„Ewolucyjna odwaga hominidów, aby dźwignąć mózg w spionizowanej postawie, była
największym krokiem rozwojowym życia, którego wagi nie uświadomił sobie nawet
człowiek współczesny - spadkobierca tego osiągnięcia. To było ułożenie osi
własnego ciała, a więc wszelkiej jego anizotropii, równolegle do energetycznej
osi Wszechświata. Ów genialny, choć nieświadomy, krok włączył naturę człowieka w
energetykę Wszechświata.”
Działalność człowieka ogarniająca promień od jądra Ziemi do przestrzeni
międzygalaktycznych czyni z niego najprawdziwszego Obywatela Wszechświata z
czasowym pobytem na Ziemi. On jeden uzyskał przywilej wiedzy o tym i prawo
wejścia w nieuświadomiony świat zdarzeń, którym podlega jako układ
bioelektroniczny.
Lecz wyobraźmy sobie Ziemię oglądaną z innego układu odniesienia i przez innego
Homo electronicusa, kierującego się ku naszej planecie. Jego wrażenia?
Magnetosfera... Planeta otoczona plazmą jonosferyczną, a ta wyraźnie burzy się.
Wstrząsa nią szok niepokoju, wystrzelają fale elektromagnetyczne, których
dawniej nie było. Wygląda to tak, jakby coś ustawicznie w jonosferę uderzało od
spodu, jakby się coś z niej wydobyć pragnęło, a nie mogąc, tylko wstrząsało jej
masą. Patrząc na niepokój jonosfery, ów electronicus wyraźnie dostrzega, że
perturbacja przesuwa się tak, jak na powierzchni wody przesuwa się ślad płynącej
głębiej ryby. Nie widzi, ale odbiera ruch płynącej istoty w plazmie. Co więcej -
słyszy, jak plazma jęczy, jak roznosi się w niej pogłos dalekiego grzmotu. Czuje
spaleniznę w jonosferze, dawniej czystej, i odbiera to jako zakłócenia pracy
elektronicznego serca. Czy Ziemia gorzeje?
Chemiczne, akustyczne i elektromagnetyczne zanieczyszczenie jonosferycznej
plazmy nie jest urojeniem. Jego skutki, tak dramatycznie odczuwane przez
hipotetycznego Homo electronicusa, znajdującego się po drugiej stronie
jonosferycznego klosza, są coraz bardziej czytelną konsekwencją człowieczych
przedsięwzięć. Tu, na Ziemi, znawcy wyposażeni tylko w czujnik świadomości
odbierają je pod inną, oczywiście, postacią: wzrostu ilości chorób
cywilizacyjnych (choć nadal brak odpowiedzi na pytanie, co to jest cywilizacja i
w którym miejscu kończy się technika, a zaczyna biologiczna degradacja ludzkiego
życia).
Tu, pod jonosferycznym plazmowym kloszem, inżynierkuje Homo sapiens, twórca i
odbiorca cywilizacji technicznej, opartej głównie na elektronice. To przecież on
nadawczymi stacjami bodzie elektromagnetycznie jonosferę, zapyla chemicznie
spalinami z dysz odrzutowców i rozsiewanym sodem lub metalicznym barem, badając
kierunek wiatrów w wysokiej atmosferze. To przecież on produkuje decybele,
awanturuje się pracą odrzutowych silników, pojazdów kosmicznych, satelitarnych
stacji przekaźnikowych. To przecież on posiekał przestrzeń życia siatką
elektromagnetycznych pól o oczkach rozmaitej wielkości. Ponieważ jego czujnikiem
jest tylko świadomość, nie wie jeszcze, co uczynił. Każdą maszynę zbudowaną
przez siebie zaopatrzył w najsubtelniejsze urządzenie kontrolujące jej bieg i
sygnalizujące zbliżającą się awarię, natomiast obracając całym światem włączył
tylko "nos świadomości", który ma go informować o sprawnym działaniu
planetarnego mechanizmu.
Nie można się temu dziwić, gdyż prawa fizjologicznej grawitacji zadecydowały o
psychofizycznym przeznaczeniu człowieka. Zupełnie nie zdaje on sobie sprawy z
tego, że tkwi na energetycznym promieniu Wszechświata. Dopiero w stanach
zaburzonej koordynacji organizmu zaczyna uświadamiać sobie własne położenie na
tym kosmicznym promieniu. W stanie idealnej równowagi między geofizycznym
środowiskiem a organizmem brak mu właśnie świadomości - jest wtedy wyłącznie
radość dobrego samopoczucia. Jest zwykłe życie. Homo – nie dlatego stał się
cosmicus, że potrafi teleskopem przeniknąć odległość miliarda lat świetlnych,
rozpoznać z takiej odległości spektralnie chemiczny skład materii lub przerzucić
swą biologiczną masę poza barierę grawitacji ziemskiej. O jego kosmicznym
charakterze stanowi umieszczenie się na energetycznej osi Wszechświata i ogromna
precyzja odbioru każdego, nawet minimalnego, odchylenia od normy na
nieuświadomionej, lecz podstawowej skali reakcji bioelektronicznego układu. Być
dzieckiem Wszechświata - to konieczność nieopuszczania energetycznej osi. Jeśli
do głosu dojdzie świadomość, będzie to niepokojący sygnał biologiczny.
Najkorzystniejszy jest brak świadomości funkcjonowania organizmu. Świadomość w
tej dziedzinie dowodzi początków choroby.
Wydaje się, że przesądy są przywilejem przeszłości i w prostej linii pochodną
ciemnoty. Dziś zostały wykluczone - zbyt wysoko postawiono wiedzę, choć pod tym
względem każde pokolenie było jednakowo mądre i głupie zarazem. Kiedyś uginano
czoła przed nie znanymi siłami planet wyznaczającymi bieg ludzkiego życia.
Kiedyś - to znaczy na początku rozpędu nowoczesnej nauki, po wielkim
humanistycznym zrywie XVI wieku. Pad względem zależności od planet mądrość
człowieka nie posunęła się naprzód od czasów starożytności i średniowiecza. Czy
naprawdę? Tak, bo wprawdzie pojedynczy człowiek i jego los już wyzwolił się spod
przeklętej władzy planet, to dla odmiany cała Ziemia znalazła się w jarzmie
bynajmniej nie przesądów, lecz najnowszej kosmofizyki.
Groźba zawisła nad trzema milionami mieszkańców San Francisco. Czasopismo "La
Nauvell Observateur" w roku 1977 dało artykułowi rozpatrującemu ten problem
znamienny tytuł: Czy San Francisco dotrwa do roku 1983? W 1982 roku wystąpi
szczególna konfiguracja czterech największych planet Układu Słonecznego:
Jowisza, Saturna, Uranu i Neptuna – ustawią się one prawie dokładnie na linii
prostej i stan ten będzie trwał kilka miesięcy. Zbiegnie się on z maksimum
jedenastoletniego cyklu plam na Słońcu i poważniejszymi zaburzeniami skorupy
ziemskiej. Niebezpieczny szczególnie jest uskok San Andreas w Kalifarnii,
dlatego zadano pytanie o losy San Francisco.
Dziwne, że sekwoje kalifornijskie reagują na jedenastoletni cykl plam
słonecznych zmianą słojów. Uskok San Andreas również " wyczuwa" sytuację, gdyż
zmienia się w jego obrębie pole geomagnetyczne, tylko Homo zoologicus nie
odczuwa wpływu na siebie, ponieważ nie posiada magnetycznego zmysłu, a w
kryteriach biochemicznych, stanowiących klucz jego życia, brak rubryki "zmiana
reakcji chemicznych w słabym polu magnetycznym". Homo electronicus natomiast,
całą swą bioelektroniczną konstrukcją umieszczony na energetycznej osi
Wszechświata, nie może nie reagować na zmianę pól geomagnetycznych i
geoelektrycznych.
Homo stał się cosmicus nie dzięki możliwości orbitowania wokół statku
kosmicznego. On po prostu ujął korbę Wszechświata i zaczyna kręcić, poczynając
ad własnej planety. Ku jego własnemu zdziwieniu "podłoga", na której stoi,
zaczyna się przesuwać, więc mu się - mówiąc ogólnie - coraz bardziej kręci w
głowie; narzeka na brak równowagi, na "odklejanie się" psychiki od biosu (a może
na odwrót), poczyna się skarżyć na nieswoiste objawy niemożliwej do
zaklasyfikowania jednostki chorobowej, bo przecież odbiega od normy.
Naprawdę nie ma przesady w stwierdzeniu, że "kręci" planetą. Przenosi bowiem
tryliardy ton masy ziemskiej, tworzy gigantyczne agregacje w kolosach
nowoczesnych miast, gromadzi olbrzymie masy wód, a jednocześnie zakłóca statykę
Ziemi usuwając z innych miejsc tryliardy ton ropy, węgla, rudy, kamienia,
piasku. A przecież naturalna geodynamika nie jest jeszcze ustabilizowana i daje
o tym znać dreszczem trzęsienia ziemi, zapalnymi centrami wulkanizmu, nie
zakończanymi procesami górotwórczymi. Ziemia – to niespokojny twór szukający
dopiero równowagi. Spojenie łonowe Ziemi wynosi ponad 60 000 kilometrów i
biegnie dnem oceanów poprzez Atlantyk, Pacyfik i Ocean Indyjski, Jest to strefa
wyjątkowo niespokojna tektonicznie i sejsmicznie, zapewne w przyszłości teren
wielu geofizycznych niespodzianek. Ingerencja człowieka w mechanikę i dynamikę
ziemskiej bryły obrotowej nie jest czynnością eksploatatora, lecz próbą
partnerstwa w geofizycznym układzie sił. Pretensjonalna nazwa Homo sapiens jest
słuszna wyłącznie w zoologii, natomiast z punktu widzenia geofizyki może się
okazać fatalną pomyłką.
Najgroźniejszy jest brak rozpoznania, gdzie się znajduje punkt krytyczny, za
którym zaczynają działać wyzwolone przez człowieka siły, sterowane już tylko
przypadkiem. Sejsmologia dowodzi że Ziemia posiada swój "system nerwowy", bardzo
wrażliwy, i że jej wytrzymałość jest ograniczona. Obieg energii stanowi w naszej
planecie względnie zamknięty system, którego równowaga kształtowała się w ciągu
miliardów lat ewolucji Wszechświata. Poza mechanicznymi i kinematycznymi
działają tu bliżej nie zorane procesy geochemicznego zróżnicowania na strefy
wyraźnie określone inną prędkością fali sejsmicznej. Oprócz świata
geomorfologicznego, podziwianego w turystyce jako krajobraz, istnieje świat
prądów tellurycznych o wcale wysokim natężeniu, bo setek tysięcy amperów na
głębokości czasami 80 kilometrów.
O rzeczywistej energetycznej mapie Ziemi nie mamy żadnego wyobrażenia. Trzeba by
nałożyć wiele profilów energetycznych na siebie i dokonać ich łącznego
"przekroju". Należałoby sporządzić mapę naprężeń dynamomechanicznych,
zaburzonych eksploatatorskimi poczynaniami człowieka. Mapa prądów morskich znana
z atlasów geofizycznych ma drugie oblicze to prądy elektryczne roztworu
elektrolitów w polu geomagnetycznym, prądy zresztą mierzone dla badań zasolenia.
Mapa geomagnetyczna natężeń składowych: pionowej i poziomej - jest również
znana. Wymienione prądy telluryczne w litosferze i dnie oceanów układają się w
kolejny wykres. Jeszcze dalsze - to cyrkulacja naładowanych chmur w atmosferze,
generowane procesy elektromagnetyczne, tak zwane atmosferyki, prądy elektryczne
o poziomym i pionowym zróżnicowaniu w jonosferze, o miąższości około 2000
kilometrów. To wszystko w oprawie magnetosfery okołoziemskiej.
W takiej siatce energetycznej człowiek zaczyna przegrupowywać gigantyczne układy
mas grawitacyjnych, zmienia konfigurację prądów tellurycznych własnymi
instalacjami elektrycznymi oraz ich skupiskami, użyciem żelbetowych konstrukcji
modyfikuje zagęszczenie pola geomagnetycznego, akustycznie i elektromagnetycznie
zmienia prądy jonosferyczne. Człowiek ingeruje w energetykę planety w sposób
oczywisty. Jest ponadto na dobrej drodze ku dalszemu postępowi, wyzwalając
sztuczne trzęsienia ziemi. Uruchamia energię gwiazd i Słońca w termonuklearnych
wybuchach, nie panując jeszcze całkowicie nad ich przebiegiem. Według danych
SIPRI w latach 1945-1976 przeprowadzono na świecie 1081 eksplozji nuklearnych:
USA - 614, ZSRR - 354, Francja 64, Wielka Brytania - 27, Chiny - 8, Indie - 1.
Koniecznością staje się ostrzeżenie: "Nie drażnić Ziemi.”
Człowiek dopiero w rozrachunku energetycznym z Ziemią nabiera właściwej mocy.
Trudno bowiem dzieła jego sztuki i nauki konfrontować z Planetą. Jeśli możemy
mówić o dynamice życia, to jedynie w kategoriach energii i dyspozycyjnych sił. W
dodatku człowiek znajduje się dopiero na początku rozwoju swych możliwości. Mit
o Prometeuszu porywającym bogom ogień doskonale charakteryzuje tendencje
rozwojowe człowieka, jak się okazuje, weryfikujące się w toku jego rozwoju,
choćby trwał on tysiące lat. Wszystkie sapiensy utrzymują, że ich wyjątkowy
rozum dokonuje przedziwnego odwrócenia geofizycznego porządku; i nagle znalazły
się przed groźbą katastrofy geofizycznej. Czy sapiens jest tylko zwierzęciem
dysponującym mózgiem lub - czym jest rozum? W obu wypadkach brak odpowiedzi i
nawet jeśli uznamy istnienie biopsychicznej "sklejki", pytanie nadal pozostanie
bez odpowiedzi.
Jak orientuje się człowiek - o sercu emitującym pulsujące pole magnetyczne
milion razy słabsze od geomagnetycznego i o mózgu również emitującym zmienne
pole magnetyczne aż sto milionów razy słabsze od ziemskiego - w tym wielkim
układzie sił przyrody? Człowiek - magnetyczna mimoza - orientujący się właśnie
mózgiem i sercem w przestrzeni życia jak żywy elektroniczny układ scalony,
stanowi najdelikatniejsze urządzenie, któremu przyroda poskąpiła receptora
magnetycznego dla świadomego odbioru. Przeciwnicy odbioru pozazmysłowego
orzekają z całą pewnością, że nic podobnego istnieć nie może, ponieważ
wiedzieliby o tym na pewno. Gdybyż można było mieć pewność niepewności...
A może magnetyczne serce i magnetyczny mózg Homo electronicusa pozwolą wyjaśnić
niebywale ciekawe zjawisko migracji kultur i wielkich ognisk intelektualnych na
mapie świata? Nie tylko kontynenty dryfują na zachód; podobnie przemieszcza się
pole geomagnetyczne, zmieniające się w rytmie 500-600 lat. Zjawisko to zauważył
już Halley w 1692 roku. Zbyt mało mamy danych, aby wyznaczyć kierunek dryfu
prądów tellurycznych. Ponieważ zjawisko indukcji elektromagnetycznej obowiązuje
również w geofizyce, należy sądzić, że dryf prądów tellurycznych ma tenże
kierunek zachodni. Kiedy obie "podłogi", magnetyczna i elektryczna, przesuwają
się pod stopami człowieka, on jako populacja nie może pozostać nieruchomy, gdyż
zmieniają się warunki środowiska, które najbardziej wpływają na
elektromagnetyczną konstrukcję jego serca i mózgu.
Wielkie ogniska kulturowe i intelektualne powinny więc dryfować jak wszystko, co
zależy od geofizycznych warunków. Dlatego i nagła "eksplozja" wybitnych
umysłowości nie musu być losowym wynikiem obrotów molekularnego bębna, ale
wypadkową wielu czynników. Znajomość fizyki u etnografów, historyków kultury, w
ogóle u wszystkich humanistów - może dać niespodziewane wyniki. Antropologia
stanie się nieodłączna od geofizyki, a humanistyki nie będzie można oddzielić od
planetarnego tła. Można i od innej strony spojrzeć na problem owego dryfu.
Paleontologia przyjmuje, że wymieranie wielkich jednostek systematycznych w
świecie roślin i zwierząt nastąpiło na skutek zmian pola geomagnetycznego. Czy
cmentarze wielkich kultur nie znaczą na kuli ziemskiej zmian pola
geomagnetycznego i geoelektrycznego? Homo electronicus może się okazać wcale
przydatnym narzędziem w rozwiązaniu globalnych zagadek antropologicznych.
Na tych najwyższych kondygnacjach natury ludzkiej trwają spory i próby
zrozumienia historii notowanej od dwudziestu siedmiu wieków, jeśli filozofię
grecką przyjmiemy za początek, a od pięćdziesięciu wieków - jeśli za punkt
wyjścia przyjmiemy powstanie systemów filozoficzno-wierzeniowych; prawdopodobnie
dyskusje te mogą trwać w przyszłości tyle samo wieków. Homo electronicus próbuje
nowego startu, takiego jak start życia i jego energetyki. Życie w trakcie
ewolucji też nabierało rozpędu, co wykres przedstawiłby jako krzywą gwałtownie u
góry wygiętą w kierunku człowieka.
Dynamika życia jest porównywalna jedynie na płaszczyźnie energetyki. Dzieła
człowieka są przeliczalne na ergi i dżule, właśnie przebudowa geosfery może być
miernikiem potencjału życia, którym dysponuje człowiek, niezależnie od tego, czy
nazwiemy ten potencjał myśleniem, wolą czy działaniem rąk.
Wydaje się, że electronicus jest dobrze wkomponowany w energetykę Wszechświata
na innym jeszcze pionie prawidłowości przyrody. Mówi się o geoplazmie kursującej
nie tylko w jądrze Ziemi, ale również w krystalicznych strukturach
glinokrzemianowych płaszcza i skorupy ziemskiej (Sedlak, 1964). Pojęcie plazmy
stosuje się też do równowagi dysocjowanych jonów w roztworach wodnych, co w
przybliżeniu może być odniesione do oceanów` światowych. Wreszcie istnieje
najprawdziwsza warstwa plazmy jonosferycznej i dalej - magnetosfera ziemska, i
jeszcze dalej - planetarne układy plazmowe łącznie ze Słońcem, na dalekich zaś
krańcach - plazma gwiazd i galaktyk. Na wielkim promieniu energetycznym
Wszechświata tkwi człowiek - szczególny element, lecz również plazmowy, według
najnowszych pojęć bioelektroniki. Wydaje się, że umieszczenie człowieka w
plazmowym pionie energetycznym Wszechświata charakteryzuje jego dynamikę lepiej
niż chemiczne interpretowanie więzi psychosomatycznej. Jego ekspansja jest
ostatecznym wyrazem ewolucji bioplazmy. Niemniej jednak wydaje się, że badania
nad dynamiką bioplazmy nie tylko przyniosą serię obiecujących wyników, ale i
rozszerzą twórcze możliwości człowieka, rozpatrywane w aspekcie dynamiki
plazmowej.
Coś tutaj się nie zgadza, choć nie wiadomo, gdzie tkwi błąd. Należy
przypuszczać, że nie w przyrodzie. Ona jest nieomylna w rozwiązywaniu swoich
spraw. Więc może sapiens coś pokręcił? Chyba też nie. Wszechświat stoi przed
mocno kontrowersyjnym, w naszym rozumieniu, problemem termodynamicznej śmierci.
Samoobrona życia przed termodynamicznym przeznaczeniem - entropią - nie od dziś
zastanawia biologów i fizyków. Utrzymanie w ciągu miliardów lat strumienia życia
na Ziemi w zwycięskiej walce z entropią jest termodynamiczną epopeją rozgrywaną
w niezbyt wiadomy nam sposób, ale zapewne dosyć prosto, choć skutecznie. W
jakimś krytycznym stanie życia jedna komórka dzieli się na dwie nowe, jak u
bakterii, lub dwie komórki biorą udział w prymitywnym płciowym zlaniu się, jak u
glonów. Antyentropijny proces wyzwala młodość - komórka po podziale lub dwie
gamety po zjednoczeniu swych treści wchodzą w fazę szaleństwa dynamiki
podziałowej i wzrostu.
Termodynamiczne dziwy życia znalazły wreszcie wyjaśnienie. W wydanej w 1948 roku
małej książeczce What is life? Schrodinger pisze, że życie po prostu pożera
własną entropię i przy tym nawet "tyje", budując swe struktury. Proces połykania
entropii można nazwać negentropią. Jeśli życie jest, według Schrodingera,
termodynamicznym anarchistą, to czym może być człowiek ze swoim uporem, siłą
woli, zdecydowaniem, wytrwałością, ambicją i paru innymi bezwzględnościami,
tworzący układ o niebywałej wytrzymałości mobilizowanej psychicznie? Czy masowo
"pożera" entropię z pasją fanatyka życia? Czy termodynamika odnosi się również
do procesów świadomościowych, skoro są one sferą poznawczą, której żadna fizyka
nie objęła badaniami? Czy należy objąć negentropią także budowanie podstaw
psychicznych, a nie tylko biologicznych struktur? Termodynamika staje się zbyt
daleka od fizyki i procesów energetycznych żywej materii. Trzeba powiedzieć
nawet więcej - człowiek stanowi kres termodynamicznej anarchii wprowadzonej
przez życie.
Stanęliśmy jeszcze raz wobec zagadnienia energetyki życia, które musiało
wypowiedzieć termodynamicznej śmierci walkę rozgrywaną w oryginalny sposób:
przez ucieczkę przed entropijną kraksą w gamety, które przemycają
antytermodynamiczny proces w materii ożywionej i utrzymują go w ciągu miliardów
lat, poświęcając termodynamicznej śmierci tylko osobniczą somę. Udaje się to
życiu w zupełności, a człowiek bierze całkiem świadomy udział w walce z
entropią, wydając na świat swe potomstwo.
Zbyt romantyczne to, by mogło być prawdziwe, chyba że termodynamiczne
szalbierstwo życia przyjmie się za punkt wyjścia kwantowej termodynamiki, o
której na razie fizycy nie mają pojęcia. A może udałoby się znaleźć inne wyjście
z termodynamicznego impasu życia, a mówiąc bardziej humanistycznie z
błogosławionej katastrofy entropijnej, dzięki której przecież istniejemy.
Katastrofizm termodynamiczny stanie się widoczny, jeśli na żywy układ spojrzymy
jak na materię w stanie podstawowym, będącym domeną specjalistów od materii -
fizyków, oraz biegłych od "metabolizowania" - biochemików. A gdybyśmy spojrzeli
inaczej i założyli, że masa żywa różni się od materii w stanie podstawowym, do
którego przywykli fizycy, i że znajduje się w stanie wzbudzenia, znanym
wprawdzie fizykom, ale tylko w niezwykle krótkich odcinkach czasu, rzędu 10
minus do potęgi 12 sekundy? I gdybyśmy założyli, że procesy chemiczne
metabolizmu przebiegają nie in vitro, lecz właśnie w ośrodku wysokiego
wzbudzenia, a tym samym wymagają znacznie niższej energii niż w laboratorium? A
jeśli życie jest stanem wzbudzenia materii, który tylko jeden raz się dokonał w
historii Ziemi? Przecież zarówno fizycy, jak i chemicy zgadzają się z biologami,
że stan ów nie powstaje od nowa, lecz przechodzi na mocy genetycznego kodowania
razem z życiem. Nikt nie przypuszcza, że kodowanie wyzwala z materii w stanie
podstawowym fenomen życia. Genetyczne kodowanie jest najściślej zjednoczone z
życiem.
Z metastabilnego stanu wzbudzenia, utrzymującego się jako ciągłość życia,
przechodzi materia w stan nierównowagi Maxwella-Boltzmanna w postaci
skamieniałości, wypreparowanych szkieletów i zwłok naznaczonych piętnem śmierci.
Teraz jest to rzeczywiście masa podlegająca kompetencjom fizyki. Natomiast
analiza chemiczna wykaże skład tej masy, która wraca do naturalnego obiegu
pierwiastków w przyrodzie. Ów wysoki skok do metastabilnego stanu wzbudzenia
życie wykonało raz jeden i już go nie powtarza. Co więcej, przyrodzie udało się
z metastabilności wzbudzenia uczynić stacjonarny stan, zwany pospolicie życiem,
utrzymujący ciągłość przez miliardy lat. Fragmenty masy wypadające z tego stanu
nazywają się wymarłymi gatunkami, skamieniałościami, szczątkami kopalnymi lub po
prostu zwłokami. To sygnały działania entropii w systemie życia.
Problem kryje się w tym, czy chemiczna kolebka odwracalnych reakcji może się tak
długo kołysać, wysypując tylko inercyjną masę, której już nie da się do stanu
życia przywrócić. Odpowiedź to nie tyle rzecz gustu, co rozeznania, a tego za
wiele nie posiadamy. Bioelektronika uznaje chemiczną kolebkę odwracalnych
reakcji, ale na elektronicznych biegunach, kołyszących się miarowym rytmem w
rezonansie stymulującym materię do stanu wzbudzenia.
Pytanie - czy to jedyny wypadek w przyrodzie? Czy na energetycznej osi
Wszechświata nie może się sytuacja rozwijać inaczej? Może termodynamiczna śmierć
jest tylko wymysłem badaczy? Czekajmy, aż definitywnie rozwiąże to zagadnienie
przyszła termodynamika kwantowa. Tymczasem przyjąć trzeba, że życie obeszło
trudność, choć niezupełnie.
Człowieka interesuje wybrany epizod termodynamiczny odnoszący się, niestety, do
jego masy biologicznej, którą chce zagarnąć entropia. Zadaniem człowieka jest
nie dać się przedwcześnie wpędzić na śmietnik termodynamicznych odpadków.
Trwanie życia mimo nieuchronnego odsiewu inercyjnej masy organizmów jest
poznawczą pasją człowieka, naznaczoną indywidualnym przeznaczeniem, przeciwko
któremu zawsze się buntował. Znowu należy traktować sprawę osobniczo w
megawymiarach - jak ustawić się w zgodnym połażeniu do wielkiej energetycznej
osi Wszechświata, by z tej energii czerpać moc potrzebną do maksymalnego
przetrwania?
A jeśli kiedyś problemy naukowe rozpatrywać się będzie odmiennie niż obecnie?
Daleka droga wiodła do orzeczenia, że Homo jest mimo wszystko nie tylko sapiens,
ale również electronicus w swoich kwantowych podstawach. Wiodła ona przez luźne
fakty empiryczne o elektrycznych i magnetycznych właściwościach związków
organicznych, następnie przez konieczność rozbudowy schematu biochemicznego i
jego uzupełnienie bioelektronicznym wariantem, potem przez bioplazmę i jej
dynamikę, do elektronicznego człowieka. A jeśli przyszli antropofizycy dzięki
współpracy z archeologami i historykami wykażą korelacje między migracjami
wielkich kultur ludzkości i wielkimi zmianami pola geomagnetycznego i
geoelektrycznego i jeśli nałożą się trzy mapy - magnetyczna ziemska,
tellurycznych prądów i wędrówki wielkich kultur ze wschodu na zachód, jak
nakładają się wzajemnie na mapie siły Coriolisa, dryf kontynentów, migracja
ośrodków wulkanicznych? A co będzie, jeśli na podstawie tych korelacji przyszli
antropofizycy dojdą do wniosku, że prawidłowości te można wyjaśnić
bioelektronicznymi właściwościami człowieka i budzeniem się świadomości
elektromagnetycznej w jego naturze? Może Homo electronicus przyszłości narodzi
się nie dzięki bioelektronice, lecz dzięki geofizyce i archeologii, badającym
owe wielkie cykle migracyjne, nie dające się wyjaśnić bez przyjęcia założenia o
elektronicznej konstrukcji człowieka? Bioplazma - uniwersalny nośnik informacji
i źródło dynamiki organizmu - okaże się, być może, niezbędnym wyjaśnieniem
wielkich cykli wędrówki myśli i kultury ludzkiej równoległych do cykli
geomagnetycznych i prądów tellurycznych.
Fantazja? U podstaw życia nie bywa się marzycielem. W kwantowej skrzynce biegów
życia myśli się realnie i to w jednym wymiarze – egzystencji. Tutaj bowiem życie
znalazło się o maleńki kwantowy krok od śmierci. Problemy rysują się tam
ostrzej. Są przede wszystkim wyznacznikiem bycia. Kwantowa konstrukcja daje
szerszy i głębszy ogląd. Niżej sięgnąć już nie można. Tam nie ma życia. Niżej
zresztą nie ma już ani masy, ani energii. Jest nic.
Ewolucyjna odwaga hominidów, aby dźwignąć mózg w spionizowanej postawie, była
największym krokiem rozwojowym życia, którego wagi nie uświadomił sobie nawet
człowiek współczesny - spadkobierca tego osiągnięcia. To było ułożenie osi
własnego ciała, a więc wszelkiej jego anizotropii, równolegle do energetycznej
osi Wszechświata. Ów genialny, choć nieświadomy, krok włączył naturę człowieka w
energetykę Wszechświata.
Człowiek dostrzegł zaledwie stożek rzeczywistości Wszechświata i wypełnił go swą
myślą, poznaniem, zainteresowaniem, niepokojem. Wszechświatowi jest obojętny
wszelki stożek czy jakakolwiek inna bryła geometryczna. Wszystko w nim ma sens,
jeśli jest podmiot poznający jego konstrukcję. Z całej biosfery jeden człowiek,
wyczuwając ssące działanie energetycznej osi Wszechświata, wystrzelił w jej
kierunku głową, w szalonym piruecie omiótł horyzont, rozłożył ramiona -
zakreślił stożek Wszechświata. Linie rzeczywistości świata przecinają się od
tamtej pory tylko w nim, przez niego i wyłącznie dla niego.
Homo cosmicus, raz jeden znalazłszy się na energetycznej osi Wszechświata, na
niej penetrować musi własną naturę, gdyż oś Wszechświata przechodzi przez niego.
Człowiek jest po prostu jej częścią niewyobrażalnie małą, lecz ważną - bo
świadomą.
Zaiste, Homo cosmicus.