zeszły się mimo
różnic czasowych i progresji patriarchatu. Z biegiem czasu stanowisko
Kobiety-Rodzicielki gruntuje się dalej w Objawieniu.
Matriarchat jest tyle samo dziwny w Objawieniu, co rzeczywisty. Ponadto
zastanawiający. Kobiecość znamy w ostatecznym wyniku jej ewolucji personalnej
możliwej do prześledzenia od tysiącleci. Nie znamy w postaci, nazwijmy to
„czystej", jaka wyszła z ręki Bożej. Możemy jedynie utworzyć abstrakcję
kobiecości w najdoskonalszym wymiarze dobra i piękna. Tę abstrakcję Bóg uczynił
rzeczywistością w postaci Marii - matki swego Syna. Określa to Ewangelia jednym
krótkim oświadczeniem - „Pan z tobą". Mówi to za siebie. Nie trzeba niczego
dodawać. Maria jest urzeczywistnioną abstrakcją kobiecości, do której można
jedynie dorzucać po jednym kwiecie. Jest to jednak wybraństwem Bożym tej
kobiety, realnie umieszczonej w historii, obdarzonej pełnią wejrzenia Bożego i
upodobania Pana. Z Jej strony absolutnego poddania się Bogu. „Niech mi się
stanie". Stenogram Ewangelii jest tutaj niezwykle ubogi, ale nieskończenie
przepełniony treścią.
Bóg rozciągnął ten wybrany matriarchat nie tylko na osłonięcie, ale i
odsłonięcie swego Syna. Nad Wcielonym Bogiem rozciągnął się jednowymiarowy"
matriarchat. O tyle jeszcze dziwny, że niepowtarzalny i nieprzekazywalny.
Godność apostołów była przekazywalna, kapłaństwo przenośne w niezwykle długim
szeregu czasu. Matriarchat Marii osamotniony, przywiązany do jednej osoby i
jednocześnie nieśmiertelny w chrześcijaństwie. Tę nieśmiertelność zarysowała
niebywale dyskretnie Ewangelia. „Błogosławioną zwać mnie będą wszystkie narody."
W ocenie kobiecości najwartościowsze jest świadectwo innej kobiety. Okrzyk
nieznanej słuchaczki z tłumu wyraził wszystko w tej sprawie: „Błogo-sławione
łono, które Cię nosiło, i błogosławione piersi, któreś ssał". W Ewangelii rysuje
się bezpretensjonalny matriarchat, który towarzyszy całemu chrześcijaństwu przez
wieki jako kult maryjny.
Widzimy w Niej pierwotny zarys kobiecości, jaki wyszedł z ręki Bożej przed
powstaniem zła. Tak możemy to jedynie określić. Obecnym językiem wyrazić by się
to udało pojęciem ideału kobiecości. Niepowtarzalnym pięknem kobiecości i
macierzyństwa. Unikatowym kwiatem piękności kobiecej. Nieśmiertelnym wdziękiem
macierzyństwa. Możemy się jedynie silić na wyrażenie wszystkiego, co w sobie
pojecie matriarchatu tutaj niesie.
Dla dziecka matriarchat po tysiąclecia pozostanie zawsze pierwszoplanowy w
życiu. O matriarchacie decydują dzieci, a nie politycy i ścigacze zdobywający
władzę w narodach. Matriarchat dla dziecka jest zawsze nienaruszalnym prawem i
upodobaniem, brakiem odosobnienia i wyobcowania na poznanym postnatalnym
świecie. Matriarchat daje człowiekowi-dziecku ciepło życia, wdzięk miłości,
ochronę, pomoc, opiekę i absolutną pewność.
Jest faktem: matriarchat Boży uosobiony w Niej jest symbolem chrześcijaństwa
starszym niż Jezusowy krzyż. Ewangelia wyjaśnia nam to dziwne zjawisko od strony
Boga. Dziwne ze względu na nieskończoną różnicę między naturą Boga i naturą
kobiety, ogólnie człowieka. Zjednoczenie narodzenia natury Boga i natury
człowieka poprzez rodzenie Boga-Człowieka przez kobietę wydaje się nam zbyt
odległe. Gdyby nie telegraficzne rozwiązanie przez Ewangelie - „U Boga nie jest
nic nieprawdopodobne".
Kwiat chrześcijaństwa zasadzony bezpośrednio ręką Boga.
Jakie to piękne, po ludzku i po Bożemu.
Jak bliski mi ten jedyny Matriarchat.
Wiosna Objawienia była długa, ważna i jednocześnie uboga w zdarzenia. Wiosna
fermentowała i pogłębiała się w cichym Nazarecie podczas trzydziestu lat
jedynego w swoim rodzaju matriarchatu. Nic dziwnego, że Jezus wprowadza w
publiczne życie Matkę w drodze do Kafarnaum po zainspirowanym pierwszym cudzie w
Kanie Galilejskiej. Jest to również zmierzch matriarchatu w nazaretańskiej
rodzinie. Objawienie Boże musiało mieć swoją naturalną fazę życia człowieka
-spokój, sielskość, życie rodzinne. Głębię codziennych, małych, a jakże bliskich
spraw powszedniości.