Redaktor Aldona Fabiś
Projekt okładki i opracowanie graficzne Jarosław Mugaj
ISBN 83-7014-092-0
Wśród pór roku nie jest wykluczona zima. Czy w Bożym objawieniu obowiązuje to
samo prawo? Czy zima przekonań transcendentalnych musi się łączyć z zimą świata?
Doprawdy, nikt tego nie wie. Gdyby nawet w zupełności wykluczyć przesłanki
naukowe, to o zimie Objawienia wiedzielibyśmy tylko z oświadczenia Jezusa.
Zmrożony świat najpierw straci na długo przed ostatecznym czasem na uczuciach
miłości i dobra. Zbiegnie się to z uniwersalizmem zła. Zacznie dawać znać żywioł
ludzki potencjalnie zdolny do wszystkiego, co okrutne i straszne. Zło może się
stać żywiołem. O dobru nie można by tego powiedzieć.
Kiedy co ludzkie rozpęta się należycie, wkroczą elementy świata w pierwszym
rzędzie, jak zapowiada Jezus, a dokończy sprawy żywioł kosmiczny.
Poprzednie pory - Przedwiośnie, Wiosna, Lato i Jesień Objawienia - rozwijają się
niejako naturalnym biegiem spraw Bożych. Można je w analizie faktów wyodrębnić.
Zimie Objawienia należałoby poświęcić szczególną uwagę. Zima ta ma się tak
ziścić jak zburzenie Jerozolimy, a więc z absolutną pewnością. Hegemonię na
świecie ogłosi zło. Miłość w wielu sercach wygaśnie. Za to zbliży się królestwo
nienawiści. W akordzie ze spodleniem ludzkości wystąpią zaburzenia kosmiczne,
dopełniając grozy.
Wszechmoc Boża ma się ujawnić bez osłony słabości i tajemniczości. Powtórne
przyjście Jezusa tym razem będzie w chwale i wszechmocy.
Tyle zdradza nam Objawienie o zimie wszechludzkości. Objawienie wówczas będzie
się rozumiało jako spełnienie słów Jezusowych, a właściwie będzie to Dzień
Sprawiedliwości Bożej.
Nie analizuję dalej. Tyle wystarcza na razie.
1. „Pożyteczne wam nie wiedzieć"
Gwiazdy spadać będą, moce niebieskie zostaną poruszone (por. M t 24, 29). Jedyna
zapowiedź Jezusowa, która się dotychczas nie spełniła. Należy przypuszczać
kataklizm planetarnego systemu, a nie tylko czysto ziemskiego, chociaż
wytrącenie Ziemi z orbity daje w efekcie względny obraz spadania gwiazd.
Przyznanie człowiekowi wolnej myśli i wolnej głowy może doprowadzić do klęski
kosmicznej, jeśli za kierownicą świata siądzie człowiek. Stwierdzamy pilną
potrzebę ochrony środowiska. Wiemy, że nie trzeba narodów unicestwiać
bezpośrednio. Wystarczy zmienić im środowisko. Nie walczy wtedy po barbarzyńsku
człowiek z człowiekiem. Kierownicę świata człowiek wyrwał z rąk Boga. Na razie
steruje, upaja się pędem, odkryciami,
konstrukcją mechanizmu, genialnością wynalazców. Zauważamy jednak, że przy
sterach świata siedzący człowiek jest dosyć ograniczony i nie jest w stanie
wszystkiego skoordynować. Kiedy za kierownicą świata zasiądzie Thanatos - jest
źle. Panowie uczeni, zmierzamy do…
Jezus zastosował „przypowieść bliskiego faktu". Za tego pokolenia ma się dokonać
zburzenie Świętego Miasta - Jeruzalem - w którego obronność murów nikt nie
wątpił. To nasze przypuszczenie, że chodzi o „przypowieść faktu", zdaje się
wskazywać pomieszanie końca świata
ze zgrozą zagłady Jerozolimy. Przekaz ewangeliczny posiada ten sam brak
wyklarowania dwóch epizodów tyczących przyszłości. Po wieki w przepowiedni
zagłady Jerozolimy zostanie na przyszłe pokolenia moc proroctwa Jezusowego o
końcu świata. Dla następnych pokoleń nie jest to już przepowiednia, lecz drugi
człon rozumowania i operowania faktami. Za Wespazjana i Tytusa dokonała się
katastrofa Jerozolimy, z taką samą pewnością spełni się drugi człon przepowiedni
Jezusa.
Przeczucie na czterdzieści niemal lat naprzód nie może wynikać ze znajomości
historii Rzymu i Judei. To widzenie przez Jezusa przyszłości . Z taką samą
ostrością dojrzał zmierzch wieków i koniec świata, z jaką wyrazistością proroczą
oglądał upadek Świętego Miasta. Zburzenie Jerozolimy w 70 r. naszej ery i koniec
świata mają jednakowy ciężar prawdy.
Według zapowiedzi Jezusa, koniec świata będzie wynikiem zamieszania kosmicznego
z finałem unicestwienia planety. Mają brać udział żywioły, jak np. wody morskie
poruszone do niebywałego szumu. Spadające gwiazdy i meteoryty olbrzymiej
wielkości. Meteoryt o średnicy 2 km z prędkością około 20 - 70 km/sek musiałby
wytrącić Ziemię z orbity.
Jezus nie mówi o udziale ludzi w planetarnej zagładzie. Co najwyżej określa to
jako dzień sprawiedliwości. A więc zagłada dotyka wartości moralnych ludzkości.
W wyobraźni uczniów pomieszały się dwa zdarzenia - koniec świata i zniszczenie
Jerozolimy. Obie perspektywy tragiczne. A może tylko Jezus pragnąc zasłonić
nieco koniec świata wstawił na pierwszy plan zmierzch Świętego Miasta. Zamiast
definitywnie podać, kiedy się oblężenie zacznie i skończy, Jezus używa faktów do
zaobserwowania i zestawia je w nadciągającą grozę. Tę formę stosuje zarówno do
gruzów Jerozolimy, jak i końca świata. Niewinne i tyle samo sprytne pytanie:
„Kiedy się to stanie", odparował Jezus: „Pożyteczno wam nie wiedzieć”. Uczy
swoich myślenia. Wszystkie zdarzenia miewają okoliczności zapowiadające. Trzeba
umieć patrzeć. Ludzkość nie ma być stadem baranów, tylko zespołem myślącym,
analizującym i kojarzącym zdarzenia.
Zresztą nie jest to jedyny raz, kiedy Jezus piętnuje brak myślenia. Gani
nieznajomość zbliżającej się pogody (por. Mt 16, 3) czy deszczu po wyglądzie
słońca, gani za niedołęstwo czytania znaków czasu. Gani Jezus bezmyślność u
dorosłych, podobnie jak u pacholąt daremnie przygrywających na rynku (por. Łk 7,
32).
Bóg nie dokona anihilacji świata, jak my to robimy w laboratoriach, albo tam
obserwujemy zmianę cząstki i antycząstki na błysk światła. Dziś jeszcze dokonuje
to przyroda na patelni gwiazd. Ale nie wykluczam, że logika przyrody jest tak
skonstruowana, że według dosyć dawnych wyliczeń uczonych wystarcza jeden gram
wodoru napuścić na gram antywodoru, by kulę ziemską zamienić w jeden ogromny
błysk światła.
Dzisiaj możemy już coś powiedzieć o czasie końca świata. Rozłupanie Ziemi
kilkoma wybuchami nuklearnymi może uczynnić słabe spojenie ziemskie. Środowisko
stałe Ziemi doskonale przewodzi mechaniczną falę sejsmiczną. Betonowe trumny z
radioaktywnymi odpadkami topione na dnach oceanów mogą „zmartwychwstać" do
radiacyjnego działania o niewiadomej godzinie.
„Wierzę" w nieobliczalną twórczość umysłu ludzkiego.
Ufam Bogu za kierownicą świata, ale nie ufam uczonym przy kierownicy tego
planetarnego pojazdu. Zbyt dużo okoliczności znam, bym wątpił w logikę sił i
energii przyrody.
Siła dowodowa nie zależy tutaj od możliwości człowieka, leży w przepowiedni
Jezusa popartej przykładem Jerozolimy. Z tej samej przepowiedni wynikają
trzęsienia ziemi, kipiel mórz i oceanów, wojny, nienawiść, twardość serc. Ogólne
zaprzepaszczenie dobra ewangelicznego.
W jakimkolwiek okresie czasu wmówienie w ludzkość, że świat będzie miał koniec,
wydaje się niemożliwe. Periodyka dzień - noc jest tak przemożna, że człowiek nie
wyobraża sobie pomyłki przyrody, by któryś dzień czy jakaś noc okazały się
ostateczne. Wschód i zachód Słońca jest odwiecznym rytmem świata, nie ma obaw,
by zapomniało ono o swym przeznaczeniu odmierzania czasu człowiekowi. W związku
z tą absolutną pewnością człowieka w każdym okresie swej historii musiałby Jezus
inaczej przekonywać. Równoległość faktów. To nie ewangeliści pomieszali. To
celowe zespolenie, coś w rodzaju „argumentacji zespolonej". O ile się spełni
pierwszy człon przepowiedni, należy wnioskować, że drugi jest pewny w swej
realizacji: Ponieważ zagłada Jerozolimy była rzeczywistością historyczną, wobec
tego należy oczekiwać czasu spełnienia drugiego i członu dowodowego. Niewiadoma
pozostaje jedynie okoliczność czasu A realizacji. Co do czasu Jezus
odpowiedział, że aniołowie w niebie nie wiedzą, kiedy to będzie. Kiedyś i
dzisiaj pożyteczno nam nie wiedzieć o czasie, jak to zauważył pytany Jezus.
Chciałoby się niedyskretnie zaglądać Panu Bogu w zanadrze, co tam przyszłość
niesie. Sytuacja układa się w komisję rewizyjną nad wiedzą Bożą. Skoro się to
nie udaje, zaczyna się stawiać głupawe pytania Bogu aby odpowiedział. Przy tym
zakłada się, że jeśli nie będzie odpowiedzi to Go w ogóle nie ma. Skąd się tyle
nieszczęść spotyka, skoro Bóg jest taki wszechmocny i mógłby im zapobiec?
Dlaczego krzywa ilości nowotworów tak skacze w górę? A mógłby im zapobiec Bóg.
Dlaczego matki odumierają małe dzieci i zostawiają je na niepewne jutro?
Dlaczego są przybytki cierpienia zwane szpitalami i klinikami? Dlaczego są
miejsca skamieniałego bólu - cmentarze? Dlaczego rodzi się cztery miliony kalek
z wadami, jak wodogłowie, brak wykształconych kończyn, rozszczepione kręgosłupy,
debilowaci, z wadami zastawek sercowych, asymetrią twarzy? I nieskończony szereg
„dlaczego?"
Chciałoby się powiedzieć: kochane ludzkie stado, przecież Panu Bogu wyjęto z
ręki kierownicę świata. Przejął to człowiek, urządza świat według swojej wiedzy
nazwanej encyklopedycznie „widzimisię". Rodzi się kilka milionów kalek, ponieważ
mikrofale działają teratogennie, ale jednocześnie niekaleki mają taką rozrywkę
słowno-muzyczną, że pal licho cztery miliony, którym czegoś tam anatomicznie
brak w porównaniu z przyjemnością telekomunikacyjnej rozrywki. Zresztą kaleki
też mogą słuchać i oglądać. Bóg dał roślinom zespół substancji potrzebnych do
leczenia organizmu, a że farmakologia przeszła na chemię, to przecież nie wina
Pana Boga. Dał rozum i swawolną albo wolną tylko wolę, a resztę dorobił człowiek
z uczonego wyboru. To nie Bóg jest winien, że nauka w sztuce zabijania
przewyższa kilkakrotnie umiejętność leczenia i ratowania organizmu.
Można jeszcze dalej posunąć szereg „dlaczegosiów" – śmierć nie do uniknięcia
przez człowieka. Ona istnieje, bo życie jest tylko przechodnim pucharem i
człowiek jest z natury lokatorem życia do pewnego czasu. Tam dalej Bóg ma
wyłączne prawo ingerowania. Od dalszego ciągu życia po drugiej stronie śmierci
jest tylko Bóg. Rozum człowieka i wolna wola zbierają plon pobytu ziemskiego.
Podczas życia już stawia się człowiek wobec faktu wypłacania długu za winy z
wiekuistego konta.
Jezus nie był tragikiem nawet podczas swego wiszenia na krzyżu. Ale kiedy rysuje
szkic końca świata w znakach poprzedzających go, robi się zimno.
Ostatnie sympozjum światowe o aktualnej sytuacji kosmologicznej. Zjawią się
najtęższe głowy, które staną jak arcygłupcy z jedynym orzeczeniem, jakie zwykle
lekarz daje umierającemu pacjentowi - liczba godzin życia. Ostatnie Sympozjum
Supernauki orzeknie, że według wszelkich rachub Ziemia znajduje się w stanie
nieodwracalnym, może trwać do swego końca około kilkunastu dni. Więcej nie.
Kiedy to będzie? Jezus odparował pytanie orzeczeniem, że nawet aniołowie nie
znają dnia ani godziny, tylko sam Ojciec Niebieski. To zależy, jak się będzie
zachowywał za kierownicą świata człowiek. Jeśli nobilitowanym dyplomami osłom
oddamy kierownicę -wcześniej. Skoro wykształcimy mędrców - później. Przyznać
muszę, że wierzę Jezusowi w prawdziwość tej zapowiedzi. Ale widzę również
odchylanie trzymanej kierownicy na razie o parę sekund kątowych, co przy dużym
pędzie rozwoju świata pod działaniem człowieka nie jest bynajmniej mało. Trzeba
sobie śmiało powiedzieć - panowie uczeni, cały interes zakrawa na równowagę
niestałą. Kierownica przyrody jest niezwykle czułym urządzeniem. W miarę postępu
wiedzy coraz czulszym i dokładniejszym.
Ubocznie mamy odpowiedź Jezusa na pytanie - kiedy się to stać może. Czas
zmierzchu świata zależny będzie nie tyle od znaków poprzedzających, co od
motorniczego świata. Nie ujmowanie wielkiej syntezy przyrody i frakcjonowana
wiedza o przyrodzie automatycznie zwiększa sumę niedorzeczności w rozkładzie sił
planetarnych. Zasadniczo wystarczyłoby zniszczenie jonosfery, ogólnie
elektromagnetycznego ekosystemu.
Bóg swego dzieła nie unicestwia. Kierownicę świata oddał zarozumiałemu mózgowi
człowieka. Cały paradoks będzie polegał na tym, że koniec świata będzie jedynie
skutkiem wiedzy człowieka. Nie będzie niczyjego żalu do Boga. Wolność woli i
wolność myśli doprowadzone do zenitu kończą się śmiercią planety. Wierzę słowom
Jezusa z Ewangelii, ale i zdaję sobie sprawę z mechanizmu. Coraz bardziej
utwierdzam się naukowo", że tak będzie.
O ile sąd ostateczny został przez Jezusa skrótowo, niemal telegraficznie
zapowiedziany, o tyle o końcu świata wyrzekł Jezus bardzo dużo (Por. Mt 24, 23;
Mk 13, 24). ,,Będą znaki, na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga
narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze
stracha w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios
zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z
wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście
głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie" (Łk 21, 25). Zapowiedział również,
że wśród niechybnych znaków stwierdzających zmierzch świata będzie Jego drugie
przyjście. Ostateczny znak pieczętujący, że przepowiednia Jezusowa się spełnia.
Ukazanie się Jezusa będzie widoczne z całej Ziemi, dokona się jak widok
błyskawic od krańca do krańca niebios.
I był wieczór i zaranek dzień pierwszy - mówi Księga Genezis. I stanie się
ostatni zmierzch wieczoru...
2. Tego się bójcie, który ma moc wrzucić do gehenny ognistej
Piekło. Antyteza nieba. Raczej stan antyzbawienia. Jeśli zbawienie jest wyborem
człowieka w kierunku Boga, to potępienie jest dobrowolnym wzięciem przeciwnego
kierunku. Innymi słowy – zbawienie lub potępienie są w zasięgu ręki ludzkiej.
Przeznaczenie jest wyłącznie w kompetencji człowieka w tej kadencji życia i
czasu, jaką mamy do dyspozycji na Ziemi.
Świat ma dwa przeciwstawne drogowskazy. Jeden z zaznaczonym kierunkiem „do
Boga", drugi „od Boga". Oba do wyboru. Brzmienie jednoznaczne, pomyłki być nie
może.
Bóg wyposażył jednak ludzkich zawodników wieczności w pewne możliwości:
a) Droga jest jedna, drogą jest Jezus.
b)
c) Bóg wyposażył człowieka w wolną wolę i całkowicie swobodny wybór.
d)
e) Człowiek został wyposażony w rozeznanie, a więc w orientację marszu.
f)
g) Delikatność Boża nikogo nie zmusza.
h)
i) W dojściu do Boga jest nieograniczone Jego miłosierdzie i przebaczenie win.
j)
k) Pełen potencjał łaski i darów Ducha Świętego.
l)
g) Zdarzenia życiowe przypominają obowiązek wyboru kierunku
h) Czas użyczony, czyli życie, jest dostateczny.
Uwaga więc - start rozpoczyna się z narodzeniem na tej planecie. Meta - ze
zgonem. Pełny ekwipunek musi starczyć dla dokonania wyboru. Bóg nikogo nie
zbawia na siłę. Zbawienie zależy od człowieka. Bóg też nikogo nie potępia. Dla
kogo Bóg był zerem, niczym, mitem, baśnią, przesądem, złudzeniem, wiarą głupich
i przeznaczeniem dla „nierozgarniętych", ten nie potrzebuje wybierać na mecie. A
automatycznie znalazł się w stanie zera, bo w takim był przecież cały czas, jaki
miał do dyspozycji. Jeśli nieskończoność Boża była zerem rozeznania, pozostanie
jedynie zero wyników.
Nie wiemy, co to znaczy. Jezus używa potocznego mówienia o robaku, który nie
umiera, o płomieniu, który nie wygasa. Bóg zgadza się być nadal, na wieki wieków
zerem dla zachowania wolnego wyboru i niestosowania przemocy. Z tych też powodów
nie skazuje nikogo na potępienie, czyli na pewno na stan bez Boga. Nie trzeba
skazywać nikogo. Sam zmierza świadomie, dobrowolnie, uparcie i konsekwentnie.
Nicość utraconej na zawsze szansy. Nicość celu, próżnia egzystencji, nawet nie
nienawiść do Boga. Nie ma Go przecież w tym stanie człowieka. Zmarnowane
względem Boga życie jest unicestwieniem życia wiecznego w Bogu. Zostało się
zerem w wybranym świadomie Zerze. Błędne koło bycia i świadomości.
Aby do tego nie dopuścić, Bóg uwzględnia nie tylko całe życie. Nawet jedna
minuta życia, jedyna sekunda refleksji, błysk żalu dokonanej daremności, jest
czymś wartym w oczach Bożych. Przypowieść o denarze. Bóg ratuje tego opieszałego
robotnika wokół swego zbawienia i czyni go równym z innymi umozolnionymi,
wytrwałymi, w walce o dobro przez całe życie. Ostateczna szansa błyskawicy
dobra, jakiegoś nanosekundowego zreflektowania się nieodwracalnego życia.
I to jeszcze zasługuje na denara zbawienia.
Przedziwny jest Bóg, jak troskliwie chodzi wokół człowieka, by się sam nie
musiał narazić na zero wieczności.
Antyzbawienie nie jest do straszenia głupich i naiwnych, jak by się mogło
macherom od doczesnych interesów wydawać. Potępienie jest lewą stroną zbawienia,
jest więc do uwzględnienia. Każde szczegółowe opisywanie stanu piekła jest
dowolnością ludzką. Inaczej sprawy wyglądają na ziemi, gdzie mogą się obracać w
tysięcznych wariantach złożoności życia, a zupełnie inaczej przy naturalnej
grawitacji świadomości, która może być tylko w relacji „do" lub „od" Boga. Nie
jest to sytuacja wyobrażalna.
Myślę, że po odpadnięciu wszelkich zainteresowań doczesnością na skutek śmierci
organizmu zostaje zero celu egzystencji i próżnia świadomości. Wystarczające
okoliczności, by nabyć kołowrotu ustawicznej świadomości.
» Wąska jest droga wiodąca ku żywotowi wiecznemu." Daj mi, Boże, rozeznanie
Ciebie na Ziemi, gdy odpadnie wszystko co ziemskie, by mi zostało co Twoje.
3. Zło
Zło należy do człowieczeństwa. Stanowi jego nie zawsze zamierzony margines
dobra. Jest to zło ewangeliczne, bolejące zło, smutne smutkiem bezsilności...
Człowiekiem jestem. To konieczny rabat do zaszczytnej roli człowieka. Zło, które
tak bardzo kochał Jezus. Za które umarł. Człowiecze zło taszczone jak garb na
plecach. Biedne zło. Po szybko podrzucane człowieczeństwo nie zawsze pada
awersem, jeśli on jest umownie uznany za dobro.
Takie zło jest przypadkiem, ale nie naturą. Takie zło jest epizodem życia, nie
stanowi jednak człowieka. Zło płaczu, zło żalu i refleksji. Twórcze zło
człowieka działające jak stymulator ciągle słabego jeszcze dobra. Zło
mobilizujące jak stres. Jest to zło, które nie usypia nigdy, ale dręczy,
niepokoi nie sobą, lecz brakiem dobra. Zło -manometr dobra jeszcze nie
istniejącego. Paradoksalnie można by je nazwać „dobrym złem", wróżącym jeszcze
wiele pozytywnych rzeczy. To zło najlepiej określane jako potencjalność dobra. .
Zła nie można zsypywać do wspólnego worka jako antytezę dobra, jako zdecydowany
kontrast, czy jako dobro ze znakiem minus. Antydobro... Od pierwszej oceny. Nie
wyobrażam sobie dorosłego człowieka, który by nigdy w życiu nie zbliżył ,się na
tyle do zła, by na nie zareagować. Kompletnego wyprania od zła nie ma w
naturalnym biegu społeczeństwa. Zło nie, ma w sobie nić z safandulstwa dobra. To
nie jest niedołężne dobro. Tyle tych określników, bo tez trudno stworzyć
definicję zła, jego natury, czyli istotności. Mowa jest o normalnym, złu jako
rozkurzu dobra na drodze życia ludzkiego.
Absolutne zło, czyli definitywne i w pełni świadome, zostało nazwane w Ewangelii
szatanem. To zło jako wyłączna antyteza dobra. To zło pozbawione refleksji, zło
w żadnym wypadku nie twórcze, nawet w dalekiej przyszłości. Zło „chemicznie"
wyprane ze wszelkiego śladu dobra. Nie dopuszczające koegzystencji z dobrem,
chyba że na zasadzie kalkulacji, że w tej chwili jest to korzystne dla
realizującego się jeszcze lepiej zła. Satanizm nie jest złem przypadkowym, nie
stanowi i niezamierzonego marginesu dobra i nie jest wyrazem bezsilności
człowieka zdającego sobie sprawę z niedołęstwa w nim dobra. W kryteriach
transcendentalnych Zło jest przeciwstawieniem Dobra. Nawet jego wykluczeniem,
absolutnym kontrastem dobra.
Zło absolutne nie dopuszcza żadnej dobrej refleksji ani świadomości braku dobra.
Jest moralnie samowystarczające jako cel w sobie.
Eliminuje słabości nazywane dobrem, a nawet znalezienie się pod jego
oddziaływaniem. Zło absolutnie pełne. Szukające jedynie ekspansji, jak gdyby dla
swego dopełnienia. Zło nienasycone, głodne ustawicznie nowego zła. Ekspandujące
swą naturą ujemnego znaku kwalifikuje się jako Totalne Zło. Tam już wahań nie
ma. I nie pragnie się ich. Zło Kainowe z tatuażem permanencji
samowystarczalności. Żywa nieskończoność zła.
Jezus posługuje się często popularnym określeniem przyjętym przez słuchaczy.
Mówiąc o chorobie, zwłaszcza epilepsji, używa terminu -opanowanie przez szatana.
Jest to sprawa przystosowania się do umysłowości słuchaczy, jak to widoczne jest
w Ewangelii. Personifikuje zło nazywając je szatanem. Kwestia personifikacji
jest wielką tajemnicą w wierze, jak personifikacja jedynego Boga w trzy Osoby -
Ojca, Syna i Ducha Świętego. Nieznana jest personifikacja życia w osobowość
człowieka. Tym samym nic nie wiemy na temat osobowości zła, zapewne też i dobra.
Jest wina, która w jakimś nie przewidzianym czasie prowadzi do Boga. Nie ma
potrzeby tutaj histeryzować. Żywy człowiek nie jest meblem do ustawienia frontem
ku Bogu. Zło nie jest tutaj nadużyciem Boga, lecz szamotaniną z sobą. To zło na
dobrej drodze. Człowiek grzechu nie musi być personifikacją zła. Jest ludzką
biedą, która przywarła do Boga, nie wiedząc czy ma jeszcze do tego prawo. Tego
prawa człowiek nigdy nie traci. Zgubiony może być, skoro odsunie się od Boga, by
Go nie kalać swoją bliskością. W żadnym wypadku nie wolno tego czynie. Bóg jest
dla niedobrych. Jest dla grzesznych, Zdrowi nie potrzebują lekarza - powiedział
Pan. Nie ma w Nim nigdy uczucia wstrętu wzdrygania się Boskiej jasności przed
obrzydliwością grzechu. Największą niedorzecznością jest w takim wypadku stawać
wobec Boga jako czynnik, który nie pragnie Go zbrukać, wobec tego się oddala. To
jest dopiero paradoksalność wszelkich niedorzeczy. Do Jezusa wstęp nie jest
nikomu wzbroniony. To jedyna wzniosłość niedobra ludzkiego - przywrzeć do
Jezusa. To jedyne wyjście. Przygarnąć niejako Jezusa nie w akcje rozpaczy, ale w
imię prawa do tego. Dotąd pójść z winą, ze skazą zła? Tylko Jezus pozostał z
absolutnym zrozumieniem bez wszelkiego nawet wyjaśniania. Milczenie jest
wymowniejsze dla Niego niż wiele słów.
Nie może mnie przerażać zdolność skupiania się zła w znacznie większe agregaty.
To naturalna adhezja zła. Dziś jesteśmy świadkami jeszcze jednej psychologicznej
strony zła. Za wszelką cenę pragnie ono być powszechne, stwarzając blok,
wszechświat zła. Jeśli kiedyś dobro samo ze swej natury stało się rozlewne, to
obecnie zło staje się nie tyle personifikacją, co populacją. Zło przestaje być
marginesem dobra, staje się bezpośrednim i wyraźnym celem. Dobre jest wyłącznie
to, co złu służy. Ponieważ natura ludzka z gruntu pozostaje jeszcze dobra choćby
w reliktach, dlatego należy znaleźć podszewkę zła w postaci szczytnego hasła,
humanitarnej idei, wzlotu ludzkości. Zło całkiem gołe jest obrzydliwe i
wstrząsające naturą człowieka. Zło staje się samodzielną i zorganizowaną ideą.
Zło sięga po tytuł religii świata.
Uniwersalizm zła podkreślał już Chrystus. Mówił o złu jako zorganizowanym
królestwie stojącym w kontraście z dobrem, tym samym z Bogiem.
Ewangeliści wiedzieli zapewne od Mistrza, że zło odchodzi do czasu, ale wraca.
Podczas postu szatan odstąpił Jezusa „do czasu". Zło nie rezygnuje łatwo z
upatrzonej ofiary. Od czasów głoszenia przez Jezusa Dobrej Nowiny wielokrotnie
zmieniała się forma Zła. Mutacja Zła jest sprawą odwieczną. Jedno znamienne, że
nigdy ono nie występuje bez człowieka. Koagulacja zła jest z biegiem czasu
bardzo urozmaicona ciągle się aktualizuje. Nie trzeba ulegać małodusznej
lękliwości „Ufajcie, Jam zwyciężył świat." Instynktownie tylko szuka się azylu
od zła w cieniu rzucanym przez Jezusa. Chronimy się lekko drżąc w niszy
Jezusowej. To normalny odruch. Bycie na świecie i w środku życia jest powołaniem
chrześcijanina. Nie jest on jednak wolny od oscylacji między dobrem i złem.
4. Niebo
Liczba zbawionych to w żadnym wypadku odsyp na wieczny majdan zagrażający
przeludnieniem. Zadaniem naszym nie jest szukanie naukowych podstaw pod
religijne przekonania. Wychodzimy z mylnych założeń jak podczas polemiki starego
z nowym w nauce. Stare zawsze stoi na absolutnym gruncie pewności, nowe jest
zawsze napiętnowane i pozbawione racji. Tymczasem wszystko jest tylko
prawdopodobne. Absolutyzmu poznawczego w naukach przyrodniczych nigdy nie było i
być nie może. Choć nie poszukujemy naukowych podstaw pod religijne przesłanki,
nie od rzeczy będzie się zająć tym razem niebem, o Jezus tak często mówi, że tam
przebywa Jego Ojciec, skąd On również przyszedł na ziemię i dokąd po
zmartwychwstaniu wrócił, skąd ma znowu przyjść po raz drugi przy dokonaniu
wieków.
Jaka będzie geometria nieba - zapytałby geodeta. Nie może to być miejsce
oznaczone w geometrii Euklidesa, gdyż wtedy wystąpią rachunki ąuasi-nieskończone,
choć osobiście nie wątpię, że Pan Bóg zna się na rachunkach nieskończeniowych,
zwłaszcza jeśli są one obdarzone klauzulą - „quasi". Nie może niebo podlegać
czterowymiarowej geometrii, gdyż dochodzi parametr czasu, którego w wieczności
nie ma. Wobec tego jaka geometria, ilu wymiarowa? Wielowymiarowa geometria
bardziej służy ulokowaniu się poznawczemu badacza niż samej przyrodzie. Szuka
przecież on opisu, a nie wyjaśnia rzeczywistości. Nie wiem, co jest większym
prawdopodobieństwem - wiara czy nauka? W prawdopodobieństwie zwanym wiarą mam
jeszcze perspektywę Boga, o którym żadna nauka nie mówi. W przyrodniczym
prawdopodobieństwie mam niestety przekonanie, które gasi moją nadmierną pewność
uczoności.
Niebo jest nieco podobną lokalizacją jak Wszechświat. Należałoby najpierw
ustalić punkt odniesienia, początek układu współrzędnych. Na najdalej pomyślanym
nawet posterunku moim jako obserwatora mogę wyciągnąć rękę teoretycznie w
jeszcze dalszą przestrzeń. Nie jestem więc zwolennikiem absolutyzmu poznawczego
w naukach przyrodniczych, ale również w dziedzinie wiary. W tym ostatnim
pozostawiam miejsce dla ufności pokładanej w Bogu. Mogę wszędzie na świecie
postawić problem - nie bardzo rozumiem absolutną prawdę. W jednym wypadku mam
wiarę, w drugim zwątpienie, nie jestem też rzecznikiem naukowego przybliżania
wiary. Mogę mieć co najwyżej swój punkt patrzenia nie dostrzegając sprzeczności
między wiarą i nauką. Mam moją formę widzenia prawd naukowych oraz ich roli w
gruntowaniu wiary. To moje poznanie z wahaniem naukowej prawdy nie przekreśla mi
głębokości wiary. Nie narzucam nikomu mego punktu widzenia. Scjentystyczne
przekonanie XIX-wieczne orzekało, że wiara jest przywilejem mało rozgarniętych
umysłowo. Prawdziwy inteligent choćby dla zaakcentowania swej przynależności do
mózgowego klanu - nie wierzy. Czasy i ludzie się zmienili. W każdym razie moją
ambicją jest, by mnie nikt nie posądzał o głęboką wiarę z racji niedouczenia.
Przeciwnie -dlatego tak mocno wierzę, ponieważ mam coś istotnego do powiedzenia
w nauce, a nie tylko zreferowania cudzych myśli. Wierzę, ponieważ bardzo dużo
wiem i rozumiem. To co innego. Nie może nikt mieć złudzeń. Wiara przy tym nie
jest potwierdzeniem mych poglądów naukowych. Moja nauka jednak nie eliminuje
zdania się na Boga w życiu i nauce również. Bogu właśnie zawdzięczam
inteligentną i myślącą wiarę. Niebo dla mnie nie jest miejscem, lecz stanem,
gdzie wiara ustaje, a zaczyna się pełna prawda w Bogu. Filozoficznie
powiedziałbym, że niebo jest stanem, gdzie nie ma już prawdopodobieństwa. Jest
wyłącznie prawda, czyli nieomylne przekonanie. Nawet gdyby kto chciał wiązać
stan z określonym miejscem przestrzeni, to nie sądzę, by ilość zbawionych była
liczniejsza niż ilość gwiazd, czyli światów. Jakoś w kosmologii nie słyszałem o
zagęszczeniu nadprzestrzennym światów ani o grożącym na skutek tego
katastrofiźmie Wszechświata.
Na temat praw przyrodniczych znamy względnie dobrze przeciętną wymiarową, po
stronie zaś najmniejszych wymiarów i największych zdajemy się na umiarkowaną
fantazję. Co wobec tego można na pewno wiedzieć o niebie, o którym Jezus nie
opowiada wyczerpująco? Jest to pewno stan bezpośredniego zetknięcia się
człowieczeństwa z Bogiem. Ani sposobu doznania, ani rozumienia tego styku nie
znamy.
Skoro człowiek za życia jest formą izolatora włożonego między Boga i naszą jaźń
- to bezpośredni styk będzie musiał być czymś żywiołowym i dynamicznym. Przez
styk rozumiemy fazę życia określaną zbawieniem.
5. Niebiosa i ziemia zostaną zwinięte
Przez niemal 20 wieków świat chrześcijański wierzył Jezusowi, że nadejdzie Dzień
Pański z tak sekretnie trzymanym terminem, że nawet aniołowie w niebie o nim nie
wiedzą. Poza przesłanką wiary nie istniał żaden dowód na tę możliwość. Snuły się
nurty wyrażające wątpliwości wywodzące się z nauk przyrodniczych. Mechanizmy
geofizyczne i kosmofizyczne wydawały się tak silnie sprzężone, że z tej strony
nie mogło nic takiego zagrażać. W dodatku trudno było przypisywać Bogu odwetowe
intencje przy totalnym i oficjalnym już rozrachunku dobra i zła. Bardzo
oszczędne słowa Jezusowe nie skrywają tragizmu tego dnia. „Będą znaki na słońcu,
księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i
jego nawałnicy.. Ludzie będą mdleć ze strachu w oczekiwaniu rzeczy, które
przychodzić będą na ziemię. Albowiem moce niebieskie zostaną wstrząśnięte"(Łk21,
25).
Mechanika systemu planetarnego zostanie zaburzona, odwieczne prawidłowości
ulegną niebezpiecznemu odchyleniu. Mimo przyrzeczenia Bożego, że potopu więcej
już nigdy nie będzie, szum morza zdaje się wróżyć jego wystąpienie z brzegów.
Świat naukowców przyjmuje zawsze możliwość nieprzewidzianej katastrofy dużych
rozmiarów, jak podmorska erupcja wulkanów, trzęsienie ziemi bardzo wysokiego
stopnia, sporadyczne odchylenia warunków meteorologicznych w niektórych latach,
susze i upały w strefach umiarkowanych, ostre zimy w tropikach, tajfuny
niebywałej siły, nie uwierzy jednak w możliwości zachwiania podstawowej
równowagi geofizycznej. Innymi słowy, świat jest ustabilizowany według opinii
naukowców. Uczeni natomiast zauważają nowy czynnik, który należy. uwzględnić.
Konstrukcja świata ulega coraz .głębiej i radykalniej ingerencji człowieka
uspokojonego opinią naukowców i nauczonych, że działanie ludzkie nie sięga
podstawowych wiązań struktury planety.
Naukowcy i nauczeni istnieli zawsze w historii. Kiedyś naukowcy akceptowali
odprowadzanie ścieków miejskich do rzek, ponieważ odznaczają się one
samoregeneracją i samo oczyszczaniem. Z drugiej strony rozwój kanalizacji miast
powodował większe zużycie wody pitnej, więc należało wykorzystać te
samooczyszczające się rzeki. Doszedł moloch „zapijający" się wodą. Filtry
miejskie nie nadążają oczyszczać wodę, a czasami jest to wprost niemożliwe.
Produkcja ogląda się na siebie, a nie na potrzeby ludności (paradoks
nowoczes-ności). Ludność dzieli się faktycznie na sektory z priorytetami według
innych podstaw. Klucz jest bardzo sekretny i nie wystarcza dla jego zrozumienia
być naukowcem.
Wracamy do ścieków miejskich. Skoro rzeki są niewystarczające, wobec tego
zostały morza i oceany. Tutaj znowu opinie naukowców trzeba było
zdyskwalifikować, gdyż szkody biologiczne dla mórz .stanowią klęskę
aprowizacyjną regulowaną podażą mórz.
Budowlanych nie interesuje nigdy oddziaływanie planetarne w rozmieszczeniu
miliardów ton materiałów na obszarze miasta - giganta z jednoczesnym wyrwaniem
tych miliardów z innego obszaru. Przy budowie zapór wodnych trzeba było również
uwzględnić nie tylko potrzeby gospodarcze, ale właśnie statykę warstw
geologicznych, którą może zachwiać kolosalna masa spiętrzonej wody. Ziemia jako
planetą przestała już być sumą podwórek, zakładów produkcyjnych i mieszkalnych
domków. Staje się grawitacyjnym zagrożeniem dla bryły obrotowej Ziemi. W dodatku
po trzeciorzędowych ruchach górotwórczych, które wydźwignęły wszystkie niemal
najwyższe góry (Andy, Kordyliery, Alpy, Pireneje, Apeniny, Bałkany, Karpaty,
Atlas, Himalaje), ziemia jeszcze nie ustabilizowała swej równowagi
grawitacyjnej. Za pamięci tego pokolenia ginęły w szczelinach ziemi całe hotele
(Peru), a w Meksyku obalały się wieżowce jak pudełka tekturowe grzebiąc
miażdżonych użytkowników pod własnymi meblami. Świadczą o tym strefy trzęsień
ziemi oraz strefy wulkaniczne. Po okresie burzliwego wypiętrzania
trzeciorzędowych gór pozostało słabe spojenie skorupy ziemskiej długości -72000
km. Słabe spojenie ziemi ciągnie się środkiem Oceanu Atlantyckiego, przebiega
Oceanem Indyjskim i biegnie dalej przez Pacyfik. Na to wszystko nakładają się
strategiczne próbne wstrząsy sejsmiczne, podziemne eksplozje nuklearne.
Następna sprawa znalezienia się bioelektronicznego układu organicznego w polach
elektromagnetycznych wytwarzanych technicznie. Do ostatniej jeszcze chwili
naukowcy nie są zdecydowani, czy pola elekt magnetyczne zakresu mikrofalowego
(radio-telewizyjnego) wpływają ujemnie na organizm bezpośrednio, czy jedynie
przy odpowiedniej mocy pośrednio przez tak zwany efekt termiczny. Publikacje
naukowe noszą cechy trzymania opinii w nierozstrzygalności problemu, jest to
bowiem lepsze niż definitywne stwierdzenie ujemnych skutków i niemożności ich
wyeliminowania, gdyż jest to częstotliwość najekonomiczniejsza. Między innymi
czynnikami wymienia się działanie teratogenne mikrofal, czyli patologiczne
zniekształcenie płodów ludzkich. Mniej więcej co 19-25 ciąża jest zagrożona.
Podaż kalek z wadami wrodzonymi około 4 milionów w skali światowej. Naukowcy i
nauczeni dyskutują nad termicznymi i nietermicznymi skutkami mikrofal. Jeśli się
przyjmie chemiczny model organizmu w biologii, można być jedynie cmokierem
prawdy o życiu. Gdy przyjmie się chemoelektroniczny model organizmu, sprawa
staje się oczywista. Elektroniczne aspekty nawet niskich gęstości mocy
elektromagnetycznej powodują zaburzenia pracy układu biologicznego.
Ziemia stanowi kulę elektryczną o ujemnym potencjale, otoczoną czaszą
jonosferyczną, czyli częścią zjonizowanej atmosfery. Wobec tego między
powierzchnią ziemi i jonosferą istnieje pole elektryczne geokondensatora.
Różnica potencjału przy powierzchni morza sięga 130 wolt/metr. Tę przestrzeń
rozciągającą się na około 50-100km wysokości wypełniamy we wzorcowym tempie
sztucznymi f elektromagnetycznymi, przeciętnie wyższymi od naturalnych około
10000 razy. W pobliżu niektórych urządzeń radiacyjnych natężenie technicznych
pól elektromagnetycznych przekracza milion razy naturalne tło. Naturalnego tła
elektromagnetycznego, w którym rozwijała się biosfera, nie ma już praktycznie.
Rodzimy się, wychowujemy, pracujemy i umieramy w elektromagnetycznym inkubatorze
narzuconym techniczną cywilizację. Postęp pod tym względem jest olbrzymi, ale
jedynie techniczny, gdyż biologiczna odpowiedniość elektromagnetyki nie jest
brana poważnie pod uwagę.
Echa degradacji środowiska życia, zwłaszcza elektromagnetycznego, są już
zaobserwowane: nerwice mikrofalowe, bezpłodność po stronie męskiej, zmętnienie
przeziernych części oka, bradykardia, nie mówiąc o systemie nerwowym. Degradacja
środowiska pociąga za sobą degradację zdrowia i normalnej funkcjonalności
organizmu. Niszczymy wszystko co naturalne - środowisko chemiczne,
elektromagnetyczne, akustyczne, wypełniając świat hałasem, zmieniamy środowisko
termiczne, jonizacyjne, grawitacyjne. Totalna dewastacja naturalnego środowiska.
Zaskakuje nas nagła śmierć niemowląt zdrowych, która następuje zawsze w nocy.
Przeraża nas widmo otwarcia bariery immunologicznej samoobrony organizmu w
chorobie zwanej AIDS, przeraża światowe zużycie środków psycho- i neurotropowych
w ratowaniu normy organizmu i jego psychiki.
Środowisko ziemskie wyrównywało swoją dynamiczną równowagę w ciągu miliarda lat.
Obecnie ingerujemy w skali planetarnego oddziaływania od dziesiątków lat
zaledwie. Takiego tempa zmian nie nabył nigdy organizm w czasie swej ewolucji.
Po tym drobnym wycinku naszych osiągnięć technicznych i degradacji zdrowia na
wielu odcinkach teksty Nowego Testamentu, a zwłaszcza Apokalipsy, nie wymagają
jedynie wiary w prawdziwość przepowiedni Jezusowej o końcu świata. „Będą
miejscami zarazy, głody, trzęsienia ziemi" (Mt 24,7). Nie ma potrzeby rozwijania
całej apokaliptycznej wizji końca świata. Oszczędność słów Jezusowych zawiera
wielką treść, wystarczającą do wyrażenia unicestwienia życia i jego środowiska.
Ostateczną przyczyną zmierzchu świata nie będzie odwet Boga za winy ludzkości,
lecz euforia naukowców i nauczonych wycinkarzy przyrodoznawstwa, bez oglądania
się, że przyroda stanowi sprzężoną jedność. Ta wielka tajemniczość terminu końca
świata jest zastanawiająca, że nawet aniołowie w niebie o niej nie wiedzą.
Termin będzie zależał bezpośrednio nie tyle od złej co raczej głupiej woli
człowieka, który zaufał swym naukowcom. Chrystus dokona jedynie osądu wartości
moralnej ludzkości. Raz jeden głupota ludzka ukrzyżowała Jezusa i stało się to
podstawą Odkupienia, drugi raz głupota ludzka zachwieje tragicznie przyrodniczą
równowagą i to będzie okazją do totalnego końca i powszechnego sądu nad światem.
Na dwóch krańcach niezwykle odległych w czasie stanęłaby głupota człowieka w
inteligentnych elitach - przy Odkupieniu i Ostatecznym Sądzie nad człowiekiem.
Przynajmniej dwakroć podczas długiej historii Bóg czyni z głupoty człowieka na
ziemi wielkie dzieła swej miłości i sprawiedliwości. Człowiek swoją inteligentną
bezmyślnością majstruje samotrzask na własną egzystencję deklamując o postępie.
Czego?
6. Śmierć
Śmierć fizjologiczna jest okazała i łatwa do obserwacji nawet przez analfabetę.
Śmierć jest zwierciadlanym odbiciem narodzin człowieka. Śmierć
tkankowo-komórkowa jest niedostrzegalna przez ogół, rozróżni ją histolog,
cytolog lub biolog przy odrobinie uwagi. Stosunkowo łatwo uchronić tkankę przed
śmiercią zniżką temperatury. To życie utrzymuje się w bankach tkankowych. O
śmierci kwantowej nie wie nikt, ale widzi ją jedynie Pan Bóg. Ta ostatnia śmierć
jest definitywnym rozdarciem życia. Życie jest faktycznie filogenetycznie
ciągłym procesem. W osobniczym organizmie istnieje kwantowy szew życia. Jeśli
statystyczna większość tych kwantowych stanów zostanie zablokowana, ustają
procesy chemiczne i elektroniczne sprzężone kwantami światła. Zaczyna się
„ciemna" śmierć. Tego rozdarcia nie zaceruje już życie, można mu jedynie
zapobiec przez utrzymywanie w sprawności kwantowych łączy życia. Statystyczna
większość zerwanych łączy prowadzi do totalnej śmierci układu biologicznego.
Tylko człowiek może o tym wiedzieć, jeśli zejdzie na kwantowy poziom, poza tym
żadne stworzenie nie ma pojęcia o kwantowej śmierci, choć ją przechodzi. Wali
się wówczas i rwie kilkumiliardowy bieg filogenetyczny życia w określonym
osobniku. Organizm jest biologiczną jednostką noszącą potencjalnie śmierć w
sobie. To rozdarcie materii ożywionej jest istotne i śmierć następuje zawsze w
ramach jednostki biologicznej określanej jako organizm. Przez tę fazę przechodzi
każdy organizm z wyjątkiem układów dzielących się na dwa różne przez
„rozłupanie". Wobec tego śmierć można scharakteryzować jako kwantowe rozdarcie
żywej materii w organizmie.
Amortyzacja kwantowych łączy życia następuje ustawicznie i prowadzi do
naturalnego zamarcia organizmu ze starości. Obecnie stwierdza się, że proces
amortyzacji łączy życia ulega ustawicznemu przyspieszeniu mimo wydajnej pomocy
lekarskiej.
Od miliardów lat materia biotyczna jest związana kwantowym szwem życia,
przetykanym ściegiem światła. W, organizmie musi więc nastąpić wygaszenie
statystycznej większości szwów życia. Tego procesu nie można nikomu przekazać.
To osobisty wkład organizmu w śmierć. Organizm musi sam dokonać rozdarcia życia.
Najdziwniejsze, nikt o tym nie wie, nie można bowiem bezpośrednio sięgać do
kwantowych podstaw życia. Każda śmierć, nawet fizjologiczna, z choroby czy
zadana przez kogoś, dokonuje się mimo wszystko przez organizm.
Kwantowe życie i śmierć kwantową widzi bezpośrednio jedynie Pan Bóg. Ostatnie
kwanty wyemitowanego światła zbiera Bóg. Życie zostawia w rękach Bożych ostatnie
żywe kwanty światła. Ładny polski zwyczaj, nie mający nic wspólnego z kwantowym
wymiarem życia, daje do ręki konających zapaloną gromnicę. Światło symbolizuje
wprawdzie Jezusa, ale również najprawdziwiej życie.
Nie wiem, w jaki sposób Bóg identyfikuje zbierane fotony, czyli kwanty życia
biologicznego, oraz psychicznego, i widzi je na swej dłoni jako moje. Nie znam
stempelka tożsamości wyciśniętego na każdym fotonie. Fizycy współcześni
twierdzą, że elektrony mają złożoną strukturę. Może wobec tego fotony są
„znaczone", zależnie ód jakiego elektronowego wzbudzenia pochodzą. Ale wtedy
kwanty mojego życia powinny mieć swoisty „szlif", jak płaszczyzny brylantów.
Jest to wielkie i dziwne zarazem, choć nie wiem, jak w Boskiej dłoni nabierają
te kwantowe błyski światła indywidualności.
Otrzymałem do dyspozycji dwie rodzicielskie gamety o łącznej wadze kilku
miligramów. Metabolizując całe życie, doprowadziły do materii około 70 kg
związków organicznych. Mogę to jednak wyrazić inaczej. Otrzymałem pewną ilość
elektronów uruchomionych chemicznie i elektronicznie w organicznych
półprzewodnikach. W procesach życiowych w ciągu określonego czasu winny one
wyemitować pewną ilość fotonów. To mój bilans życia. Życzenie wiekuistej
światłości to nici innego jak pomnożenie mojego światła światłem Bożym, a więc
nabranie przez moje fotony nieskończonego blasku. To ja, moje byłe życie
pozostawia świetlistą smugę, którą Bóg identyfikuje; jako moją duszę. Z
przeznaczania Bożego jestem twórcą i przetwórcą światła i zmierzam przez całe
życie do Wiekuistej Światłości. Tam moje dopełnienie. Masa biologiczna dana mi
jako materiał przetwórczy zjawi się również po swe dopełnienie podczas
zmartwychwstania. Bóg kocha materię. Bóg bardziej operuje i kooperuje z materią,
niż sobie sprawę zdajemy. Wiem, że w jakiś dla mnie niepojęty w tej chwili
sposób światłość własna i Boska nałożą się na siebie na kształt Bosko-ludzkiej
tęczy. Coś mi to przypomina - ujrzałem to raz podczas myślowego przekroju
dokonanego przez naturę Boga-Człowieka. W Nim przecież Streszcza się wszelkie
stworzenie łącznie z materią. Śmierć w chrześcijaństwie nie jest unicestwieniem
życia człowieka, Śmierć jest tylko wydobyciem z człowieka istotnej treści życia.
Śmierć nie jest totalną anihilacją ani skwitowaniem wszelkiej jakości życia.
Inaczej mówiąc - śmierć nie jest zerowaniem życia. Nie wiem, czy wolno tak
daleko sięgać w tajemnice Boże? Ale moja natura upoważnia mnie niejako do tego
szaleństwa. Poszczególne etapy myśli wiodą przez fakty znane z Objawienia i
najnowszej biologii oraz kwantowej antropologii.
7. Sąd Ostateczny
Pojęcie Sądu Ostatecznego zostało już sprecyzowane w Starym Testamencie dosyć
widowiskowo powtórzone jeszcze raz muta mutandis dla Nowego Testamentu w
Ewangelii. W ustach Jezusa jest on elementem ostatecznego rozliczenia dobra i
zła, bardzo jednak prosty w formie, bez używania nadmiaru szczegółów, choć była
to mowa do prostych ludzi. Istotne elementy zostały jednak podane. Będzie po
zmierzchu świata. Wszelkie życie na planecie ma ustać. Sąd będzie publicznym
jednorazowym pokazaniem, że istnieje Bóg i co On zrobił dla człowieka.
Najtrudniejszy z przymiotów Bożych – sprawiedliwość - musi się okazać.
Wskazanie, że życie ziemskie było przechodnim darem Bożym do eksploatowania go,
ale z pamięcią o Dawcy Daru. Przekonanie wszystkich, że jest się i pozostanie
zawsze tylko tym, co się dobrowolnie wybrało. Następuje definitywny rozdział
dobrych od niedobrych według osobiście dokonanego wyboru.
Reszta jest nieistotna, nie mówi o niej Jezus. To szczegóły dorobione
wyobraźnią, zantropomorfizowane, podzielone na pewne odsłony w ostatecznej akcji
świata.
Ciekawa rzecz. Sąd Ostateczny wyobrażamy sobie zwykle jako końcowe widowisko
Boskiej epopei, na które patrzymy z boku. Tymczasem będzie się jednym z
uczestników, a więc bezpośrednio zainteresowanym. Sąd Ostateczny nie jest w
zamiarach Jezusa przyrodzonym naganianiem na prawą stronę zbawionych. Jest
stwierdzeniem, że dopełnia się po prostu historia Boga wśród ludzkości. Jest to
tak koniecznym epizodem, jak niechybna w życiu biologicznym jest śmierć.
To nie uroczysta i publiczna parada sprawiedliwości. Część ludzkości czuła tę
sprawiedliwość zawsze. Reszta może sobie jeszcze ochronny żal wywołać. Zresztą w
potępieniu siebie nie ma miejsca na żal, ten bowiem w odpowiednim momencie
uczyniony byłby przecież zdolne zlikwidować całe pełnione zło.
Nie po to wierzymy, by zająć odpowiednie miejsce na tym światowym spektaklu
sprawiedliwości. Mogło prostaków uczniów bawić, że siedzieć będą na dwunastu
stolicach sądząc dwanaście pokoleń Izraelowych. To nie są szczegóły, których
potrzebuje nasza wiara, podobnie jak nonsensem niewielkiej wiary i bardzo
przyziemnej jest wykonywanie dobra, bo jeden „rząd krzeseł" zajmie się bliżej
miejsca przy Bogu. Trochę drobnomieszczańskie. Wystarczy Bóg. Niczego więcej nie
trzeba już. Posiadanie najmniejszej cząstki Boga jest posiadaniem całego Boga.
Nieskończoność nie dzieli się bowiem na żadne części. Nie interesują nas
szczegóły, do zobaczenia kiedyś w oryginale. Inteligentna wiara jest oddaniem
chwały Bogu. Nasz świadomy udział - cieszyć się w Bogu teraz i kiedyś. Osobiście
nie lubię zaglądać obcesowo Bogu do rondla, w którym mieszczą się
najistotniejsze sprawy.
Naszą wiarę w Jezusa obchodzi fakt Sądu, a nie jego sposób, który jest w
kompetencji i mocy Bożej. Jeśli przyjmuję jakąś wiadomość z Ewangelii, to dla
autorytetu Jezusa, gdyż inaczej dopuszczałbym się antropomorfizacji spraw
Bożych, czyli począłbym fantazjować w Objawieniu.
Wierzę...
8. „Brat twój zmartwychwstanie"
Słuchano Pawła w Atenach, nawet chętnie, bo psychologicznie zaczął o ołtarzu
nieznajomego Boga i od zacytowania poety kreteńskiego. Kiedy jednak Paweł
doszedł do zmartwychwstania, krótko mu zaanonsowano - „Innym cię razem słuchać
będziemy". Wielu katolików wierzy przez „grzeczność" w zmartwychwstanie
Jezusowe. W swoje - niezbyt.
Jest to historycznie biorąc pierwszy przypadek konfliktu wiary z fizjologizmem i
anatomizmem. Jest to równoznaczne ze sporem pierwszego i najogólniejszego
poznania. Wyłania się cały splot nieporozumień, jak kształt człowieka, płeć,
pożywienie, tożsamość byłego ciała ze zmartwychwstałym, okrycia ze względu na
przyzwoitość. Trochę to przypomina polską ludowość, gdzie zmarłemu daje się do
trumny nową czapkę, by miał w czym chodzić po zmartwychwstaniu. Jest to
zmodyfikowany relikt pochówkowy wielu religii, wyposażenia zmarłego we wszystko,
co mu będzie potrzebne w tamtym życiu. Widocznie Paraleli nie można dokonywać w
skali pierwszego przybliżenia poznawczego, bo dochodzi się do absurdu albo
niewiary. „Jesteście w błędzie nie znając Pisma ani mocy Bożej. Przy
zmartwychwstaniu bowiem nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić, lecz będą
jako aniołowie Boży w niebie" (Mt 22,29). Najkategoryczniej ujmuje to sam Jezus
w odezwaniu się do Marty: „Brat twój zmartwychwstanie" (J 11, 23).
Uderza nas tożsamość ciała zmartwychwstałego z poprzednim, więc cos w rodzaju
osobowościowej ciągłości z naturą biologiczną. Na temat ukształtowania się
podmiotu biologicznego oraz psychicznego nie wiemy nic. Mieszana strefa tak
zwanej psychosomatyki mogła mieć w intencjach pogranicze psyche i biosu,
ograniczyła się jednak raczej do chorób psychosomatycznych. Pytanie zasadnicze -
gdzie się zaczyna życie biologiczne? Bynajmniej nie w anatomii czy morfologii i
fizjologii. Według bioelektroniki początków życia należy upatrywać w stanach
kwantowych rozgrywających się wśród metabolizujących drobin organicznych. Przy
tym drobiny te stanowią półprzewodniki białkowe, kwasów nukleinowych i porfiryn.
Pan Bóg musi się dobrze znać na mechanice kwantowej. Ściśle, na stanach
kwantowych, mechanika kwantowa jest tylko formalnym zapisem tych stanów. Zapis
wymyślił oczywiście człowiek. Bóg na pewno się zna na stanach kwantowych materii
i życia.
Rozumie się życie na nośniku materii organicznej. Tak pojmowane życie jest
bardziej naturalne ze swym zmartwychwstaniem niż śmierć w postaci oderwania
życia od ciała i z zasadniczym końcem człowieka. Nic też dziwnego, że
przekonania różnych wierzeń o trwaniu człowieka w innym świecie są tak bardzo
naturalnym odruchem ludzkości. Życie nie przez przypadek ma materię organiczną
jako swój nośny substrat. Zmartwychwstanie jest naturalnym powrotem życia do
materialnego nośnika. Właśnie zmartwychwstanie byłoby powrotem do ludzkiej
natury złożonej z metabolizującej materii i procesów elektronicznych.
Faktycznie, człowiek nosi w sobie wirtualnie nieśmiertelność ze
zmartwychwstaniem włącznie. Większą zdaje się trudnością jest po śmierci wieczne
trwanie życia bez zmartwychwstania ciał. Zmartwychwstanie jest powrotem do życia
sprzężonego z materią.
Zanim sięgnie się do znajomości stanów kwantowych życia leżałoby powiedzieć
więcej o cudach. Cud - według nas — na zawieszeniu lub ominięciu praw przyrody w
materii ożywionej w skali anatomicznej i fizjologicznej. Wszak cud musi być
dostrzegalny i stwierdzalny tym samym. Tymczasem zanim fenomenologiczna strona
się dokona w organizmie, musi nastąpić przeszeregowanie stanów kwantowych.
Podobnie pojęcie śmierci kwantowej nie pokrywa się jeszcze ze śmiercią
fizjologiczną, czyli kliniczną. Żyją jeszcze tkanki wypreparowane z martwego
organizmu i przechowane w banku tkankowym. Dopiero śmierć kwantowa jest
nieodwołalna i nieodwracalna. Polega na zerwanych kwantowo mechanicznych łączach
życia w organizmie.
Kwantowe pojęcie stanu materii zmartwychwstałej nie wspólnego z fizjologicznym
zmartwychwstaniem. W ogóle o takim zmartwychwstaniu nie ma mowy. Biorąc pod
uwagę ilość atomów substancji organicznej człowieka i dzieląc ich ilość
ustawicznie na połowę, trzeba by niewyobrażalnej ilości czasu, by otrzymać jeden
atom niepodzielny. W dodatku jeden atom wystarczać może Boskiej mocy do
zachowania tożsamości organizmu po zmartwychwstaniu.
Bo też doprawdy życie nie jest wyłącznie sumą reakcji chemicznych w organizmie.
Zbyt to prymitywne i doraźne. Życie według pojęć biologicznych, to fala
elektromagnetyczna autogennego światła, czyli światła emitowanego w procesach
sprzężonych kwantowo mechanicznie między reakcjami chemicznymi metabolizmu i
procesami elektronicznymi dokonującymi się w białkowym półprzewodniku. Życie
uważa się za zjawisko elektromagnetyczne, generowane w kwantowych łączach życia.
Według współczesnych pojęć materia jest niezniszczalna, masę można w procesie
anihilacji zamienić na światło. Energia jest również niezniszczalna, może
podlegać tylko zmianie form lub ulec pochłonięciu przez inny układ materialny.
Obrazowo mówiąc, materia jest nieśmiertelna, podobnie energia jest również
nieśmiertelna. Materia związków organicznych ciała człowieka ma w sobie
potencjalną nieśmiertelność. Musi trwać, nie może się stać energetycznym zerem,
czyli niczym. To już jest co innego niż fizjologiczne wyobrażenia o
zmartwychwstaniu. Bóg zna się na mechanice kwantowej i kwantowych stanach w
organizmie człowieka. Zna Bóg również kwantowy obraz życia w ogóle, a
szczególnie ludzkiego.
Idea zmartwychwstania ciała człowieka nie jest niemożliwa, gdy patrzy się na
zagadnienie z pozycji najnowszej fizyki, jak również bioelektroniki. Co więcej,
można by powiedzieć, że zmartwychwstanie posiada podstawy w fakcie życia jako
zdarzeniu materialnym i w energetycznej - ściśle elektromagnetycznej -
interpretacji życia.
Dogmatu wiary nie uzasadnia się ani chemicznie, ani fizycznie. To nie jest
pewność eksperymentalnie stwierdzona z jednym wyjątkiem -zmartwychwstałego
Jezusa. Fakt Zmartwychwstania stwierdzono wtedy według kryteriów prawnych
ówczesnej kryminologii i nienawiści faryzeuszy. Nienawiść jest dobrą komisją
weryfikującą prawdy na świecie. Nienawiść nie jest bowiem bezkrytyczna.
Według Ewangelii Zmartwychwstanie Jezusa jest kulminacyjnym Punktem Objawienia
przyniesionego na ziemię. Zmartwychwstanie Jezusa jest rękojmią zmartwychwstania
ludzkiego ciała. Zmartwychwstanie jest szczytowym akcentem Ewangelii.
Zmartwychwstanie w Ewangelii nie jest informacją do połknięcia, przepuszczenia
jej przez siebie i zdefekowania informacji. Zmartwychwstanie człowieka jest
faktem analogicznym do Zmartwychwstania Jezusa, jest nawet Jego darem dla
człowieka. Nie można brać tego faktu na postawach fizjologicznych. Zdrowy rozum
nie zgadza się na to. Wiadomo zaś, że w nauce zdrowy rozum jest wybitnie chorym
rozumem. Nauka go porzuciła w sprawach, które są zjawiskami kwantowymi. To samo
z ciałem człowieka i jego życiem. Tu nie ma zdrowego rozumu. Jest natomiast
wynik wielkiej syntezy biologicznej i Objawienie.
Wierzę w ciała zmartwychwstanie.
9. Epicykle zbawienia
Nie ma spojrzenia na Ewangelie z lotu ptaka. Jedynie z perspektywy wieczności
można ogarnąć nieskończoność Boską, Odkupienie ludzkości przez tysiąclecia i
zbawienie. Ogrom miłości Bożej do człowieka, mądrości i sprawiedliwości widać,
kiedy zarysujemy sobie wizualnie syntetyczne spojrzenie na Ewangelie.
Epicykl o promieniu R, przy oczywistym założeniu, że R równa się
nieskończoności, jest Wszechświatem i biosferą przed stworzeniem człowieka. Dla
Syna Bożego jest to tym samym epicykl sprzed Wcielenia jeszcze.
Epicykl o promieniu r prezentuje ludzkość od chwili jej stworzenia do dnia
ostatniego zapowiadanego przez Jezusa. W epicyklu o promieniu r dokonuje się
wszystko, co ludzkie: gonitwa pokoleń, ewolucja naszego rozeznania, a więc
wiedza i nauka, kultura, wojny i przyjaźnie miłość z nienawiścią, uprawianie
roli i czynienie ziemi poddaną sobie. Tutaj są wszystkie wzloty niebosiężne i
upodlenia, ohyda i bohaterstwo. Cały ten wielkie tysiąclecia trwający szum
ludzkości. Tutaj jest przeogromne przywiązanie do życia, narodziny z potencją
śmierci. Nieuniknioną. Presja pokoleń jest tak wielka, że ten epicykl jest
areną, sceną świata dla osobistego przemaszerowania, przebiegu jej lub
przeskoku, bo następne pokolenia prą nieustannie ku swojej śmierci... Więc musi
tam w bramie śmierci być miejsce wolnego przelotu.
Jednocześnie w epicyklu o promieniu małego r dokonało się Odkupienie człowieka -
wyrwanie go z konieczności zła, z rozpaczy przemijania, śmiertelnego ugniotu
egoizmu. Tutaj w tym epicyklu zrealizowała się Ewangelia głoszona przez Jezusa,
trwa Jego Kościół. Dokonuje się przetarg łaski i natury. Tutaj lęgną się święci
i złoczyńcy, geniusze i pył ludzki.
Epicykl r jest tym światem Jezusowym, ukochanym przez Niego do śmierci zbawczej.
To świat zasilany nieskończonym zdrojem łaski sakramentalnej, teren działania
Ducha Świętego.
Epicykl r to nasz świat wiary, zmagań wokół własnego Zbawienia. Ten epicykl to
rzut kuli ziemskiej na ekran wieczności. Ukochany przez Jezusa świat człowieka.
Niech mi Bóg wybaczy, co powiem, ale On się czuł niedobrze bez człowieka, musiał
się z człowiekiem zbratać, zasymilować swe Bóstwo z naturą ludzką, zatęsknił za
tym drugim epicyklem, gdzie jest pole działania łaski i Ducha Świętego, pole
odkupienia i tyle uroczego piękna. W tym niewielkim epicyklu znajduje się
wszystko co tak prawdziwie jest Boskie, ziemskie i człowiecze. Tutaj w tym
epicyklu dokonuje się wszelkie piękno i urok przy obecności Największej
obrzydliwości i zła.
Co tu dużo opowiadać, ten epicykl jest terenem Ewangelii. Wziął nas Bóg z
epicyklu Wszechświata, z jego odwiecznej próżni i przeznaczył do ostatecznego
epicyklu wieków przepuszczając przez filtr Ewangelii. Dlatego ona jest taka
Boska i niezwykle człowiecza. Jej niepowtarzalny wdzięk Boży wypisany ludzkimi
czcionkami.
Jakie to ładne. Tylko Bóg może coś takiego wymyślić.
Zakreskowany obszar to „brama śmierci", obowiązkowe przejście każdej istoty
żywej, szczególnie człowieka. W tym przejściu śmierć sprawdza stoperem, czy może
w ostatniej sekundzie życia było jakieś westchnienie wiary, jakaś najmniejsza
refleksja, odruch Boskiego odczucia.
Nie jest wiec łatwo się potępić. Miłosierdzie Boże rejestruje nawet echo wiary.
Epicykl Rr wyobraża zbawionych, czyli tych, którzy skorzystali z Odkupienia.
Dobrowolność zbawienia stała się konieczna w momencie, kiedy człowiek odkrył u
siebie wolną wolę działania.
Przejście śmierci, które co minutę mija kilkaset tysięcy istnień ludzkich, być
może będzie polem Sądu Ostatecznego. Ten, który nabył sobie lud własną śmiercią,
będzie Sędzią stanu zbawienia i potępienia. Przyjął ciało człowieka, umarł za
niego, dał szansę zbawienia. Ostateczny spektakl miłości Jezusa. Jego
człowieczeństwo, jak z epicyklu wynika, było w każdym z nich.
Przepowiadany przez Jezusa koniec świata to zniknięcie całego epicyklu pola
pracy ewangelicznej Jezusa, cudnego i najpiękniejszego świata, jego powabu i
trudności. To wszystko się zdezaktualizuje. Epicykle skrócą się do
nieskończoności zbawienia w Bogu.
Ewangelie będą wspomnieniem realizowania ich na świecie, którego już nie ma.
Zamknął się nieskończony cykl miłości Boga do człowieka.
Żywot wieczny.
Tam już nie ma wiary ani nadziei. Tam trwa jedynie Miłość.
Objawienie się dokonało. Wypełniło.
Bez eschatologii Ewangelia byłaby pusta i pozbawiona swego istotnego celu,
absolutnego zjednoczenia z Jezusem.
Skończył się świat. Czas dobiegł swego kresu. Objawienie zostało wykonane, jak
Jezus zapowiedział, do ostatniej joty, najmniejszego znaku pisarskiego. Zamknął
się olbrzymi cykl Odkupienia ludzkości - Zima Objawienia tym samym dobiega swego
finału.
Dopełnił się jeden gigantyczny w miłosierdziu Bożym cykl rozpoczęty dziełem
stworzenia Wszechświata, dziełem życia i człowieka - cykl Odkupienia.
Praktycznie skończył się nasz świat. Nie wiadomo, czy to początek przejścia w
stan mgławicy, czy z planety naszej zostanie wygasła gwiazda.
W perspektywie ponadczasu staje nowa Jerozolima -jak w Apokalipsie jest nazwana.
Bez słońca, bo światłem, bo słońcem będzie Jezus.
Ostatni dzień świata nadszedł. A z nim zaczął się zdecydowany zmierzch
Objawienia, dalej potrzebny tylko jako piękne wspomnienie o Bogu litującym się
nad człowiekiem, o Bogu rzeczywiście kochającym człowieka.
Nasza wiara ewangeliczna miała jedyny sens w zestawieniu z eschatologią. Inaczej
byłaby rozbudzeniem uczuć i tęsknot, które kończyłyby się ze zgonem człowieka.
Wiara chrześcijańska, wiara w Jezusa, nie może się zamknąć i ograniczyć tylko do
jedynego epicyklu świata i jego spraw. Ten właśnie epicykl jest z całym światem
jednym wielkim teatrem gry ludzkości na oczach swego Boga. To wielka gra nie na
śmierć, ale na życie wieczne. Gra osiąga swe apogeum w wieczności.
Nie ma tu żadnej fantazji. Człowiek nie byłby w stanie wymyślić tyle i tak, jak
to uczynił Bóg. Zbyt wielkie i nader ładne, by takiej konstrukcji podjął się
człowiek. Poza to, co Jezus przyniósł w Ewangelii, pomysłowość ludzka sięgać nie
może. Znowu Ewangelia z eschatologią to obudzenie w człowieku najcudniej szych
celów z rozpłynięciem się w Miłości. Bóg nie kłamie. Nie obiecuje niemożności.