TECHNOLOGIA EWANGELII
W Ewangelii jest zawsze dziś
Ks. Włodzimierz Sedlak
PALLOTTINUM POZNAŃ 1989
Redaktor Aldona Fabiś
Projekt okładki i opracowanie graficzne Jarosław Mugaj
ISBN 83-7014-092-0
Każde pokolenie ludzkie przybliża się na swój sposób do Ewangelii. Nadaje jej
swoisty retusz epoki, do końca świata nie wyczerpie ewangelicznej treści. W
każdym czasie można będzie mówić o odczytaniu Ewangelii od nowa. To nie
współczesny pomysł, tylko wieczna cecha Ewangelii. Dziw jej polega na tym, że
jest niepowtarzalna i można ją zawsze przymierzać do stylu wszystkich czasów.
Czym jest Ewangelia dla przełomu dwóch epok na świecie, to znaczy dla człowieka
między epokowego? Przełom czasu z jednej epoki do drugiej jest przejściowo
zawsze dezorientacją, jak ma życie wyglądać, choć wiadomo na pewno, że inaczej
niż dotychczas. Historyczny zefirek galilejskiej sielanki jest już
niepowtarzalny. Kto nie widział tego krajobrazu w oryginale, nie wytworzy sobie
kopii w wyobraźni. Przewalają się rzeczy konkretne, uzasadnione, dotykalne albo
nienamacalne, ale głoszone przez uczone mózgi. Głowacze też już nie mają racji,
bo utracili autorytet, a dużo kosztuje ich utrzymanie. Wiara jako irracjonalne
przyjmowanie czegoś, co nie każdy zdolny jest zaakceptować, też nie odpowiada, w
niepewnych czasach pragnie się absolutnej prawdy. Epoka jest zdecydowanie
rozkapryszona, zdegustowana, poszukująca przez oczekiwanie, z ogólnym i
podświadomym czuciem, że jakoś to będzie.
Wielkie pragnienie, szukanie wygody sprowadza się u współczesnego człowieka
ostatecznie do ideałów zoologicznych, jak dobrobyt, czyli pełny żłób,
odpowiednia obórka w nowoczesnej termitierze tzw. betoniaku, dobra płaca bez
dużej pracy, maksymalna eksploatacja płci, wygórowane stanowiska społeczne i
wysokie konto bankowe. Stawia się głupie pytania: o sens życia, o początek
początku, przestaje się czytać i staje się wtórnym analfabetą, bo napaść się
można informacją audiowizualną. Fizycznie i psychicznie słaby, nawet w ogóle
bezsilny, za to chętnie odkrywa u siebie siły niezwykłe bez żadnego wysiłku np.
radiestezyjne. Zna modlitwę śmierci, ale nie umie się modlić do Boga. Bóg
zresztą stanowi polisę asekuracyjną. W razie ostatecznej kraksy istnieje
przecież nadprzyrodzony „automat", z którego po wrzuceniu jednej „zdrowaśki"
może coś pożytecznego wyskoczyć. Człowiek robi naprawdę wrażenie plastikowego
manekina uruchomionego informacją, a więc coś w rodzaju cybernetycznego
zwierzęcia, które nauczyło się manipulować rękami i głową. Kombinowanie idzie mu
względnie dobrze.
Potrafi nawet Pana Boga cybernetycznie ustawić i zaprogramować Jego
eksploatację. Wszystko w ramach politechnizacji życia, wiary, nauki, kultury. W
Borku Fałęckim jest obraz czczony kiedyś przez Siostrę Faustynę, obraz z napisem
„Jezu, ufam Tobie". Obraz ujawnił niebywałe właściwości - promieniuje, jak tylko
niewiele obrazów to robi. Należy się jedynie podłączyć w elektroniczny obwód
Jezusa. Posiadać kopię lub fotografię tego obrazu, kciuki obu rąk połóż dłoniach
Jezusa, mocno przycisnąć, żeby elektrody przylegały i działały. Trzymać cały
układ elektroniczno-Boski przed sobą i powtarzać: „Jezu, ufam Tobie".
Zadziałanie jest pewne. Z obrazu przechodzi odpowiednia informacja do montera
tego przedsięwzięcia. Połączenie działa w ten sposób, że można promienistą mowę
obrazu przetoczyć do swojego organizmu. Oczywiście jest to moc fizyczna po
inżyniersku rozumując, a nie łaska.
Ewangeliczny Jezu, cybernetycznie pojmowany, elektroniczny Synu Boży, wystarczy
się tylko nauczyć manipulowania na Twoich obrazach i stajesz się posłuszny
naszej woli, jak inne urządzenia elektroniczne przy odpowiedniej eksploatacji.
To fakt. Techniczna cywilizacja robi z nas automaty, a my czynimy z Boga również
automat. I tak zamyka się krąg nie znanej dotychczas Ewangelii.
Mam przybliżyć Ewangelie i autentycznego Jezusa stamtąd, nie w postaci
wypreparowanej abstrakcji mojego zabiegu. Trzeba plastikowego człowieka
zmodyfikować, ożywić, ustawić. Naprawdę człowieka dopiero stworzyć.
Obłudnicy, bezmyślni gracze, klakierzy bywają zaskoczeni autentyzmem jakiegoś
człowieka. Odbija od prostackiego tła powszechności. Jezus z Ewangelii jest
bardzo prawdziwy, jako człowiek i Bóg łączy w sobie dwie - rzekomo -
przeciwności. Ten człowiek ma przebóstwioną naturę biologiczną i
zmaterializowaną Boskość w sobie. Jest syntezą najskrajniejszych przeciwności.
Jest syntezą spreparowaną w taki sposób, że musi przemawiać. Człowiek kocha
swoją zoologiczną naturę, byle podbita była ideałami. Niestety, bywa on wtedy
stokroć gorszy niż czyste zwierzę, ponieważ brutalnie narzuca swe ideały,
serwując wyroki śmierci za ich nieprzyjęcie. Wszelkie okrucieństwa na świecie,
każde zbydlęcenie człowieka miało źródło w zwierzęcej naturze naszpikowanej
ideologiami czy ideałami. Jedynie Jezusowi udało się zespolić kontrasty -
zwierzęcą naturę człowieka z Boskim ideałem i wymiarem. Ten roztwór człowieka w
Bogu, a Boga w człowieku jest właśnie rewelacją Ewangelii, tym, co od dwóch
tysiącleci urzekało niezwykłą ilość ludzi.
To moment zwrotny dla zwierzęcia z refleksją. Jest coś urzekającego w tej
syntezie i w tej uszlachetnionej naturze hominidalnego ssaka. To cud przyrody,
ale również cud Boskiego rozwiązania.
Zwierzęcość natury ludzkiej jest nie do wyeliminowania, nawet wiarę w Jezusa
egzekwowano przemocą.
Inkwizycja, nawracanie Indian przez Hiszpanów, surowość i obcesowość
spowiedników, nienawiść do innowierców, administracyjna dominacja władzy
duchownej. Nawet św. Paweł nie uwolnił się od tego skażenia. Po przepięknym
hymnie do miłości w Liście do Koryntian, kończy List wedle dawnej swej natury
sekciarza faryzejskiego: „Kto nie kocha Jezusa, niech będzie przeklęty" (l Kor
16, 22). Po dzisiejszemu odpowiednikiem byłoby: „niech go szlag trafi".
Historia Jezusa autentyczna i konsekwentna do końca musi więc przemawiać w
momentach refleksji, a więc podczas fazy lucida intervalla w zwierzęcej naturze.
I tu przychodzi tragizm Jezusa - Jego męka i śmierć na skutek wielkiego
pomieszania pojęć - bogobójstwa z powodu wiary w Boga i ochrony Boga przed
bluźnierstwem. Znowu ten sam model człowieka - bezwzględność i bezmyślność w
likwidowaniu domniemanego przeciwnika ideologicznego, likwidacja na krzyżu w
imię obrony wiary w jedynego Boga. Cała natura ludzka wyszła przy tej okazji.
Zbrodnia na podszewce ideałów, tutaj religijnych. Gdy czyta się w Ewangelii opis
męki Pańskiej, trudno nie dostrzec swojego zakłamania i własnego bigosu pojęć
dobrych z głupimi, chwalebnych z mściwymi przy dumnym potrząsaniu swym
człowieczeństwem, by głośno rezonowało i było dostrzegalne przez innych.
Nawet zdrada Judasza nie była zwyczajną chciwością zysku 30 srebrników, lecz
wynikała z jakichś ideologicznych założeń, być może zaczerpniętych z przekonań
sanhedrynu.
Jezus ustalił dopiero kryteria każdego prawdziwego ideału - miłość, przebaczenie
przeciwnikom, wykluczenie przemocy we wdrażaniu ideałów. Ideał prawdziwy nie
może upadlać ani siebie, ani kogoś. Tolerancja wynika tu nie ze względów
politycznych - utrzymania spokoju i ładu społecznego, ale z natury ideału.
Dobrowolność przyjmowania ideału przez innych jest potocznym probierzem wartości
ideału.
Konglomerat ciała i duszy w człowieku posiada wszystkie instynkty oraz
przyjemności zwierzęce, prócz tego jest spolaryzowany na ideały, własne przede
wszystkim albo adoptowane. Ten spolaryzowany układ nosi cechy zabawki dziecięcej
obciążonej w stopach ołowiem. Próba zmiany ustawienia przywraca zabawce pionową
postawę. Człowiek zaś wraca do zwierzęcych ideałów fizjologii lub rozbestwi
ideały w sobie i stanie się jednym z wielu znanych w historii satrapów, tyranów,
okrutników, nieomylnych w racji, taranem rozdeptującym nie jego ideały. Wspólnym
mianownikiem jest tu krańcowość ideologa nie normowana refleksją, źle
przesiewana przez rozum z nadmiaru bez-względnego rozmiłowania w ideologii.
Polaryzacja fizjologii zwierzęcej na ideały ma w sobie jednak coś rzewnie
smutnego. To nie jest determinanta zła i jego świadomości. TO daremne wleczenie
natury zwierzęcej ku dobru, a ono przecież ma z reguły mniejszą siłę
przyciągania niż codzienne sprawy zaspokojenia biologicznej natury. Jest coś
boleśnie biednego w tej sytuacji, coś, nad czym musiał się Bóg dopiero zmiłować.
Sądzę, że tragizm ludzkiej natury Bóg szczególnie ukochał. To miłość do
„kalekiego" dziecka. Miłość z założenia dysproporcjonalna w zestawie obu stron.
Śmierć Jezusa ma w sobie coś bardzo rzewnego - to Boska nieskończoność obaliła
się na ludzkim zerze. Ale to właśnie było w odwiecznych planach Boga. To miało
być losem Mesjasza. Ale przy tej okazji ujawniła się nieskończona miłość Boga do
człowieka. Prawdziwy wymiar ideałów.
W prześwitach jasności dobra u człowieka może się odezwać tęsknota za ideałem
ideałów, a więc ideałem pozbawionym jakiejkolwiek wiek skazy upodlenia. W takim
momencie życia Ewangelia i Jezus z niej przemawiają w jakiś niesamowity sposób,
jak kojący szmer strumienia w upalny dzień.
Dobrze wplątani w Ewangelię zawsze rozsiewali wokół czar kopii Jezusowej. Przez
wieki urzeka świat Franciszek, Schweitzer, Teresa z Kalkuty, Kolbe, Korczak,
Edyta Stein. Lubi się patrzeć na świętych jak na odbicie jasności Chrystusowej.
Jak dziś ukazać człowiekowi Jezusa z Ewangelii? Miłością zawsze, ale to nie jest
dokumentem ewangeliczności w oczach wyrachowanego świata. To heroizm, jak wiele
innych, pozbawiony podbicia wiary. Są ludzie, którzy lubią być oryginalni w
dobroci i miłości. Te odblaski życia nie są nigdy samorzutnymi tworami. To
postępowanie wyjęte z foremki łaski, która im nadała ewangeliczny rys.
W tej książce nie szukaj niczyjego kopiału postaci Jezusowej. Jezus może być
tylko oryginalny - ten z Ewangelii - albo żaden. Jeśli „Technologia" ma
przybliżyć treść ewangeliczną, to jedynie na podstawie uszanowania osobowości
współczesnego człowieka i uzasadnienia wszystkiego. Nie tylko postulaty etyczne,
ale nawet decyzje władz stają się łatwiejsze w przyjęciu ich po uzasadnieniu.
Zapomnij, kto ci mówił lub pisał, zapomnij nazwisko. Ważne jest, co ci
powiedział. Jeślim kiedykolwiek powołał się na autopsję, to jedynie, by dziwnym
rzeczom pozostawić ich autentyzm, ich historyczną pieczęć czasu, by nie wydawały
się wymysłem. Świadectwo sceptyka i analityka w studium rzeczywistości jest
gwarancją sumiennego zbadania, odkrycia powiązań i rozstrzygnięć, zanim można
było coś zakwalifikować do zdarzeń niezwykłych. Na serio - rzeczywistość nie
musi być jedynie zwykła, czyli pospolita. Tak naprawdę, to każda karta Ewangelii
jest niezwykła i na co dzień właśnie urzeka tą niecodziennością i jednocześnie
powszedniością. Nie ma nazwy na tego rodzaju utwór literacki, bo jest to dzieło
nie do naśladowania. „Technologia" nie jest komentarzem ani egzegezą utworu.
Jest próbą podejścia współczesnego człowieka do Ewangelii, by ona zadziałała na
niego inspirująco i na innych.
Nie byłoby całkiem słuszne orzekanie o współczesnym człowieku jako zagubionym
wśród ideałów i pseudoideałów konsumpcyjnej kultury. Kontrasty są duże w każdym
społeczeństwie, kwestią sporną mogą być co najwyżej relacje ilościowe. Jest
jakiś głęboki ciek zapotrzebowań na nowe odczytanie Ewangelii dzisiejszym
językiem. W lutym 1976 roku ks. prof. Walerian Słomka zorganizował sympozjum pod
hasłem „Duchowość w dobie bioelektroniki". Ponieważ notatka ukazała się gdzieś
wstępnie w prasie, frekwencja była tak olbrzymia, że nie wystarczyło głównej
auli KUL, przylegającego korytarza mieszczącego bez mała tyle, ile aula, trzeba
było nagłośnić sale wykładowe na piętrze i tam skierować część słuchaczy.
Poszukuje się nowego wyrazu wiary. Instynktownie rozgląda się człowiek za nowymi
sposobami wprowadzenia Ewangelii w realną codzienność.
„Technologia..." jest jedną z prób przybliżenia Ewangelii miłośnikom
współczesności w jej dobrych, jak i złych przejawach oraz dążeniach. Ogólnie
biorąc istnieje jakaś ambicja wiary i poszukiwania oryginalnej dziś możności
wejścia w Jezusowy świat.
l. Poszukiwanie i rejonizacja prawdy
Czym jest prawda? Tym, czym ją człowiek uczyni. O prawdzie i fałszu orzeka
człowiek. Prawda od człowieka czegoś wymaga. Człowiek ustalił się jako czynnik
kwalifikujący prawdę. Nieprawda nie jest jakąkolwiek formą ukształtowania
osobowości, lecz jedynie szpadą, która jest niezawodna w sporze z bliźnim.
Architekci od dawna wiedzą, że adaptacja starego budynku jest znacznie
trudniejsza od wystawienia nowego gmachu.
Coś tam z tego rozumowania znajduje się w obecnej adaptacji Ewangelii do
człowieka. Poszukuje się pewnego rabatu ewangelicznej prawdy, adaptacji
wynikającej z nowoczesnych wymogów i możliwości człowieka. W następstwie
niemożności całego zaaplikowania człowieka do praw ewangelicznych, chcielibyśmy
w niektórych wypadkach obniżyć poprzeczkę Jezusową. Ponieważ w starości jest
znacznie mniej kolizji z postulatami wiary, wobec tego zbawienie byłoby w
większości przynależne emerytom.
Trudność polega na tym, że staramy się przełożyć Boga na kategorie naszego
rozumu w poznaniu naukowym. W nauce punktem odniesienia jest nasz rozum. W
wierze punkt odniesienia jest w wieczności i nieskończoności - w Bogu. Tylko
przy głębszej analizie dochodzimy do zwątpienia w nasze poznanie z pytaniem, czy
świat stworzony przez fizyków nie jest przypadkiem naszym światem subiektywnym.
Tym samym powstaje pytanie - czyśmy dobrze odczytali Ewangelię dotychczas, czy
tylko rozumiemy ją po swojemu? Czyśmy z obiektywnej Ewangelii w ten sposób
dokonali kreacji ewangelicznego świata wierzeniowego i postępowania?
W dwuwartościowej logice, którą się posługuje człowiek, istnieją dwie możliwości
- akceptacja i nie akceptacja. Do tej alternatywy przyjęcia czy odrzucenia
Ewangelii wprowadził współczesny człowiek trzecią możliwość - adaptację. Jest to
w zasadzie przyjęcie Ewangelii z retuszem nieaktualnych, przepraszam -
niedzisiejszych jej stron. Jeśli wiara według Jezusa jest bezdyskusyjna, taka
sama powinna być wykonywalność Ewangelii, a więc jej strona moralna. Żądamy
rabatu dla współczesności opowiadającej się za Ewangelią. A więc poszukujemy
mdłego smaku chleba na skutek pozbawienia go „kwasu zaczynowego", o którym mówi
Jezus (por. Mt 13, 33). W rezultacie po okrawaniu z Ewangelii przez każdą epokę
jakiegoś niedopasowanego szczegółu pozostałby bezsmakowy kadłub byłej Ewangelii.
Żądamy paradoksu, na który sobie nigdy rozumny człowiek nie pozwala, jeśli
pragnie zachować logiczną twarz. Powstaje podstawowy nonsens, który musiałby się
ukazać drukiem jako „nowe wydanie" Ewangelii z poprawką oryginalnego tekstu
Jezusowego. Przykrawanie Jezusa do współczesności jest zabiegiem krawiectwa
ewangelicznego, a nie Dobrej Nowiny - tej samej dwa tysiące lat temu co dzisiaj
i pojutrze epok ludzkich. Rozumiemy powiedzenie Jezusowe - wielu jest wezwanych,
ale mało wybranych.
Nowoczesny człowiek lubi posługiwać się nauką, jeśli to podkreśla jego
indywidualność. Po prostu przekonania naukowe albo naukawe są przemożne i
wszechwładne nawet w dziedzinie wiary.
Kładziemy niejako Boga na naszym doświadczalnym stole i stwierdzamy, że Bóg nie
pasuje do naszego warsztatu, a więc nie może istnieć. Ani na moment nie
uświadamiamy sobie, że warsztat nawet najdoskonalszy nie może Go pomieścić, a
nasz rozum jest krótki, by taki obiekt badać empirycznymi przesłankami. Fizyczną
niemożliwość można by tak określić: skończony rozum chciałby ogarnąć Boga i to
się okazuje niemożliwe. Wysuwa się wobec tego fałszywy wniosek - Boga nie ma.
Poprawnie trzeba by było powiedzieć, że nie ma takiego rozumu, który obiektywnie
metodą empiryczną uzasadniłby Boga.
Brak nam metodologii poszukiwania Boga. Jedno wydaje się pewne, że 50% takiej
metodologii należy do Boga. Tylko głupi stara się wszystko wypełnić sobą.
Szukając Boga udaremnia Mu odpowiednie miejsce u siebie, wypełniając wszystko
szczelnie sobą. Oczywiście na Boga brakło już miejsca.
W nowszym ujęciu przyrody - bioelektronicznym - światło świadomości i światło
życia to nie są metafory dla wyrażenia światłości wiekuistej, której życzymy
umarłym. Światło nie jest depersonifikacją naszej istoty. Bioelektronika nie
powstała z myślą zmieszczenia w niej „czegoś" z metafizyki. Dane bioelektroniki
wynikają z analizy kwantowej biologicznego życia, a nie naszych wstępnych
założeń. Jeśli się modlę o światłość wiekuistą, to wyrażam tutaj moje rozeznanie
nieskończoności, weryfikuję moją wiedzę o człowieku i życiu. Wyznaję głębokie
pragnienie zatopienia się w Boskiej światłości. U mnie nie ma wtedy przeskoku od
zoologizmu w klasycznej postaci do sublimacji Boskiej. To nie jest świadomość
zbawienia mojej fizjologii wspólnej ze zwierzętami. Moja wiedza uczyniła
nieskończony krok ku Bogu. Nie przypusz-czałem nigdy, że kwantowy świat i
kwantowa analiza mojego życia tak mnie pojęciowo zbliży do Boga. Paradoks
teoriopoznawczy polega na tym, że świat kwantowy nieskończenie mały zbliżył mnie
pojęciowo do nieskończenie wielkiego świata - Boga. Tego nie można było
przewi-dzieć w bioelektronice.
O co się właściwie spieramy, przecież dużo trudniej przekreślić całą istotność
człowieka, bunty przeciwko śmierci, przyzwyczajenie do egzystencji, by nagle z
nieubłaganą koniecznością stać się nicością, absolutną próżnią bycia. Łatwiej -
według mnie - przyjąć wieczność trwania w innej formie, zgodną z kwantową naturą
życia i świadomości, niż fizjologizm i anatomizm ciała w zbawieniu.
Mimo wszystkie przybliżenia, znajdujemy się w wierze, a nie w rejonie wiedzy.
2. I komu by Syn zechciał objawić
Istota Ewangelii i jej cel - przybliżenie Boga. Ukazanie Go w nowocześniejszej
wizji. W dodatku pełniejszej. Ewangelia jest absolutnie największym Boskim
gestem uczynionym wobec człowieka. Szczytowe zdarzenie - Objawienie - oznajmia
to, co Syn wie o swoim Ojcu, nikt nie byłby w stanie sam do tego dojść.
Odsłonięte zostały przez Syna największe tajemnice i najpełniej. To zawrotna
prawda o Bogu podana w niezwykle krótkim czasie publicznego nauczania. Rzucane
szybko i w nadmiarze szczegóły tyczące Boga sięgają w samą Jego treść.
Przyjście Syna Bożego na świat celem wtajemniczenia człowieka w Boga, którego ma
poznać i do Niego dojść. Sama idea Ewangelii zawrotna, biorąc po ludzku.
Sama idea, że o bóstwie może tylko ono samo mówić, była przeczuwana przez wiele
religii pogańskich. Inaczej z natury jest niedostępne w poznaniu. W
chrześcijaństwie człowiek znalazł pełnię miłości Stwórcy do siebie i całkowitą
prawdę. Bóg zstąpił na ziemię najprawdziwiej, by bezpośrednio podać wiedzę o
sobie.
Nie mamy żadnego nawet elementarnego pojęcia, w jaki sposób personifikuje się
Nieskończoność. To zasadnicza trudność. Opieramy się albo na filozofii
Arystotelesa ochrzczonej przez Tomasza z Akwinu, albo na intuicyjnej wierze w
Boga bez określania Go.
Świadomość, że Bóg zsyła swego Syna (już pierwsza niewiadoma znana jedynie z
Objawienia, jest oszołomieniem naszego autowymiaru dla przyjęcia takiego daru.
Naprawdę nie myślimy nad tym głębiej, traktujemy to jako dogmat. Do wiary trzeba
jednak podejść po człowieczemu. Nie mogę pojąć usynowienia drugiej Osoby Trójcy
Świętej. Przyznać trzeba, że sprawy są zbyt zawiłe na ludzką logikę i
wydłubywanie istoty rzeczy zwanej abstrakcją. Brak odpowiednika w przyrodzie, na
który można by się powołać. A przecież tak wiele rozumiemy przez analogię z
czymś naturalnym.
Czuję w zupełności moją niewystarczalność logiczną. Jest to zresztą wynikiem
miłości Bożej ku człowiekowi, a wszelkie logiczne racje miłości w ogóle są
spalonymi przedsięwzięciami. Miłości nie ocenia się kryteriami rozsądku, tym
bardziej jeśli one były urobione na podstawie obserwacji codziennych spraw i
wyłuskanych z nich pojęć.
Prócz oświadczenia, że wierzę w Miłość Nieskończoną, którą nazywamy Bogiem,
więcej powiedzieć nie mogę. Brak nam zmysłu dla odebrania Nieskończonej Miłości.
Rozumiemy ją niewiele bardziej niż rak rzeczny czystą i pożywną wodę. Chcę
orzekanie o Bogu przez Jezusa przyjąć bez wagi analitycznej. Jedynie z prostotą
zawierzenia Jezusowi w tym wszystkim, co podaje w Dobrej Nowinie o swoim Ojcu.
Przyjmuję ponadto to wszystko, co potrafię wydedukować z nauki Jezusa o Nim
samym, jest On bowiem absolutnym zwierciadłem natury Ojca, jest po prostu z Nim
jednością.
Nie modlę się w sposób subtelnie wyrafinowany. Nie mam zwyczaju ubierać modlitwy
w filozoficzną draperię. Nie jestem też zwolennik tworzenia z Jezusa .kreacji
mody przeważającej w określonym etapie dziejów ludzkości. Jezus jest dla mnie do
odczytania w Ewangelii, w tym co On zechce mi objawić. Pragnę się Jezusem
cieszyć i pojmować bez przecierania przez sito mojego krytycyzmu. Po prostu
szczerze i całkowicie. Nie wiem, czy to możliwe, ale muszę bardziej czuć Jego
miłość niż rozgryzać sylogizmy rozumowania i przy tym sczeznąć.
Najpiękniejszym mianem, jakim darzono Jezusa, było: Nauczycielu, Mistrzu lub
Rabbi. Nie miałem nigdy w życiu nauczyciela, któremu bym zawdzięczał formację
intelektualną czy styl życia. Jezus jest pierwszą postacią Nauczyciela, którego
pragnę nie tylko poznać, ale życiowo przyjąć na zasadzie uczeń - Nauczyciel.
Nie ma więc innej drogi poznania Boga i Jego natury jak tylko przez Jezusa.
Jeśli On jeszcze zechce objawić więcej? Nie śmiem prosić. On sam wie, co robić.
Dobrze się składa jako dla przyrodnika. Ten bowiem przywykł badać po szczegółach
naturę z wyciąganiem wniosków uogólnionych i twórczych. Jezus jako „szczegół"
upostaciowany przez naturę człowieka jest niejako Bogiem „otoczonym" przez
naturę człowieka. Bogiem, który przesycił sobą naturę ludzką. To mi odpowiada
jak najbardziej. Jest jedyne „wejście" w Boga - przez Jezusa.
Czy potrzeba jeszcze dodawać, czym jest Ewangelia w życiu myślącego człowieka,
poszukiwacza głębin istnienia i rozumowania? Czy tym samym Ewangelia staje się
narzędziem ustawicznego czerpania rozeznań w Bogu przez najautentyczniejszą
interpretację człowieczeńst-wa Jezusowego?
Nie wiem, czy mi Jezus więcej objawi czy nie. Nie wiem, czy ograniczę się do
tego, co przekazuje częściowy zapis słów Jezusowych przez Ewangelistów
wpatrzonych w Jezusa. Może się uda skierować jeszcze czyjeś oczy na sposób
głębszego zrozumienia Boga tą właśnie drogą?
Można pojąć Apostołów oraz im współczesnych, których szczególnie Jezus kochał -
Jan Apostoł, Łazarz, Maria, Marta i tylu nie notowanych w Ewangelii. Ci ludzie
również byli w nim zakochani po ludzku. To przedziwne Boskie człowieczeństwo
zniewalało do kochania,
a w przypadku posiadania garbatej duszy i obłudy do nienawiści. Miłość wymaga
wizualizacji. Oderwane pojęcia nie jest łatwo kochać. Miłość jest czuciem
czyjegoś dobra, uśmiechu, życzliwości. Czuciem ciała ukochanej osoby, jej
wzroku, tonu mowy czy dotknięcia dłoni. Fas-cynacja osobą Jezusa jest widoczna w
Ewangelii, Dziejach Apostolskich i całym Nowym Testamencie. Jezus zniewalał swą
osobowością do szczerej i gwałtownej miłości. To przywiązanie do Jezusa jest
przedziwne, a u innych dla kontrastu nienawiść w obronie czystego kultu Jahwe.
Miłość Boga znalazła pośredni stopień, jakiego nie było w Starym Testamencie.
Jezus jest drogą, pośrednikiem, stopniem w pojmowaniu abstrakcyjnego Boga. W
Ewangelii trzeba Jezusa pokochać albo Go znienawidzić. Innego wyjścia nie ma i
nie było nigdy. Wygląda po prostu, jakby ludzie kochający Jezusa czuli analogię
swego człowieczeństwa z Jego osobą. Tak głęboka może być nie tylko więź
anatomiczno-fizjologiczna, ale więź drobinowa, atomowa, jakaś dla nas jeszcze
nie pojęta więź kwantowa tego samego życia w Nim, co i w nas.
Mylimy się sądząc, że nawrócenie jest tylko akceptacją Jezusa. Wyraża to mylący
termin wyznawcy. Można być wyznawcą systemu filozoficznego, społecznego,
politycznego, naukowego, ale nie wyznawcą Jezusa. Jezus nie szuka naszego
nawrócenia do Niego, lecz przetworzenia naszej natury ludzkiej, przemianowania
naszych naturalnych wartości i przebóstwienia ich nieco na wzór człowieczeństwa
Jezusowego. Natura człowieka jest masą operatywną Boga. Widoczne to w Ewangelii,
choć nie tak ujmują to prości ludzie, słuchacze przypowieści. Chrześcijaństwo
bez miary Boskiej i transformacji byłoby daremnością Dobrej Nowiny. Wszystko tu
zmierza do przebóstwienia natury człowieka.
Dominacją ewangeliczną jest człowieczeństwo Jezusowe z urokiem rzucanym na całe
życie ludzkie.
3. Niedorzeczności Boże i człowiek
Ulepiłeś mnie z gliny ziemi i chcesz, bym gwiazd i słońca sięgał, swą istotą
mierząc do Ciebie. Dałeś grawitację anatomii i fizjologii, a jednocześnie każesz
sięgać swej Nieskończoności. Jestem bytem na wskroś doczesnym, z materii utkanym
w swej naturze, a dajesz mi Boskie przeznaczenie. Czy rozumem, pełnym tylko
względnej prawdy, bezbłędnie trafię w Twoją Nieskończoność? Każąc uprawiać
doczesność i czynić sobie ziemię podwładną, chcesz, by z niej wstąpić w Twoje
niebo. Nie można przyrody bezbłędnie poznać, a muszę wierzyć, że trafię w Boga
pełniąc Jego wolę. Do życia biologicznego nie staje energii, a tymczasem należy
jeszcze jej zapas wydobyć z siebie dla królestwa niebieskiego. Grzebiąc ziemię
chcesz, by w niebo spozierać. Sięgając Wszechświata każesz poza nim widzieć
jeszcze Ciebie. Zstępując zaś na dno kwantowej konstrukcji życia biologicznego,
każesz tam oglądać Ciebie.
Kiedy to wszystko wykonać? Jak to zrobić?
Przyszedłeś i stałeś się Ciałem, czyli mną - człowiekiem. Ukazałeś świat Boży i
określiłeś sposoby dojścia tak daleko. A przecież zdajemy sobie wszyscy sprawę,
że podzieliłeś nas na kilka kategorii ziarna rzuconego w ziemię - przy drodze,
wśród cierni, z radością neofity
i zagłuszenia, gdzieś parę ziaren zaledwie wyrosło w kłosy i wydało plon. Ą
przecież cała siejba tak radosna była przed jej epilogiem.
Prawda, że nawet niedołęstwo, wrodzone lenistwo czy lekkomyślność wzrusza Boga
do tego stopnia, że pracując dla królestwa niebieskiego tylko jedną godzinę, ma
się taką samą zapłatę jak za cały dzień znoju. Przypowieść o denarze jest
zachętą dla lekkoduchów i maruderów. Ale czy o to chodzi, czy rzeczywiście w
ciągu kilkunastu minut można więcej dla Boga zrobić niż przez całe życie?
Ta Boska rozciągłość i tolerancja dla natury ludzkiej z jej fanaberiami jest
wzruszająca u Boga. A może bardziej chodzi o wnętrze człowieka, a nie formalne
najęcie się w królestwie niebieskim? Sam Jezus powiedział, że najmniejszy w tym
królestwie jest większy od Jana Chrzciciela, mimo że on tak wielki w
przygotowaniu ludzi pod siejbę ewangeliczną.
Oczywiste, że logika nasza oparta na funkcjonowaniu nowej kory mózgowej i
poznawaniu przyrody jest odmienna od Boskiej logiki. Dzieci są największe w Jego
królestwie, za dziećmi przepada, a przecież wie, które z nich Go zdradzi w
życiu, zapomni, wiele nagrzeszy. A wydaje się nie wiedzieć o niczym. Do wielkich
rzeczy powołuje słabych, nikczemnych w siły, ograniczonych w dynamice ze względu
na dostateczną biologiczną wenę, jakby w ten sposób chciał sobie zapewnić
pierwszeństwo osiągnięcia nieprzeciętnych wyników, a nie przypisywać tylko
ludzkiemu sprytowi i przebiegłości twórczej. Sam jest Bogiem pokoju, a każe w
„nienawiści" mieć matkę i ojca, rodzeństwo, nawet własne życie w postępowaniu za
Nim. Największym wymiarem człowieka jest dla Boga ludzka nicość, pokora,
zawieruszenie ważności. Większą chwałę otrzymuje z gaworzenia niemowlaka niż z
uczonego gdakania.
A może nawet i ta sama logika jest na ziemi co w niebie, tylko w innych zgoła
proporcjach. Na ziemi jest odniesiona do człowieka, zamiast być w relacji do
Nieskończoności. Wymiary ziemskie mają zupełnie inne wartości w odniesieniu do
Nieskończoności. Człowiek zaś musi się zmieścić „tu" i „tam". Cały nasz dylemat
codzienności i Ewangelii. Chyba tak. Nawet nie będąc fizykami lękamy się
nieskończoności, gdyż nie wiadomo, jak się to wszystko liczy w takim układzie.
Trzeba mieć dobre oczy, by to zauważyć. A może Ewangelia właśnie popularnie,
czyli zrozumiale, o wszystkim poucza?
4. Cuda mijają roztargnionych
Każdy człowiek jest w miarę gapowaty. Pytanie zasadnicze - dlaczego ongiś działy
się cuda, a dzisiaj wygasła ich ilość? Przyczyna może być nie u dawcy
nadzwyczajnych zjawisk, lecz u odbiorcy. Dla widomego nie istnieją kolory,
głuchy jest znawcą niemego i bezgłosu świata z kosmiczną ciszą wokoło. Dla
głupszego są wszyscy kołowaci oprócz niego i jemu podobnych.
Kiedyś ludzie więcej myśleli, choć nieporównanie mniej posiadali faktów do
rozważania. Wchodzono bardziej w siebie, nie zaskakiwały ich środki
natychmiastowego przekazu i gwałtownego wzburzenia. Bity nie rozwalały głowy ani
nie dławiły serca.
Dzisiaj biegniemy wszyscy na żużlowym torze pijanych i normalnych bitów
informacyjnych. Nomadzi, pasterze, drobni kupcy nie prześladowani szumem bitowym
tworzyli pojęcie Boga, rozumieli Go, wyczuwali.
Jesteśmy w czasach Jezusowych. Przeciętny przekrój społeczny w Ziemi Świętej i
gdzie indziej był mniej więcej ten sam z infiltracją kultury greko-rzymskiej.
Dla prostych ludzi cuda były jedynym wizualnym argumentem Boskiego posłannictwa
Jezusa.
Według Jezusa cuda miały dalej towarzyszyć uczniom i wiernym, których stać było
na wiarę bez wątpienia. „Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarno gorczycy,
powiecie tej górze: przesuń się stąd tam. I przesunie się. I nic niemożliwego
nie będzie dla was" (Mt 17,20). Jezus posyła uczniów na świat, mają ręce kłaść
na chorych i gdyby co trującego pili, nie zaszkodzi im. Póki życie
chrześcijańskie było spokojne, były cuda. Ale stawało się ono coraz bardziej
wartkie i pogubiło cuda po drodze.
Wydaje się, że co innego nastąpiło. Cuda mijają nas w błyskawicznej prędkości,
zanim głos ich doleci do ucha współczesnego człowieka. Prędkość mijania jest tak
wielka, że obserwacja staje się niemożliwa.| Zresztą współczesny człowiek nie
nastawia się na taką kwalifikację zdarzeń. Uzależnił wszystko od swej
inteligencji, od leków, lekarzy, od środków technicznych. Cuda nie mają miejsca
w naszym życiu. Człowiek obecnie nastawia się na wychwyt informacji, a nie na
zdarzenia przerastające naturalność, których technika i nauka nie mogą
usprawiedliwić.
Uważałem. Myślałem. I tak nie dostrzegłem. Wiedziałem na pewno, że jadę po cud
do szpitala. Wiedziałem, że uszedłem... ciężka operacja, przynajmniej bardzo
krwawa, mogła mieć komplikacje. W dziesięć miesięcy później dowiedziałem się,
jaki był największy cud w moim życiu. Aśka po długim wahaniu, obawiając się
pogorszenia zdrowia przez tę wiadomość, wypowiedziała prawdę. Nie można cudu
skrywać, Bogu należy się nieskończona chwała za takie zdarzenie. Był zator w
mózgu i mogło być najgorsze albo przynajmniej trwały paraliż. Były tylko dwa
miesiące lekkich zawrotów głowy i konieczność trzymania się kogoś.
Nazwano to największym cudem życia. W roku 1981 na Świętym Krzyżu zator żyły
płucnej po dzwonieniu na Anioł Pański 2 lipca, w dzień Nawiedzenia. To dwa
„najniebezpieczniejsze" cuda.
A bo to prawda, że te są największe? Boje ktoś zauważył, czy też ja? Ile
prawdziwych cudów mija nasze życie z takim pędem, że nawet nie uświadamiamy
sobie, że obok przebiegła łaska Bożej Opatrzności, lekko tylko wionęła
niedostrzegalnym wiatrem pędu. Gdybyśmy mieli liczniki rejestrujące najmniejsze
nawet cuda, jeśli można je tak w ogóle klasyfikować... Nie ma przecież małych
rzeczy u Boga. Może Bóg chce nam zaoszczędzić wzruszeń i cuda Jego stały się
niewidzialne i niezauważalne przez nas? Zawsze tak bywało, że cud był sprawą
Bożą, a nie obiektu, na którym on się dokonał. Czy potrafiłby współczesny
człowiek przypisać wszystko Bogu?
Przestałem rachować cudowne zdarzenia z jednego tylko ludzkiego życia. To nie
samochwalstwo. Jak przekonać innych z zatajeniem osoby, czasu i miejsca, że cuda
się dzieją w ogromnej liczbie? Jak powiedzieć, żeby to miało wydźwięk prawdy, a
nie opinii sceptyka przedsięwzięcia dla ratowania wiary w Boga na świecie? Nie
ma bezimiennej i tajemnej historii. Musi ona być jawna i sprawdzalna. Historia
Boga na ziemi nie może być anonimowa, bezosobowa, bezczasowa i pozbawiona lokaty
geograficznej. Nie trzeba się wiarą w Boga żenować. „Nie zapala się świecy, by
ją stawiać pod łożem..." Mam osobisty obowiązek dawania świadectwa o sprawach. A
jeśli to mnie obeszło praktycznie i zauważyłem, to tym bardziej wiarygodne. Jako
przyrodnik i twórca własnej wizji biologicznej, na pewno nie odznaczam się
łatwowiernością i brakiem krytycyzmu. Tu nie chodzi o personalia autora, Boskie
personalia są tu jedynie ważne, a tamte stanowią okoliczności do stwierdzenia
nie urojonego faktu.
Jest pewne - mijają nas cuda z furkotem pędu, tylko w informacyjnym szumie ich
subtelnego tonu nie chwytamy ani uchem, ani tym bardziej okiem przy prędkości
dokonujących się zjawisk, przy napiętej uwadze na zgoła inne rzeczy.
Istnieją cuda - wołam. Z Wieczności spadają lawinowo. Ingerencja Boża z poszumem
skrzydeł przebiegając obok człowieka zawadza o Jego naturę i egzystencję. Nie
widać. Za prędko się to dzieje, by dostrzec.
Gdzie się podział człowiek, który by to zauważył?
5. Antropologia modelowa
Humaniści wzięli się za określanie człowieka. Pada wiele słów jak krople
nieurodzajnego deszczu, wielka obracanka słowna prawdy o człowieku, miliony o
nim prac drukowanych - i ciągle brak odpowiedzi - kim jest człowiek. Zwłaszcza
wolna wola, świadome podejmowanie decyzji, celowe ustawianie się w zmiennych
parametrach środowiska. Skoro fizyka do najmniej nawet złożonego zjawiska używa
modelu przybliżającego rzeczywistość, by ją wreszcie matematycznie opisać, może
byłoby dobrze trochę modelarstwa wprowadzić w psychologię, ogólniej w
antropologię. Tym razem chodzi o wolną wolę.
Przesłanki objawione w Genesis mówią o zrównoważonym stanie dobra ludzkiej
natury. Powiedzieć można, że człowiek jest monopolem czyli jednobiegunowym
jestestwem moralnym. Ta monopolowa właściwość była jednak bez zasługi dla
człowieka. Był ustawiony jak elektret, czyli ciało stale spolaryzowane w
kierunku dobra. Człowiek został poddany moralnemu egzaminowi i testowaniu, czy
jego monopolowy dobry charakter jest ugruntowany, czy dosyć względny. Okazało
się, że spolaryzowanie natury ludzkiej ku dobru może być względne. Stal
właściwie dipol dobro-zło z możliwością ustawienia się dobrym lub złym biegunem
moralnym.
Człowiek z monopolu dobra stał się dipolem, czyli dwubiegunnikiem - dobra i zła.
Jako dipol posiada zdolność ustawiania hipotetycznego bieguna dobra lub zła.
Powiedzielibyśmy, że człowiek pod względem moralnym znalazł się w podwójnej
możliwości - wyk dobra lub zła. Był w stanie równowagi obojętnej, której
wektoralność nadawał swym wyborem. Stał się również wtedy odpowiedzialny za
wybór.
Po tym pierwszym zdepolaryzowaniu się moralnie (grzech pierworodny) stał się
wolny wybór faktem i specyficznością człowieka. Innymi słowy, człowiek stał się
świadomym dipolem dobra i zła. Zajęcie stanowiska należy do niego. Polaryzacja
człowieka w dobro lub zło - stoi do wzięcia. Nietrudno zauważyć, że usposobienie
ciągłego i przemiennego wyboru, czyli dipola obracającego się ruchem wirowym,
należy nazwać delikatnie „trzaśnięciem", bo jest to przemienność patologiczna
albo tylko udana.
Taka dipolowa, czyli podwójna i przeciwstawna sytuacja, istnieje częściej u
człowieka. Nie tylko pod względem moralnym, ale również racji i błędu, prawdy i
kłamstwa.
Miałem kolegę, który swój dipol racji ustawiał zawsze przeciwstawnie do czyjejś
słuszności. Kiedy ja twierdziłem, że A, on automatycznie zabierał stanowisko B.
Kiedy po kilku dniach ja na próbę powtarzałem jego stanowisko B, on okazywał się
w opozycji, twierdził, że A. Nowoczesny Kartezjusz wymyślił zasadę: Nego ergo
sum.
Rola łaski w modelowym układzie antropologicznym jest bardzo złożona i
niejednoznaczna. Człowiek obraca się z różnym przyspieszeniem jak blaszana
chorągiewka na wietrze. Chorągiewka w tym wypadku ma dwa skrzydła - dobro i zło.
Czasami się obraca coraz szybciej, już się na dobro ustawia, zmienia kierunek,
wysila się na utrzymanie stanu pozytywnego, poczyna się jak szalona obracać
wokół swej osi. Kto by z tym doszedł do rozeznania. Tylko Bóg się zajmuje takimi
okolicznościami. Bóg zna naprzód nasz statystyczny wynik, czego nikt z nas nie
potrafi. Boża prekognicja zna ostateczne rozegranie statystyczne każdego
człowieczego dipola moralnego, dipola inteligencji i hebesowości, dipola
mądrości i głupoty. Ustawienie człowieka nawet w tych trzech dipolach jest
trudniejszym zadaniem niż mechanika trzech ciał ze wzajemnymi oddziaływaniami w
astronomii i fizyce. Do tego dochodzi bardzo ruchliwy układ zmiany nastrojów,
pseudoracji, innych doraźnych wpływów. Przewidzenie tak złożonej sytuacji z
ostatecznym rezultatem nie jest łatwe.
W takim żywym układzie chodzi o to, by ogólne polaryzowanie ku dobru następowało
coraz częściej i trwało jak najdłużej. Łaskę uczynkową można by rozumieć jako
impuls polaryzacyjny pomagający do dłuższego utrzymywania pozytywnej
polaryzacji, dokonywania się jej z mniejszym wysiłkiem oraz częściej. Ideałem
byłoby stałe spolaryzowanie, czyli wytworzenie „elektretowego" stanu dobra.
Humanistom nie będzie odpowiadał ten sposób pomyślanej antropologii ze względów
zrozumiałych - braku znajomości podstawowych spraw fizycznych. Pamiętając jednak
cokolwiek z fizyki, można przyjąć krótsze i prostsze rozumowanie niż na modelu
człowieka. Wprowadzenie jednak nowych elementów w naturę człowieka czyni ją
bardziej plastyczną, bogatszą wyobrażeniowo, oddaje zresztą lepiej istotę
rzeczy.
Antropologia ewangeliczna nie jest w żadnym wypadku cybernetyczna z wejściem i
wyjściem informacyjnym. Antropologia ewangeliczna jest personalistyczna.
Człowiek jest terenem uprawy dobra z obowiązkiem przemiany w coraz lepszego.
Człowiek swoim stanem duchowym jest współtwórcą lepszego świata. To antropologia
maksymalistyczna - „Bądźcie doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski"
(Mt 5, 48). Według Jezusa „antropologia" jest podstawą tworzenia królestwa
niebieskiego.
Ambitny mamy cel... Przykładając antropologię ewangeliczną do przypowieści
Jezusa, można będzie znaleźć mechanizmy działające w człowieku. „Antropologia" w
Ewangelii jest często poruszana przez Jezusa w niesprawiedliwym sędzi, ziarnie
posianym w różnych sytuacjach topograficznych, proszonych na gody, pannach
głupich i mądrych, pacholętach grających na rynku, przypowieści o rządcy,
zaślepieniu faryzeuszy, zdradzie Judasza. Co tu wymieniać, Ewangelie są
poświęcone „antropologii i Boskiej działalności w człowieku. Modelowe podejście
otworzyło nieco spojrzenie na mechanizmy działania łaski na przedziwny dipol
ludzki z nieprzewidzianą polaryzacją.
Nie beczkę soli należy spożyć, zanim się pozna człowieka według starego
przysłowia polskiego. Trafniejsze jest określenie człowieka jako „istoty
nieznanej" (Carell). Pewniejsze, że topografię życia każ< człowieka zna jedynie
Bóg.
Bóg jest jedynym kompetentnym „antropologiem".
6. Pan Bóg i nonsensy
Bystro i z sensem obserwując przyrodę można się wiele nauczyć. . to właściwie
jedyny sposób zdobywania wiedzy. I tak dochodzimy do wniosku, że wszechmateria
sprowadza się do pól elektromagnetycznych. W rozmiarach megaskopowych rozumiemy
to jako grawitację. Elektrony, fotony i fonony sprzężone między sobą w związkach
organicznych jawią się jako życie. Przyjmując czas jako parametr kształtotwórczy
dla poprzedniego sprzężenia, rozumie się znacznie głębiej ewolucję życia i
świadomości.
Co to jest, że widzenie vis a vis zauważa się jako przeciwstawność, która mimo
wszystko nie jest pełną odrębnością? Już w cząstkach elementarnych podwójność
rzeczywistości odbieramy jako masę i ładunek. Co więcej - przy dokładnej
obserwacji kwantowego problemu dostrzega się lustrzane odbicie rzeczywistości
jako cząstkę i antycząstkę. Być może to jeszcze nie koniec zabawy z „lusterkiem"
przyrody. Ostatnio astrofizycy dochodzą do wniosku, że fale grawitacyjne są
również falami elektromagnetycznymi.
Znajdując się w obliczu nieskończoności człowiek zaczyna marzyć o własnej
nieśmiertelności i wieczności Boga. Aż do tego momentu było wszystko prawdziwe,
ponieważ poznawał to człowiek na podstawie badania przyrody. Ostatni etap,
również przecież poznawczy, jest według pozytywistów nieprzekraczalny. Jakby
trudności były nie tyle w dojściu do Boga, co w rozumieniu własnej logiki,
akceptowanej przecież gdzie indziej. Zupełnie jak gdyby właściciel działki -
własnego mózgu - miał podwójną i nieskoordynowaną możność widzenia oraz
interpretowania analogicznych metod. Widocznie do pewnych granic mamy
analogiczny mózg. W każdej głowie są jednak wymienne soczewki i pryzmaty.
Doświadczył tego Jezus, kiedy najoczywistszym faktom dawano inną interpretację.
Zawsze tak było, że n-widzów plącze to samo inaczej, widzi odmiennie oraz
interpretuje na n-sposobów. Nonsensy zaczynają się nie w okolicy Boga, ale
właśnie w najbliższym zetknięciu z naturą człowieka. To człowiek kalibruje swe
poznanie raz jako genialność, kiedy indziej jako paradoksalność, to znów jako
kompletną bezmyślność, choć przebieg poznawania jest analogiczny.
Abstrakcja w logice i matematyce dowodzi niezwykłych możliwości mózgu ludzkiego.
Kiedy tworzy największą abstrakcję ze wszystkich możliwych, abstrakcję, w której
widzi sens świata, życia i swój własny, budzą mu się opory co do fantazjowania.
Inne nieskończoności, jak masa, energia, przestrzeń, nieskończony Wszechświat
przyjmujemy względnie łatwo. Przynajmniej te nieskończoności nie odstraszają
jako niedorzeczne. Nauczył się człowiek w obliczeniach fizycznych eliminować
trudność przez zabieg wygaszający nieskończoność, zabieg nazywany renormalizacją
w matematyce. Dochodzi się logicznie do pojęcia nieskończonego Boga. Poczyna się
tutaj człowiek chwiać. Stosując renormalizację do nieskończonej inteligencji i
mocy, otrzymuje siebie - człowieka. „Renormalizując" Boga, odkrywa swoją
wielkość bez Boga. Odnalazł początek układu współrzędnych wszech-spraw i
wszechrzeczy. Tutaj mu się jednak zamyka krąg autoprzeświadczeń, który fizykom
nie daje spokoju, czy nasze poznanie świata nie jest przypadkiem tworzeniem
świata przez nas, a właściwy świat może całkiem inaczej wyglądać.
Renormalizacją jest czynnością w zasadzie matematyczną eliminacji wielkości
nieskończonych. Innymi słowy to sprowadzanie nieskończoności do odpowiedniości
człowieka. Z nieskończonych wielkości, w obrębie których znajduje się również
Bóg, zostaje On sprowadzony do ludzkiego wymiaru. Wobec tego Boga nie ma.
Zrenormalizował się, jak fizykom renormalizują się w równaniach nieskończone
wielkości. Człowiek jawi się jako logicznie skłócony w sobie, mimo że tą samą
logiką sięga najgłębszych tajemnic przyrody.
Gdyby nawet udało się zobaczyć, jak palce Boże przędą materię z pól
elektromagnetycznych, gdyby nawet być świadkiem, jak z dłoni Bożej wszechświaty
spadają, może się jednak zdarzyć, że ktoś tego nie widzi. Nasza fenomenologia
nie odkrywa nam całości stawania się oraz istnienia. Posiadamy bowiem
fenomenologię opartą na cielęco-baranich zmysłach. Wszystko, co naprawdę
ludzkie, wzniosłe i wielkie, znajduje się poza magazynkiem zmysłowej obserwacji,
jest tworem ludzkiego umysłu, a nie tylko ślizgania się zmysłami po
rzeczywistości materialnej i to w pierwszym przybliżeniu prawdziwości poznania.
Wielkie rzeczy tworzy się poprzez pojęcia abstrakcyjne i myślową konstrukcję
wnioskowania. Zmysłowe poznanie wspólne ze zwierzętami stanowi tylko podstawę, a
nie prefabrykat poznania. Prefabrykatem jest umiejętnej tworzenia pojęć
abstrakcyjnych, a więc coś znacznie więcej niż wyobrażenie.
Można bezpośrednio w twarz Boską patrzeć i jej nie dostrzegać. Można śledzić
biegłość palców Boskich w dokonywaniu rzeczy niezwykłych na co dzień i nie
zdawać sobie sprawy, że to są Boskie palce w akcji. Tragizmem Jezusa były nie
tyle grzechy ludzkości, co głupota wierzących w Boga w opaczny sposób.
Grzeszników Jezus kocha za ich moralną niedolę, uwikłanie życia, cierpiącą
słabość. Głupotę na pobożnej podszewce interpretującej dzieła Boskie jako akcję
Belzebuba piętnował Jezus z całą siłą. Ideowym założeniem dzieła zbawienia
ludzkości były wprawdzie jej grzechy, ale bezpośrednim wykonawcą zastępczej
śmierci była głupota naocznych świadków cudów. Ograniczoność głowy i mini-wymiar
rozeznań przypisany chwale Bożej, to arcysplot głupoty, o który się Jezus
potknął. Bo tak chciał dokonać Odkupienia. W jakimś sensie grzech jest niekiedy
wyrazem głupoty. Nieskończenie głupi nie powinien się zajmować badaniem Pana
Boga.
Widzi się w tym niedorzeczność z braku jakiegoś koniecznego ogniwa rozumowania,
choć niezupełnie. Jezus odkrył i ujawnił pewien węzeł logiki, który określił
jako grzech przeciwko Duchowi Świętemu. Praktycznie jest to opaczna
interpretacja dzieł Bożych, faktycznie u podstaw tego nie jest stosowanie logiki
do rozumienia spraw Bożych, ale jakiejś pokręconej logiki, której normalnie w
poznawaniu przyrody nigdy człowiek nie stosuje. Co więcej, według Jezusa jest to
grzech niewybaczalny ani w tym, ani w tamtym życiu. To grzech pokręconej
interpretacji dzieł Bożych przy normalnym używaniu rozumu we wszystkich innych
okolicznościach. A więc pomylona logika stosowana tylko w ocenie dzieł Bożych
przy osobistej normalności i poczytalności człowieka w innych sprawach.
Rzadko w jakiejkolwiek dziedzinie jest tyle nieporozumienia, co w odniesieniu do
Boga.
Bóg wydaje się często niedorzecznością, ale naszego rozumienia, gdyż podmiot
myślący jest konglomeratem sprzeczności. Mały kaliber rozumu nie może się
porywać na wyrokowanie o szczytach możliwości. Aby wyrokować o Bogu, należy
niezmiernie wiele wiedzieć o naturze
materii, naturze życia i świadomości. Wiedza szkoły elementarnej udekorowana
nawet tytułem naukowym jest tutaj za mała. Stopnie naukowe oraz tytuły orzekają
tylko o sumie wiadomości wystarczającej do ich osiągnięcia, ale nie o mądrości.
7. Co da człowiek w zamian za duszę swoją (Mt 16, 26)
„Nie bójcie się tych, co zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się
raczej tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle" (M t 10, 28).
Rzeczywiście potęga człowieka ogranicza się do zabicia ciała człowieka. Ponieważ
zabity przestaje istnieć, wypada z rachub świata oraz ingerencji ludzkiej. W
kompetencji Boga jest dalszy ciąg, niedostępny dla doraźnej sprawiedliwości
słusznej czy nie.
Problem podstawowy - co dać w zamian za duszę? Czym przekupić sprawę,
odpowiednio ją przyciemnić albo rozjaśnić? Nie tylko według Jezusa, ale
jakiejkolwiek religii, zgodnym chórem wieków i tysiącleci człowiek jest
nieśmiertelny, odpowiedzialny moralnie. Innymi słowy, niezniszczalny. Mimo
pełnej świadomości śmierci, według ogólnych przekonań statystyczna większość
jest przekonana o egzystencji ludzkiej poza wrotami śmierci. Od paleolitu już
istnieje mgliste przekonanie o innej formie życia po śmierci.
Statystyczne przekonanie ludzkości co do trwania człowieka po śmierci jest
również podstawą chrześcijaństwa, a tym samym Odkupienia. Nie ma chrześcijaństwa
bez niezniszczalności życia. Trwanie poza biologiczną egzystencją jest podstawą
całego Objawienia.
Po prostu człowiek jest skazany na nieśmiertelność. Fakt narodzenia człowieka i
obudzenia się jego świadomości staje się sprawą Boga, który ukochał to
stworzenie niezależnie, jak się układać będą rzeszota przesiewające ziarno i
plewy. Według Jezusa segregacja dokona się przy schyłku wieków, jak w
przypowieści o kąkolu i pszenicy to przedstawił.
Przykładanie miary naukowej do człowieka, to nasz „uczony" sposób analizowania
możliwości wiary. Której? Tej z paleolitu, pozytywizmu, agnostycyzmu,
materializmu, idealizmu czy biologizmu? Żadna filozofia nie zajmuje się
pośmiertną dolą filozofa i jego adherentów. Nie ma też fizyki ciągnącej się poza
grób fizyka i jego kadencji uprawiania nauki. To problem sam w sobie. Człowiek
jest przeznaczony do nieśmiertelności. W odniesieniu do ciała jest to żadna
trudność zważywszy, że materia jest niezniszczalna. Nawet jako cząstka
elementarna ulegając anihilacji, nie staje się ona niczym, lecz dwoma kwantami
światła. Odwrotnie znów kwanty światła anihilując, stają się masą z ładunkiem.
Człowieka określa jednak świadomość, że jest myślącą masą biologiczną. Masa,
czyli według fizyków masa żyjąca, jest dotychczas taka niewiadomą, jak wszelka
masa i energia w fizyce. Co do drugiego członu - masy myślącej -jest to zupełną
niewiadomą. To pojęcie operatywne, ale nie wyjaśniające istoty. To
samostanowienie i rozeznanie zwane świadomością, pospolicie duszą, nie powinno
stanowić trudności dla naukowego widzenia, choćby z tego powodu, że oba człony -
żywa masa i myślenie - nie doczekały się podstaw ich rozumienia. Gdybyśmy
opowiedzieli się za bioelektroniką, świadomość miałaby cechy elektromagnetyczne
z niewiadomym dla nas sposobem indywidualizowania się w poznawczy podmiot. W
każdym razie pole elektromagnetycznej jest również niezniszczalne, czyli nie
można go doprowadzić do stanu zerowego. Może jedynie wykazywać zmiany stanu
energii.
Na smutną pociechę można powiedzieć, że wielu spraw nie znamy. Nie wiadomo, w
jaki sposób światło ma siedmioraką barwę tęczy albo w jaki sposób oko widzi falę
elektromagnetyczną od fioletowej do czerwonej poprzez niebieską, pomarańczową,
zieloną, skoro fala elektromagnetyczna nie ma żadnego koloru, tylko różną
częstość drgań. Nie wiemy, jak niezwykły szereg reakcji chemicznych i stanów
elektromagnetycznych czujemy jako życie. Z powodzeniem możemy nie wiedzieć, jak
pewną częstość elektromagnetyczną odbieramy jako naszą osobowość i tożsamość
podmiotu nazywanego jaźnią.
Sądzę, że elektromagnetyczna natura świadomości jest o łatwiejsza do przyjęcia
niż biochemiczne uwarunkowania psychiki. Nie wiadomo nic bowiem o sposobie,
czyli mechanizmach, przechodzenia psychiki z reakcji biochemicznych do stanu
spodmiotowania. Tymczasem jest tam nie kwestionowalna więź chemii z psychiką,
więc reagującej chemicznie materii. Personifikacja chemiczna jest bez porównania
bardziej trudna do przyjęcia niż personifikacja pola elektromagnetycznego.
Odpada czynnik materii. Mamy do uwzględnienia tylko energię.
Termin duszy jest operatywniejszy i bliższy na skutek codziennej używalności. W
każdym razie psychologia mówi o wszystkim, tylko nie orzeka, jak należy rozumieć
duszę. Natura duszy nie jest dana, w sensie poznana. Upraszczamy sobie również
sytuację w odniesieniu do organizmu. Mogę go określić w skali kwantowej jako
układ chemiczno-elektroniczny, albo najprościej potocznym terminem - ciało.
Można przywyknąć do takiego słownika synonimów. Naukowe zmodernizowanie nie jest
trudne, wymaga nieco osłuchania i używania pojęć. Nie wiedziemy sporu o terminy
duszy czy elektromagnetycznej jaźni, świadomości czy podmiotu, egzystencji. To
wszystko oznacza to samo. Autor nawet sam posługuje się terminem duszy, wiedząc
o wszystkim innym. Chodzi jedynie o to, co Jezus powiedział: „Co w zamian za
duszę odda człowiek?"
Słowa Jezusowe o zamiennym oddaniu czegoś za duszę nabierają innej wagi.
Oznaczają niejako wykupienie się za zbawienie. Kiedy słuchający podmiot nie jest
w sile wieku ani u szczytu potęgi, albo jest nastolatkiem nie myślącym w ogóle o
własnej śmierci, są to słowa obce, nieprawdziwe. Jezusowy zwrot nabiera pełnej
barwy i ostrza problemu, kiedy wszystko zaczyna od człowieka odpadać, kiedy
warunki ziemskie zmierzają kolejno do zera, a wśród nich kończy się istnienie
biologiczne. Co dalej? Przy absolutnym wypraniu z doczesności stają się słowa
Jezusa jednobrzmiące.
Zauważmy, że do zbawienia jest potrzebny pobyt duszy w ciele. Nie wystarcza sama
dusza skazana na wieczną egzystencję. Dusza musi przejść niejako praktykę więzi
z ciałem w życiu człowieka. Człowiek ostatecznie jest cały i uczestniczy w dobru
lub złu, uczestniczy w wiecznym szczęściu czy przekleństwie wiecznego istnienia.
„Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej
duszy szkodę poniósł?" (Mt 16, 26).
8. Symetria moralna
Symetrię we Wszechświecie odkryto dopiero na przełomie XIX i XX stulecia,
symetrię bez której nie ma w ogóle zrozumienia fizyki cząstek elementarnych.
Natomiast symetrię moralną w formie dobra i jego antywartości, czyli „dobra ze
znakiem minus", stwierdził już człowiek paleolitu. Powiedziałbym coś więcej,
poczucie symetrii należy do istoty poznawania ludzkiego.
Jezus zaakceptował symetrię moralną, ewentualnie można to nazwać symetrią
wartości postępowania ludzkiego. Bardziej obrazowo mówiąc, wartością człowieka
jest jego przyodziewek moralny występujący zawsze jako kontrast dobro-zło. Można
inaczej to określić: dobro ludzkie posiada zawsze potencjalność wykonania zła, a
zło znowu nie jest pozbawione potencjalności dobra. Ten dipol, czyli
dwubiegunowość, wartości ludzkiej bierze się ewangelicznie jako istotną cechę
natury ludzkiej. Dipol „dobro-zło" jest nieodmienny i należy go przyjąć jako
„dane" w człowieku. Technologia Ewangelii nie eliminuje tej prawdy. Chodzi
jedynie o częste, jeśli nie stałe spolaryzowanie człowieka w kierunku dobra.
Jest to podstawowa konstrukcja człowieka zarysowana w Ewangelii całkiem dobitnie
w całym postępowaniu Jezusa. Wiadomo, że owa polaryzacja nie jest przeszkodą w
przyjęciu Ewangelii. Dipol wartości moralnej nie jest też przeznaczeniem nie
rozwiazalnym w człowieczeństwie. Jezus wie, że dobro może wystarczać na bardzo
krótko u wszystkich, nawet u Piotra (zaparcie) czy u apostołów (ucieczka podczas
pojmania Jezusa). Czy Jezus był przekonany o absolutnej bezgrzeszności Marii z
Magdali po darowaniu jej win? Uzdrowieni cudownie nie mniej intensywnie
krzyczeli „ukrzyżuj Go" jak tłumu. Ale nawet ta oscylacja wokół dobra, ta
niepewna polaryzacja nastawiona jedynie na pozytywy życia, jest warta jako
pojedynczy akt. Jeśli dipol będzie dobrą wolą i łaską ustawicznie niepokojony,
tym samym jest zmuszony do przebiegunowania się, tym łatwiej przyjdzie kiedyś
moment trwalszej stabilizacji, gdzie wypadkowa okaże się na Boskich liczydłach
pozytywna. O to przecież chodzi w chrześcijaństwie.
Ta chwiejna równowaga połączona ze zdolnością do przepolaryzowania się jest
wynikiem wolnej woli człowieka. Ten wybór pozostawił Bóg wyłącznie człowiekowi.
Człowiek może wybrać jedynie Boga lub Jego antytezę. Wzlot albo pełzanie po
ziemi, nieskończoność albo własne zero. Wszelkie naciski w imię dobra są
ewangelicznie złe. Człowiek pozostaje wolny włącznie do swej zguby, jeśli tego
pragnie.
Jezus wprawdzie nie był dipolem moralnym ani dipolem człowieczeństwa, ale nie
był wolny od propozycji przepolaryzowania się Górze Pokuszenia, w Getsemani.
Jako człowiek podlegał temu samemu prawu niejako „z dworu", nie z siebie.
Poznanie konstrukcji człowieka i dróg łaski Bożej jest pierwszą chyba zasadą
„Technologii Ewangelii".
9. Radykalizm ewangeliczny
Aplikacja Ewangelii wymaga pewnego minimum stanu duchowego - przyjęcia
egzystencji Boga. Inaczej nie bierze się Ewangelii do ręki, co najwyżej jako
dzieło literackie z I wieku n. e. Uzyskanie wiary z nicości przekonań
religijnych nie jest wykluczone, ale należy raczej do wyjątków. Co więcej,
lektura Ewangelii i szczera chęć uczynienia jej swoim systemem duchowości wymaga
wiary chrześcijańskiej, inaczej co krok będzie trudność. Ewangelia stanowi
program wiary przyniesiony przez Jezusa. W programie zaś ma miejsce trudne do
przyjęcia bez wiary ludzkie poczęcie Jezusa, Odkupienie, Zmartwychwstanie,
Eucharystia, zbawienie, piekło, przykazanie wierności w małżeństwie
. Przez „technologię Ewangelii" należałoby wtedy rozumieć zastosowanie Ewangelii
do lepszego życia. Do nabycia jakiejś mistyki codzienności przebywania na
świecie w normalnych okolicznościach człowieka, ale z pamięcią o Bogu.
Ewangelia była dobra dla słuchaczy z czasów Jezusowych, ale przy dzisiejszym
rozwoju inteligencji i wykształcenia? Z obecnymi trudnościami znalezienia
szczęścia w małżeństwie, prawa do wolności myśli, do działania i wyboru,
Ewangelia wydaje się anachronizmem czekającym na rewizję pojęć według niektórych
orientacji chrześcijańskich.
„Technologia Ewangelii" to nie styk z Jezusem tylko, ale konfrontacja naszych
pojęć z Jego wymaganiami celem pójścia za Nim.
Trudności realizowania w człowieku postulatów ewangelicznych należą również do
„technologii Ewangelii". Wynika to z podwójnego powodu. Wiara odznacza się
kolosalnymi trudnościami przyjęcia niektórych zdarzeń, jak poczęcie Jezusa i
cała scena Zwiastowania, Zmartwychwstanie, Eucharystia, potępienie, u Izraelitów
zaś tamtych czasów synostwo Boże Jezusa. Stosuje się wtedy tak zwane „wybiórcze
Credo", pozostawiając 0,5 prawd zawieszonych, jako mało prawdopodobnych. Druga
okoliczność to moralny program Jezusa, zwłaszcza odpuszczenie grzechów,
nierozerwalność małżeństwa, wyrzucenie nienawiści, wierność małżeńska. Stosuje
się wówczas ten sam unik przyjmowania wybiórczego niektórych tylko postulatów
moralnych. Może to wypaść 0,3 według współczynnika naszej akceptacji.
Tymczasem poza liryzmem ewangelicznym, czułością serca Jezusowego dla
grzeszników, współczuciem małym na świecie, twardego poszukiwania prawdy, Jezus
jest radykalistą i typem na wskroś męskim. Jezus nie jest tylko poetą, jest
człowiekiem czynu. Radykalizm Jezusowy jest bezwzględny, mówi o odcięciu ręki,
która gorszy, wyłupaniu oka prowadzącego do zła. O przyjęciu krzyża i
naśladowaniu Go. Żąda określonej decyzji. Przyszedł siać niepokój moralny oraz
intelektualny, głosząc prawdy Boże. W Jezusie nie ma niedołęstwa. Jest
konsekwentny. Wyposaża w łaskę działania i wyboru w życiu. Przebacza bez miary,
daje łaskę nawrócenia, wytrwanie w dobru, dary Ducha Świętego, siłę modlitwy -
wszystko zapewnia o mocy Ewangelii. Człowiek nie jest rzucony tylko na falę
dobra z przewidywanym zatonięciem w bezliku zła.
Jezus nie jest pejzażystą życia. Jest konkretem. „Technologia Ewangelii"
realizuje się podwójnym torem - wyznawania prawdy i czynu pełnionego przez
człowieka. Jezus nie usypia zła w człowieku. „Technologia Ewangelii" jest
pójściem za Nim. Na całego. Aktywnie. Nie w marzeniu. Po wyborze królestwa
niebieskiego, bez oglądania się wstecz Gdyby nie ten radykalizm ewangeliczny,
nauka Jezusowa nie dałaby rezultatu na świecie. Radykalizm Jezusa jest
jednocześnie siłą chrześcijaństwa i czynnikiem przebudowy świata. Ambicje
ewangeliczne sa światotwórcze, według innych nawet światoburcze. Nie ma zresztą
różnicy.
Jezusowi zawierza się całkowicie jako Bogu i przyjmuje się Jego postulaty nowego
człowieczeństwa albo rezygnuje się z Ewangelii. W przypadku bezsilnego
szamotania się, a więc bitewnego zgiełku w duszy między dobrem i złem -
realizuje się Ewangelię. Od czego są grzesznicy- powiedziałby ktoś rzeczowo.
Jezus nie szuka ludzi kompletnie skończonych w swoim ewangelicznym wystroju.
Poszukuje zabiegających o znalezienie się w Dobrej Nowinie. Z tych powodów Jezus
nikogo nie wyklucza za jego winy, jego żal, jego rozdarcie wewnętrzne, za jego
upadki.
Jezus to nie sztywny radykalizm. To radykalizm dobry, cierpliwy, wybaczający,
radykalizm dźwigający człowieka wyżej. Nie ma w sobie nic z bezwzględności i
tępoty wymagań, a potem jedynie sankcji. Jezusowy radykalizm ma kształtować
człowieka, a nie ugniatać. To radykalizm pedagogiczny. Boży radykalizm.
10. Świat się pławi w informacji
Rozgadał się kiedyś po ludzku świat niewprawną jeszcze mową. Podkreślił swoją
antyzoologię sapiensów. Z rozgadaniem rozczytał się, zapisał informacją
papirusy, tabliczki gliniane Mezopotamii, pismem pokrył pergaminy. Świat się
jawił ciągle lepszy, ustawicznie rozmowniejszy. Upowszechniał szybkość
informacyjną przez wynalazek druku. Wreszcie świat zapragnął pływać w
informacji, pluskać się w bitach. Początkowo bawiło dosiadanie
elektromagnetycznego „rumaka" fali nośnej i jazda wiadomości z zawrotną
szybkością światła. Świat omywał się świeżą strugą, wkrótce lawiną, ostatnio
powodzią informacyjną.
Kąpiemy się w bitach informacji, bitach rozrywkowych. Wesołych, prawdziwych,
kłamliwych, przerażających i pocieszających, w bitach udanych i zmyślonych ku
zbudowaniu człowieka, kupiecko-handlowych, bitach naukowych oraz infantylnych,
codziennych wydarzeń i głęboko schowanych, jawnych i zaszyfrowanych,
rozkosznych, pełnych humoru, beztroskich, bitów krzyku ubogich przeplatanych
bitami brzusznego rechotu sytych, ludzkimi i antyczłowieczymi, tajnymi bitami
sztabów walczących stron, bitów wmieszanych jak gdyby niechcący w bezkresny
ocean informacyjny.
Toniemy i chlapiemy się dla utrzymania się na powierzchni, by nas bity nie
zalały, nie zrabowały spokoju ducha i życia, by zaznać radości bycia na świecie.
Podaż elektromagnetyczna świata wzrosła w ostatnich 70 latach przeszło 10 000
razy, a lokalnie milion razy w porównaniu z naturalnym tłem elektromagnetycznym,
jaki prezentuje przyroda i uroda ziemi. Nie tylko krzyżujące się kierunki
propagacji fal elektromagnetycznych nas otaczają, ale również niesiona na nich
informacja tak gustownie wymieszana i przyprawiona sosem technicznych wielkości
i możliwości, że budzi zachwyt. Jesteśmy gotowi zwariować dla pieniędzy, wygody
i rozrywki z podłączeniami do banku informacyjnego rozmaitych dziedzin
naukowych, kosmicznych, stratygraficznych, medycznych i zabawowych.
Morze informacyjne jest ustawicznie w fazie rozwojowej. Co 10 lat podwaja się
ilość nadajników elektromagnetycznych. Dochodzimy do zawrotnego obiegu bitowego.
Głębokość morza informacyjnego mierzy się grubością otoczki elektromagnetycznej
pochodzenia cywilizacyjnego, otoczki wokół Ziemi. Jest to elektromagnetyczny
„oddech ludzkości". Informacja sięga najdalszych planet.
Gdyby człowiek miał naturalny zakres świadomego odbierania wszelkiej częstości
elektromagnetycznej, zwariowałby w potwornym szumie informacyjnym. Nasze zmysły
nie odbierają pól elektromagnetycznych poza zakresem optycznym, czyli światłem.
Wystarcza jednak przekręcić potencjometr swego radia i przesuwać powoli skalę
pasma, by się zorientować, że bytujemy w morzu informacyjnym. Świat jest
rozgadany, rozwrzeszczany, poplątany, ciągle ktoś mówi, głosi, wymawia, nadaje
sprzeczne i równoległe rzeczy, z przekonania, dla pieniędzy, dla przyjemności,
dla podniesienia kultury i pognębienia innych. Morze informacji przelewa się,
odwraca, wypiętrza, cichnie, zanika, nadsłuchuje, obserwuje, przeinacza, obraca,
wtyka swoje, zmusza do przyjęcia, bo się nie wyłączysz z morskiego szumu.
Od czasu do czasu ten jednostajny szum bitowy przerywa jak błyskawice informacja
o gwałtownym zatonięciu promu płynącego przez kanał La Manche z kilkuset
ofiarami, informacja o zarytym samolocie, który przeleciał Atlantyk szczęśliwie
i przed lotniskiem wbił się w skarpę dziobem, o eksplozji gazów węglowych i
śmierci termicznej górników. Lokalnie o przejechaniu się mamusi i tatusia
własnym samochodem po swoim dziecku, które w spowodowanym wypadku wypadło z wozu
przednią szybą. Na odmianę próba zamachu na Papieża. Sukces opanowania raka w
medycynie i leczenie torfem, szczęśliwe bity o noblistach z pytaniem za co?
Pozdrowienia nauki i śmierci posyłamy w kosmos. Będziemy mieli coraz
ambitniejszą śmierć i coraz bardziej uczony zryw. Co Bóg zawinił? Nie wołano Go
przy konstrukcji rakiety. Informacja. Przeraźliwa, ale nasza - ludzka. Inżynier
– informatyk - obliczył, jaką dawkę bitów informacyjnych otrzymała ludzkość?..
Huraganowa informacja, że sprinter x-narodu skoczył o milimetry wyżej od
zeszłorocznego rekordzisty świata, dwa narody walczą po dwóch stronach siatki,
wygrali, jak przewidywano - „nasi”. Seksualny skecz po amerykańsku podany z
homoseksualnymi odpowiednio przyprawionymi perwersjami. I bezmiar jeszcze innych
godnych uwagi bitów powodujących szok przeżycia takiej informacji. Morze jak
morze, w informacji tak samo, raz ruchliwe, to tajemniczo spokojne, w
największej ciszy pochłania tysiące ludzi. Informacyjne morze jednych wynosi,
innych pogrąża, bawi i przybija, morze miliardów zdarzeń, zachceń, pomysłów,
zagrań, ujawnień i tragizmów.
I w tym wszystkim zachować swą osobowość, nie zbzikować bitowo ani szumowo,
utrzymać swą linię, własną indywidualność, rozwijać nie w takt kołysanki
informacyjnej, ale według jakiegoś konsekwentnego planu działania. Kiedy z
informacji tworzy się bezpłciowy i bezrozumowy koktail bitowy, absorbujący
ustawicznie i zapraszający na rozkołysaną huśtawkę rzeczywistości.
Morze informacyjne nastraja do zajmowania się wszystkim, by okazać swoją
inteligencję dobrze obeznanego, a faktycznie więcej się nie jest. Morze
informacyjne działa właśnie unifikująco na psychikę biorców. Ludzie odżywiają
się tym samym serwisem informacyjnym, jedzą duchowo z tej samej blaszanki z
ustawicznie gotują, bigosem wszelkiej i nijakiej kuchni bitowej. Człowiek się
staje kurkiem blaszanym na starych kościołach, obracającym się według kierunku
fali wietrznej. Szkoda jedynie, że kurek jest ograniczony „dół-góra”, mielibyśmy
wspaniały harmonogram bigosowej indywidualności. Osobowość „wszechnicości". Na
fali nośnej życia człowiek się staje bitem podstawowej informacji „tak - nie",
„jest - nie ma". Na scenie przesuwa się jak każdy przedmiot do momentu jego
zniszczenia. Nie odgrywa żadnej roli prócz uwzględnienia w statystyce jako
„jeden” i jako połykacz i trawieniec bitów. I jako padło, które już żadnej
informacji nie odbiera. Gabaryt ciała wraca w obieg pierwiastków chemicznych via
mogiła.
Ewangelia indywidualizuje statystyczny bezmiar jestestw ludzkich. Wydobywa
poczucie swojego ja, odpowiadającego za życie i pośmiertny bieg wieczności. Dla
Boga nie jest ważna masa człowiecza o wadze milionów ton żywego ciała z
przejściem do martwej materii. Jezus jest Bogiem pojedynczego człowieka i
zbiorowości. Myśląc o świecie nie zapominać o pojedynczym człowieku. Trzeba
rzeczywiście mieć wmontowany multikalkulator w głowie, żeby obracać miliardami
egzystencji ludzkich tylko według zasady wartości statystycznej. Bóg nas nie
widzi jako masę. Nie operuje pojęciami i ogólnikiem zbioru. Nawet w masie
człowiek zostaje sobą.
Jezus określa swoje stanowisko jasno - „co w zamian za duszę swoją da człowiek?"
Tylko Bóg nie patrzy na nas statystycznie i nie operuje pojęciami zbiorowymi w
guście - wyginęła populacja jasnowłosych, tej minuty zmarło milion ludzi na
świecie, przemiana pokoleń. Bóg pojedynczo chodzi wokół każdego. Nie jestem
przecież jedynie elementem zbioru zwanego ludzkością.
Nie chcę być tylko statystycznym człowiekiem. Jezus nie odkupił statystyki
ludzkości, lecz poszczególnego człowieka.
11. Modernizacja czy ponadczasowość?
Kiedyś zachwycano się archaicznym językiem Wujkowego przekładu Pisma Świętego,
hebraizmami Starego Testamentu, przypowieściową fabułą. Transfuzja czasu i stylu
bywa snobizmem, a niekoniecznie wzmocnieniem rezonansu przeżyć. Obecnie
unowocześniamy styl Ewangelii. Nawet zachowanie Jezusa widzielibyśmy chętnie w
nowoczesnej formie. Gdyby Jezus żył dzisiaj, zamiast na oślęciu, być może
wjechałby do Jerozolimy traktorem lub „Gol-fem", osnowa niektórych przypowieści
byłaby zaczerpnięta z techniki, bardziej przemawiającej niż porównania z życia
rybaków czy rolników. Być może Paweł poszukując odpowiednika dla wyrażenia
mistycznego ciała Jezusa, użyłby nie anatomicznych nazw członków i narządów
zespolonych fizjologicznie w funkcjonalną całość, ale określenia układu
scalonego sterowanego łaską wysłużoną przez Krzyż.
Czy można mówić o „technologii Ewangelii", jeśli przez technologię rozumieć się
będzie proces produkcyjny? Oczywiste, że tak. Co więcej, można również mówić o
technologii przygotowywania świętych przez łaskę, o technologii Opatrzności
odbieranej przez człowieka, o technologii miłosierdzia i Odkupienia. Głoszenie
Ewangelii miało na celu tworzenie wiernych, więc produkcję Kościoła. Ludzkość
miała się stać falą nośną Ewangelii. I tak przecież było zawsze, bo głoszenie
Ewangelii nie jest niczym innym jak procesem technologicznym przetwarzającym
pojęcia słuchacza o Bogu. Dzieje Apostolskie i Listy Pawłowe to po wszystkie
czasy dokumenty, jakiemu procesowi technologicznemu został poddany Szaweł. To na
żywo pisana kronika, jakiej technologii użył Bóg, by wykształtować tę postać.
Jednocześnie dawanie świadectwa o Jezusie to nic więcej, uchwycić własny proces
aplikowania Ewangelii w sobie przez obserwowanie łaski i uzgadnianie z nią swego
sposobu stawania się świadkiem Bożych doznań. Świadek Jezusowy to człowiek, w
jakimś stopniu przeszedł proces technologiczny Ewangelii i pragnie się podzielić
przebiegiem tego procesu jako dowodem, że Bóg działa w taki właśnie sposób.
Sposobów jest zaś tyle, ile osób na świecie.
Dawać świadectwo Jezusowi, to przedstawić proces technologiczny, który Bóg
zastosował, by uczynić mnie tym, czym jestem. Nie da się oddzielić tego, co
uczynił Bóg we mnie, jednak istotne jest zawsze to, co Bóg zdziałał. Podmiot
występuje jedynie dla autentyzmu wypreparowania człowieka łaską Bożą.
Zdaje się, że w odbiorze Ewangelii odgrywa znaczną i podświadomą rolę jej
folklor. Jezus w oprawie czasów i kultury, zwyczajów i tradycji. Lubimy postęp i
dumni jesteśmy z niego, przepadamy jednak za folklorem i jego prymitywizmem.
Wydaje się nam, że prymityw folklorystyczny jest reliktem nie tylko zwyczajów,
ale lepszej jakości ludzi. Jest coś w tym prawdy. Intelektualny postęp ludzkości
ma swoją wymowę, ale jakość ludzka się psuje, traci ze swej dostojności
naturalnego powabu, codziennej a ładnej mądrości życia. Folklor ma pewien wdzięk
wynikający właśnie z tej tradycyjnej jakości kulturowej. Innymi słowy, postęp
dokonuje się za cenę rozwoju intelektualnego i uwstecznienia człowieczeństwa na
co dzień. Każda epoka ma swoją typową produkcję filutów, cwaniaków, mydlarzy,
spryciarzy, parazytów społecznych, typowych aberracji postępu ludzkości, czasami
nawet negatywnych wyznaczników rozwoju. Folklor to resztki społecznego dobra i
piękna.
Nie chciałbym Jezusa we współczesnej oprawie i Ewangelii pisanej przez
dziennikarzy oraz telewizyjnego filmowania Jezusa w akcji. We wspaniałym eposie
śmierci Jezus przemawia do mikrofonu wśród 500 milionów chorych czekających na
swoją kolej. Wspaniałe. Ten sam tłum uleczony domaga się śmierci. W Jezusa
wmówiono, że szykuje swoje państwo o zaborczych intencjach. Leczenie jest
chwytem strategicznym, a żadną miłością do cierpiącego człowieka. Gdzieniegdzie
zaczęły się już ruchy inspirowane przez Jego naukę. Nie trzeba będzie
Ewangelii,. wystarczą fałszywe dokumenty procesu i jak zawsze świadkowie o
dziwnych oczach widzenia zawsze tego, co jest aktualnie potrzebne.
Jupitery przygotowane na wypadek ewentualnego zaćmienia Słońca. Radiofonizacja
sprawdzona.
Precz, precz nawet z taką wyobraźnią. Już wolę głupawą minę turysty pozującego
do zdjęcia wśród błysku fleszów na miejscu, gdzie kiedyś stał krzyż Jezusa.
Subtelny ból, jakiś straszny i święty jednocześnie, podczas śmierci Jezusowej w
Ewangelii jest nieśmiertelny jako sposób Odkupienia. Jest bolesny, ale nie
smutny.
Odróżniam trudne czasy i ładne czasy, obie charakterystyki się nie wykluczają.
Przede wszystkim Jezus nie umarłby na krzyżu, tylko przypadkowo, a raczej
skrytobójczo. Znamienne bowiem jest, że w miarę postępu ludzkości coraz
inteligentniejsi stają się idioci i miewają napady szału na wybitne dzieła
sztuki, jak „Pieta" Michała Anioła, „Straż nocna" Rembrandta czy historyczna
figura św. Wojciecha w srebrze z katedry gnieźnieńskiej. Dlaczegoż miałby się
nie rozwinąć idiotyczny szok na punkcie wybitnych osobistości? Mamy już próbki z
papieżem Janem Pawłem II.
Nie chciałbym Jezusa zamiast w Jerozolimie w Nowym Jorku, Londynie, Moskwie,
Tokio czy Pekinie. Jezus deptał ziemię umiłowaną przez Boga od tysięcy lat,
ziemię żyzną, nabrzmiałą naukami proroków, ziemię z historią Bożej miłości do
niej! Ziemię Obiecaną. Ziemię Przymierza.
Przede wszystkim nie mógłby Jezus posługiwać się przypowieściami w nauczaniu.
Współczesny człowiek nie ma czasu na oczekiwanie końca zmyślonej fabuły, gdzie
dopiero w ostatnim zdaniu wiadomy staje się sens.
Współczesność odarłaby Jezusa z całego uroku tamtej ziemi, ludzi, klimatu.
Ponadto Jezus historyczny jest obecnie w naszej wyobraźni podretuszowany. Jest
dla każdego „nasz". Ten żyjący dzisiaj byłby postrzegany jako osoba znajdująca
się w zasięgu teleobiektywu. Daleka przeszłość dodaje uroku czasu.
Zamiast czterech przecudnych Ewangelii, dzieła historycznego i literackiego,
powstałyby uczone dysertacje źródłowe - teologiczna, filozoficzna,
socjologiczna, pedagogiczna. Chłodne, rozumne płody naszej epoki, dziwne już w
następnej, zapomniane po kilkuset latach. Zamiast apokryfów ewangelicznych
zjawiłyby się kontrdysertacje: Jezus i niebezpieczeństwo konfliktu ludzkości.
Polityczne wykorzystywanie nauki Jezusowej. Jezus i równość społeczna. Jezus
zwodziciel narodów i ustroju świata. Niedorzeczność cudów ze stanowiska nauk
empirycznych. Najbardziej kontrowersyjny człowiek ostatnich 500 lat, czyli od
powstania nowożytnej nauki. Jezus i niebezpieczeństwo ekonomiczne świata, skoro
najlepszą „cząstką" wybraną jest siedzieć u Jego stóp i wsłuchiwać się w Jego
słowa jak Maria (por. Łk 10, 42). Nie obsłużone kombajny, zmarnowane żniwa.
Niewydajność kopalnictwa i hutnictwa. Popularność Jezusa i zagrożenie spokoju
publicznego. Dezorganizacja życia gospodarczego i zwodzenie tłumów. Co wreszcie
medycyna na to wszystko?
Nie chcę, w żadnym wypadku nie chcę Jezusa żyjącego dzisiaj. w naszym
skomplikowanym i napiętym świecie. Ten Jezus sprzed dwóch tysięcy lat jest
najpiękniejszy i znacznie bliższy niż hipotetycznie współczesny. On jest
dzisiejszy naszą świeżością czucia, rozumienia i urzekania prostotą. Wolę tego
Jezusa niesionego wiarą tylu pokoleń ludzkich, tylu porywów serca, przyjętego
cierpienia, zapatrzenia w Nim z miłości. Jezusa mojej współczesnej, bo żywej
wyobraźni i wiary. Wszystko, byle nie Jezusa ogrodzonego współczesnością, w czym
innym tak mi bliską.
12. Bóg przekonuje sceptyków
Za ewangelicznych czasów cuda bywały nagminnie. Czegokolwiek Jezus dotknął albo
tylko wypowiedział - stawało się cudem. Chorób ł znacznie więcej, niż Jezus
uzdrawiał. Ewangelizacja szła również torem cudowności innych zdarzeń, nie tylko
samych uzdrowień.
Cuda bywały dawniej... Czy moc Boża się skończyła? Nie, nie wierzę w ustanie
możliwości Bożych. Zresztą ustalmy wreszcie, że cudami niekoniecznie musi
zajmować się służba zdrowia. Jakiekolwiek zdarzenie trudne, niepospolite,
wymagające interwencji lekarza lub nietypowego go zbiegu okoliczności, czy
zdarzenie w niebywale skróconym czasie - można nazwać przynajmniej niezwykłym.
Zresztą zdarzeń na świecie dokonują się miliardy dziennie i które są cudowne, a
które nie, to zależy od wielu okoliczności Boskich i ludzkich.
Wierzący byłem zawsze, nie polowałem jednak na cudowności, anim pragnął być
świadkiem cudu. Bo ja wiem, możem wydawał się nie wart ujrzenia takiego
zjawiska. Zresztą nie musi Bóg działać cudów, by w Niego uwierzyć. Nie chcę
cudów i koniec. Bogu się nie podpowiada dobroci.
Mijały lata i zwykle się one rzekomo ciągną w monotonii codzienności. Kiedyś tam
wpadnie w pole uwagi jakieś zdarzenie. Nazywa się je szczęśliwym przypadkiem,
niekiedy przywidzeniem albo przypisuje się to własnej zręczności. Nadal się ma
przekonanie, że ongiś bywały cuda. Mniejsza krytyka, łatwowierność, prymityw
wiedzy. Znowu się tam coś trafi w życiu, że trzeba się zastanowić, bo odbiega od
codzienności. Dlaczego nie ma być dużym szczęściem? Przecież człowiek jest
łakomy
na szczęście.
Było się takim mędrcem, dopokąd nie trzeba było bardzo wnikliwie śledzić
przyrodę. Wśród przyrody znajduje się również człowiek. W tworzeniu syntezy
przyrody trzeba porównawczej analizy faktów, wyostrzonej uwagi i myślenia.
Segregowania faktów na zwykłe, urojone, niecodzienne, nade wszystko
potwierdzone. Sama obserwacja przyrody bez udowodnienia nie wystarczy.
Trzeba jedynie pamiętać, co było i jak było. Musi być ciągłość czasowa
obserwacji. Zaczynają się wśród pojedynczych zjawisk fakty dubeltowe tego samego
typu. Jesteś przyrodnikiem, masz więc swój sposób metodyczny - potwierdzenie
faktu. Tego już nie nazwiesz przypadkiem. Tylko informacja z podwójnością
tożsamych zdarzeń:
a) Badania w Górach Świętokrzyskich. Niebezpieczna robota zwłaszcza po deszczu,
ślisko na kwarcytach. Zapomina się o przestrodze danej pracownikom. Nie cofać
się tyłem. Poślizg. Pracownik powiada, że padałem jak w zwolnionym filmie,
wykręcając się tak, by spokojnie się położyć. Mogło być źle - uderzenie głową o
skały, złamanie kręgosłupa, przetrącenie ramienia, złamanie nasady czaszki.
Wiedziałem, że był to jedynie cud.
Po pewnym czasie w tej samej okolicy zapada się prawa noga w dziurę przykrytą
listowiem. Otwór sięga po kolano. Dlaczego nie było krwawego otarcia o ostrą
krawędź, zwichnięcia stopy lub złamania nogi? Rozumiem. Dublet zdarzeń.
Powtórzenie w innej wersji.
b) W klasztornej kuchni uziemnionej rurami wodociągowymi na wierzchu i paskami
blachy wbetonowanymi w posadzce, dwóch kucharzy i ja. Czekam jeszcze na trzech
pracowników. Bracia zakonni proponują przejście do małego refektarzyka obok.
Potworny grzmot
pioruna po wejściu do pomieszczenia. Kucharz idzie zamknąć okno w kuchni. Wraca
z przerażeniem w oczach - piorun uderzył w kuchnię. Wyłupał koło kratownicy
ściekowej kawałek posadzki. Minęło około 2 minut od naszego wyjścia. Gdybyśmy
byli wszyscy w niewielkiej kuchni przy tym uziemieniu, stalibyśmy na drodze
pioruna. Przeżycie wielkie. Zaparło dech na sekundy. Był rok 1956. Podczas burzy
nie wchodziłem już nigdy do kuchni.
Minęło 12 lat. Muszę pójść zapytać o pracownika, wybrał się na Łysicę z nowym
kucharzem. W kuchni zmywa pomoc domowa i podrostek chłopak. Odchodzę od tej
samej kratownicy ściekowej. W wąskich drzwiach mijam się z piorunem kulistym.
Widzę, jak w tablicy rozdzielczej powstaje drgające powietrze jak w upał na
polach i trzask. Obsługa widziała piorun, jak uziemiał się w kratownicy.
Wieczorem mierzę czas odejścia od tego miejsca do drzwi, w których było
spotkanie. Cztery do pięciu sekund. Był rok 1968. Potwierdzenie tożsamością?
c) Marysia Gonek, lat 15, szła na majowe nabożeństwo. Pędzący ulicą Lubartowską
w Lublinie z góry „Tytan" zawadził o idącą brzegiem chodnika i na miejscu zabił.
Tego dnia była spowiedź szkolna, u której ona była. Z sąsiedniej apteki
wyskoczył ksiądz i udzielił jeszcze rozgrzeszenia. Używam przykładu w katedrze
lubelskiej... Kiedy przyszło do referowania dziwnej śmierci, spada napięcie w
sieci miejskiej, żyrandole zamiast świecić jasno, stają się czerwone, robi się
mrok. Świece elektryczne w żyrandolach ledwo utrzymują czerwony kolor. Robi się
niesamowicie, szczególnie mnie, prowadziłem ją na cmentarz.
Po kilku miesiącach w katedrze w Chełmie Lubelskim podczas kazania z
przedstawieniem Marysi Gonek i jej dziwnej śmierci powtarza się to samo zjawisko
- spada napięcie sieci, żyrandole ciemnieją,
przyjmują barwę czerwoną, ale nie gasną zupełnie. Zrobiło mi się dziwnie i
przeraźliwie. Nie pomnę roku, ale gdzieś 1950. Czy znowu dublet?
d) Rekolekcje wielkopostne dla studentów w Łodzi u Jezuitów. Rzadko mówię
konferencje o Matce Bożej, unikam uzewnętrznień własnych widzeń duchowych. Tym
razem była taka konferencja. Była połowa tygodnia - środa. Klęczałem przed
konferencją na ambonie, gdy zgasło światło nade mną i po mojej stronie kościoła.
Przeciwległe jarzeniówki oślepiają. Jak na ironię żarówka nad głową rozjaśnia
się na kilka sekund i definitywnie gaśnie. Konferencja zepsuta nastrojowo. Mój
manuskrypt nieużyteczny. Lubię go mieć pod ręką dla niezgubienia sekwencji mowy.
Po konferencji dowiedziałem się, że spaliła się instalacja elektryczna w tej
części kościoła.
Równy tydzień później w Lublinie również rekolekcje akademickie. Można powtórzyć
tę samą konferencję, również w środę wieczorem. W zakrystii za głośno, nie można
się skupić. Ucieczka na pięterko przy kościele akademickim. Jest Podniesienie.
Trzeba zejść. Jedno Ave jeszcze. W tym momencie ogromny huk i ciemność zupełna.
Kościelny przychodzi ze świecą. Mijam na pół drogi zakręt i tablicę rozdzielczą.
Opalona wybuchem spięcia dwóch faz. Mijałbym tę tablicę i mogłem snop ognia w
twarz otrzymać w ciasnym przejściu. Konferencja Maryjna po tej przygodzie.
Połowa kościoła ciemna. Za dużo już potwierdzeń!
e) Nowa fauna kambryjska, wyprawa taksówką do Poznania, gdzie moi konsultorzy,
prof. M. Różkowska i ówczesny doc. J. Fedorowski. Mam sen. Asfaltową
nawierzchnią, lekko na skos porusza się odcięta ludzka dłoń jakby uciekała z
szosy. Telefon od Różkowskiej. Konsultacja dzień później, jest zajęta. Ten sam
sen następnej nocy o uciekającej dłoni ludzkiej podpierającej się palcami. Modlę
się, by to nie stało się młodej towarzyszącej mi osobie. Lepiej mnie staremu
stracić dłoń. Wyjazd o 3 rano taksówką. Niedaleko miejscowości Koło jadący przed
nami TIR ucieka do rowu. Widzę pędzącego „Stara" z góry tańczącego na jezdni w
poślizgu. Skręcamy nad sam rów. „Star" mija nas dwa lub trzy metry poza tylnymi
kołami i ląduje w rowie odwracając swój bieg.
f) Podczas pracy w rejonie Łysicy mieliśmy dwa namioty. Wieczorem koło godziny
22 na namiocie trzy paski grubości palca, największy około 20 cm długi, po
bokach dwa mniejsze pomarańczowo-seledynowe. Zjawisko trwało ponad minutę. Na
rano była planowana penetracja wąwozu z rąbaniem łupkowego dna potoku. Obudzony
Czesiek wtajemniczył mnie nocą, że nikt nie chce iść do tego wąwozu. Wiem, że
setki niewypałów artyleryjskich po wojnie stamtąd wyciągano. Przestroga? Czy
wróży śmierć po uderzeniu kilofem w zapłon?...
Był rok prawdopodobnie 1958. Bodaj w 22 lata później podczas pobytu w sanatorium
na Dolnym Śląsku znajdowałem się o szarówce wieczornej nad brzegiem stawu.
Wieczorem szuwary są ledwo dostrzegalne. Nagle staw rozjaśnił się żółtym
światłem. „Co to? Światło?" Towarzysząca osoba poradziła z niepokojem iść do
domu. Wyraźnie widać szuwary, padający ich cień na powierzchni wody i brzegi.
Trwało może kilkadziesiąt sekund. Brak potwierdzenia tym razem? Nic
nadzwyczajnego się nie stało. Może więc iluzja?
W sanatorium w Mosznej korzystałem ze starej, niebywale ciężkiej maszyny do
pisania. Napięta praca w dużym pochyleniu i uwaga spowodowały któregoś dnia
niezwykle silny ból między prawą skronią i brwią. Pracę należało przerwać tym
bardziej, że nastąpiło przekrwienie prawej powieki. Lekarz po powrocie do domu
kilka dni później stwierdził wylew do oka. Cała białkówka była jednostajną
krwawą masą z wyjątkiem tęczówki. Lekarz uważa to za szczęście, że tak wielki
wylew dokonał się do oka, a nie do mózgu. W dodatku dno oka jest nienaruszone.
Widziałem już raz światło. Ostrzegało wówczas. Tym razem uspokoiło w obawach.
Nawet tak drobnymi sprawami zajmuje się Bóg. Rozumiem. Dziękuję.
Dawniej bywały cuda... A dzisiaj? Czy ich nie ma? Chyba człowiek stał się
bardziej sceptyczny na sprawy Boże i nie dostrzega wokół siebie niczego poza
pospolitością. Człowiek nie tyle stał się realistą, co raczej gapiem świata. Nie
pamięta, nie umie życia podglądać ani dostrzec czegoś nietypowego. Cuda dzieją
się każdego dnia. Ale Pan Bóg nie bierze ludzkiego barana za ucho i nie szepce
mu: „Uwaga, bo teraz będzie się cud robił".
Mocy Bożej nie zabrakło do cudu. Zgubiła się uwaga człowieka. Każdy z nas może
zarejestrować kilka przynajmniej zdarzeń, których nie da się wyjaśnić codzienną
prawidłowością.
Dualizm zdarzeń analogicznych jest dla ugruntowania sceptyka o cudotwórczej mocy
Boga, kiedy osobiście patrzy na dziwy wyjaśnialne kryteriami Bożymi. Ostrożnego
badacza przyrody trzeba przekonać o niezwykłości potwierdzając ją nową
niezwykłością, lecz analogiczną o ile nie prawie taką samą. Dobry Bóg działa
często nie tylko pojedynczymi zdarzeniami w zaskakujących okolicznościach. W
mojej Ziemi Świętej - Górach Świętokrzyskich - naliczyłem szczególne
zagęszczenie dziwów Bożych. Średnio raz na dwa i pół roku dzieje i coś, co można
jedynie do Niego odnieść.
Życie jest pełne dziwów Bożych. Trzeba umieć tylko patrzeć.
13. Dokąd odszedłeś, Jezu czasów ewangelicznych?
Śmieszna, ale niemniej prawdziwa jest możliwość zabłądzenia w terenie, który się
dokładnie zna. Albo zły dzień, albo pośpiech czy działanie klimatu na uwagę i
zaczyna się chodzić po spirali wracając ciągle do i samego punktu tylko o
malejącym promieniu. Zamknięty krąg błędu terenowego, to nasza dola w niektórych
okolicznościach, które wydawały się zwykle bardzo proste i czytelne. Choroba,
nieszczęście, jesień życia, jakakolwiek troska albo po prostu smętna godzina.
Taka zwykła bardzo smętna w życiu. Ucieka się wtedy w szczęśliwą jakość do
wspomnień przeszłości. Te stany zrodziły chyba jakieś ogólne ludzkie przekonanie
o szczęśliwych ongiś czasach, jakowyś Saturnaliach, o przepadłym raju. W tym
ostatnim wypadku choćby minionego dzieciństwa.
Takim azylem dobra odbijającego się od codziennego tła pozostała Ewangelia. Ale
wtedy stawia się pytanie: gdzie się podziały owe czasy szczęśliwych
nieszczęśników dotykających Jezusa z wiarą, że to zmienia wszelkie zło na inną
wartość. Czy dzisiaj mniej nam smutno na skutek postępów w medycynie i mniej
smętnie niż tamtym? Przecież dzisiaj są choroby, na które lekarz wydaje wyrok
śmierci. „Nie ma innego wyboru." Kiedyś tak samo bywało. Te werdykty nie skończą
się nigdy w ludzkości. A przecież w Twoich czasach miały one koniec i to
pomyślny. Gdzie się podziało Twoje przedobre serce?
Uczeń - Nie podejrzewa Cię nikt, że to był jedynie chwyt, na który weźmie się
każdego. Gdzie jesteś dziś w godzinie smętku i w szarej godzinie naszego
życiowego smogu? Na jakich Cię drogach szukać?
Jezus - Na tych samych, na których jak twierdzisz, doznałeś ponad dwudziestu
cudów życia. A gdybyś sobie przypomniał dokładnie, to byłoby ich trzydzieści.
Sam byłeś na tych drogach. To była twoja przecież droga. Inni mają swoją własną.
Zaskakuję człowieka dobrem.
Uczeń - Czy dlatego zagarnąłeś ludzi w potrzask wiary swoimi cudami i działaniem
dobra, by ich potem udręczyć? Najpierw powołałeś szczęśliwych prostaków na
apostołów, a potem musieli wypić Twój kielich goryczy. Prawda, że się radowali z
tego powodu. Czy aż tak Cię kochali, że smak znaleźli w cierpieniu dla Imienia
Twego?
Jezus - Nie ma większej miłości jak życie oddać za kogoś. Oni to rozumieli. A
jeśli chcieli i radowali się z takiej możliwości?
Uczeń - Jeśli taka jest miara miłości w odniesieniu do Ciebie, to ja Cię jeszcze
w ogóle nie kocham. Szukam czasów ewangelicznych, ale nie jestem człowiekiem z
Ewangelii. To cały i największy paradoks. Jeśli możesz mnie zmieścić mimo
wszystko w kategoriach człowieka ewangelicznego...
Jezus - Zauważ, że w mojej Ewangelii jest miejsce na różnorodność typów
ludzkich, a wszystkich łączy to samo - moja nauka. Pozostawiam indywidualność
każdemu człowiekowi, bo mu ją dałem jako znak rozpoznawczy jego tożsamości.
Znajdzie się miejsce i dla ciebie.
Uczeń- Tożsamość to moja własna dusza, którą stworzyłeś na swój obraz w
miliardowym wariancie jako niepowtarzalną jedność. Przywiązałem się do mojej
duszy, nie wymieniłbym jej na żadną inną. Może być grzeszna, kapryśna, zbolała,
zmęczona, stara, ale własna i przecież Twoja z natury. Nie gniewaj się, że Cię
tak uparcie tropię na Twoich ewangelicznych ścieżkach.
Jezus - Jak ty mało jeszcze wiesz o mnie. A przecież tak często bywałeś na tej
samej drodze. I ta należy do moich najmilszych. Spowiadając dawałeś moje
miłosierdzie. To przecież droga, na którą wprowadziłeś drugiego człowieka. Nigdy
mnie nie widziałeś wśród nowoczesnych Magdalen, dzisiejszych Piotrów, służbowych
Nikodemów, zmęczonych codziennością Mart i zasłuchanych we mnie Marii? Nie
zauważyłeś obok mnie współczesnego łotrostwa, które segregowało się na
refleksyjne z żalem, że jest takie jakie jest, i to drugie cyniczne? Nie
zauważyłeś nigdy nowoczesnych Judaszów z Niekariotu? Wszystko jak w Ewangelii,
bo też przebywanie moje wśród grzeszników jest zawsze moim powołaniem Mesjasza.
Uczeń - Rozumiem już. I ja bardzo często bywałem na Twej drodze ewangelicznej,
radowałem się każdym zbliżeniem człowieka do Ciebie. Widziałem w dorosłych
dzieciach piękno duchowe, widziałem tragizm lęku przed Tobą. Wystarcza miękki
ton mowy, łagodniejsze słowo, aby stopniały opory i panika zjawienia się przed
Tobą. Płakać mi się chciało ze wzruszenia, gdy ludzie na moich oczach odkrywali
dopiero Ciebie. Dosłownie odkrywali Boga, jakiego w ogóle nie rozumieli. Boga
dobroci, Boga miłosierdzia i przebaczenia.
Jezus - Niczego więcej nie dostrzegłeś?
Uczeń - Jak na wszystkich drogach Ewangelii towarzyszyło Ci zło nie nabyte, ale
chyba wrodzone, wynikające z wypatroszenia duszy ludzkiej. Towarzyszyła Ci
nienawiść w imię najszczytniejszych ideałów, nawet samego Boga. Niewiara i
nieufność. Walka z Tobą, „bo przyjdą Rzymianie" itd. Powiedz, Ty wiesz, czy
obecne czasy są erą zaczynającego się kryptołotrostwa? Mikrołotrostwo na
parotygodniowych płodach jest od dawna znane i praktykowane. Z okazji Twojego
miłosierdzia opłakiwano kogoś niezwykle bliskiego. Padało jakieś zdrobniałe imię
pieszczotliwie wypowiadane. Pocieszałem w Twoim imieniu. Za moment inny członek
rodziny też zrozpaczony, pada to samo kochane imię. Pytam kto to, jedyny brat,
siostra czy matka? Nie - piesek. Skamieniałem. Ohydne zło działa paraliżująco
swą bezczelnością i brutalnością.
Na pewno zadrwiłem podświadomie udzielając Twojego przebaczenia grzechów za
butelkę wódki, którą ktoś dostał za zdobycie podpisanej kartki spowiedzi
przedślubnej. Z rozmów na placach fabrycznych wiem, że bywa taka praktyka.
Wybacz mi.
Przebacz, że w sporze człowieka z Tobą brałem stronę tego pierwszego. Nie w
znaczeniu akceptacji grzechu. Kiedy miałem do wyboru postawić sprawę na zwykłych
podstawach przepisów porządkowych w udzieleniu sakramentu i należało odmówić
odpuszczenia grzechów, wybierałem stronę człowieka. Jego rozpacz, jego ból, jego
poczynającą się dezintegrację psychiczną. Żal mi było człowieka. Stawałem po
jego stronie. Nie wiem, Jezu, ukarz albo wybacz, byłem zdania, że Ty nie chcesz
rozpaczy z rozłożeniem psychiki. Odpuszczałem w Twoim imieniu. Gdy przez
dławiące łzy posądzano mnie, że jestem dobry, zwracałem im uwagę, że dobry
jesteś tylko Ty. Tam niech adresują swoją radość. Wybacz, ale ja naprawdę nie
wygrywałem sytuacji dla mojej chwały. Bolało mnie serce. To człowiek, taki jak i
ja. Równie biedny. Tak mi często było w życiu potrzebne jedno dobre słowo - i
nie znajdowałem go…
Już wiem. Nie Ty odszedłeś daleko od stylu ewangelicznego. Nie czasy się
zmieniły. My stanęliśmy poza Ewangelią na co dzień. I dlatego wierząc, tak nam
bywa nijako. W najlepszym jeszcze wypadku -jakoś niewyraźnie.
14. Nie ma chrześcijaństwa bez materii
Zakładamy, że ludzkość jest w ogólnych rzutach myśli, poczynając od
najprymitywniejszych przejawów do współczesnych wyżyn - nieomylna w istotnych
aspektach. Różna może być co do drugo- i dalszo-rzędnych szczegółów. Odwieczne
przekonanie ludzkości przypisuje bogom oprócz transcendencji jeszcze
materialność. Chociaż bogowie przewyższają kompetencję człowieka, są jednak
materialni. Ten sam element materialności nosi duch w stosunku do żywego
człowieka, jak wykazują rytuały pochówkowe u starych ludów różnych grup
etnicznych. Najbardziej charakterystyczne są one dla starożytnych Egipcjan,
natomiast obrządek celtycki wyposażał zmarłego w rynsztunek i jadło, religie
azjatyckie wierzą w reinkarnację, greckie w przejścia do herosów, a więc niejako
półbogów, rzymskie lararia.
Wiara jest odwiecznym wspólnym elementem ludzkości. To nie tyle fantazja czy
błądzenie, co wyraz buntu przeciwko śmierci, a więc najstarszy zdecydowany
protest przeciwko konieczności umierania z zupełnym unicestwieniem. Wspólne
elementy logiczne ludzkości są nie tyle błędem, co genialnością mimo
prymitywizmu. Nie dziwna rzecz, że Jezus realizuje te wszystkie sny i marzenia
ludzkości. To powszechne prawo śmierci z anihilacją wszystkiego, co człowiecze,
złamał Jezus zmartwychwstając, i uświęcił materię, która jest wieczna podobnie
jak Bóg. Materia ziemska, w naszym przypadku - biologiczna - nie wyklucza
niezniszczalności. Tym samym może być w jakiś sposób nieśmiertelna, jak wszelka
materia. Człowiek słusznie się buntował przeciwko prawu śmierci. Nawet na
dzisiejszym poziomie wiedzy fizykalnej uznaje się niezniszczalność wszelkiej
materii, tym samym biotycznej.
Nie ma co się dziwić patrząc na Jezusa. Bóg kocha materię. Jest ona Jego tworem.
Jezus jest przecież Bosko-ludzkim węzłem natur. Jest to najistotniejszy węzeł w
chrześcijaństwie.
Oddzieliliśmy filozoficznie Boga od materii, poczytując to za dwie krańcowości
wykluczające się zupełnie. Tymczasem Bóg przejawia się w działaniu na materii.
To mylna wizja, że Bóg sam się materią kala. Dzieło stworzenia jest przecież
mieszaniem materii przez Boga i to w takiej skali, że najwięksi fizycy nie
wiedzą, co to jest materia, a najwięksi biolodzy są zupełnie wyprani z
jakiegokolwiek racjonalnego pojęcia co do ożywienia materii, nie mówiąc już o
niewiedzy wywlekania inteligencji z materii ożywionej. Styk Boga z materią jest
tak zaszyfrowany, że mimo zawartego przymierza z ludzkością, zwycięstwa ducha
nad śmiercią, sakralizacji materii choćby w sakramentach, materia jest
chybotliwym gruntem naszych przekonań. W Jezusie schodzą się wszystkie tęsknoty
ludzkości o nieśmiertelności ducha i ciała. To istotny punkt ludzkiej
inteligencji z twórczym buntem. Zmartwychwstanie Jezusa, to szczytowe misterium
wiary, dziwnie koresponduje z odwiecznymi przekonaniami ludzkości. Rzekome mroki
ludzkie w przeszłości są znacznie mniejsze od mroków obecnej wiedzy o materii.
Pogranicza wiary i wiedzy nie da się obejść ani skwitować milczeniem. Gra o
możliwości „transcendencji przyrodniczej", nazwijmy to umownie, a wiarą bywa
zwykle zapalna i podejmowana najczęściej z niedoborami po stronie zarówno wiary,
jak i nauki. Mimo woli trzeba się zapytać o kompetencje upoważniające do
rzeczowego zabierania głosu na tym zapalnym pograniczu.
Wielostronne ujmowanie naukowe materii ożywionej poszerza znacznie nasze
pojmowanie Zmartwychwstania, uwzględniając wieczność byłej masy ożywionej.
Wierząc, wolno mi analizować i badać pogranicze Boga i materii, najdziwniejsze
pogranicze, bo przechodzące przez moją ludzką naturę, choć nie w nadziei
zastąpienia wiary przez naukę. I tutaj wiedza może sięgać swoich szczytów.
Prawdopodobnie nie wykorzystano tego momentu wiary dla wielkości rozeznania
przyrodniczego. W tej chwili możemy sobie pozwolić na dwa odstępstwa od
metodologicznego kanonu nauk przyrodniczych: po pierwsze - istnieje już tak
wielki park szczegółowych wiadomości zdobytych w eksperymentalnych warsztatach
nauki, że zaaplikowanie twórczej idei nie jest odstępstwem na rzecz dowolności
myślenia. Rozumie się to jedynie w fizyce teoretycznej, gdzie gwałtownie
oczekuje się nowych idei inspirujących naukę o materii. W tej samej sytuacji
znajduje się współczesna biologia przy kompletnym niestety lekceważeniu
dedukcyjnych założeń, mimo niezwykle licznego materiału doświadczalnego. Po
drugie - zamiast uważać wiarę za opozycyjny ciemnogród, stać nas obecnie na
obiektywną analizę odwiecznych przekonań ludzkich i wydobywanie tą drogą
twórczych inspiracji w odniesieniu do materii ożywionej. Krótko mówiąc, trzeba
najpierw coś reprezentować, coś zrobić, do czegoś dojść i nie być jedynie
encyklopedystą wiadomościowym.
Oczywiście żaden robot naukowy tego nie zrozumie, w ciasnej przestrzeni
intelektualnej odbierając to jako nawrót do obskurantyzmu. Prawdziwy twórca
poszukujący nowych orientacji, najbardziej nawet paradoksalnych, nie pogardza
taką metodą. Amerykańskie fabryki myśli, które na swoim koncie mają niebywałe
wyniki, wzbogacą się zapewne o nowe aspekty intelektualne.
Wracamy do zmartwychwstania. Od czasów spotkania Pawła z areopagiem w Atenach do
dzisiaj, zmartwychwstanie rozpatruje się w skali fizjologicznej, czyli
arcybłędnej. Skala fizjologiczna jest obecnie jeszcze domeną weterynarii.
Biologia posunęła się dalej do skali molekularnej i submolekularnej. Tę ostatnią
reprezentuje bioelektronika.
Zmartwychwstanie nie jest więc cofnięciem procesu destrukcji struktur i
fizjologicznych funkcji oraz ich wtórnym powołaniem do bycia. Okazało się, że
zmartwychwstanie było już dawniej trudnym punktem chrześcijaństwa. Paweł
wyjaśnia istotne treści zmartwychwstania. „Wsiewa się to, co zniszczalne -
powstaje zaś niezniszczalne; sieje się, co niechwalebne - powstaje chwalebne;
sieje się, co słabe -powstaje mocne; zasiewa się ciało zmysłowe - powstaje ciało
duchowe" (l Kor 15,42). Zmartwychwstanie można określić jako biologiczną
trudność wiary. Paweł wyklucza tożsamość fizjologiczną zmartwychwstałego ciała,
tym samym anatomiczną odpowiedniość. Wcześniej zganił Jezus fizjologizm
zmartwychwstałych ciał w rozmowie z saduceuszami.
Czy wobec tego nie należałoby przyjąć odpowiedniość tożsamości między
pierwiastkami chemicznymi organizmu żywego i zmartwychwstałego? Pozostałaby więc
tożsamość fizyczna lub analogia ciała biologicznego i zmartwychwstałego, jeśli
to można w ten sposób określić. Nie chodzi rzecz naturalna o wyjaśnienie dogmatu
naukami przyrodniczymi, lecz o przybliżenie w jakimś stopniu wyobrażeniowo
zagadnienia. Wśród wszystkich stanów materii największą dynamiką odznacza się
stan plazmowy materii. Wynika to z bioelektroniki. Plazmowe struktury nazywają
się pinchami i mogą przybierać przeróżne konfiguracje. Można by więc zaryzykować
„pinch człekokształtny". Ale najpierw co to jest plazma? To stan materii
sprowadzony do ładunków elektrycznych w równej ilości, w tym wypadku elektronów
i ładunków dodatnich. W sumie plazma jest elektrycznie obojętna, ale zachowuje
się jak ciecz elektryczna. Pinch plazmowy jest to większa gęstość ładunków
obojga znaków w pewnej przestrzeni. Byłoby to pewne ugeometryzowanie bioplazmy.
Pinch staje się bardziej dynamiczny od zwykłego tła plazmowego, w którym
powstaje.
Wydawałoby się ze stanowiska tożsamości fizycznej ciała, że jest wszystko w
porządku. Istnieje przenikalność plazmy przez materię, dynamiczność, możliwość
przybierania kształtu. Tożsamość fizyczna z ciałem kiedyś posiadanym. Tożsamość
mogłaby istnieć w przypadku posiadania niektórych elektronów, które brały udział
w procesach biologicznych ciała. Szkopuł nie rozwiązany jest tu nieco
analogiczny jak w identyfikacji ciała jako swojego, własnej również psychiki,
świadomości ciągłości tego samego istnienia i inteligencji. Podmiotowanie jest
ciągle w nauce nie rozwiązane. Identyfikacja pinchu plazmowego jako własnego
kiedyś ciała jest sprawą nadal otwartą. Trudno jednak sięgać do dna tajemnic,
których ostateczne rozwiązanie zna tylko Bóg. Możemy jednak dużo więcej wiedzieć
na temat natury zmartwychwstałego ciała niż Paweł.
Przedziwnie będzie zapewne wyglądał ten moment poznania sytuacji, która jest
koniecznym następstwem stworzenia materii z nicości, czyli próżni, ożywienia
materii, wyprowadzenia z niej inteligencji i zmartwychwstania w ludzkiej postaci
pinchu materii plazmowej zidentyfikowanej jako własne kiedyś ciało. Jesteśmy w
potencjalności poznać byłą masę ciała ożywionego Bożą mocą. Niepotrzebnie
przekopaliśmy definitywną granicę między Bogiem i materią. A przecież materia
jest zawsze na styku z mocą Bożą, czyli na kontakcie energii Bożej i materii.
Uwidacznia się to nie tylko podczas tajemnicy Wcielenia Syna Bożego, lecz całej
historii stworzenia i zbawienia. Wszystko staje się prostsze, gdy się rozpatruje
materię w skali kwantowej.
15. Ewangelia dla intelektualistów
Dobrze wypadło Jezusowi, bo za Jego czasów intelektualiści w sprawach Boskich
byli takimi samymi prostakami, jak i znawcy pogaństwa. Jezusowa forma opowieści
o Bogu potwierdzana zastanawiając cudami wystarczała, by w tym ujrzeć nową rzecz
w dotychczasowych wierzeniach. Intelektualny świat żydowski w swojej masie był
opozycyjny wobec wszystkiego, co się odnosiło do Jezusa, choćby ubocznie. Klimat
był całkiem nowoczesny w społeczeństwie rozbitym na frakcje górne, podejrzliwe i
niechętne względem motłochu. Społeczeństwo dzieliło się na wybitnych sytuacyjnie
i pariasów, z oficjalnym podziałem na proklamowanych grzeszników i nie mniej
społecznie napiętnowanych zawodem celników.
Trudno sobie wyobrazić, jak powinna wyglądać Ewangelia pisana dla
intelektualistów wszystkich epok, przykładowo naszych obecnie, w jakiejś
średniej arytmetycznej międzynarodowej.
Ten i ów inteligent chciałby dziś Jezusa zmodernizowanego, a więc Jezus z
aktówką pod pachą, dosiadający „Volvo" lub „Forda". Teren przemówień byłby
nagłośniony, by miliony wyraźnie słyszały. Wokół Jego osoby zamiast apostołów
goryle pilnujący bezpieczeństwa Mistrza. Może więc unowocześniona i
zmodernizowana w formie Ewangelia
przy tej samej treści? Nauka nazywana przez pierwszych chrześcijan „drogą",
odpowiednio przystosowana, żeby nie było za dużo wymagań, ale nieco więcej
rabatu na współczesność. Trzeba dużo „amerykanizmu", by unowocześnić Jezusa do
stadium nakręcania autentycznego i powtarzanego przez wieki filmu o Jezusie, pod
frapującym tytułem „Jesus Super Star", z odpowiednimi przybliżeniami do sytuacji
uzdrowicielskich. Znowu na odmianę Jezus ma konferencję prasową, jak się cuda
produkuje. Tym razem lekarze naturaliści w uzdrawianiu muszą tę okazję
wykorzystać. Wreszcie paru reżyserów teatralnych szykuje sztukę z nowoczesnymi
reklamami. Udział bierze Jezus, by się pokazać światu. Ale... dokonuje się
zamach na Jezusa, uchodzi cały, bo nie przyszła Jego godzina jeszcze. Zamachu
dokonuje idiota, bo ci mają jedynie wszelkie prawa nawet w bezprawiu. I dobrze,
że istnieją tacy ludzie, nie ma się do nich żalu z racji inteligentnej
niepoczytalności. Ukrzyżowanie jest ekstra sensacją filmowaną ze szczegółami.
Dosyć, dosyć nowoczesności. Precz z taką widowiskową Ewangelią. W
unowocześnionym społeczeństwie prędko by się Jezus ze swoją karierą Mesjasza
postarzał i poszedłby do przechowalni zdezaktualizowanych filmów.
Jezus nigdy nie jechał na kapryśnej fali nośnej tłumów. Jezusa przeżywa się
głęboko w pojedynkę, nie na spektaklu ani w filmie. Boże, jak to dobrze, że Twój
Syn stał się naszym Ciałem tak dawno i pozostał w prostocie Ewangelii dziwnie
tak dzisiejszy, jak ongiś. Pseudointeligencja jest straszną rzeczą, gorszą niż
naturalne prostactwo.
Dosyć. Nie chcę parodii nowoczesności w moim Bogu, który jest tak żywy i młody,
jak obecna chwila. Wolę mozolnie składać drobne epizody mojego życia w obraz
Boga, tworząc Jego historię w moim życiu.
Marzyciele zracjonalizowanej głupoty nie wzięli pod uwagę, że ich przeboje są
modne kilka dni i coś nowego wkracza na modną arenę, elektryzuje kołowatych.
Prędko w manifestacyjnym tłumie zjawiłyby się transparenty z napisami „Jezu,
wracaj do nieba, ziemię nam zostaw". Rumaki podkute kaprysem i rozleniwieniem
bywają niedługo w biegu.
Dobrze, że Ewangelia ma zamknięty kształt, że nawet jej interpretacja nie może
sięgać nihilizmu ani faz mody, że wśród zwełnionych ideałów, pokręconych głów
jest jakiś stabil, na którym można się oprzeć. Nie wszystko na szczęście jest
ruchomą podłogą naszych mikroideałów żyjących kilkanaście dni do następnej
gruntownej zmiany ideałów na świecie.
Jak dobrze, że Jezus chodził po ziemi tak dawno, że mówił przypowieści, że jest
zrozumiały dla prostaków i geniuszy, że nowoczesny człowiek każdej epoki
odnajdywał sens przeznaczony dla siebie, bo nowoczesnymi oczami i młodą duszą
czytał prastarą treść, której nigdy nie przybywa, jakby ci, co ją pisali, robili
to na łąkach z anemonami w rozkwicie, wśród palmowych gałęzi, pod pachnącą
winnicą w rozwiciu albo figowcem. Zamknęli wieczną młodość treści i formy,
odkopywanej przez każde pokolenie z jednakowym pietyzmem i o dziwo -
nowocześnie.
Głowaczom nie jest potrzebna znowu zawiłość, by cokolwiek rozumieć. Na zebrania
naukowe i sympozja o nowościach myślącego rozumu przychodzili z prasowym
artykułem, bo to tak ładnie, po dziecinnemu było tam wyłożone. Szkoda, że bez
kolorowego obrazka. Nowości naukowe łatwiej wtedy śledzić przy naszym zmęczeniu
i trudnościach analizowania ich prawdziwej czy kłamliwej treści. Tym uczonym
prawda jest potrzebna w dziecinnym rozdrobnieniu, bo głowa nie lubi trawić
kamieni teorii. Nie przesadzajmy tak z tymi uczonymi. Prawdziwy uczony potrafi
sam sobie zbanalizować, czyli uprościć złożoność. Prawda, coraz częściej szkoda
mu fatygi.
Nie trzeba inteligentom innej Ewangelii. Miarą właśnie inteligencji jest
zdolność przybliżania sobie wizualnie przeszłości znajdując w niej nie
starzejącą się treść.
Kto nie słyszał nigdy wstającego brzasku dnia po krótkiej nocy, nie słyszał, jak
słońce nuci swój hymn poranny, nie widział ognia zmieniającego barwy gór
wysokich o zachodzie, nie słyszał kołysanki puszczy, nie dotykał upieczonego
piasku pustyni, nie widział uciekającego słońca zachodzącego nad morzem,
tonącego szybko w wodzie. Boże, raz jeden muszą gwiazdy sypać świetlistością w
pogodną noc i to kontemplować. Kogo nigdy piorun nie ścigał... i wreszcie minął
nie wyrządzając szkody na życiu. I wiele innych rzeczy jak dymy kadzielne
kartoflisk, jesienią kapiące złoto drzew. Boże, trzeba mieć żywą duszę,
wrażliwą, dostrzegającą więcej niż oczy psa prowadzonego na smyczy. Trzeba umieć
patrzeć. To podglebie Ewangelii i jej sensu.
Inteligencja w obliczu Ewangelii to nie dyplom doktorski, tytuł profesorski,
godność uczonego, myśliciela, papiery artysty. Źle mówię… Ewangelia po dłuższym
czasie obcowania z nią zaczyna działać człowieka. To sprzężone oddziaływanie.
Musi być coś, co gwałtownie zbliża do Ewangelii, a potem wpada się w obręb jej
sił przyciągających i chłonie się ją całym jestestwem. Ewangelia bierze w
posiadanie. Jarzmo Jezusowe staje się nie do porzucenia.
Inteligencja w każdej epoce w stosunku do Ewangelii polega na umiejętności
wybierania złotego pyłu prawdy o Bogu w starym i jedynym korycie ewangelicznego
piasku codzienności tamtych zamierzchłych czasów. Myśl wówczas jest ciągle ta
sama, świeża i dzisiejsza, nade wszystko własna każdego człowieka, na każdym
etapie historii świata.
My się mylimy przypisując tyle właściwości starym pergaminom notującym
Ewangelie. Świeżość i powab Ewangelii daje człowiek swoją niezaprzeczalną
nowością nadawaną jej właśnie przez użytkownika. Nie mówię czytelnika. W
Ewangelii nie ma czytelników, są jej użytkownicy, kontynuatorzy, poszukiwacze,
szczęśliwi znalazcy, cisi odkrywcy.
16. Historyzm ewangeliczny
Człowiek pozbawiony historycznego patrzenia na życie jest zwierzęciem bez czasu
przeszłego. Jest nawet mniej niż zwierzęciem, ono ma bowiem historię biologiczną
swej filogenezy, a z ontogenezy przynajmniej matkę-samicę, której potrzebuje do
czasu zupełnej samodzielności. Historyzm w życiu człowieka zjawił się bardzo
dawno jako odkrycie czasu przeszłego z rzutowaniem na czas przyszły. Człowiek z
nie istniejącego już czasu minionego zrobił sobie czas przeszły, czyli
historyczny. Przeskoczył czas teraźniejszy i stworzył pojęcie czasu przyszłego,
którego jeszcze przecież fizycznie nie ma. Człowieczeństwo w tym rozumieniu to
operowanie trzema rodzajami czasu, a nie tkwienie jedynie w teraźniejszości.
W tym ujęciu człowiek nie jest jedynie zwierzęciem oznaczonym nazwiskiem, nie
jest zwierzęciem zamieszkującym stajnię czy oborę.
Ewangelie są czysto człowieczym epizodem Boskim, a więc mają w pełni swój
historyzm. Zaczął się on już od stworzenia człowieka i jego upadku. Nawiasem
mówiąc, upadek jest również sprawą wyłącznie ludzką. Jest przekreśleniem niejako
Boskiej przeszłości człowieka i czynnikiem z konsekwencjami w przyszłym czasie,
choć w czasie teraźniejszym została zaciągnięta wina.
Historia Ewangelii rozpoczęła się na kilkanaście tysiącleci przed przyjściem
Jezusa. Symbolem stojącym jak tajemniczy znak nad ludzkością była niewiasta i
wąż.
Historyczne korzenie Ewangelii sięgają bardzo głęboko w czas człowieka, choć
teraźniejszość Ewangelii trwała bardzo krótko - koło trzech lat. W skali
ludzkości jest to czasowe nic, ale nie tutaj.
Jednym z cudów ewangelicznych nie dopatrzonym przez nikogo jest wieczna
teraźniejszość Ewangelii. Ona jest taka dzisiejsza, że nawet niepowtarzalne
zdarzenia, jak męka, Zmartwychwstanie czy Wniebowstąpienie nie są wcale
przeszłością. Chyba tajemnicą Ewangelii jest teraźniejszość obecnie, mimo
przeszłego czasu dwóch tysiącleci.
Nawet więcej - człowiek bez smakowania historycznej wagi Ewangelii niezbyt
pojmuje Jezusa, rozumie cud jako zdarzenie pozaprzeszłego czasu nie istniejącego
już dzisiaj, nie doznaje nigdy żywego odczucia wiary. Nie zobaczy smugi łaski
przesuwającej się wyraźnie przez jego życie. Nigdy nie dozna fizycznie obecności
w nim i obok niego łaski Bożej.
Istnieją oczy, które patrzą, a nie widzą. Są ręce, które dotykającą, a nie
potrafią ocenić dotkniętego kształtu. W dziejach ludzkich jest to niemal
codzienne, choć absolutnie nie jedyne. W sprawach Bożych -to reguła. Było to
wszędzie, gdzie występuje ludzka percepcja. Tak było w Starym Testamencie, jak
się wyrażają prorocy. Takiej doli Jezus czyniąc dosłownie na przytomnych oczach
ludzkich cuda, których nie pojmowano. Czy katarakta na oczach w zetknięciu z
akcją Bożą? Czy zasłona rzucona na twarz rzekomego człowieczeństwa i reakcja i
Boże sprawy?
Jezus i Ewangelia są w przechodzie jedynie. Jezus był wędrownym Nauczycielem,
idąc rzucał słowa prawdy. I szedł dalej. Ewangelia okazja w życiu słuchaczy.
Chwytano w lot, od razu, po refleksji znacznie później, kiedy jakieś zdarzenie
życiowe nagle uderzyło w rezonansie z przeżytym słowem Bożym. Albo nigdy.
Tak rozumiejąc dochodzi się do wniosku, że Ewangelia jest sprawą obecną, zawsze
dla każdego pokolenia aktualną. Dziwna rzecz - czytając cztery Ewangelie około
40 razy w ciągu 60 lat życia można w nich za każdym razem zupełnie inną treść
znaleźć, synchronizującą z aktualnym stanem duchowym człowieka. Zna się niemal
na pamięć treść tych ksiąg, a nagle jakieś zdanie daje właściwy w danej chwili
rezonans, którego jakby się nigdy nie dostrzegało przedtem. Z czytaniem
Ewangelii związana jest łaska Boża. Ale i coś mojego - historia Boga w moim
życiu. Historyzm Ewangelii nie może być oderwany od wyznacznika czasu w
osobistym życiu. Te dwa historyzmy - ewangeliczny i mój - muszą się jakoś stykać
albo skrzyżować. Po prostu pozwolić przemówić Jezusowi, kiedy uzna to za
stosowne. W sposób, który Jezus będzie uważał za najbardziej stosowny dla mnie.
Ja muszę być świadom historii Boga w mojej duszy.
Mów do mnie. Spraw, bym to zauważył odróżniając Twój głos od szumu świata.
Spraw, bym instynktownie dostrzegł nawet w Twoim szepcie, że to dla mnie.
17. Bóg - technologia i człowiek
Trzy wielkości, z tego jedna dana, druga stworzona, trzecia zaś stanowi
wypadkową poprzednich. Może to być uzasadnieniem tytułu tego rozdziału.
Nie trzeba Panu Bogu niedyskretnie zaglądać przez ramię, co i jak robi. Po
prostu Bóg się nie kryje z metodą swego działania. O ile dobrze poznano już
taktykę Boską, łatwo odtworzyć technologię uświęcania człowieka. Technologia
jest terminem wziętym z produkcji fizyko-chemicznej i to w skali przemysłowej.
Technologia to przebieg procesu, który prowadzi do udanego wyniku. W tym wypadku
chodziłoby o produkcję Człowieka - pisanego z wielu powodów od dużej litery.
Najważniejszym zadaniem człowieka dla zapobieżenia atawizmowi, czyli wstecznej
ewolucji do zwierząt, jest pogłębiać ustawicznie człowieczeństwo. Naszym
przeznaczeniem jest stawać się ciągle człowiekiem. Rozwój retro nie prowadzi
nigdy do zwierząt z powrotem, lecz do okropności, którym zwierzęta nie
podlegają. Jest to smutnym wydarzeniem zmienionego kierunku ewolucji
człowiekowatych. Rola Boga to ułatwienie procesu hominizacji. Niestety
człowiekiem nie jest się z tytułu wpisania do ksiąg ruchu ludności, lecz rozwoju
cech człowieczych w możliwie maksymalnym wymiarze. Ludźmi się nie rodzimy.
Ludźmi się dopiero stajemy. To psychologiczna okoliczność różniąca nas od
zwierząt. Zwierzę jest tym, czym się rodzi. Człowiek jest tym, czym się stanie w
trakcie życia. Jest posągiem przyrody, który sam musi się dopiero wyrzeźbić
nadając sobie cechy człowiecze. Kanony starohelleńskiego piękna w rzeźbie, choć
urzekają nieśmiertelnym pięknem, są lichym refleksem w porównaniu z dojrzałym
pięknem ludzkiej duszy.
W tym miejscu wkracza Pan Bóg ze swym sposobem realizowania dobra, piękna i
prawdziwości. Człowiek nie jest po to, by wieczne hosanna Mu wyśpiewywać.
Niczego Bogu nie brakuje do chwały. Racja istnienia Boga jest w człowieku, by
potrafił się imać Boskich kanonów Prawdy, Piękna i Dobra. Człowiek zaś grzebiący
się w mniej lub bardziej udany sposób do tych wyżyn jest czymś przepięknym w
samym mozole parcia ku Bogu.
Zasady technologii Boskiej w tworzeniu człowieka:
1. Pozostawić człowiekowi dobrowolność wyboru.
2.
3. Pozostawić człowiekowi złudzenie, że wszystko zawdzięcza sobie.
Przyjdzie taki moment, że sam zrozumie, jak niewiele znaczy
w procesie hominizacyjnym.
4.
5. Największy nawet mędrzec jest tylko raczkującym dzieckiem ku
dobru. Bóg kocha go tak, jak my kochamy urok dziecka starającego
się wywołać uśmiech ojca i matki.
6.
7. Dyskretnie wspierać ustawiczną łaską wysiłki uczłowieczania się.
8.
9. Droga ku człowieczeństwu wymaga cierpliwości zainteresowanego
i Boga.
10.
11. Upadającego trzeba podnieść i wybaczyć mu „poślizg".
12.
13. To wszystko 'w jedynym motywie - dojścia do nieskończenie
dobrego Ojca, jak gdyby pod ssącym działaniem Jego Miłości!
14.
Technologia ewangelizacji to dobrowolne podjecie drogi hominizacyjnej z
poczuciem miłości do nieskończonego Dobra. Bez przesady jest to proces
dwustronnej miłości. Jedna zawoalowana, nieskończona w intensywności, miłość
płonącego ognia (ignis ardens), druga - miłość dziecka grzebiącego się w stronę
intuicyjnie wyczuwanego Boga. Dziecko nie zna logicznych racji miłości. Czuje ją
całym swoim jestestwem biologicznym. Czuje nieomylnie.
Technologia Ewangelii nie ma nic z produkcji przemysłowej. Wszystko natomiast z
potrzeb uczłowieczania się na co dzień, instynktownego szukania dobra,
wyczuwania miłości Bożej. Technologia Ewangelii zamyka się w relacji
Ojciec-dziecko, Bóg-człowiek. Bez Jezusa byłaby tylko ideą starotestamentowej
miłości Jahwe do Izraela. W Nowym jest wypełnieniem treściowym, bynajmniej nie
domniemanym tylko, lecz rzeczywistym w Miłości ukrzyżowanej. Technologia
Ewangelii ma na celu meliorację świata. Uczłowieczenie świata. Przebóstwienie
go. W żadnym wypadku osobiste wartości nie mogą nosić bocznego napisu jak na
samochodzie - „Użytek własny". Osobiste wartości moralne funkcjonują społecznie.
Tak istotny liryzm ewangeliczny, to nie tylko egzotyczna oprawa Ziemi Świętej,
tematyka przypowieści, odległość czasowa, ale to ciepło całego zdarzenia.
Rozstrzygalność w skali miłości Boga do człowieka i człowieka do Niego, jaką
niesie wzbudzona fala miłości rozprzestrzeniająca się w ludzkości. Technologia
Ewangelii to proces melioracji świata rozstrzygany między dwiema miłościami Boga
i człowieka. Wszystkie inne zabiegi nie wynikające z miłości są tu dyplomacją,
złudzeniem, grą interesów, polityką, ambicją, przemocą, ingerowaniem w intymne
stany duszy, zelotyzmem, przynajmniej moralnym przymusem.
Jest to wiec liberalizm poczynań ograniczany ramami Ewangelii. Prościej i
jaśniej - technologia Ewangelii ma za zadanie przebóstwiać ludzką naturę.
Technologia Ewangelii posiada swoje rozważne tempo, rzadziej gwałtowne, operuje
własnymi katalizatorami, którym nadawano znacznie wcześniej nazwę łaski
uczynkowej. Technologia tutaj nie ma nic z ludzkiej kombinatoryki, zakładanego
planu, docieru, rachub na zyski. To inny świat pojęciowy, swoisty klimat pracy,
nietypowej dla naszej logiki, odmiennej wartości akcji, zgoła innego
rozliczenia. Z procesu tego nie można zrobić pomocy szkolnej, na przykładzie
której udałoby się śledzić poszczególne etapy przebiegu.
A jednocześnie świat jest pełen właśnie takich zabiegów technologicznych,
niezwykle zróżnicowanych, bez możności znalezienia duplikatu, każdy proces jest
oryginalny i niepowtarzalny. Substratem procesu jest potencjalność człowieka z
rozpiętością od nikczemności do heroizmu. Retorty tego procesu fermentują
powoli. Wstrząsa nimi osobiście Bóg. Proces jest najczęściej podświadomy jak
wzrost źdźbła po wrzuceniu ziarna w ziemię według określenia Jezusowego. Tylko w
sporadycznych przypadkach proces jest z pełną fascynacją człowieka, czuciem
każdego niuansu łaski, świadomością jakiegoś duchowego ciepła, przedziwnym
doznawaniem obecności Bożej, pasji posuwania się w kierunku Boga. Ale to
wszystko jest od momentu głoszenia Ewangelii przez Jezusa Chrystusa.
Zbyt naturalistyczne wpływanie na technologiczny proces ewangelizacyjny daje
niemal z reguły pokrętła psychoreligijne, jak bigoteria, skrupulanctwo,
sceptycyzm, dewocja, małoduszność, wadliwy zelotyzm, zarozumiałość, faryzeizm.
18. Chrystus odchodzi w historyczny cień
Od Wniebowstąpienia Jezusa zaczęło się oddalające działanie czasu w wyobrażeniu
sobie Jego postaci. Ponieważ przestwór i czas nie są nigdy idealnie czyste,
wobec tego kontur osobowości staje się coraz mniej wyraźny. Póki żyli naoczni
świadkowie Jezusa, którzy z Nim jedli i pili, byli obecni przy działaniu cudów,
czuło się jeszcze emanację Jezusa pozostałą w oczach, które Go widziały.
Towarzyszyła temu często moc cudotwórcza. Jezus był ciągle jeszcze niedalekim
wspomnieniem. Czas wydaje się tylko pozornie absolutnie przezroczysty.
Faktycznie jak gruba warstwa przejrzystej wody nie przepuszcza już światła na
znacznej głębokości. Czas zaciera sylwetę, przesłania niekiedy realność nawet
własnych przeżyć. Trudno po latach przeżywać aktualnie coś, co odsunęło się poza
bezmiar ludzkich drobiazgów. Jezus w odbiorze wiernych ulegał temu samemu
procesowi zacierania konkretów. Przypominają Go krzyże i obrazy, ale nie
przeżywa się Go już bez przesłony czasu, mimo wiary. Nawet modląc się każde
następne pokolenie ludzkie przebija się przez coraz grubszą warstwę czasu.
Człowiek czuje, że trzeb nadać modlitwie większą siłę przebicia. Ale jak?
Jezus z odległości czasu nie jest fenomenem urzekającym przy spotkaniu, nie jest
rażącym blaskiem Boskości i wyrazistości człowieczeństwa. Jest stonowany,
pastelowy czasem i w przestrzennej perspektywie. Podczas każdej modlitwy czynimy
kilkaset kroków wstecz, mistycy tysiące i więcej kroków. To już nie ten ciepły,
żyjący Jezus z Betanii, Kafarnaum, Kany czy Nazaretu. To Jezus „odgrzewany”
modlitwą, wiarą i wspomnieniem. Jezus wskrzeszany w naszej wyobraźni, ożywiany
we wspomnieniach. Jezus przyzywany z odległości, by się zechciał przybliżyć, aby
wyszedł na spotkanie naszym potrzebom. Wydaje się nam niekiedy, że Jezus ma
odpowiednio zatartą słyszalność w porównaniu z reakcją na bezpośrednie wołania
ewangelicznych interesantów. „Synu Dawida, zmiłuj się nade mną."
Jezus jako fakt historyczny nie jest tylko rzeczywistością, bo o to
apologetycznie chodzi, urodził się za Augusta, umarł podczas panowania
Tyberiusza, ale wszelkie konsekwencje zdarzeń historycznych podziela w naszym
odbiorze. Historia jest prawdziwa, ale już nie żywa, jest rzeczywista, ale nie
ciepła tą temperaturą ludzkiego ciała. Historia jest przede wszystkim odległa i
z każdym rokiem staje się dalsza, mniej wyraźna, a nade wszystko odbierana w
wyciszony sposób, bez emocji spotkania żywej istoty z żywą.
To wszystko stanowi prawa życia i prawa czasu, którym podle również Jezus jako
fakt historyczny. To nic, że przyrzekł, iż gdzie dwóch lub trzech będzie
zgromadzonych w imię Jego, tam On jest obecny. To nic, że w Eucharystii istnieje
rzeczywiście, ale w niezwykły dla nas sposób zakonspirowany pod osłoną chleba i
wina. Zresztą obarczenie czasem i odległością zdarzeń historycznych odnosi się
nie tylko do czucia pobliża Jezusa w trakcie modlitwy, ale również tragizm
Golgoty jest nie tak drastycznie przeżywany, jak przez naocznego świadka.
Przeszłość możemy sobie jedynie odtworzyć, a przy normalnej bezwładności
wyobrażeniowej nie jest to łatwe ani możliwe na zawołanie.
Wiara w rzeczywistości staje się ustawicznym wydobywaniem Jezusa z przeszłości
wieków, by Go jeszcze móc przeżywać na ciepło, z sentymentem, po prostu na żywo.
Nasze odbieralniki się zmieniają, podlegają procesowi konturowania zdarzeń przy
zacieraniu szczegółów oraz intensywności kolorystycznej. To nie Jezus taki się
staje z czasem. To nasze widzenie, odbiór. To nasza bezwładność czasu przeszłego
daje znać o sobie.
Na pustyni czasu pozaprzeszłego wskrzeszamy Jezusa tamtych dni, kiedy głosił
Ewangelie i czynił dobrze. Ale nasze cudotwórcze powoływanie do życia jest
wyłącznie wiarą. Ta posiada dużo wytrwałości, siły przekonania, miejscami
bohaterstwa bycia człowiekiem według jej wskazań, ale mało ciepła. To raczej
adhezja rozumowa, zwyczajowa poniekąd nawet. Nie daje poczucia ciepła bijącego
od żywego Jezusa.
To moja konstrukcja psychiczna mierzy czas od Tyberiusza do dziś. To moja
precyzja stawiania zdarzeń historycznie, a więc ze wszystkimi następstwami
historyzmu - widzenia przez mgłę odległości. Słabego czucia obecności Jezusa. A
przecież nie przeżywam chrztu Polski ani Chrobrego z takiego oddalenia, chodź
gładzę pierwsze założenia architektoniczne świątyni z tamtych czasów. Kamień
jest zimny. Nie czuję rąk, które go tam położyły.
Jeśli nawet księdzu katolickiemu powiem, że ewangeliczny Jezus chodzi nadal po
świecie, to w imię inteligencji współczesnego człowieka uśmiechnie się, choć bez
zakreślania kółka na czole.
A przecież ja, detektor wyczuwający Ciebie, jestem niedokładny i z olbrzymią
bezwładnością. To ja jestem obarczony konsekwencjami czasu historycznego. Ja,
człowiek, jestem zmienny w odbiorze Ciebie, mam swoje niehumory i złe dni. Ja
stałem się niewidomy na Twoją obecność i winieneś mnie właściwie uzdrowić, jak
to czyniłeś ze ślepcami Twoich czasów na ziemi.
Daj mi odczuwać Twoje ciepło żywego człowieka. Jeśli nie możesz rozproszyć mojej
mgły historyczności czasu, to daj czucie słońca jak w zamglony letni dzień. Bym
wiedział zawsze, że przechodzisz blisko mnie. Bym Twoją obecność wyczuwał jak
niewidomy. Ale naprawdę chciałbym widzieć jako konkret ewangeliczny Twoje Bóstwo
i Człowieczeństwo. Jak bardzo mnie ograniczyła moja inteligencja kształcona na
logicznych przesłankach i przyrodnicza obserwacja. Zaiste, jesteś nie zmieniony
w sobie. Widzisz i czujesz z człowiekiem. Wzruszasz się jak w Naim, Betanii,
Jerychu i na tylu polnych drogach w tamtej ziemi. Wokół Eucharystii powinna być
nieco wyższa temperatura niż w dalszym otoczeniu. Dlaczego jej nie wyczuwam? Czy
zawsze muszę patrzeć jak historyk przez mgłę czasu?
Nie zwątpienia się lękam, lecz mroku historycznego i niemożności zagrzania swego
jesiennego życia przy Tobie.
19. Technologii Ewangelii jest wiele...
Bóg nie wiąże sobie rąk w działaniu. Aplikacji Ewangelii do życia jest nie tylko
wiele, ale tyle, ile ludzkich istnień pragnie Ewangelie wprowadzić w swoje
życie. Uczynienie Ewangelii swoją sprawą jest sterowane nie tylko życiowymi
okolicznościami i punktami obserwacyjnymi, ale również łaską. Ta ostatnia może
przybierać różne formy przybliżające Ewangelię do człowieka. Może to być
pradziadek prowadzący dwakroć pielgrzymkę z Pszczyny do Ziemi Świętej. Pozostały
po nim pamiątki rodzinne w postaci krucyfiksu i obrazka z nalepianych roślin z
Getsemani. Może to być stara, z lat dziecinnych książka do nauki religii z
ilustracjami Ziemi Świętej, ilustracjami działającymi kiedy jak narkotyk z
tęsknotą zobaczenia tego w oryginale. Tymczasem było kilka młodzieńczych lat
przeżywanych w euforii czegoś, co dziwnie działało na podrostka.
Bóg sam zapala wyobraźnię dziecka dorosłymi wizjami Ziemi Świętej, po której
niewidzialny Pan Jezus chodzi jeszcze dzisiaj. Kiedy indziej z niewiadomych
powodów chłopak rozczytuje się w Ewangelii, nie wiadomo dlaczego staje się ona
bliższa niż żywiołowy pęd w tym wieku do zabawy czy sensacji.
Kto zresztą zbada drogi działania łaski, wszystkie jej odchylenia i odcienie?
Może to być książeczka dla dzieci z wierszykami, która rozpala wyobraźnię do
jakiegoś lirycznego nastroju poszukiwanego potem wśród wzgórz Judei i Galilei.
Czy nie w klasztorze ukrył się ewangeliczny Jezus i czeka na swego odkrywcę?
Przecież tyle młodzieńczych późnych wieczorów i do północy marzyło się o
wielkich odkryciach.
Nie zliczy żaden komputer tych wszystkich niuansów wyrażających stany ludzkiej
duszy i dróg prowadzących do tego.
Na odmianę znowu Jezus jak za dawnych czasów w Ziemi tej leczył choroby, stawiał
w dziwny sposób na nogi. Ingerował w życie wyczuwalnie. Czasami obejmuje niemal
całkowicie sterowanie człowiekiem niedostrzegalnie. Można by powiedzieć, że
technologia Ewangelii dokonuje się niejako sama bez świadomego udziału
człowieka. Sądzę, że starotestamentowy termin „nawiedzony" można częściej, a
nawet zawsze odnieść do działania łaski w człowieku. Nie wiadomo, z jakiego
węgła wychyli się Bóg i wezwie na swoją drogę. Jest jedno pewne, że Jezus mówił
o wąskiej i mozolnej drodze królestwa niebieskiego i o szerokiej oraz
przestronnej drodze wiodącej do potępienia. Bóg ma przed sobą wszystkie ścieżki
i drogi ludzkie, orientuje się w całym „ruchu ludzkości", widzi pojedyncze
darcie się na drogach człowieczych. Jest ich tyle, ilu piechurów To jest to
najdziwniejsze, że każdy może powiedzieć - powołał mnie Bóg na mojej drodze
przez świat. Może to nie być tak typowe, jak wyżej wspomniano, ale częstokroć
dużo oryginalniejsze, trzeba umieć patrzeć i analizować.
Kronika własnego życia, która się składa jedynie z dorywczych i niezwiązanych
epizodów zawsze tylko teraźniejszych - nie uchwyci nigdy powołania. Trzeba być
historykiem własnego życia, umieć patrzeć i przyczynowo łączyć wiążąc czas
przeszły z przyszłym poprzez teraźniejszość ciągle w żywy sposób. Zobaczyć Boże
ingerowanie w życie. Bóg się chowa w działaniu. Jest niedostrzegalny dla
gapowatych. Dla ewangelicznych spraw w swoim życiu trzeba być spostrzegawczym
Powiedziałbym nawet, trzeba się odznaczać dużą subtelnością duszy, by nie być
rolą, gdzie ziarno rzucone przez Boga, zanim wzejdzie, zostanie wydziobane wśród
koniecznych i banalnych starań.
Technologii Ewangelii jest wiele, bardzo dużo. Bóg się nie powtarza w działaniu.
On jeden jest nieskończony w pomysłach i to stanowi tę cudną mozaikę życia, na
którą nie sposób się napatrzeć. To powód jednocześnie, dla którego podświadomie
stajemy się ciekawi jak dzieci, albo głębocy jak mędrcy i geniusze. Rozumiem
powiedzenie Jezusowe: „Jeśli się nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do
królestwa niebieskiego".
Technologii Ewangelii istnieje więc bezlik, zależnie od usposobienia człowieka i
różnorodności łaski Bożej. Życiorysy świętych i nie świętych wykazują
przeogromne bogactwo reakcji człowieka na Ewangelię i towarzyszącą jej łaskę, bo
nie można tego inaczej nazwać. Wybrany tutaj bieg rzeczy jest tylko poglądowy
wśród miliardów innych, ciekawszych, oryginalniejszych, prostszych,
jaśniejszych, bardziej szokujących i cichych jak kosmiczna głusz. Zawsze jednak
występuje to nieodłączne trio - łaska, Ewangelia i człowiek. Ten ostatni
aplikant tamtych dwóch.
20. Prawo rezonansu ewangelicznego
Nietrudno dojść do właściwego pojęcia technologii ewangelicznej. To optymalne
ustawienie się swą całą naturą na działanie łaski. Istnieją ludzie, którzy
fizycznie wyczuwają w jakiś sposób łaskę Bożą, jak twórca orientuje się w swojej
godzinie odkrywczej pracy. Słonecznikowe obracanie się i prowadzenie niejako
słońca swoim zwrotem od świtu do zmroku nie jest kiepskim pomysłem, kiedy
potrzeba maksymalnie wykorzystać światło. Technologia Ewangelii to zwrócenie
całą twarzą w kierunku, skąd idzie Boski blask. To poznanie miejsca i czasu
nawiedzenia Bożego.
Istotą Ewangelii jest Boskość przełożona na język ludzki. To Bóg dający się
człowiekowi w jego kryteriach pojmowania. Ewangelia to Bóg pozbawiony
abstrakcji. Bóg codzienny. To najpiękniejsza strona całego przedsięwzięcia,
które nazywa się dziełem zbawienia. Wszystko czytelne, takie proste, nasze,
człowiecze. Urzekające w Ewangelii nie jest kwiecie na Górze Błogosławieństw,
nie połów ryb i kazanie o Ojcu z łodzi do stojących tłumów na brzegu. Urzeka
czytelnika człowieczość Boga, Jego naturalność w naszych odbiorach. Nareszcie
uchwycę liryzm Ewangelii, nieprzeparte oddziaływanie w jakiś niepojęty sposób.
Jest to pełne człowieczeństwo Boga dającego się w nieskończony sposób, a jednak
czytelny nawet dla niewykształconych. Znaleźliśmy człowieka prześwietlonego
Bogiem, bo był też nim istotnie łącząc w sobie wszystkie atrybuty Boga z
najpospolitszą oprawą ludzkiego ciała oraz człowieczej psychiki.
Zestrojenie swej duszy z działaniem Bożym jest jakimś dostosowaniem się do
rytmiki łaski. Fizycznie jest to absurd, ale też „Technologia Ewangelii" nie
jest pisana pod kompetencje fizyków. Sądzę, że rytmika jako termin dobrze oddaje
rzeczywistość pulsacji łaski i człowiecze wówczas stanowisko. Pozostawia
człowiekowi czas zorientowania się i czas „relaksacji", czyli większego
samostanowienia o sobie. Nazywano to dawniej zgadzaniem się z wolą Bożą. Jest to
jednak raczej statyczne widzenie. Rezonans jest bardziej żywy, dynamiczny,
pulsuje i tętni. Rezonans jest mimo wszystko tutaj obrotniejszy. Typowszy dla
człowieka i jego niepokoju. Człowiek chce mieć również swój aktywny udział w
dziele Bożym.
Taki uczłowieczony Bóg jest do przyjęcia, do pokochania i pójścia za Nim. Tutaj
kryje się supercud Ewangelii. Sam go w tej chwili dopiero dostrzegłem, choć w
najprostszy sposób odbierałem to doznanie już od lat dziecinnych. Trzeba było
zakola ponad 60 lat, by zrozumieć, na czym polega sekret oddziaływania
Ewangelii. Można w jakimś momencie zobaczyć mozolne przebijanie się do poznania
Boga, choć całe życie było się na Jego bieżni. Czuje się to, ale nie potrafi
człowiek tego sprecyzować jakby po długim letargu zaczęło się odbierać światło.
W tym przypadł proces trwał przynajmniej kilkadziesiąt lat niepokoju odczuwanego
z różną intensywnością, śledzenia Bożych dróg, obserwacji Opatrzności i szukania
zrozumienia ewangelicznego oddziaływania. Nie lada ciężar treściowy należało
zaobserwować, przełożyć na zrozumiały język i wreszcie nadać kształt.
Człowieczeństwu Boga oglądanemu w Ewangelii nie można się nadziwić ani nasycić.
Bóg podał się nam w człowieczej częstotliwości. Na skutek tego człowiek staje w
rezonansie z Jezusem. Prawo rezonansu obowiązuje widocznie nie tylko w fizyce,
lecz równie w rzeczach Boskich. Jest to współbrzmienie Boskiego człowieczeństwa
z naszym, psychobiotycznym jako podstawą naszego działania i chłonięcia Boskiej
częstotliwości. Piękne. Wspaniałe. Takie codzienne w naszych kryteriach, a tak
wspaniałomyślne ze strony Boga.
Poczynam wreszcie rozumieć, co to znaczy „technologia" Ewangelii. To skuteczny i
produktywny sposób działania Boga w stosunku do człowieka. Technologia tutaj to
takie ustawienie się, by maksymalnie chłonąć wszystko, co Ewangelia prezentuje.
To ustawienie się ciągle w tej samej częstotliwości, na której pracuje od wieków
Ewangelia, z gotowością chłonięcia jej przez człowieka. To takie wyregulowanie
swojego potencjału psychobiotycznego, by się znaleźć w rezonansowej
częstotliwości. Według praw fizyki następuje wtedy największe pochłanianie.
Jednocześnie dokładnie widać, że ustawienie się w odmiennej częstotliwości jest
z reguły odrzuceniem Ewangelii. Nader widoczne jest to u faryzeuszy i
saduceuszy. Jezus nie był w stanie przełamać tej bariery oporów. Rezonans z
Bogiem musi być dobrowolny, nie wymuszony. To prawo dobrowolności rezonansu
szanował zawsze Jezus. Jednocześnie brak rezonansu był już przepowiadany przez
proroków.
Bóg musiał się zniżyć do Wcielonego Słowa Bożego, by zapewnić podstawę
rezonansowej odbieralności Odkupienia przez człowieka. To elementarna i
najistotniejsza „fizyka" Ewangelii.
21. O technologii Ewangelii jeszcze raz
Technologia Ewangelii nie wymaga żadnych odnośników ani powoływania się na
kogokolwiek. Jedyna pozycja bibliograficzna to Ewangelie. Reszta z „naocznego"
doświadczenia. Ani teolog, ani filozof nie siedział nad nią obłożony cudzymi
myślami, z których robi własną mieszankę treściową. Przyrodnika nauczyła natura
obserwacji i to ciągłej oraz porównawczej. Obserwacja Pana Boga jest
nieskończenie bardziej pouczająca niż obserwacja świata. Trzeba raczej
powiedzieć - obserwacja Boga bez odniesienia Go do świata, czy badanie świata
bez odniesienia do Boga stanowi jedyne -chyba perpetuum mobile nonsensu. Nie ma
dzieła bez Mistrza ani Mistrza pozbawionego dzieła. Po bystrej obserwacji można
stwierdzić, jakim behawiorem Bóg się odznacza. Jest to konieczne, by po raz
pierwszy zdecydowanie stwierdzić, że żaden szczegół życia nie dokonuje się bez
palca Bożego. Najtrudniej po raz pierwszy wyostrzyć uwagę na Boskie działanie.
Potem nabiera się wprawy poznając zachowanie Boga.
„Technologia" robi niekiedy wrażenie na sceptyku, że jest chodzeniem w
somnambulizmie trzymając Boga pod rękę. Autor nie jest ani poetą, ani teologiem
czy filozofem, absolutnie nie jest mistykiem, nie jest specjalistą jednego
przyczynku w poznaniu natury, lecz jest przyrodnikiem i syntetykiem myślenia
naukowego, ma tam coś nawet istotnego do powiedzenia. Tym cenniejsze. Pewne
wtajemniczenie czytelnika może być przydatne. Pisanie tej książki mogło dopiero
wówczas nastąpić, kiedy się posiadło odpowiedni stopień znawstwa przyrody.
Podejście z arsenałem duchowości obecnie bez utrwalonych podstaw naukowych może
być cenne, ale pozbawione pewnego fundamentu, który staje się widoczny w trakcie
czytania. O nauce można mówić, ale można też w niej mieć coś do powiedzenia.
Podejście do Boga jest oparte na behawioryzmie tak modnym w naukach
przyrodniczych, rejestrującym poznane fakty na zasadzie inwentaryzowania ich.
Autor nie jest behawiorystą-inwentaryzatorem. Ma odwagę syntetycznego patrzenia
nie tylko na przyrodę, ale równie na jej Twórcę. Znajomość kilkunastu punktów
pozwala ekstrapolować prawdę, choć w Ewangelii jest to zupełnie niepotrzebne.
Przywykliśmy krytycznie patrzeć na sprawy Boże z absolutną pewnością naukową.
Autor jest innego zdania - nauka współczesna wymaga bardzo krytycznego podejścia
w niektórych wypadkach, a sprawy Boże ujmuje w kontekście przyrodniczych
wiadomości i rozeznań.
W niektórych rozdziałach, kiedy autor używa pierwszej osoby czytając należy na
to miejsce wsadzić siebie, a w niektórych fragmentach nie myśleć, kto pisze, bo
zgoła jest to nieważne. Istotne jest „co” powiedziane, a nie przez kogo. Czasami
chodziło o to, by faktom nada autentyzm osobistego stwierdzenia, a nie
pozostawiać pola posądzenia o fantazję. Nie wiem, dlaczego cudze świadectwa
miałyby być prawdziwsze od własnego ostrożnego i analitycznego podchodzenia.
Przyrodnik ma instynktowne zamiłowanie do obiektywizacji i pewności możliwie
najwyższej. I tutaj jest właśnie pointa wszystkiego. W naukach przyrodniczych
osiągamy przy najgenialniejszej nawet pracy tylko wyniki o prawdopodobnym
wektorze. Dziwne mi się wydają obiekcje, że wiarę uważa się za prawdopodobną, a
wiedzę za osobliwie pewną.
W XIX wieku poszukiwano „dziur" w naukach przyrodniczych Stanowiły one niszę
nauki, gdzie można jeszcze było umieścić Pana Boga. Z biegiem czasu nauka
wypełniała pustki wypierając z nich Boga. Sądzono, że wyparcie całkowite Boga ze
światopoglądu będzie osiągnięte w najbliższej przyszłości.
Dziś inaczej - trzeba bardzo dużo wiedzieć i być nieprzeciętnie wykształconym,
by do Pana Boga przylgnąć całkowicie, bez zastrzeżeń. Trzeba być na tyle
wykształconym, by wierzyć bez obawy błędu i nierealności ufając Bogu i swojemu
rozumowi. Nie widzę ani jednego powodu uważania niewiary za bardziej mądrą niż
wiarę. Utarło się głupawe przeświadczenie, że niewiara jest inteligentniejsza od
wiary. Należy trochę mądrzej podchodzić do problemu, nie ze stanowiska
krytycyzmu wiary przy absolutnym braku krytycyzmu nauki. Dzisiaj sprawy
wyglądają inaczej i głębiej. Nie jest wykluczone inne stanowisko - jeszcze
bardziej wierzę, ponieważ tak dużo wiem o naukach przyrodniczych.
Technologia Ewangelii wyrosła w klimacie intelektualnym. Nauka jest partnerem
rozwoju duchowego, a nie antagonistą w stosunku do wierzenia. Jest przyjemnie
dużo wiedzieć z przyrody i jednocześnie ze spraw jej Twórcy. To ogólne
dopełnienie poznającego człowieczeństwa. Wiara musi dawać polot w badaniu
przyrody. Nauka zaś natchnienie i satysfakcję szerokiego patrzenia również na
człowieka. Nauka i wiara stwarzają zamknięte i rozwijające się rondo
zagadnieniowe.
Pozostajemy przy tytule „Technologia Ewangelii". Książka wyrastała z formy
mówienia na rekolekcjach dla inteligencji o profilu zarówno politechnicznym, jak
i humanistycznym. Forma była również zrozumiała dla innych. Zostaniemy więc przy
tym. Nic nie szkodzi, że tutaj technologia, czyli przyswajanie sobie piękna i
uroku Ewangelii będzie nieco indywidualne. Wszelkie zresztą poczynania człowieka
noszą zawsze piętno indywidualności.
Każdy człowiek stosuje własną technologię do Ewangelii. Realizowanie Ewangelii w
wym życiu zależy nie tylko od podaży darów Ducha Świętego, wymiaru łaski, ale
także od inteligencji, uwagi człowieka, temperamentu, działania środowiska.
Rozbełtać siebie w Bogu musi każdy na swój sposób, nie może być dwu jednakowych
technologii Ewangelii. Bóg widzi miliardy ludzi różniących się wyraźnie w
konfrontacji z Ewangelią.
„Technologia" wymaga jednak w tym wypadku dodatkowej książki jako pierwszego
założenia - Ewangelii.
„Technologia" nie objęła wszystkich kwestii ewangelicznych. Dla Jana było
niemożliwością zmieszczenie w księgach wszystkiego, co Jezus czynił i mówił.
Zachodzi obawa, że „Technologia" musiałaby obejmować nie jeden tom refleksji.
„Technologia" ma służyć jako małe yademecum podczas czytania Ewangelii.
Przeżywanie jej będzie zawsze czysto osobiste i niemożliwe do zaczerpnięcia od
kogoś. Jedynie do wysnucia z własnej duszy. Bez przesady można powiedzieć, że
sposobów przeżywania Ewangelii jest tyle, ilu jej czytelników. To również jedna
z istotnych cech tych czterech ksiąg.
Rozejrzeć się wokoło
Słowa rwały się niekiedy ze strzępami duszy, a może tylko wspomnień. Niekiedy
przeciskały się jak przez przyciasne ujście, to na odmianę wyprzedzały prędkość
wybijania liter na maszynie do pisania. To coś mówi. Książka nie powstała jak
referat z przepisanymi cudzymi myślami. Tu nie ma przepisywania od nikogo.
Książka może być mniej wartościowa, gdyż nie daje światowego przeglądu problemu
technologii Ewangelii w mentalności współczesnego człowieka i upodobań, potrzeb
i zbędności człowieka nowej epoki.
Prawdę mówiąc, jest to treść wywleczona z Ewangelii przepuszczonej przez własne
motowidła życiowe, przez informacyjne kanały własnej duszy. Książka ma w sobie
jeszcze żywą krew, drżenie czasu teraźniejszego, lekki błękit minionego czasu i
palące się zorze nieznanego czasu przyszłego. Książka bardzo człowiecza i
jednocześnie jakoś Boska. Mądra, miejscami banalna, trafna, denerwująca -
wszystko zależy od tego, w jakim stopniu następuje zestrojenie czytelnika z
treścią. To normalny rozrzut upodobań w zbiorze ludzkim.
Faktycznie jest jednak inaczej. W każdym z nas znajduje się coś ze wszystkich.
Nie mamy tylko pozornie żadnych połączeń i zależności. Świętych obcowanie.
Mistyczne Ciało Chrystusa to jedynie sakralizacja więzi, której nie da się
uniknąć. Uczestniczymy w jakiś sposób w antropogenezie filogenetycznie jako ród
ludzki i ontogenetycznie, obserwując rozwój określonego kształtu człowieczeństwa
w życiu osobniczym. Geniusze, święci, zbrodniarze, zboczeńcy, mędrcy,
arcydebile, despoci są wypadkową fluktuacji człowieczeństwa wszystkich
tysiącleci historii ludzkości. Ewangelia stoi jak skała dobra i Boskości.
Wracamy do książki, więc podobno nie pamiętnik ani zbiór przykładów do kazań,
pięknych i budujących, ale nieautentycznych. Przykładów sfabrykowanych. W
książce nie ma nic wymyślonego. To nie traktat ani rozprawa. Może notatnik
człowieka z niedyskretnego podpatrywania Pana Boga, z prób poznania Go w akcji
wywieranej na człowieka. I dlatego jest to książka taka nasza, nazwijmy to -
ludzka. Ponieważ jest coś wspólnego wszystkim ludziom - jakaś najmniejsza
wielokrotna - wobec tego można w niej znaleźć siebie. Ponieważ splot zależności
w antroposferze jest taki przedziwny, może z jednego człowieka w jakimś stopniu
odczytać potencjał możliwości ludzkich. Przecież pojedynczy człowiek to
mikroludzkość. W tym znaczeniu przeżycia jednego są poniekąd jakimś echem całej
ludzkości. Z drugiej znów strony ta zależność jest powodem, że odzywa się
rezonans
u bardzo wielu osób. Jest to prawo działania tego samego lub przybliżonego
stroju.
Bóg daje zresztą dary temu tak, drugiemu inaczej - poucza Paweł. Nie daje Bóg
darów do samotnej konsumpcji. „Nie umieszcza się światła pod łożem, ale na
świeczniku" i „Nie może się zakryć miasto położone na górze". Bóg rozdaje nie
według miary łaskę, by chwalone było Jego imię.
W „Technologii Ewangelii" ważna jest jedynie treść. Autor daje tylko gwarancję,
że nie podaje fantazji i prefabrykatów swojej wyobraźni. Autor jest czynnikiem
autentyzmu podanych obserwacji niezależnie, czy one komuś odpowiadają.
Przy subiektywnych i złożonych problemach fizyki robi się założenia i to
niekiedy w dużej ilości i na tak wytyczonym polu przez aksjomaty próbuje się
rozwiązywać zawiłe sprawy materii. Zajmując się Ewangelią, jeśli się nie posiada
mocno ugruntowanego przekonania, że Bóg jest rzeczywistością, należałoby zrobić
przynajmniej to jedno założenie. W Nieskończoności Boskiej natury jeden aksjomat
w porównaniu np. z trzydziestoma w fizyce mówi o wielkiej dysproporcji naszych
poczynań poznawczych w obu wypadkach. Ale dla samego klimatu przy lekturze
Ewangelii monoaksjomat istnienia Boga nie jest dużym wysiłkiem ani ryzykiem.
Dziwić może kogoś, że w jednym podmiocie autorskim mogą się znajdować równoległe
linie patrzenia na świat - materię i życie - obok bardzo prostej wiary w Boga.
Autor ma tę satysfakcję, że może sobie pozwolić na prostoduszność wiary, nikt go
bowiem nie może posądzić, że czyni to z braku współczesnego wykształcenia.
Prostota jego wiary nie jest wynikiem nierozgarnięcia. Przeciwnie - znajduje się
dużo bardziej do przodu w biologicznych naukach od wszystkich innych wyznawców
akademickiego kursu biologii. To nie jest wiara braków, lecz wiara nadmiaru
rozeznania przyrody. W tym ujęciu przekonania o Bogu mogą być proste, ale nie
naiwne, gdyż nie prymitywne. Na tym poziomie przeciwwagi naukowej ta prostota
wiary ma zupełnie inne znaczenie. Jest właśnie czymś do przyjęcia, skoro je
godzi autor z wiadomościami przyrodniczymi, zwłaszcza stworzonej przez siebie
bioelektroniki.