Redaktor Aldona Fabiś
Projekt okładki i opracowanie graficzne Jarosław Mugaj
ISBN 83-7014-092-0
Ciągnąc dalej analogię pór roku należałoby oczekiwać złotej jesieni Objawienia.
Jesień to zbieranie plonów, sierp zapuszczony w żniwne pola, koloryty
zmieniającego się piękna, ciche pogody, pracowitość radosnej, rozkosznej wrzawy
i łagodnego słońca lejącego w dusze błogie ciepło i jasność.
W Jesieni Objawienia w ewangeliczne tło wplata Jezus liryzm przygotowany Bożym
latem - refleksję i zadumę nad usłyszanymi słowami. Konieczne ustosunkowanie się
nie tylko jako biorcy zdrowia i chleba, ale również jako wyznawcy nauki
Jezusowej z przyjęciem krzyża i naśladowania. W Jesieni Objawienia dojrzewa
radykalizm ewangeliczny, gdzie trzeba zadecydować: wszystko albo nic z
Ewangelii. Królestwo Boże dojrzewało do zrozumienia, ale jednocześnie dorastała
i mobilizowała się opozycja przeciw Jezusowi z finałem na Golgocie.
Przedwiośnie, Wiosna i ewangeliczne Lato miały aspekty wzięte z pór roku, oprócz
tego z czasu historycznego. Zdarzenia Boże układały się w pewien ciąg działania,
stwarzając dziwną niepowtarzalność. Lato Objawienia przyszło jako uwertura
faktycznego spotkania natury Boskiej z ludzką i całkowicie innym obrotem spraw
na ziemi. Bóg--Człowiek musiał z sobą oswoić słuchaczy. Nazywano Go bardziej
prorokiem, wędrownym nauczycielem, uzdrawiaczem, potencjalnym królem Izraela,
który wybawi naród spod okupacji rzymskiej, niż Synem Bożym.
Te miłe nastroje letnie zasłyszanej Ewangelii i czynów Jezusowych kształtowały
prawdziwe pojęcia. Jezus nie był prorokiem, czyli posłanym przez Boga, jak dawni
prorocy. Jezus był drugą osobowością Jedynego Boga, a więc Synem Bożym z
inkarnowaną naturą ludzką. Jezus wypełnia zakon i cel proroków, ale jest
nieporównanie kimś więcej. Tutaj zaczyna się znajomy etap „pod górę" w
ewangelizacji. Ludzie muszą pojąć ewolucję Objawienia. To nie jest przypomnienie
Starego Testamentu, to jest wykonanie i uzupełnienie o nowe wartości, a rzekomy
prorok jest Synem Bożym. Odsłanianie natury Boskiej łączy się dla wielu
słuchaczy z szokiem, nie tyle wprost z nienawiści do nowego, co raczej z lęku o
stare prawdy, głoszone przez Mojżesza i proroków. . Jezus jest bezsprzecznie
rewolucjonistą w Objawieniu, lecz dziwnie nie naruszającym niczego z
przeszłości: „ani jedna kreska, ani jedna jota z zakonu nie zginie". To
radykalizm innego rodzaju niż wszystkie polityczne pociągnięcia cezarów i
tyranów. To radykalizm wypełnienia w nieskończoną treść całego Przedwiośnia
Objawienia. W Ewangelii wszystko jest Boskie, dalekie od schematu ludzkiego.
Jezus Jest całkowicie nowym elementem w Objawieniu, choć zapowiadanym przez
proroków.
I tutaj jest swoisty czar Ewangelii, ten wdzięk porywający nieskończoną mocą z
nie mniej nieskończoną prostotą. Jezus mówił „jako władzę mający", a nie jako
aktualni przedstawiciele świątyni oraz wędrowni interpretatorzy zakonu.
Ewangeliczne Lato porywające ludzi przechodzi nieznacznie w, Jesień Objawienia z
otwarciem całkiem nowych perspektyw Bożych, które Jezus przyniósł od swego Ojca.
Jezus wymaga wiary w siebie jako Syna Bożego. Ewangelia wkracza w nową fazę
zgodną z zapowiedzią proroków, ale jednocześnie zgodną ze wzrastającą
opozycją... w obronie Boga. Cały paradoks i wdzięk nieskończonej i
przebaczającej miłości uzasadnia wymownym argumentem - krzyża.
Podnosi się temperatura głoszenia słowa Bożego. Nie tylko wiara w Bóstwo Jezusa
jest konieczna, ale również przyjęcie programu ewangelicznego na co dzień. Brane
cuda: wskrzeszanie, uzdrawianie i sycenie rozmnożonym chlebem, mają jeszcze inne
konsekwencje - przyjęcie i realizowanie miłości bliźniego, przebaczanie win,
nierozerwalność małżeństwa, wyeliminowanie cudzołóstwa, unikanie grzechu nie
tyle rytualnego co grzechu nieetycznego, wiara w zmartwychwstanie, w odkupienie.
Rzeczywiście - Jesień Objawienia bynajmniej się nie skończyła. Jesień ta nie
jest tylko historycznym epizodem, lecz trwa dalej w ludzkości. Łatwiej przyjąć
Jezusa z Przedwiośnia i Lata ewangelicznego niż Jezusa postulującego wiarę z
etycznym poziomem duszy, z przebaczeniem win, czyli przebaczającą miłością
otoczenia. Samo pojęcie grzechu ulega zresztą sprecyzowaniu. Ostatnie postulaty
Jesieni Objawienia trwają.
Z programem prawdy Bożej i uczynienia ludzi świętymi - ponieważ Ojciec Niebieski
jest święty - trzeba było umrzeć. Inny argument na przekonanie ludzkości był
niemożliwy.
Ewangelia nie jest do samego słuchania i podziwiania. Przeznaczeniem Ewangelii
jest czyn. „Kto słucha tych słów i nie czyni ich,| podobny do człowieka, który
zbudował dom swój na piasku. Przyszły deszcze i wichury, uderzyły na ten dom. I
upadek jego był wielki” (Mt 7, 26-27).
Złota Jesień Objawienia trwa. Dzieje Objawienia trzeba widzieć w historii świata
i Kościoła. W hagiografii oficjalnych i nie wymienianych świętych, w działaniu
Ducha Świętego w życiu poszczególnych ludzi, narodów i ludzkości. W
charyzmatycznym rozdawnictwie darów. W rozmodleniu świata. W odchodzeniu z tej
ziemi z nadzieją zmartwychwstania. W cudownych oczach dzieci. W dokonujących
znakach. W powoływaniu ludzi do określonych zadań w odkupionej społeczności. W
twórczym poszukiwaniu prawdy przyrodniczej wiodącej do lepszego zrozumienia
Boga. I w bezliku niemianowanych okoliczności, w których wiew Ducha Świętego
jest konieczny, choć niedostrzegalny.
Postulaty królestwa Bożego na ziemi coraz bardziej się klarują i dla kontrastu
odsłania się nieukrywany blok opozycyjny, przywiązany do świątyni i
„nieskażonego" judaizmu, stojącego na straży jednoosobowego Jahwe. Jednocześnie
stroną wiodącą pozostaje Jezus, prowadząc swe dzieło do śmierci krzyżowej.
Wydaje się, że nie rozumiemy złotej Jesieni Objawienia, która przyjmuje
ustawicznie nowe formy w identycznej i autentycznej prastarej szacie.
Nie wiadomo, czy złota Jesień Objawienia jest już w maksymalnym rozkwicie, czy
osiągnęła swoje apogeum, czy faktycznie należy ją uznać za ledwo rozpoczętą.
Kronikę tej jesieni nazywamy historią Kościoła, nie tylko pisaną, lecz aktualnie
tworzoną.
Jak nie ma człowieka odkupionego i nie kochanego przez Boga, tak nie może być
nikt wyłączony w charakterystyce złotej Jesieni Objawienia. Ta jesień żyje,
rumienieje, dojrzewa. Stwarza niepowtarzalny klimat nie tylko meteorologiczny,
ale również psychiczny szczęścia, bycia pod okiem Bożym, rozkoszowania się
Jezusową jasnością. Współtworzenie tego znamiennego piękna przeżyć i dojrzewania
Bożych spraw aż do pysznych dzieł.
To, co nazwano nowym odczytaniem Ewangelii, jest niczym innym jak dostrzeżeniem
kolorytu dojrzewania, piękna zapowiadających się plonów, przedziwnym nastrojem
określonym krótko - „jest mi dobrze". Ewangelia nie jest typową księgą, która
podlega procesowi starzenia i dezaktualizacji. Przeciwnie. Ewangelia jest żywa,
współczesna. Mówiąc wyraźniej - wieczna dla świata.
W tej Jesieni Objawienia trwającej nadal, może się znaleźć wszystko, co jesień z
sobą niesie. W naszej jesieni wiary snują się dymy, jednak nie kartoflane jak
przy wykopkach, ale dymy bombardowanych miast. Ciągną się smugi czarnego dymu
żywych pochodni cywilizacji. Unosi się swąd palonych ciał ludzkich oblanych
benzyną. W niebo bije krzyk niesprawiedliwości. Jak sztuczne diamenty lśnią
zaradcze hasła. Konają zapomniani na świecie za życia. W drgawkach zagłady
sztywnieją członkowie Kościoła. To wszystko i czego nie wymieniono tutaj jest
również wśród odkupionych w jesienny czas.
Jesień Objawienia ma jeszcze jedną frakcję tylko wyobrażalną -dopełnianie liczby
wybranych po drugiej stronie doczesnego życia.
To uniwersalna więź duchowa wiary miedzy czasem przeszłym, aktualnym i
przyszłym. Co więcej - nikt w nauce nie wie, czy jesteśmy już w jesieni
Wszechświata. Niewiadomy jest status bryły ziemskiej, nie zdajemy sobie sprawy,
w jakim etapie się ona znajduje ani do jakiej punktu historii zmierza.
Barwna Jesień Objawienia ma swój urok domowości przekonań wiary. Swój wdzięk i
czar wyczuwania ciepła przekonań religijnych. W indywidualnej historii życia
ludzkiego zdajemy sobie sprawę, że z każdym dniem zbliżamy się ku jesieni życia,
jesieni nie zdefiniowanej długością czasu. Kto wie, czy to patrzenie w aspekcie
Jesieni Objawienia nie posiada właściwego dla człowieka wymiaru? Przecież
zarówno jesień, jak i lato oraz wiosna wchodzą w zakres przemijania tak trudnego
do zaakceptowania w pojęciach nowoczesnego człowieka Przemijanie jest sprawą
ogólnie ludzką. To przemiłe patrzenie na złotą Jesień Objawienia trzeba widzieć
łącznie z Panem żniwa i z Nim się cieszyć. Przecudna jesień. Twórcza i dojrzała.
Jesień nie w rękach kalendarza, lecz dobrego Boga.
l. Na jesienne dni życia
Nie śmiałbym nigdy nazywać mojego Boga i Pana Ojcem. Obowiązuje dobry ton wobec
Boga. Zuchwalstwo nie wskazane. Jezus kazał mi Go mienić Ojcem. Mam prawo
odzywać się jak marnotrawny syn niepomny na to, czym jest faktycznie. Czy to już
prawo do braterstwa z Jezusem? Czy wolno uciekać się w każdej trosce, potrzebie,
niedoli naprawdę jak do Ojca? Nie rozumiem nic z tego. Pospolitowanie się z
Bogiem? On chce, On żąda i wymaga... A może to najmilszy tytuł zapożyczony od
człowieka i jego ojcostwa?... „Jeśli poprosisz o rybę, czyż poda ci twój ojciec
węża? Albo o jajko, czyż da ci wtedy skorpiona? Jeśli wy, źli, umiecie dobre
rzeczy dawać dzieciom waszym… (Łk 11, 11-13).
Mijały lata wiary, ojcostwo Boże było dalekie uczuciowo, być może dlatego, że
mój ojciec pracował poza domem, przyjeżdżał na święta i miesięczny urlop. Nie
wytworzył fanatyzmu miłości do siebie. Był naturalny, zwykły, sam pracował na
życie i wykształcenie dzieci. Nie było odpowiednika w rodzinie, by przez
analogię ocenić ojcostwo Boga. Na obczyźnie, w Paryżu, daleko od domu i w wiele
lat po śmierci ojca - uderzyło ojcostwo Boże. Stało się najbliższe. Potrzebnie,
konieczne. Uczuciowo dojrzałe. Ta abstrakcja Ojca Niebieskiego przemówiła czysto
ludzkim i codziennym tytułem. Potrzebny był Ojciec w rozpoczynającej się walce
ze światem o własną ideę. Wtedy wypadła też podróż w świat - Rzym, Egipt, Ziemia
Święta. W takich wędrówkach słowo „Ojciec" jest otuchą, wyciszeniem niepokojów,
gwarancją opieki i osłaniania.
Bóg, dobry Ojciec stał się codziennym przekonaniem, ustawicznym poczuciem
bezpieczeństwa i opieki.
Bóg musi się zjawić w życiu sam. Nie myśli się o genezie podczas Jego wyłaniania
się zza węgła życia. Potem dopiero już historycznie ujmując widzi się czasową
oprawę towarzyszącą zdarzeniom.
Ojciec był ciepłem wiary, jakiejś domowości i codzienności. Do własnego
mieszkania wchodzi się jak do domu Ojca. Rano i wieczorem, a więc pierwszą i
ostatnią czynnością dnia jest prośba o błogosławieństwo ojcowskie. Jak za
szkolnych czasów w domu rodzinnym. Chociaż kult matki był żywszy, była na co
dzień, na każdą chwilę. Miało to swoje odbicie w wierze - Matka Boża wysunęła
się już w okresie dziecięcym i towarzyszyła jako ideał macierzyństwa.
Dziwna rzecz - postać Jezusa była imperatywna, nakazująca, podtrzymująca
decyzję, a nade wszystko pełna dziecięcego liryzmu z ilustrowanego podręcznika
do nauki religii. Poza paroletnią fazą Jezusową odzywało się to podczas
każdorazowego przyjmowania Komunii świętej jako pierwszej w życiu, z tą samą
oprawą uczuciową, co u dziecka, ale głębszą jeszcze, bo rozumną. Samotne
klęczenie przed tabernakulum miało swą atmosferę ciszy, mistycznego
zanihilowania bóstwa i człowieczeństwa Jezusa. Świętą abstrakcję.
To jedna z miliardowych dróg działania Bożego. Nie potrafimy o Bogu inaczej
mówić, tylko jako o autoeksperymencie obserwowanym ,mniej lub bardziej
krytycznie. Operujemy zdarzeniami łatwiej niż zasadą. A może całkiem inaczej -
zasady są cudze, wywabione z życia,
za to zdarzenia są analogiczne do wszystkich innych, bywają ciepłe i w jakimś
procencie czy promilu własne. Nazwisko jest tutaj zbędne, chodzi przecież o
drogi Boże, a nie o bardziej czy mniej błotniste pogranicze jakiejś osobowości.
Niezwykłym zbiegiem okoliczności, a u Boga z głębokim planem ŁASKI, postać
Jezusa odczuta wyraźnie jako fizyczna obecność, a nie dziecięcy poetyzm wiary,
została na jesień życia. Jezus wkracza z całym w kolorytem osobowości w bogatą
porę życia, porę zbierania plonów, wzbogacania ich, nadawania myślom rumieńców
liściowego pożaru barw. Jesień życia to z reguły najdojrzalszy okres, głęboki w
przeżycia, jakiś wysyntetyzowany, słoneczny, ciepły, a bez żaru, przesnuty babim
latem, radosny na widok owocującej pracy.
U progu Ewangelii położyły się jesienie ludzkiego życia – Symeon, Anna
prorokini, Zachariasz i Elżbieta, chory znad sadzawki Betsaida, który 38 lat
stracił w oczekiwaniu cudu, do którego nie mógł się dostać i wielu innych,
których w jesieni dopiero nawiedził Jezus, wprowadzając ich w odmienny świat
pojmowania Boga. To owe tysiące zasłuchanych, którym dopiero jesienne słońce
rozpaliło się nad wyobraźnią, nad dokładnym poznaniem Jahwe.
Temu trzonowi społeczeństwa dane było w Ziemi Świętej ujrzeć światło Ewangelii.
Jezus mógł nie tylko uczniom to powiedzieć, ale właśnie tym oczekującym
Odkupienia: „Błogosławione oczy i uszy, bo mogą widzieć, co wy widzicie, i
słyszeć, co wy słyszycie” (Łk 10, 24). W życiu każdego człowieka można ujrzeć
wiele Boskich spraw, których nikt nie zauważył, i słyszeć o zdarzeniach, których
inni nie wyróżniali w hałasie życia.
Dziwna rzecz, Jezus zjawił się jako codzienne przeżycie dopiero kiedy się
poczęły wydłużać cienie, kiedy tak dużo się wie i rozumie. Każdy okres życia
jest potrzebny Bogu do montowania Jego królestwa na ziemi.
Cieszę się, że Jezus nie spospoliciał mi na co dzień. Dołączył dopiero przy
pewnym bogactwie wiedzy i rozeznania. Dołączył jako brat rozpoznany w drodze. On
jest potrzebny właśnie jako Bóg w człowieczym zbliżeniu. Bóg dosłownie w ludzkim
wydaniu. Takim widzieli Go uczniowie, czując codzienność i ciepło
człowieczeństwa. Jezus jest bliski, bo istnieje w parametrach człowieka, robi
się nie uroczysty, nie świąteczny, ale codzienny, zwykły, powszedni jak ludzkie
dni. Taki mój osobiście. Dopasowany do mojego wymiaru, według mojego gustu.
Nieskończona odległość Boga ode mnie i odwrotnie została zmniejszona.
Jak dziękować Bogu, że nareszcie dojrzałem w tym pozłocistym dojrzewaniu jesieni
do bezpośredniości Boga wplątanego w ludzkie sprawy?
2. Magik z Nazaretu
Nikt nie zna Jego pochodzenia, jak przystało na magika. Mieszkańcy Nazaretu nie
byli wprowadzeni w Zwiastowanie ani ucieczkę do Egiptu. Nieznane było miejsce
urodzenia. Wiadomo było jedynie potocznie, że Jego krewni zwani braćmi i
siostrami zamieszkiwali w Nazarecie, ojciec zaś magika znany był jako
rzemieślnik - cieśla. Nikt też nie mógł dojść, gdzie i jak się nauczył sztuki
uzdrawiania oraz interpretacji Starego Testamentu. Jak w normalnym życiu
zawodowego magika miał nieznany margines, zakryty przed widzami. Obserwowali
jedynie wyniki nie znanych sobie zabiegów i sił. Jest naprawdę magikiem, gdyż
nie ma dowodu, żeby się w jakiejś szkole tego uczył, a zna swój fach dobrze.
Magiczne właściwości ujawniły się w dosyć późnym wieku. Przez 30 lat
zamieszkiwania w Nazarecie i w codziennym spotykaniu się z ludźmi nie można było
niczego nadzwyczajnego stwierdzić. Po 30 latach znajomości i normalnego życia
ujawniły się dopiero magiczne zdolności i to nie w Nazarecie, lecz w Kanie
Galilejskiej i w Kafarnaum.
Rozliczam się, gdyż postawiłeś mnie między sobą i milionami Twoich wyznawców.
Trzymałeś mnie w tej sytuacji przynajmniej 55 lat. Miałem im ukazywać Ciebie w
nie sfałszowanej formie. Przez 55 lat byłem bardzo grzeszny, ale nigdy hipokrytą
wobec Ciebie. W Twoich sprawach nie byłem graczem, nie widziałem Twego odbicia w
krzywym zwierciadle. Jeśli podejmuję obecnie rozliczenie, to nie w mojej
sprawie, ale innych. Byłem tylko katalizatorem Twoich potrzeb i pragnień.
Kontaktowałem nie najgorzej, choć bez udawania.
Nie pochodzę z Twojego narodu, nie piszę w żargonie jidysz, lecz wiem, że
książka pod tytułem „Magik z Nazaretu" pisana narzeczem uczoności i
politechnicznym stylem dzisiejszych czasów mogłaby stanąć przynajmniej na równi
z książką I. Singera „Sztukmistrz z Lublina". Uznanie byłoby pewne za narzecze
uczoności w sprawach, gdzie się go nie używa, i w problemie, którego nikt
jeszcze nie podjął -Twojej osoby.
Gdybyś rzeczywiście tego potrzebował, to Ewangelie musiałyby Cię przedstawiać
jako magika z Galilei i Judei. Tymczasem nie ma w nich nic z chwytów literackich
i sytuacyjnych, nic z grania na ciekawości ludzkiej czy ubocznych celów autora.
Za późno na książkę „Magik z Nazaretu". Nie może istnieć plagiat ani kopia
imitująca Ewangelie. Jedynie tamci autorzy mogliby to zrobić. Poza tym już nikt,
nawet najbliżsi tamtych czasów. Nie ma wątpliwości, że inteligencja żydowska
Ziemi Świętej, kadra kapłańska, patrycjat ekonomiczny w swej przytłaczającej
większości uważali Ciebie za magika zwodzącego tłumy. Nie kwestionowano Twoich
sztuczek oraz ich efektywności w postaci zdrowia. Interpretowano, że musiała być
tajemna moc. Moc Belzebuba ujawniła się w Twoim działaniu uzdrowicielskim według
nich (Mt 9, 34).
Były też zabiegi poddania Cię typowej weryfikacji magika - byś działał na
żądanie, życzenie i zapewne w programie zaproponowanym z testatorów. Uniknąłeś
zręcznie tej próby, twierdząc, że „pokolenie przewrotne i złe znaku szuka, a
inny znak nie będzie mu dany, tylko proroka Jonasza" (Mt 12, 39).
Testowanie magika to w pierwszym rzędzie bystre i krytyczne obserwowanie jego
rąk, tutaj kryje się zręczność nieuchwytna dla nikogo. Jaki znak uczynisz,
abyśmy uwierzyli? Magik ma za zadanie uczynić cud żądanego rodzaju i pod ścisłą
kontrolą obserwatorów. Takim samym typem był Herod wobec pojmanego Jezusa.
Nadzieja zobaczenia cudu na własne oczy.
Byłeś więc dla bardzo wielu magikiem z Nazaretu i niczym więcej Gdybym patrzył
tylko na ręce, a nie widział w Twym postępowaniu ze mną Twego serca, wziąłbym
Cię również za niezwykłego magika haftującego barwnie moje życie w niezwykłe
epizody. Ktoś może Cię nazwać magikiem, czytając książkę, w której moje życie
jest światłem. Zresztą cokolwiek czyniłeś, nie było zabawą czy urozmaiceniem
mojego życia. Było treścią życia, jego wspaniałym ciężarem, a nie sztuczką
zabawiającą mnie samotnika. Między Jezusem z Ewangelii i Jezusem mojego życia
jest tyle podobieństwa. Nie czyniłeś niczego, by się wzorem magików pokazać.
Odnosiłeś wszystko do Twego Ojca. To jedno wystarcza, by Cię nie uważać za
magika.
3. Pokręcony Pan Bóg
Rozmowa z saduceuszami i casus kobiety, która miała za życia kolejno siedmiu
mężów. Pytanie, którego żoną będzie po zmartwychwstaniu? „Nie rozumiecie Pisma,
po zmartwychwstaniu nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić. Przeto bardzo
błądzicie" (Mt 22,30]
Przed wieloma laty trudno sobie było dać radę z bólem matki po stracie jedynego
dorosłego dziecka. Kiedy rodzice przyszli do domu, zwłoki leżały przy drzwiach
łazienki zaczadziałe. Nic nie pomogło. Żadna perswazja, żaden motyw wiary. Ból
był nieprzytomny z tym samym pytaniem: jak Bóg mógł tego dokonać? Szaleństwo,
ale trzeba było do tego sięgnąć i wytrącić z błędnego koła. Proszę nareszcie
Panu Bogu wybaczyć. Powiadam wyraźnie. Skoro Pan Bóg jest winien, nie ma innej
rady - trzeba Mu wybaczyć, skoro jest niemożliwe podporządkowanie się Jego woli.
Szok był tak wielki, że zrozumiano paradoks. Człowiek przebaczający Bogu.
Zmroziły mnie własne słowa.
Ciekawe są drogi niewiary w Boga. Niekiedy nie wysłuchana prośba bywa powodem
rozbratu z Bogiem. Forma dąsania się na Boga. Pan Bóg to automat łaski i
błogosławieństwa. Do automatu trzeba wrzucić „Zdrowaśkę", pociągnąć i wynik
gotowy.
Skąd się biorą pokręcone pojęcia o Bogu? Przecież naprawdę taki Bóg nie może
istnieć.
Jedno nowoczesne pokręcenie doszło do mnie. Do kolegi przyszedł młody człowiek,
który się zabawia radiestezją, słyszał coś o wampach, o „podłączaniu się".
„Księże proboszczu, ratuj mnie! Matka Boska j pan Jezus podłączyli się pode mnie
i wykończą mnie. Nie mogę sobie już poradzić". Radiestezyjny obłęd religijny.
Pierwszy wypadek.
Przywykł Pan Jezus do pomylonych pojęć o Bogu. Wiedział, że tłumy chciałyby Go
widzieć politycznym mesjaszem wyzwalającym spod niewoli rzymskiej. Wiedział, że
poszukuje się Go nie dlatego, że widziano cuda, lecz z powodu chleba i
najedzenia się po jego rozmnożeniu. Jezus wiedział, że najbliższą przyczyną Jego
śmierci będzie pokręcone pojęcie o Bogu. Zdawał sobie sprawę, że Jego
najświętsze uczucia wobec Ojca są interpretowane jako czynienie znaków mocą
Belzebuba (Łk 11, 15).
Czy jest konieczne, żeby pojęcia o Bogu tworzyli głupcy i potem się dziwili, że
nie ma takiego Boga? Można być w wierze nienormalnym jak w codziennym życiu.
Człowiek fabrykuje sobie pojęcia według swoich wad i zalet podniesionych
przynajmniej do dziesiątej potęgi. Ogląda wtedy w myśli tak spreparowanego Boga
i nie może Go zaakceptować. Człowiek potrafi tak Boga w swoich pojęciach
wypaczyć, że sam ulega przerażeniu. I negacji własnego wymysłu.
Człowiek stwarza sobie najpierw głupie wyobrażenia Boga, a potem chce w tym
błędnym pojęciu znaleźć całą prawdę. I nie może tego dokonać.
Największa niedorzeczność polega na tym, że Najprostszą i Największą Istotę
człowiek sam sobie komplikuje, by się we własnej zakisłej wyobraźni zagubić.
Jak dobrze jest mieć prosty obraz Boga przed sobą.
4. Bądźcie świętymi, jako Ojciec wasz Niebieski jest święty
Marzenia o świętości mogą być heroiczne albo pomylone. Wiadomo , że świat
choruje na ekstrawagancje, wobec tego świętość pewnego rodzaju może być modna.
Musi być egzotyczna, pochodzić z Dalekiego wschodu, mieć pradawną historię,
dawać szansę nie Bogu, lecz ludziom, musi mieć odpowiedni nastrój. Tajemnicą
wszystkiego jest wejście w siebie pod kierunkiem quasi-boga zwanego guru, według
ustanowionych postulatów. Ściśle, jest on mistrzem doskonałości. Mistrz zaczyna
się cieszyć powoli kultem boskim, wierni całują ślady jego stóp. Dziwna rzecz,
kreowane bóstwo nie ma specyficznego wyrazu twarzy wyrażającego ascetyczną
boskość. To chyba istota zagadnienia. Wszyscy się zgadzają, że chodzi o
wydobycie naturalnych sił z natury człowieka przy pomocy nie mniej naturalnych
praktyk idących w tym kierunku.
Powszechna świętość chrześcijańska nie zdała swej próby. Dziwne to, bo prawie
dwa tysiące lat temu chrześcijanie nazywali się pospolicie świętymi. Już
kilkadziesiąt lat temu posądzano nas, że znamy wszystkie przepisy, ale brak nam
znajomości choćby jednego serca ludzkiego. Natomiast renesans chrześcijaństwa
rozpoczyna się dopiero na pozycji oficjalnej świętości. Wyrobiliśmy w sobie
ascezę anachoretów, zakonników, wybranych dusz mistycznych, brak nam cywilnej
ascezy. A tak ją łatwo rozpalić na niechrześcijańskich podstawach, że wdycha się
mistycznie nawet dymek z palonej agnihotry, czyli obrzędowego tlenia się łajna
krowiego. Z drugiej znów strony, wiadomo, że łaska Boża wydobywa z człowieka
jego potencjalne możliwości natury. Coś nam się zagubiło po drodze albo
„zbiurokratyzowaliśmy" sobie ascezę i ponosimy jej następstwa. Nie dziwię się,
że niektóre rozdziały „O naśladowaniu Chrystusa" Tomasza a) Kempis wzbudzają
powszechny śmiech u nowicjuszy zakonnych podczas wspólnego czytania.
Wskazana świętość „przymiarowa" nie znaczy, że absolutnie już zdefiniowana,
miałaby takie cechy:
1. Wykluczyć stany patologiczne na tle doskonałości. Co robić, kto nie ma
żadnych grzechów? Ani najdrobniejszych, jak brak uwagi przy pacierzu,
zdenerwowanie, niechęć do bliźniego? Nie. Więc jesteś święty Tak. To trzeba
sobie wzbudzić „najdoskonalszy" żal - trzy razy mówiąc
„Boże, bądź miłościw mnie świętemu".
2.
3. Wyeliminować nadprzyrodzone safandulstwo i ąuasi-boskie cwaniactwo u
poszukiwaczy czegoś więcej niż doskonałości chrześcijańskiej.
4.
5. Świętość musi być z indywidualnymi cechami, nie może być wybijana na zasadzie
mennicy doskonałości. Święty jest indywidualnością, a nie wartością obiegową jak
moneta.
6.
7. W pierwszej fazie należy nawet szanować dziwactwa, które mogą być zresztą
sprawą indywidualnej reakcji na łaskę. Jeśli ktoś nie chodzi do kościoła i w
ogóle się nie modli, bo to „sformalizowana akcja Boża w człowieku", ale czasami
przeskakuje mur cmentarny i doskonale mu się wtedy myśli o Panu Bogu, to trzeba
mu polecić, żeby parę razy mur
przeskoczył. Może będzie próg kościelny kiedyś przekraczał. Bóg wszelki odruch
dobra przyjmuje.
8.
Ewangeliczny świat jest pełen oddechu, przestrzeni, pogody, choć wszystko się w
nim przewija - szczęśliwi, prości ludzie, pracujący ciężko,
napiętnowani przez opinię publiczną jako celnicy i cudzołożnice, tragiczni z
wrodzoną ślepotą, pożałowania godni leżący 38 lat nad sadzawką oczekując cudu.
Były dzieci rozbawione, ale również zmarłe, sprzedawcy uczuć patriotycznych
Rzymianom (saduceusze), rygoryści j pozerzy wiary - faryzeusze. Była nędza i
choroba, były zachwyty nadprzyrodzonością - tłumy u Jana Chrzciciela i tłumy
idące za Jezusem. Niczym tamten świat nie różnił się w istocie od zwykłego życia
j potrzeb ludzkich dziś. Jezus kochał taki świat, Boski, pokrzywiony, spaczony w
pojęciach, ale drogi, bliski świat, któremu trzeba współczuć w dążeniu do bycia
człowiekiem.
Być świętym, to być normalnym człowiekiem. Nie trzeba cudów oglądać, a jeszcze
mniej ich dokonywać. Świętość to coś ze zbliżenia człowieka do Boga, zbliżenia
tak naturalnego, że nie daje się nawet wypowiedzieć. To było już wtedy, kiedy
się realizowała ewangelizacja Ziemi Świętej. Po Odkupieniu Bóg bezpośrednio
wkroczył w naturę ludzką, przeznaczając ją do nieśmiertelnych zadań... Świętość
to nic trudnego, jak bycie wyznawcą Jezusa. I rację mieli pierwsi wyznawcy
nazywając się świętymi.
Świętość jest wyrazem głodu za miłością człowieka do człowieka i Boga. Świętość
z natury staje się ruchem społecznym. Najważniejsze, nie deklamować o świętości,
bo przestaje ona być święta.
Na wstępie wykluczyliśmy z pojęcia świętości safandulstwo i cwaniactwo, bo
świętość nie jest przekreśleniem naturalnych cech temperamentu i psychiki.
Najczęściej chodzi tutaj o serwilną pokorę, o dynamikę, werwę. O to wszystko, co
człowieka dążącego do świętości robi mdłym, oślizłym albo spryciarzem w sprawach
doczesnych.
Teoretycznie chrześcijaństwo ma największą szansę do tworzenia świętych przy
nieskończonych środkach nadprzyrodzonych, jakie wysłużył Jezus. Dlaczego jest
tak, jak być nie powinno? Dlaczego lgnie się do dziwnego kultu ąuasi-bogów,
odnajdywania spokoju przez praktyki wejścia w siebie, do separacji, by w
samotności znaleźć swoje ja? Robi to niekiedy wrażenie, jakbyśmy o konstrukcji
chrześcijaństwa nie mieli w ogóle pojęcia. Chrześcijaństwo według naszych
codziennych pojęć jest spełnieniem „czegoś", a nie byciem „czymś".
5. Na początku nie tak było
Zadaniem Ewangelii jest przetworzyć człowieka, uczynić go dojrzałym duchowo.
Dlatego też Jezus ustala jeden test sprawdzający, jak dalece zwierzęce cechy
uległy procesowi ewolucji i dają już ludzki behawior, czyli zachowanie.
Małżeństwo jest testem człowieczeństwa. Ma ono wprawdzie identyczne tło
fizjologiczne jak zwierzęta, zwłaszcza ssaki, ale jednocześnie coś typowo
ludzkiego. Wybór drugiej strony w małżeństwie to złożony problem świadczący, że
nie tylko biologicznie jest się dojrzałym, ale również duchowo. Jest niemożliwe
wytrwać przy wybranej osobie całe życie bez żadnego wysiłku i korekty siebie, z
koniecznością drobiazgowego uzgadniania życia.
W Ewangelii nie ma jednak nic rozlazłego, przeciągającego się,
nieskoordynowanego. To nie jest poezja dla miałkich mózgów i nieprawidłowo
skleconych dusz. Jezus jest typem człowieka skoncentrowanego i konsekwentnego
przy całej swej poetyckości. Zna i lubi mówić o problemach twardych, nie tyle po
ludzku twardych, co z Boskim autorytetem. Jedną z takich spraw jest małżeństwo.
„Od początku nie tak było", że dawało się list rozwodowy i oddalało żonę.
Przywilej mężczyzny w dodatku. Dla zatwardziałości serc Izraelitów Mojżesz
zgodził się na to. Na początku z Bożego ustanowienia nie tak było. W związku z
tym opuszczeniem żony jest cudzołóstwem, „a kto by opuszczoną wziął -
cudzołoży".
Być może nie sama sprawa jest trudna, co pewien profil człowieka, który z
Ewangelii wybrał derywaty zaleceń Jezusowych, inne zaliczył do kategorii
„niedzisiejszych", bo wymagają zasad postępowania, a nie gry gustów, rachub, gry
uczuć i kaprysu ocen.
W innym miejscu Jezus mówi o takich, co chwytają się pługa i wstecz się
oglądają. Nie nadają się do królestwa niebieskiego. Małżeństwo nieprzypadkowo
stało się pewną analogią powołania do apostolstwa. Wymaga też decyzji po
namyśle, uprzednim rozeznaniu, potraktowania małżeństwa jako formy życia w
królestwie Bożym,
poczucia odpowiedzialności za siebie i drugą stronę z pewnym limitem, nazwijmy
to, „wolnoduchactwa" i błądzących dróg. Innymi słowy małżeństwo wymaga decyzji
rozważnej i odpowiedzialnej. W obliczu ogółu spraw Bożych - kawalerska swoboda i
dziewczęca płochość - nie powinny być już oglądaniem życia wstecz. Tamte czasy
minęły. Z pojedynczej odpowiedzialności zrobił się duet, a po niedługim czasie
trio Boże w małżeństwie.
Małżeństwo jest sakramentem społecznego dobra królestwa Bożego na ziemi i w
aspekcie Ewangelii tak należałoby je traktować.
Nigdzie też problem wybaczania nie jest tak złożony jak w małżeństwie. W każdej
innej sytuacji, zawodowej czy prywatnej, wybaczanie nie ma tylu okazji i
możliwości dla realizowania się, co w ustawicznym przebywaniu z sobą ludzi, w
zasadzie dozgonnie - jak w małżeństwie. Zdaje się, że ten motyw wzajemnego
darowania win nie został uwzględniony w dzisiejszym małżeństwie. Poczucie żalów
nie rozwiązanych w inny sposób jak przez wybaczenie jest nieewangelicznym
momentem życia. Miłość małżeńska ma jeden trudny aspekt czasu, mianowicie
spowszednienie i starzenie się. Druga trudność to brak osłonek kon-wenansów,
form grzecznościowych. Psychika staje całkiem otwarta. Wady ulegają kiśnięciu,
jeśli zagubi się wybaczanie, o którym mówi Jezus. Wybaczanie zaś jest istotnym
warunkiem poszukiwania miłosierdzia Bożego dla siebie.
6. Fizyczna obecność Boga
Podzieliliśmy świat na urojony, fizyczny i metafizyczny przy całkowitym
zapomnieniu, że jest to nasz podział według kryteriów poznawania, bynajmniej nie
podział dokonany przez przyrodę. Od czasów Arystotelesa jest to przekonanie
stosowane w praktyce, ugruntowane przez fizyków z ich wycinkiem rzeczywistości,
resztę wrzuca się do metafizyki, a więc do tolerowanego złudzenia filozofów.
W fizycznej, czyli jedynej rzeczywistości dla fizyków, istnieje jeszcze rozdział
poznawalności. Pierwszy, czyli najogólniejszy odbiór zmysłami, jest analogiczny
jak u zwierząt. U człowieka istnieje uogólnianie, operowanie pojęciami i
abstrakcją, o której fizyk wiedzieć nie może, czy mieści się w sferze zjawisk
fizycznych czy bliżej niewymiernych, a więc metafizycznych. W każdym razie
fizykalne metody badania nie odnoszą się do świadomości refleksyjnej i jej
pracy, jakoś się to według fizjologów łączy z pracą komórek mózgowych, ale
procesu tego jeszcze fizycy nie spreparowali, choć zbudowali elektroniczne
mózgi.
Istnieje cały świat fizyczny nieosiągalny ani zmysłami w poznaniu, ani
przyrządami, ewentualnie matematycznie tylko opisywalny. Wszystkie nasze
zdobycze odnoszące się do mikroświata stają się wątpliwe, istnieje przecież nie
tylko masa, ale również są fizyczne oddziaływania bliskiego i dalekiego zasięgu.
Nie dowierzamy geniuszom poprzednich pokoleń, wydaje się, że elementarna cząstka
nie jest jeszcze najmniejszym składnikiem materii. Elektron traci indywidualność
nadaną mu przez nas, zdaje się posiadać jeszcze w swojej elementarności własne
struktury, tym samym oddziaływania. Prócz tego, co Einstein podał, nie wiemy nic
o relacjach masy i energii. Materia stanowi jeszcze ziemię niezbadaną w pełni.
Wyczekuje się w fizyce wielkich natchnień twórczych, które by ukazały nowe
oblicze rzeczywistości. Nie można JESZcze podać kompletnego portretu materii. Za
dużo niewiadomych, choć bezlik ludzi pracuje nad tym. Dla nie fizyka jest to
świat niepoznawalny, do przyjęcia jedynie przez wiarę w nieomylność fizyków,
speców przecież od materii. Jaki margines przyrody stanowi dziedzinę
„metafizyki", czyli poza granicami obecnej fizyki? Co fizyk wie o takim wcale
nie urojonym przedmiocie jak życie i człowiek z jego świadomością? Gdyby
wiedział, dawno by na pewno rozwiązał ten problem. Biofizyka nie wyjaśnia
mechanizmów życia, nie odpowiada na pytanie „co to jest", jedynie mówi „jak
działa" na podstawie obserwacji. Bez biologii fizyk jest bezradny w tej
dziedzinie. A przecież według niego życie jest na pewno stanem materii.
Jestem przekonany, że fizycy odkryją jeszcze niewidzialny świat nie obserwowalny
najprecyzyjniejszymi sposobami (przepraszam-to się nazywa metodami). Fizycy są
na razie w pogoni za monopolem magnetycznym, za tachionami, czyli cząstkami
szybszymi niż światło, przecedzają jeszcze przez eksperymentalne sita próżnię,
pragnęliby z próżni upiec właściwe cząstki elementarne. Wierzę. Wierzę fizykom.
Gdybym nie wierzył, poczytywano by mnie za nie inteligenta, za analfabetę,
ostatniego wielkiego ignoranta.
W biologii kompletnie nie wierzę „uczonym" (piszę w cudzysłowie, bo moja
niewiara kwalifikuje ich na nieuczonych). Nie wierzę, żeby życie streszczało się
w reakcjach chemicznych i konformacyjnej gimnastyce molekuł. Prawdę mówiąc, nie
wiem nawet, co to jest „fizyk", prócz jego zarozumiałości wszechznawstwa rzeczy
materialnych i niektórych innych. Na wiwisekcyjnym stole człowiek jest
czterokończynową „glistą wijącą się z bólu, lękającą się śmierci, bezsilną, z
pełną niemożnością oddziaływania siłami ani bliskiego, ani dalekiego zasięgu. To
może być również fizyk w obliczu życia, które uważał za znane, opisane mniej lub
bardziej przez biologów. A świadomość fizyka? A lęk przed czasem przyszłym,
którego w fizyce przecież nie ma, ale jest w naszej perspektywie lub raczej bez
niej?
Zaraz - fizycy „wymyślili" siły dalekiego zasięgu. Czy nie mogą istnieć siły
nieskończonego zasięgu? Jeśli są oddziaływania słabe i mocne, to cóż stoi na
przeszkodzie przyjąć działania najmocniejsze; jak kto woli, może sobie to nazwać
oddziaływaniami wszechmocnymi. Czy to już metafizyka według fizyków? Nie,
poszerzenie jedynie z działania lub wielkości. Nie lękam się nieskończoności jak
fizycy, którzy uważają nieskończoność za nieprzyjemny szkopuł matematyczny, a
fizycznie za niedorzeczność, bo im się nagle wszystko rozdyma jak balon o
nieskończonym promieniu, nieskończonej powierzchni. Gdyby nawet na jeden
kilometr sześcienny znajdował się jeden elektron, to masa elektronów sumarycznie
musiałaby być nieskończona w nieskończonej przestrzeni.
Na jakiej podstawie fizyk wie, że nie ma rozmiarów nieskończonych?
Czy dlatego, że nie zna rachunku nieskończonościowego, przecież nieskończoność
tak kapitalnie nieskończenie zmniejszają przez renormalizację. Dokonują sztuki
matematycznego gubienia całych nieskończoności. Przecież rachunki tworzą ludzie,
więc można stworzyć takowy. Fizyk się lęka nieskończonej rzeczywistości jedynie
z tych powodów, że nie wie, jak opisać taką rzeczywistość. To są jedynie
trudności subiektywne, a nie przedmiotowe. Nie ma żadnego argumentu, że mogą
istnieć tylko skończone światy. Wygodniejsza jest rzeczywis-tość zlimitowana, bo
prędzej można się stać jej wybitnym znawcą? A cóż nasze znawstwo ma za absolutne
znaczenie, prócz przyjemności bycia znawcą?
Po wyrąbaniu sobie ścieżki w nieskończoność, wyrąbaniu zresztą bez większego
trudu, gdyż skończoność i nieskończoność Wszechświata jest spornym problemem
astronomii i kosmologii, mogę równie dobrze uznać za fizycznie realne istnienie
oddziaływania nieskończonego zasięgu. A co to ostatecznie kogo obchodzi, czy to
nazwę Bogiem czy Absolutem, czy Nieskończonością. Ponieważ nie mogę znaleźć
początku układu współrzędnych dla Wszechświata, początku punktowego,
decydującego o prawie do kolejnego liczenia, być może najpraktyczniejszy byłby
początek układu ulokowany w nieskończoności. Jest wtedy wszystko jednakowo
odległe i jednakowo bliskie.
Przecież całe nasze poznanie oparte jest na opisywaniu rzeczywistości; formalny
znowu zapis, najbardziej jednoznaczny, opiera się na aksjomatach, czyli
założeniach na tyle oczywistych, że stają się nie udowadnialne. Święte tabu
naszej logiki. Dlaczego więc nie mogę przyjąć nieskończonych założeń, też nie
udowadnialnych, a więc na tyle również oczywistych jak założenia logiki i
matematyki. A jeśli wśród tych nieskończonych rachunków czuję się pełniejszy w
wiedzę o Wszechświecie i jeśli w tej nieskończoności dostrzegam nieskończonego
Boga, którego, proszę zauważyć, wcale nie wziąłem jako wstępne założenie - to
jestem o tyle pełniejszy wiadomości, o tyle samo mądrzejszy, ogarniający więcej,
ale z tego powodu nie głupszy od graniczonych w badaniu Wszechświata.
Bóg mój nie jest założeniem, o co się mnie posądza zarzucając irracjonalność.
Bóg mój jest wynikiem tak samo otrzymanym, jak wszelkie wyniki fizyków w
poznawaniu materii. Skorzystałem jedynie z tych samych praw, jakie posiada
fizykujące opisywanie rzeczywistości. A jeśli przez to odkryłem rzeczywistość,
która nie pasuje do świata fizyków, to nie moja wina. Jednakowe prawa mamy w
sposobie poznawania i rachowania. I uznawania czegoś za realne albo urojone.
Jeśli dzisiaj mówi się już o świecie stworzonym przez fizyków, to jest moim
światem dodatkowym, a raczej istotnym w świecie stworzonym przez fizyków. Wolno
mi stwarzać światy. Nie widzę powodów przydzielania fizykom więcej praw
twórczych niż mnie. Mało tego - proszę o szacunek dla mojego świata
nieskończonego - Boga. Szacunek, jakiego żądają fizycy dla swego wymysłu.
Rozstrzygnijmy racje proporcją 1:1.
Bóg jest więc dla mnie taką samą rzeczywistością jak świat, materia. Dokładnie
zaś Bóg i świat to sprawy nierozłączne. Skończony świat fizyków zawiera się w
nieskończonym świecie mojego Boga, albo nieskończony świat fizyków zmieścić musi
w sobie nieskończoność mojego Boga.
Dlaczego Boga odbiera się inaczej niż jakąkolwiek rzeczywistość? Pojęcie Boga
jako Ojca nie jest równoznaczne z odczuciem naturalnego ojca. Bóg rozumiany jako
przyjaciel nie jest tak samo traktowany jak przyjaciel wybrany spośród ludzi.
Jakby w jednym wypadku była tylko abstrakcja obdarzona identyczną nazwą, jaką
posiada rzecz. Może dlatego, że nie mamy zmysłu do odbioru nieskończoności, a
pojęcia są abstrakcyjne. To znaczy przedmiot odbieramy z materialnych otoczek
metodą Arystotelesowskiej logiki, ta reszta staje ziarnem prawdy, ale
abstrakcyjnym, czyli na tle ogólnym, fizycznie nie odbieralnym.
Nieskończoność „gdzieś" mi się zaczyna, a ja mówiąc o niej stoję niejako poza
nią, bo przecież stosuję jakowyś jej opis. Nie rozumiem, że nieskończoność
przenika mnie jak pole elektromagnetyczne. Trudno pojąć, że nie ma Boga koło
mnie, ale musi przecież być we mnie. Mylne więc jest rozpatrywanie i szukanie
Ojca czy Przyjaciela obok siebie, kiedy On istnieje we mnie, a ja w Nim.
Można więc fizycznie czuć łaskę Bożą, śledzić jej fluktuacje, natężenie,
rezonans ze mną, porównywać jej charakterystykę wczorajszą z dzisiejszą. Można w
zdarzeniu widzieć Opatrzność albo tylko szczęśliwy zbieg okoliczności,
dostrzegać cud lub patrzeć wołowymi oczami na niezwykłość fizyczną czy
biologiczną. Dokładnie niemal wiedzieć, że w tym pomieszczeniu jest Bóg w jakimś
szczegół znaczeniu, bardziej niż gdzie indziej.
W sprawach odbioru Nieskończoności zwierzęce zmysły nie wystarczają. Detektorem
Nieskończoności może być jedynie cały człowiek, a nie tylko logika wytworzona na
zasadzie abstrakcji wyłuskanej z materii. Ostatecznie oczy zwierzęce nie różnią
się od ludzkich w widzeniu. Też nie są detektorem Nieskończoności. Potrzebny
jest większy rezonans z Nieskończonością niż zmysły w relacji do Boga.
Rezonans może istnieć na zasadzie pewnych analogii między człowiekiem a Bogiem.
Dziwne, bo odwieczne marzenia człowieka o nieśmiertelności nie zawsze sięgały
nieskończoności Boskiej, choć bardzo często się łączyły. To ostatecznie nie mój
wymysł, jest to intuicyjne czucie człowieczeństwa szerszego niż materialna
konstrukcja i jej trwałość. Jest coś wzruszającego w historii człowieka, ta
tęsknota do życia mimo realizmu śmierci, ten pęd nieuzasadniony niczym poza tym,
że jest. Nieśmiertelność, Nieskończoność Bóstwa. Życie w innym wymiarze. Skąd
się to brało w całym prymitywizmie pojęć od paleolitu już poczynając. Być może
wcześniej, tylko brak nam przekazu dokumentacyjnego. W paleolicie umiał już
człowiek abstrahować, jak świadczą naskalne rysunki schematyczne z Afryki
Północnej.
Dlaczego nasz Bóg jest zimny w odbiorze? Poza podniosłością kultu, wonnego
kadzidła snującego się pod gotyckimi sklepieniami lub supernowej architektury,
nie jest to Bóg liryzmu na co dzień. Abstrakcja nie grzeje, nie czuje się w niej
ciepła żywej istoty w pobliżu. Nie czuje się obecności czegoś bliskiego i
przyjaznego. Nie czujemy obecności Jahwe tak, jak odbierali Go Abraham, Izaak,
Jakub, Mojżesz, Aaron, prorocy, Jan Chrzciciel. Jahwe nie był dla nich
abstrakcją. Był żywym Bogiem, dotykalnym, wyczuwalnym Bogiem tuż, tuż...
Zastanawiające, jakie ci prości ludzie, nomadzi, pasterze owiec, hodowcy bydła
mieli wyczucie spraw Bożych. W jaki sposób oni doszli do tego, by wszystkie
zdarzenia mogli widzieć w parametrze Nieskończoności. Tak oglądali królów
dobrych i złych, klęski narodowe, wojny, zarazę, głód i posuchę, chorobę,
niewolę, dzieje narodu.
Daj mi nieomylne czucie Twej Nieskończoności. Potrzeba mi ciepła codzienności.
Dusza jak ciasto potrzebuje ciepła, by się zarumieniła, zapachniała świeżym
chlebem. Czuć ciepło Boże wokół i w sobie. To Bóg przechodzi w pobliżu lub ja
się o Niego ocieram.
Nie było filozofów w starożytnym Izraelu, nie było więc abstrakcji, W Izraela
wpajano - „pamiętaj, że Bóg twój, Izraelu, jest Bogiem żywym". To poganie mieli
abstrakcję zmaterializowaną wtórnie w postać rzeźbioną. Bóg Izraela jest Bogiem
żywym, czuje się Go jak przyjaciela, jak Ojca niosącego naród wybrany na wzór
ojca niosącego małego syna. Straciliśmy temperaturę wiary, gdyż Bóg jest
pojęciem oderwanym. Przekleństwo filozofów zaciążyło nad czuciem Boga. Goła myśl
mózgu jest zimna. To nie ten Bóg wykoncypowany w jakiś tam sposób, o którym nie
wiemy, czy jest poprawny. Ciepły Bóg, ojcowski, przyjacielski czy braterski jest
faktycznie Bogiem z Objawienia.
7. Bóg z wyboru
Imperatyw Jezusa wobec człowieka? Czy tylko propozycja? dziwiąc można Boski takt
poszanowania wolnej woli człowieka. Wszystko musi się dziać na zasadach
autowyboru. Wszystko zależy od Boga, to rzecz zrozumiała. Ale to wszystko Boskie
zależy od wyboru człowiek Znamienna rzecz. Bóg nawet szczęścia nie chce
narzucać. Niczego. Bóg nie znosi żadnego niewolnictwa, żadnego przymusu nawet,
jeśli o Niego chodzi. Wszelką zasługę ponosi podobno człowiek, zapominając, co
Bóg daje, by rozlataną wolę oraz uwagę człowieka naprowadzić na wskazany
kierunek. Bóg się nie narzuca ordynarnie. To nieskończona Subtelność. Jezus
również głosił Ewangelię w przechodzie. Kto chciał podnosił jej ziarno, komu nie
odpowiadało, deptał po nim.
Dlaczego wybieram Boga? Nie myślę w tej chwili o nagrodzie wiecznej. Zresztą
tego kasowego i księgowościowego wyrażenia - nagroda wieczna - nie lubię. Zbyt
to interesowne. Mało delikatne. Stopień oceny życia zostawiam Bogu, nie
wrzucając do skarbonki zbawienia na dobry procent.
Bóg na tym świecie jest naszym zadaniem w tej chwili. Bóg działa przede
wszystkim normatywnie na człowieka. Wygasza nerwowe wzburzenia, wycisza
napięcia, niweluje zgrzyty życia. Dobrze pojęty Bóg jest czynnikiem równowagi,
pokoju wewnętrznego, osłony przed zbytnim fatygowaniem serca przy drobiazgach
życia. Zauważają to również ludzie stojący daleko od chrześcijaństwa jako
normatywne działanie biologiczne medytacji transcendentalnej. To jest dzisiaj
już sprawą oczywistą, nie uwzględnianą najczęściej przez wyznawców Ewangelii.
Modlitwa, wiara w Boga jest czynnikiem antystresowym wysokich napięć. Świadomość
Boga broni przed „dynamiką próżni", pozwala widzieć spokojnie dalej niż obecna
chwila.
Człowiek jest istotą żyjącą czasem przyszłym, którego ani nie fizycznie, a nawet
niekoniecznie musi się zjawić w egzystencji człowieka. Czas przyszły to rozumne
widzenie Boga. Delikatny sekret ustawicznej obecności Bożej.
Ciekawa może być „anatomia" wiary. Z całą pewnością w sposób dostrzegalny wpływa
na świadomość. Natomiast świadomość normuje nasz bios, ogólnie go dynamizuje
przez Boże działanie.Za mało jeszcze wiemy o konstrukcji wiary. Rzeczom Boskim
nie przypisujemy konstrukcji, pozostawiamy to inżynierom w technice. Tymczasem
konstrukcja wiary obejmuje stan duszy jako potencjał ciała. Myślę, że wiara jest
czynnikiem równowagi dynamicznej w człowieku, równowagi życia w relacji Boga i
świata. Następuje równowaga dynamiczna, ślicznie wyrównoważona na co dzień. W
takiej sytuacji modlitwa nie jest od czasu do czasu przewietrzeniem ust i serca.
Modlitwa jest wówczas naszym stanem biopsychicznym. Dochodzi do dziwnego i
rzeczywistego przeświadczenia, że Jezus kładzie swą dłoń na sprawy człowieka.
Może nieco nawet inaczej - swoje sprawy oddaje się Jezusowi jako Jego własne,
realizowane w życiu człowieka i przez człowieka. Robi się wszystko, jakby efekty
były zależne wyłącznie ode mnie wiedząc, że jedynie Bogu zawdzięcza się
wszystko. W jakiś naturalny dla wiary i człowieka sposób zaciera się istotna
różnica między Jezusem i mną. Jezus jest przecież nie tyle przedmiotem wiary, co
rzeczywistością. Na tym chyba polega wiara, że Jezusa się „widzi", a na pewno we
wszystkim wyczuwa.
W takim rozumieniu wola Boża i przeznaczenie nabierają innej optyki w naszym
życiu. Nasz zwyczaj zwracania się gwałtownie do Boga w trudnych chwilach
sprawił, że wola Boża i przeznaczenie są ciężarem wysokiej wagi, oznaczają
niebezpieczeństwo, ryzyko i mocną niepewność wyjścia z sytuacji. Wola Boża nie
musi być próbą, wróżbą zdecydowanego nieszczęścia czy goryczą. Może być właśnie
pogodną i radosną okolicznością życia, nagłym wyzdrowieniem, uniknięciem
niebezpieczeństwa, codzienną małą a ustawiczną radością, powodzeniem,
szczęściem. Zbiorem wszystkich okoliczności dobrych, które przypisujemy sobie z
reguły. Nasz zwyczaj nadał przeznaczeniu wymiary lęku i ciężkiej próby. To lewa
strona zapomnienia i niedostrzegania tego, co się Bogu zawdzięcza.
To nie są wnioski ewangeliczne wysnute dla odzianych w sutanny i habitowych w
noszeniu się, lecz również dla modnego szyku, dynamicznej młodości, odzianych w
mundur, łachmany czy według najnowszych wymogów światowej elegancji.
Czytamy w Ewangelii również między wierszami. Te pola tekstowe zostawił Jezus
naszej domyślności oraz inwencji.
Myślę jednak, że do Jezusa najlepiej się podchodzi w kuchennym fartuchu,
robotniczym kombinezonie, w białym kitlu laboratoryjnym lub lekarskim, w
szmatach codzienności, wytartym i wysłużonym mundurze, w urzędniczych
narękawkach. Istoty człowieka nie stanowi "Opakowanie".
8. Nie trzeba zdrowym lekarza
Nie chowaj się. Wyjdź na światło. Nikt cię nie oznaczył piętnem grzesznika.
Jezus też nie. Więc? Czego? Pomawiano Go przyjacielem grzeszników, tym samym
aprobującym zło. Wyjdź z ukrycia i cienia.
Kiedy się człowiek poczuwa do winy wobec Boga, nie ma inne przystępu, tylko
przez Jezusa. Nabył prawo decydowania o grzeszniku… Zaraz - nie rozumiem, sam
jestem grzesznikiem, bo w obliczu Boga; ma kryształowych. Wszyscy stanowimy
niezbyt klarowną masę człowieczeństwa. Filozoficzny termin emergencji stosowany
przy powstawaniu świata i życia oznacza wyłanianie się w coraz lepszej formie. Z
mętnego roztworu ludzkości przez Odkupienie dał Jezus zdolność i możność
wyłaniania się coraz pełniejszego człowieczeństwa. Obserwujemy proces wyraźnie
rozgraniczony przed pojawieniem się Jezusa i potem. Ludzkość subtelnieje jako
całość, dorasta ideowo, intelektualnie, moralnie tężeje, stosunek do innych
ludzi staje się godniejszy. Dokonuje się to bardzo powoli, gdyż jest widoczne
dopiero w skali stuleci. Emergencja wartości ludzkich wzrasta jednak
ustawicznie.
Człowiekiem się stajemy, a nie rodzimy. Człowieczeństwo to zaczęty proces, który
się wynurzył z narodzeniem, ale ma dopiero świadomie podejmować swą emergencję
przy pomocy zasad Jezusowych.
Bóg musi zabawnie widzieć masę ludzką krzątającą się wokół życia. Dziwnie
przypominamy Zosię - Samosię, nie przypuszczając, że tkwi w nas dzieło
Odkupienia, a więc potencjał łaski uczynkowej i błogosławieństwa Bożego. Dobrze.
Tak być powinno, jakby wszystko zależało od nas i wolnej woli zdolnej do wzlotów
w tej melioracji ludzkości, w grzechu, dezaprobacie tego czym jestem przed
Bogiem, żalu, postanowień pięknych i szlachetnych, lecz bezsilnych, w tym
zażenowaniu, że nadużywam miłosierdzia Bożego, żem nie wart już następnego aktu
przebaczenia. To wszystko jest życiem człowieka. Ewangelią. Utrzymać się na
powierzchni dobra za wszelką cenę, jak nie można inaczej, to chociaż protestem
przeciwko złu.
Każdy z nas ma prawo podejść do Boga, nawet nic nie mówiąc. On już wie z czym.
Winienem. Przebacz. A to już tyle razy było... Bóg się komputerem oraz limitem
dźwigania człowieka nie kieruje. Jeśli Jezus polecił Piotrowi nie siedem razy
dziennie wybaczyć bratu, lecz siedemdziesiąt siedem razy, to... Ile razy mogę
się spodziewać przebaczenia u Boga?... „Czy z was ktoś poda dziecku skorpiona,
zamiast jajka, jeśli o nie prosi?" (Łk 11,12).
Jakże daleko więcej da Ojciec Niebieski dobrych rzeczy? Czy możliwe jest nie
wzruszyć się patrząc własnemu dziecku w oczy i widzieć w nich jakąś winę i brak
odwagi podejścia do ojca? Niedaremnie Bóg kazał się nazywać Ojcem, dzieląc ze
wszystkimi ojcami dobre z mnożnikiem nieskończoności.
Idąc pylną, błotnistą i na przemian kamienną drogą przez świat można się
zakurzyć, błotem upaprać, poranić albo wprost dla odpoczynku w rowie się uwalić.
To cecha drogi i naszych na niej stóp, zmęczenia i uwagi. O tym Bóg wie. Według
Mickiewicza łatwiej napisać księgę, niż dzień dobrze przeżyć. Stwierdzamy
jedynie życiowy fakt. Między racjami rozumowymi, potrzebą serca i kierunkiem
maszerujących stóp jest zwykle rozbieżność. Monolitów dynamiki Bożej jest
niewiele wśród ludzi. Bóg jest nam świadkiem, że niekiedy jesteśmy bardzo już
utrudzeni dążeniem do dobra, z którego nic nie wychodzi oprócz rozgoryczenia.
Dobro realizuje się w nas ustawicznie i nigdy. Nie ma dobra włożonego do kasy
pancernej, by starczyło go na całe życie. To proces ciągły i ustawiczny. Nie ma
od niego urlopu ani dni wolnych.
To nie powód do rezygnacji, raczej do żalu. Przebacz, Boże, nie wychodzi mi. Nie
zapomnij, że życie to jak wskazówka manometru w ustawicznym niepokoju, wskazuje
rozrzut wartości. Podobnie jak i samo życie nie jest spokojne. A tam gdzie
niepokój, wszystko może się zdarzyć, i grzech również. No tak, Panie Boże.
Nie ma bardziej humanitarnej sprawy, niż po zaciągnięciu winy zyskać
przebaczenie i odzyskać swoje prawa człowieka. Takiego, jak przedtem. Każdy akt
przebaczenia grzechów to ze strony Boga nie tylko likwidacja zła, lecz powrót do
godności pełni człowieczeństwa. Nigdzie też nie czuje się tak głęboko
Odkupienia, jak podczas likwidacji grzechów.
To nie paradoks, co powiem, ale gdyby nie było grzechu, nie byłoby również
Odkupienia, nie byłoby Jezusa w ludzkiej postaci. To grzech sprowokował Boga do
tak ładnego i głębokiego rozwiązania sprawy. Od tamtej też pory grzech należy do
istoty Ewangelii. Wdzięk człowieka w Boskich kategoriach rozważany to dobroć
Jezusa, przyjaciela grzeszników, jak Go w Ewangelii oglądamy. Nie ma innego
pośrednika regulującego wartość człowieka jak spojrzenie Jezusowe.
Jeden warunek ograniczający stawia Jezus, i to ciekawe, nie warunek ze strony
Boga, ale warunek, który powinien być spełniony przez grzesznika - wybaczyć
bliźniemu. Nawet codzienna modlitwa wyznawcy Jezusa zawiera prośbę uwarunkowaną
- tak samo mi odpuść moje winy, w jakim stopniu ja to potrafię zrobić w stosunku
do bliźnich. Rondo miłosierdzia Bożego zamyka się w naszym wybaczeniu drugiemu
człowiekowi. Wspaniałe to i piękne. Zaprawdę dziwne, a może raczej naturalnie
Boże.
I nikt z nocy dnia nie zrobi ale w szeregu jarzących się lamp Twoje światło
przedłuży ten promienny ciąg, podtrzyma błyszczący szereg, znowu gdzieś się
rozjaśni. Tak się dobro lęgnie i melioruje świat. Ale proces rozjaśniania świata
i ludzkości trwa i rozwija się. Od tego jest też Odkupienie.
9. Kto może odpuszczać grzechy, tylko sam Bóg
Grzech to spór człowieka z Bogiem. Spór nierówny, a bardzo istotny. To nie bunt
przeciwko Bogu. To słabość wobec Bożych wymagań, a niekiedy zdecydowanej woli
przeciwstawienia siebie Bogu. Grzech złej woli albo pomieszanych pojęć wyłącza
się, gdyż nie jest odpuszczalny „ani w tym, ani w przyszłym życiu". Grzech tępej
głupoty nie powoduje wycofania się Boga z miłosierdzia. Grzech ten jest upartą
wolą, pojęciem spetryfikowanego mózgu. Najtrudniej też i najtragiczniej
wyjaśniać coś głupiemu i pijanemu. Wyłącza się nienawiść do Boga i głupotę
zbigosowania pojęć religijnych, choć obie cechy są różnej wartości. Grzech z
biedy moralnej, lepszej niż na to pozwala życie, jest pewnym smutkiem między
epizodami zła. Potem trwa ten ustawiczny stan zadłużenia wobec Boga. Ten grzech
codziennego pyłu życia.
Znam winę dodającą wdzięku dziecku na skutek poczucia przestępstwa i niemożności
wyjścia z sytuacji. Nie ma piękniejszego momentu, jak to dziecinne szczere
„przepraszam". Nie chciałbym dziecięcego uroku bez tej przeżywanej winy i tak
pięknej w zaambarasowaniu. Nie może być grzechu dziecka wobec ojca, którego by
on nie wybaczył. W ojcostwie Boga jest coś właśnie z tej konieczności wybaczenia
i zobaczenia naszej skruchy i żalu.
Nie można przestępstwa w stosunkach ludzkich zastąpić miłością prawodawcy czy
kodeksu. U Boga jest wszystko możliwe. „Odpuszcza się jej grzechy, bo wielce
umiłowała." Maria z Magdali wypróbowała drogę miłości, gdy zawiodły siły dobra i
przegrały. Nie wiadomo, co to za rozrachunek - sprawiedliwość kontra miłość - ta
ostatnia zapaprane konto u Boga. Czyżby aż tak wrażliwy był Bóg na ludzką miłość
albo sam ukochał człowieka ponad wszystkie racje i zimną logikę? (por. Łk 7,
47).
Dobrze, że taki jest Bóg, przynajmniej wybaczy szaleństwo w traktowaniu grzechu.
Widzi się podczas nieszporów na zakończenie Starego Roku klęczącą ciżbę ludzką
na błotnistych posadzkach kościoła i ten potężny płacz pieśni: „My grzeszni
Ciebie Boga prosimy, wysłuchaj nas, Panie". Z tej wyśpiewanej winy włosy jeżą
się na głowie i pytam się - czy oni rzeczywiście są aż tak winni wśród dziwnych
okoliczności codziennego życia?
Wybaczy mi Bóg. Nie robię Mu konkurencji, kiedy przychodzi do sporu między
Bogiem i człowiekiem, biorę stronę człowieka...Boga nie ubędzie na skutek
grzechu, a człowiek? Żal mi go, biorę jego stronę. Też jestem człowiekiem.
Wybacz. Żal mi człowieka. Człowiek to nie grzech. Grzech to nie natura
człowieka. Grzech to bolesny epizod, epizod bardzo ciężki, dręczący. Grzech
onieśmiela przyjść do Ciebie. Przebaczenie to nie premia. To Twój dar miłości.
Nie lękam się, że zrobię Ci, Boże, konkurencję łagodności. Tobie, przyjacielu
grzeszników.
Jeśli kazałeś Piotrowi siedemdziesiąt siedem razy dziennie wybaczać bratu przy
okazaniu jedynie, że mu żal? To przebacz, że się znam na matematyce przebaczeń,
ale Ty musisz... Musisz? Wybaczyć, przynajmniej siedem razy na dzień, jeśli
drżąc wyszepce - żal mi... Choć tego nie chcę, jednak do istoty człowieka należy
zło... Wiem, że nie ma determinizmu grzechu od chwili, jak umarłeś z powodu
ludzkiej winy i otwarłeś drogę dobra, na której trudno się nie zakurzyć. Grzech
zmienił jakość. Stał się biednym grzechem, bolesnym, smutnym niekiedy, ale też
dzięki Tobie radosnym w dźwiganiu się do Ciebie, gdzie tylu ludzi widziałem
rzewnie pięknych i dojrzałych winą... do ukochania Ciebie. Grzech nie upadla we
własnych ocenach. Na wszystkich grzechach położyło się ciepło miłości Jezusa. W
tej jasności trzeba oglądać grzech w ewangelicznym świetle.
Boga i Jego miłosierdzia nie można w człowieka wciskać siłą. To powolny proces
jak dojrzewanie do łaski. Grzech wymaga cierpliwości, czasu i nastroju. Gdzieś w
jakimś momencie Bóg tak blisko staje, że nie widząc patrzy się w Niego z
przeogromnym rozumieniem wszystkiego. Siebie przede wszystkim.
To nie paradoks, ale na tle grzechu uczymy się zależności od Boga. Po prostu
miłości. Komu więcej darowano, ten więcej miłuje tę prawdę życia - wyłożył Jezus
Szymonowi faryzeuszowi w przypowieści o dwóch dłużnikach (Łk 7,47).
Grzech to nie misterium celebrowanego zła. To wielka tajemnica ludzkiej duszy
zmagającej się z własną słabością w obliczu Boga, którego trzeba brać jako
współczynnik dobra w byciu człowiekiem. Bez przesady - grzech ma coś z
uszkodzonego skrzydła, które jest prze-znaczone do lotu, a nie potrafi się
wznieść. Nikt nie popełni zła z premedytacją i uporem. To zło poskręcanej
dobroci wywracające wartość człowieka. To dobro spaczone w podstawach.
W chrześcijaństwie znakiem przebaczenia jest zawsze Jezus na Krzyżu - symbol
znalezienia dialogu człowieka z Bogiem w jakiejkolwiek sytuacji i w najgorszej
nawet dysproporcji.
Ładne. Takie wzięte z łąk i pól ewangelicznych. Wzięte również z nas.
10. Dopokąd nie oddasz...
Jezus nie rozwija przed ludzkością strategicznego planu zbawienia. Mówi
obrazowo, a więc używa koniecznej przenośni znamiennej dla każdej przypowieści.
Zastanawia przejściowość kary za grzechy z możnością „wypłacenia" się po
ziemskim czasie. Jezus stwarza niejako nową okoliczność między zbawieniem i
potępieniem. „Nie wyjdziesz stamtąd dopóki nie oddasz najmniejszego
pieniążka..." (Łk 12,59). Sytuacja przechodnia.
Życie etyczne człowieka można według Ewangelii uważać za konieczne do zbawienia,
jednak istnieje „tam" jakaś dodatkowa bezpieczeństwa, gdzie można się wypłacić z
resztek... win. Jeszcze jedna szansa zbawienia choćby najniklejszym odruchem
żalu, refleksji, uchwycenia się Boga w ostatecznym akcie rozpaczy z
niewykorzystanej szansy sięgnięcia po Boskie na wieki.
Dobroć Boża poszukuje przynajmniej w nas odruchów choćby człowieczeństwa.
Od czasów zjawienia się Jezusa na ziemi i przyjęcia naszej natury pojęcie
człowieczeństwa zyskało nową wartość, nie znaną dotychczas. Człowieczeństwo
posiadać musi jakiekolwiek odniesienie do ludzkiej natury Jezusa. Przy takich
„człowieczych" symptomach funkcje oczyszczalnia ścieków etycznych ludzkości z
wypłacalnością do, mniejszego pieniążka.
W banku zbawienia wypłacalność prowadzi człowiek za popełnione winy, za ten
nieodzowny kurz zła, który musi przylgnąć do naszej materialnej natury. Bank ten
odznacza się specjalną konstrukcją. Płaci się ewangelicznym szelągiem podczas
ziemskiego życia – modlitwą, aktami pokutnymi, dobrymi uczynkami. Natomiast po
rozejściu się z tym światem bank zbawienia uwzględnia szelągi tylko z zewnątrz,
od innych za nas. To przelew na konto byłego mieszkańca ziemi. Wpłynąć może
tylko od zewnątrz wpłata na konto bankowe zbawienia. Nawet to i ładne, to
zastępstwo ziemskie w intencji tych, którzy już stracili prawo do zyskiwania
wprost.
Jest to przedziwne jednocześnie. Takie niezwykle Boskie i humanitarne.
Unicestwienie boskości w sobie czy wyretuszowanie do cna boskości z siebie nie
jest jeszcze utratą zbawienia. Potępienie jest sprawą statystycznie biorąc
rzadką.
„Bądźcie świętymi jak Ojciec wasz Niebieski jest święty" (Mt 5,48}. Pozostaje
więc do wypolerowania człowiecza wartość, o ile to okazało się zaniedbaniem w
trakcie drogi przez świat. Faza ta w zbawieniu nabiera Boskiego blasku, jeśli go
brakło „tutaj", na tym świecie.
Kantor wymiany spóźnionych w uregulowaniu swych należności za odpuszczenie
grzechów nazywa się w religii katolickiej czyśćcem. Przyjmuje po doczesności
jedynie cudze wkłady na określone konto zamknięte aktem zejścia.
11. Uwierzyć Bogu
„I uwierzył Bogu i poczytano to mu za sprawiedliwe" (Rdz 15, 6). Uwierzyć w
rzeczy możliwe po ludzku, to za mało dla Boga. Nie ma zasługi u Boga za ufność w
sprawach leżących w kompetencji ludzi. Ale uwierzyć w rzeczy niemożliwe - to
Boska sprawa w czło-wieku. Na wszelki wypadek asekurujemy się drobnym
zwątpieniem, czy Pan Bóg będzie miał dobrą wolę przyjścia nam z pomocą.
Niezapomniany Piotr na falach Genezaret. Tak długo było zawieszone prawo
Archimedesa, dopokąd nie przyszedł lęk głębi, nocy i burzy. Natura ludzka jest
jeszcze bardziej ostrożna niż Piotrowa. Nie rozumiemy Boga, a już zupełnie nie
pojmujemy siebie w relacji do Boga. A przecież nie jeden raz w Piśmie Świętym
czytamy: „Nie ma rzeczy niemożliwej dla Boga".
Wybacz brak wiary w Ciebie. Udaremniamy cuda naszym zwątpieniem i naszą
znajomością praw przyrody. Zbytnia mądrość ludzka jest z Bożego punktu głupotą.
Piszę w rozterce między rozsądkiem i wiarą. Wiem od lekarzy, że operacja musi
być i jest koniecznością. Klinika - obserwacja. Podczas zdjęć rentgenowskich
było takie zimno, że pacjent musiał albo zapalenia płuc dostać, silnej grypy
albo zapalenia korzonków nerwowych. To ostatnie przypadło w udziale. Nie tylko
temperatura w rentgenie była między 5 a 10°C, ale jeszcze silny przeciąg z
wybitej szyby.
Chcesz okazać swą moc wbrew ludzkim rachubom? Wiem, że doprowadzasz sprawy do
sytuacji bez wyjścia i wtedy ingerujesz skutecznie, by nic nie zostało przy
naszych rachubach, by zawiodła nasza mądrość w zestawie z Twoją Miłością. Jeśli
ma być Twoja chwała, zupełna. Nie chcesz jej z nikim dzielić. Wiem o tym.
Zdawałem kilka razy egzamin u Ciebie. Masz zwyczaj wyrywania z obieży w ostatnim
momencie. Działasz z precyzją nanosekundowego czasu.
Po dwunastu dniach pobytu w klinice, wychodzę z werdyktem operacja konieczna".
Prócz werdyktu otrzymałem w prezencie ostre zapalenie korzonków nerwowych i
napisanie najtwardszych rozdziałów „Technologii Ewangelii": „Królu cierpienia",
„Śmierć", „Zmartwychwstanie", „Słyszałeś, Synu Boży", „Magik z Nazaretu".
Olbrzymia próba. Nie można podejmować jakichkolwiek pertraktacji na temat
operacyjnego zabiegu, dopokąd nie ulegną zaleczeniu korzonki w stanie zapalnym.
Do tego wszystkiego jeszcze stan zapalny od pół roku na grzbiecie lewej stopy.
Komplet pełny, by wpaść w depresję z bólu, beznadziejności, straconego czasu i
najważniejsze, że klinika bardzo bolesną i długotrwałą gratyfikację.
Człowiek stary i chyba dorosły wybrał to miejsce między innymi z tych powodów,
że do jego Świętokrzyskiej Madonny jest zamiast 100 km tylko 32 km. Tyle
bliżej... A może trzeba nam głupstw, mógłby ktoś powiedzieć, by na tym
kontraście jeszcze lepiej wyszła mądrość Boża. To takie ładne w swej prostocie i
w cieple wiary. Przecież Ona mnie nigdy nie zawiodła w doraźnej potrzebie. A
zapalenie korzonków ostatecznie zniknęło po trzynastu dniach poza trudnością
samodzielnego wstania rano z łóżka. Zapalenie w ogóle nie leczone ani wygrzewane
i bez łyżkowania.
Trzeba podjąć decyzję operacji. Jaką - „skrobanie" gruczołu krokowego czy
tradycyjną? Zaufać Bogu i pójść na Opatrzność obojętne co będzie... Oczekuję
cudu, więc musi on nastąpić. Wspaniałomyślność Boga nie kończy się w żadnym
momencie. Jeśli jestem czegokolwiek przydatny Jezusowi na ziemi, niech mnie
zatrzyma na niej. Jeśli niczego Mu nie potrafię już dać tutaj, niech mnie
zabierze do siebie. Zostały mi do ukończenia dwie książki: „Technologia
Ewangelii i „Góry Świętokrzyskie". Dwie książki od serca pisane, dwie książki
dziejów Boga w moim życiu. Potrzebowałbym 3-5 lat dla zupełnego ich wykończenia
łącznie z korektą. Ale jeśli nie ja to mam robić, to potrafi Bóg wykonać i beze
mnie. Pobyt na świecie ma jedynie sens, o ile można jeszcze coś dać Bogu. Poza
tym przedłużanie, bo mi jakoś tu dobrze, trawienie służy, siły pozwalają się
poruszać - to za małe powody. Przydatność Bogu do Jego zadań i celów. To nie
pertraktacja z Bogiem ani tajemne układy. To zdanie się na Niego, by jeszcze raz
okazał swą moc, miłość i przebaczenie.
Wiem, że potrzebny jeszcze jestem pewnej osobie. Kiedyś wyznała ona, że przy
mnie czuje się bezpiecznie, więc jej nie zawiodę. Mało jest ludzi tak
omodlonych, jak ta istota. W trudnych dla niej momentach krzepiłem ją wiarą w
Boga. Jeśli mnie cokolwiek zawdzięcza, to Bóg pozwoli jej zginąć, znajdzie swoje
szczęście. Bóg kocha cię miliardy razy bardziej niż ja. To trudne do wyobrażenia
sobie, ale tak jest naprawdę. Mam mocne przekonanie. I znowu muszę zaufać Bogu,
że nie opuści tego, co mi bardzo bliskie i kochane w życiu było.
Gdzieś to wyczytałem, czy nie w Starym Testamencie - zaufaj Bogu i oczekuj Pana.
12. Jam JEST
Bóg przychodzi sam, nie wiadomo skąd. „Wiatr wieje tam, gdzie chce" (J 3,8).
Czasami ogarnia człowieka osłona Nieskończoności i dzieją się rzeczy dziwne,
jakby sam Bóg znajdował się w tym pomieszczeniu. Jak można Cię, Boże, nie
widzieć na świecie, jak można nie wiedzieć, że w tym rzekomym nic jesteś właśnie
Ty? I jak można nie słyszeć, skoro przemawiasz w narzeczu najbardziej
zrozumiałym, bo w mowie zdarzeń, w mowie faktów. Te przecież mają na całym
świecie jednakową wartość niezależną od interpretacji. Czy mowy faktów ani nawet
szmeru z niej płynącego, będąc przy zdrowych zmysłach, można nie słyszeć?
Mowa Boża to mowa łaski, mowa zaznaczająca kręgi poprzez człowieka, i obok, w
przelocie muśnięcia tylko, zatrzymania się na moment, mowa łaski w najmniej
prawdopodobnych okolicznościach. Łaskę trzeba fizycznie wyczuwać w jej
maksymalnym natężeniu.
Kto jest niepoprawny? Nadajnik czy odbiorca, ów detektor mowy Bożej? Bóg
nieustannie coś nadaje. Ludzkie odbiorniki pracują najczęściej na innej fali,
poszukując doczesnych brzmień życia, interesów, troski wokół codzienności. Bóg
pragnie, byśmy Go odnajdywali w chaosie szumów naszego życia. On jest na pewno.
Czy nieuchwytny? Czy zaabsorbowane bezlikiem spraw odbiorniki ludzkie potrafią
odbierać? Przestrzeń wypełnioną przez Boga trzeba rozumieć, czuć, orientować się
w niej. Wśród nicości trzeba niekiedy dostrzec Nieskończoność we wszech
sprawach. Łazimy w zespole Bożego działania i trafiamy niekiedy, po wyciszeniu
się, na głos Boży, a może jedynie jej szmer dziwnie inny niż ten ustawicznie
odbierany. Tutaj uwaga -to nie szum codzienności ani jego słaba słyszalność. To
na antenie Bóg ze swą łaską. Moment uwagi, wsłuchania się, zrozumienia. Tak.
Zgadza się. To nie intermezzo w codzienności życia. To przechwycony bieg Boga ze
swą łaską.
Bóg dobija się, niepokoi, kołuje i nawraca, ociera się leciutko o człowieka.
Przy bystrej obserwacji swego życia wyczuwa się dziwną bliskość łaski jakimś
fizycznym doznaniem, nie tylko duchowo.
Jak mało się wie tylko przez akceptację Boga w akcie wierzenia. Wiara prócz
zasięgowego horyzontu życia ma jeszcze swą głębię mimo codzienności i zdawałoby
się zwykłości. Faktycznie wiara w naszym życiu nie może urastać do wydarzenia, z
wyjątkiem wielkiego odwrócenia; wiara jest zwykłością czasu z ustawiczną
pulsacją, podobnie jak nasze życie.
Jam JEST (J 8, 28. 58) - mówił Jezus w daremnym tłumaczeniu uziom, na których
upadł całun niezrozumienia słów Bożych. A przecież do Mojżesza użył Jahwe tego
samego określenia swej istoty. Z Ewangelii wiadomo, że wiara jest dla
wszystkich, ale w tej liczbie są niemożliwości braku zrozumienia, przesłony na
oczach, widzenia bez dostrzegania, jawienia bez oświecenia. To cecha zbioru
ludzkiego, który pełen tajemniczości był problemem nieprzekraczalnym przez
Jezusa. Jezus nie chciał zresztą werbować ludzi jak rekrutów w swoje szeregi. Po
stronie piękna wiary jest dawanie wszelkich wyjaśnień rekwizytów Opatrzności,
Łaski. Ze strony człowieka w tak cudnej rzeczy jak wiara musi być absolutna
dobrowolność wzięcia lub porzucenia.
Ile razy posługuje się Jezus tym „Jam JEST", kiedy zwykły sposób łaski wydaje
się nie istnieć? Jak często Bóg sięga do głowy jak u proroka Habakuka? Tylko
debil nie może się zorientować w tym chwycie. Zresztą przy oporności zbyt
wielkiej powtarza się ten sam chwyt razy, aż się uświadomi.
Rekolekcje u Sióstr Urszulanek w Lublinie przed wieloma laty. Na popołudnie
ogłoszona spowiedź. Usłyszałem w rozmównicy: „Uciekłam tego popołudnia, by udać
się do rodziców poza Lublinem. Miałam już bilet. Czekam na peronie na przyjście
pociągu. Podręczne zabrane. Coś mnie «za łeb» chwyciło i kazało wrócić. Jestem.
Chcę dokończyć rekolekcji". Od tamtej pory wiedziałem, że Bóg się częściej tym
chwytem za „kochany łeb" posługuje.
Tylko jedyny Bóg potrafi jednocześnie poruszać się na nieskończonej ilości dróg.
Tylko On może posiadać w działaniu nieskończoną ilość wariantów okazywania
szczególnej łaski. Jeśli człowiekowi wydaje się, że Bóg oddalił się w
nieskończone rejony i stamtąd jedynie słabym migotem łaski daje znać, że jest,
to nie powinien mieć żalu, że manewru Boskiego nie zauważa człowieczy odbiornik.
Stoimy wprost na przeciągu łaski Bożej i nie odczuwamy jej wiewu, nie czujemy,
że wokół coś inaczej nieco się dzieje. Za moment mija. Przychodzi codzienny bieg
egzystencji. Wiara nasza powinna jedynie obserwacją behawioru Bożego. Jeśli
trafiają się tam tożsamości niemal, to znający się na informacji wiedzą, że jest
to sygnał wywoławczy, po którym trzeba się zorientować, że coś w mojej
przestrzeni życia ma się dokonać. W takim momencie nie można być ani
gruboskórnym, ani tęgogłowym.
Wydaje się, że nie można pisać o Ewangelii bez bycia przynajmniej raz w Ziemi
Świętej, na którą szczególnie patrzy oko Boże. Tymczasem Ziemia Święta jest
wszędzie, gdzie chodzi Jezus i Jego łaska. Wniosek stąd prosty - każdy człowiek
ma swoją ziemię świętą w Nowym Testamencie. Ziemię łaski, błogosławieństwa,
Opatrzności, natchnień,
kłopotów. Spełnia się to, co Jezus zapowiedział: „Jestem z wami do skończenia
świata" (Mt 28, 20). Jeśli do tego dodam szczególną obecność Najświętszego
Sakramentu, mam bezspornie swoją ziemię świętą. Jest na niej na pewno Jezus. Ten
sam wczoraj, dziś i jutro. „Jam JEST".
13. Przebaczenie
Stawiasz wymagania nie tyle ostre, co wspaniałomyślne, podyktowane przez serce.
Wybaczać nie należy jedynie siedem razy na dzień, jak z naddatkiem mniemał
Piotr, lecz siedemdziesiąt siedem razy na dzień. W codziennej modlitwie, w
której uwzględniłeś wszystkie potrzeby ludzkie i Boskie, warunkiem zyskania
miłosierdzia Bożego jest wyba-czanie naszym winowajcom. Trzeba widocznie coś z
Boga posiadać, że nasze skwitowanie win w odniesieniu do ludzi jest kartą wstępu
do Twego miłosierdzia. Dzieje się to często z bólem w sercu, z prawdziwą
tragedią palącego jeszcze żalu. Lecz jest. Staje się ostatecznie po wielu
łamaniach faktem - „wybaczam".
W najpiękniejszej idei ewangelicznej - w przebaczeniu, czyli w darowaniu win
przez Boga, może nastąpić u ludzi inwersja pojęć. Można tak pokręcić Pana Boga,
że dochodzi do krzyczącej nielogiczności całej wiary. Człowiek nie modlący się
po stracie żony za własnego syna, którego wychowanie chybiło (chyba nie z
przypadku), jest nie ewangeliczny przy nieustannej modlitwie za wszystkich z
wyjątkiem nieudanego syna.
Przy takim paradoksie ewangeliczności robi się zimno - nie wolno udawać się na
tamten świat z moralnym człowieka, a nie zagadnieniem w podstawowej kwestii -
wybaczenia. Rażące pokręcenie obrazu Boga, z próżnością licznych modłów
okraszonych gorącą nienawiścią do jedynej istoty, za którą nie jest w stanie
odmówić nawet jednego „Zdrowaś".
Bywa zapiekły ból trawiący serce, wykańczający życie. Ale nie może on być
większy od przebaczenia, jeśli pojęło się abecadło Ewangelii. Nie będąc nawet
kolejarzem pragnie się „pociąg” własnej modlitwy tak ukierunkować na Boga, by
pociąg modlitewny zabrał wszystkich omodlonych pasażerów z wyjątkiem wskazanego
swoją nienawiścią i niewybaczalnym żalem. Pobożnościowa ohyda. I po co się ć
bezsilnym żalem i trawiącą nienawiścią? Ewangelia nakazująca wybaczenie jest
środkiem uspokajającym nasz system nerwowy. Nie żądamy jako wyznawcy Ewangelii
dodatkowej taksy za przebaczenie. Co serce przy tym przebolało, to inna sprawa,
nie płaci się za to ani z dobrej, ani z przymuszonej woli. Nikt z nas wybaczając
nie dąsa się o taksę do uiszczenia, czyli punkty. Nie cieszymy się, jeśli
naszego winowajcę spotkało nieszczęście, przy wspaniałomyślności nie mówi się
wtedy „nie zaszkodzi mu", „należy mu się za wszystko”. A przede wszystkim robimy
coś więcej, wybaczamy, choć winowajca wcale o to nie prosi ani nie cierpi
wyrzutów sumienia. Czynimy to ze zwykłego odruchu wiary. Tak chce Jezus i nie
czekamy, aż winowa odpokutuje w jakikolwiek sposób na naszych sycących się
oczach tak zwaną satysfakcją. Słowo „przebaczam" jest miłością położoną na bok.
Nie posyłam wówczas Boga jako egzekutora zawieszonej jeszcze pokusy w stosunku
do mojego przebaczenia. Skąd się wzięła królewska i partyjna psychoza w
interpretacji przebaczenia? Dlaczego istnieje drugi jeszcze kwitariusz, który
pozostaje w mocy mimo uzyskanego przebaczenia? A sprawiedliwość władzy nigdy nie
zapomni, nawet po pełnym zadośćuczynieniu przez winowajcę. Chodzi się raz na
zawsze z piętnem winnego, czyli w opinii z pytajnikiem.
Dlaczego w cierpieniu wachluje się mi koło serca nie uregulowanym rachunkiem u
Boga? Czy rzeczywiście ściga mnie Bóg za najpiękniejszą i najdroższą rzecz -
przebaczenie win? Dlaczego pierwsi chrześcijanie żałowali Pawła, modlili się za
niego, a nikt mu nie przedstawiał zaległych rachunków za to, co sam kiedyś robił
z wyznawcami Jezusa? Zdaje się, że nawet sam Paweł nie kojarzył prześladowania,
jakie znosił w głoszeniu Ewangelii z nie uregulowaną należnością za własne
grzechy. Największy przeciwnik Piotra nie stawiałby sprawy podczas jego
ukrzyżowania - „nareszcie doczekał się pokuty za grzech zaparcia się Pana". To
zupełnie inne rzędy faktów. Naszą ziemską jurydykę wypraną chemicznie z miłości
przypisujemy Panu Bogu. Tymczasem największa jest bezsprzecznie miłość w każdym
wypadku. Bóg przecież sprawiedliwość z wybaczeniem.
Najtragiczniejszy dla człowieka jest nie tyle grzech, co lęk przed Bogiem, lęk,
który nie pozwala mu zbliżyć się do Boga. Lęk przed moim Bogiem? Jezu, który
zbliżyłeś miłosierdzie do nas, Jezu, dający recepty na siedemdziesięciokrotne
przebaczenie bliźnim w ciągu dnia. Ja l prawo przyjść do Ciebie. To prawo dałeś
Ty sam przez śmierć na krzyżu. Mogę w każdej chwili podejść do Boga z tym
ładnym, „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw niebu i Tobie". Bez Twojej
wspaniałomyślności byłoby życie niemożliwe, ustawiczna udręka.
Obieg łaski w naszym życiu to rotacja grzechu ścigana Boskim miłosierdziem.
Nawet brudne sytuacje jak grzech mają swoją liryczną oprawę - owca zagubiona i
odnaleziona, radość z jednego grzesznika pokutę czyniącego, radość większa niż z
99 sprawiedliwych. Nikt cię nie potępił, niewiasto? I ja cię nie potępiam.
Odpuszcza się jej wiele grzechów, bo bardzo umiłowała. Komu mniej darowano, ten
mniej kocha".
W miłosierdziu został ten sam liryzm, co w ewangelicznych czasach. Liryzm
niezmienny przez stulecia. Ileż razy spowiednik ociera brzegiem komży dyskretnie
łzy wzruszenia na widok przeogromnego miłosierdzia j piękna grzesznej duszy
dźwigającej się ku dobru. Całe przecież Odkupienie ma u podstaw przebaczanie.
Przecudny liryzm znany tylko z Ewangelii. Liryzm podnoszenia z błota
nieśmiertelnej duszy, która ma większe pragnienie dobra niż jej możność i
większą tęsknotę za dobrem niż paniczny lęk przed Bogiem.
Biedny, stokroć biedny jest człowiek, który sądzi, że nie jest godzien
miłosierdzia, gdyż dzielą go od Boga grzechy. Takiej bariery Bóg nie ustanowił.
Nie ma jej też w Ewangelii.
Bóg jest dla ludzi, z powodu ludzi, którzy uzyskali prawo zbliżać się do Niego w
każdej okoliczności. Przebaczenie jest subtelnym przywilejem człowieka od Boga
danym.
14. Słyszałeś, Synu Boży...
Doniesiono Jezusowi, że wieża w Siloe się zawaliła i zginęło 18 osób. I druga
wiadomość doszła do Jezusa - Piłat zmieszał krew Galilejczyków z ich ofiarami
(por. Łk 13, 1). Myślicie, że owi Galilejczycy byli bardziej grzeszni niż reszta
Galilejczyków albo że owych 18 mieszkańców Jerozolimy było bardziej grzesznych
niż reszta mieszkańców Jerozolimy? Jeśli pokutować nie będziecie, wszyscy
podobnie zginiecie (Por. Łk 13, 4).
Słyszałeś, Jezu, że amerykański prom kosmiczny Challanger 31 stycznia 1986 roku
rozpadł się w 77 sekundzie po starcie i zginęło 7 osób, w tym jedna kobieta,
która „szczęśliwie" wylosowała miejsce spośród 37 tysięcy stających do
ciągnięcia?
Jeśli pokutować nie będziecie, wszyscy podobnie zginiecie. Nie myślcie, że owe
siedem osób z załogi promu Challanger było bardziej grzeszne od wszystkich
innych załóg kosmicznych pojazdów.
Słyszałeś, Jezu, że podczas trzęsienia ziemi w Meksyku wieżowce żelbetonowe
wywracały się jak kartonowe pudełka, grzebiąc swych mieszkańców przesuwającymi
się meblami. Tragizm leżącego kolosa budowlanego z jego lokatorami. Czy
myślicie, że owi tysiącami polegli ludzie byli większymi grzesznikami niż
pozostała część miasta Meksyk, że ich to nieszczęście spotkało w dniach 19-20
września 1985 roku? Nie, powiadam wam, lecz jeśli pokutować nie będziecie,
wszyscy podobnie zginiecie.
To nie przesada stylu mówienia Jezusa - „wszyscy podobnie zginiecie" bez pokuty.
Człowiek ma dziwne usposobienie. Martwi się do wstrząsu włącznie wypadkiem
jednego promu kosmicznego, a przecież najbliższy konflikt zbrojny będzie
unicestwiał dziesiątki, setki lub tysiące podobnych promów ku wielkiej uciesze
przeciwnika. Dreszczu strachu doznaje się oglądając zdjęcia wyrwanych z
fundament wieżowców przez trzęsienie ziemi, a przecież podczas konfliktu w
sekundach zachwieje się las wieżowców jak drzewa targane wichrem i runie
grzebiąc mieszkańców. I znowu druga strona cieszyć się z sukcesu. Wszyscy
zginiecie, według Jezusa. Nabywamy coraz bardziej przeświadczenia, że w
najbliższym starciu zbrojnym nie będzie zwycięzców ani zwyciężonych. Zarówno
mądrość, jak i kretynizm rodzą w głowie. Przejście od jednej fazy mózgu do
drugiej jest tak subtelne, że staje się niedostrzegalne w trakcie akcji. Słowa
Jezusowe nabierają realizmu z biegiem wieków i dojrzewania ludzkości. Z
przenośni konkretyzują się. Słowa Jezusowe taksujemy na ważne i ozdobniki mowy,
na realne i metaforyczne, na obowiązujące i przygodnie wypowiedziane. Czym jest
zalecenie pokuty?
Duch pokuty, to duch wiedzy o sobie. Z chwilą, kiedy empiryzm zadecydował o
charakterze nauk przyrodniczych, człowiek stał badaczem, czyli stanął ponad
procesem poznawczym. Przestał być przedmiotem analizy poszukującej konstrukcji
wewnętrznej. Humanistyce zaprzecza się często w ogóle charakteru nauki. Nauka
musi być produkcją, gwarancją dobrobytu dającą podstawę szczęścia posiadania.
Dziwna rzecz, że nauka musi jednocześnie służyć wojnie. Wojna zaś to zagrożona
egzystencja.
Nie ma czasu ani miejsca na wiedzę o sobie samym. Na przeżycie czegoś poza
kręgiem produkcyjno-egzystencjalnym. Człowiek współczesny twierdzi, że jest
nerwowy, tymczasem podlega on ustawie przyspieszeniu ciasnego kręgu
wytwórczo-bytowego. Przy prędkości kątowej potęguje się siła odśrodkowa, która
prowadzi krańcowo do uszkodzenia samej konstrukcji. Z takim kręćkiem w głowie
nie ma czasu spokojnie i rozsądnie myśleć. Przestaje się być powoli człowiekiem,
a coraz bardziej staje się nowym tworem - człowiekopodobnym.
Duch pokuty to duch zatrzymania się na sobie choćby kilkanaście sekund w ciągu
dnia. Gdyby wszyscy ludzie mieli jednominutowe rozważanie o sobie, żeby się móc
wyłączyć z turkotu produkcyjnego, mechanizm działania ludzkości znalazłby
miejsce na humanistykę w głębokim tego słowa znaczeniu. Budzenie człowieczeństwa
dokonuje się w ciszy. Jest to swoisty paradoks biologiczny, ale za to prawda
psychologiczna. Duch pokuty jest niczym więcej jak refleksją, że daleki jestem
od doskonałości, ale mogę się do niej przybliżyć za cenę istotnego obowiązku
wynikającego nawet nie z religii - bycia człowiekiem. Lepiej - stawania się
człowiekiem każdego dnia.
15, Skąd ta pewność?
Kazimierz Dymel zatytułował swoją książkę: „Skąd ten blask, profesorze Sedlak?"
Ciekawsza znacznie byłaby książka o tytule: „Skąd ta pewność, profesorze?" Jaka?
Wybraństwa Bożego? Być może jakiegoś przeznaczenia określonego? Pupilstwa u
Boga? Skąd ta pewność, że Bóg czegoś żąda, oczekuje, pragnie czy przeznacza do
określonego zadania?
Nie jest w tej chwili to interesujące, może to zawsze jeszcze być nieoptycznym
złudzeniem, autosugestią, zarozumiałością, nadprzyrodzoną pretensjonalnością,
ostatecznie zwykłą pomyłką. Ciekawsze jest, w jaki sposób ludzie Starego
Testamentu „słyszeli" Boga, jak Bóg w ogóle przemawiał, w jakim języku itp. Ale
wtedy powstanie niezwykle intrygujące pytanie - dlaczego Bóg zapomniał
przemawiać do człowieka, a na obecne czasy byłoby to przecież takie wskazane?
Archaiczna Komunikacja Boga z człowiekiem jest warta zastanowienia. Czy się coś
w behawiorze Boskim zmieniło, czy raczej my posiadamy inne odbieralniki Boskiej
informacji?
Prości ludzie odznaczają się większą wyczuwalnością spraw Bożych niż inteligent
kształcony na logice Arystotelesa i filozofii Kartezjusza. Dziwna rzecz, jak
nomadzi, analfabeci Starego Testamentu, wnikliwie i delikatnie wyczuwali Jahwe.
Jak umieli Go odnajdywać w codziennych i pospolitych zdarzeniach. Po prostu Bóg
był dla nich czytelny, choć nie rozróżniali znaków alfabetu. Odnoszenie się do
Boga było też pełne kultury i delikatności. Wiara w Boga była więc poniekąd
wizualna. Bóg był obiektem codziennego odnoszenia wszystkich rzeczy.
Relacjonowana na piśmie czy w mowie wymiana przeżyć została wtórnie ubrana w
sens słów, choć była czymś niewyrażalnym w naszej komunikacji.
Nie uda się tego rozwiązać bez przeanalizowania dzisiejszych możliwości
komunikowania się człowieka z Bogiem. Aby coś było informacją, musi uderzać
naszą uwagę albo takim samym sygnałem, albo jego modulacją, natężeniem, ciszą
bezsygnałową, obserwacją własnej uwagi, zastanawiającą zmiennością i jakąś w
niej tożsamością. W każdym razie przejęcie informacji nie zależy od nadajnika
tylko, gapowaty detektor odbierze coś nieokreślonego, co będzie szumem jego
głowy. W każdym razie problem odbioru informacji od Boga nie jest wcale
trudniejszy od wychwytu informacji z Wszechświata czy ewentualnie domniemanych
kultur pozaziemskich. Nie ulega wątpliwości, że trzeba trochę wprawy, by
zestroić siebie jako detektor z Boskim nadajnikiem. Prawdopodobnie wszyscy
odbierają sygnały Boże, kto potrafi je zdekodować.
Można wyróżnić kilka cech sygnału Boskiego:
1. Bywają chwile, że wydaje się, iż Bóg jest tuż, że Bóg otacza, ogarnia
człowieka w jakiś niezwykły sposób.
2. Bywają wyraźne natchnienia wykonania czegoś.
3. Są lekcje udzielane wyraźnie przez Boga, choćby seria niepowodzeń, które w
końcu okazały się potrzebne, by nie wybierać tej drogi.
4. W zawiłych niekiedy decyzjach widzi się, że rozstrzygnięcie jest nie moje, a
jednak najlepsze.
5. Dokładna wiedza, że w jakiś niewytłumaczalny sposób jest się winnym wobec
Boga.
5. Czuje się fizycznie łaskę Bożą w pewnych okresach życia.
7. Widzi się wprost Opatrzność nad sobą.
8. W dłuższym okresie obserwacyjnym dostrzega się takie dziwne układy
szczęśliwych rozwiązań, że interpretuje się to błogosławieństwem Bożym.
9. Dostrzega się cud, bo inaczej nie można tego wytłumaczyć biorąc pod uwagę
kryteria materialne.
10. Zdarzenia dziwne zaskakują w takich samych okolicznościach, za duża tu
prawidłowość.
11. Bywają chwile niezwykłej intuicji, kiedy się wie, czego chce Bóg ode mnie.
12. Powtarzalność tych samych zdarzeń po dwakroć, tutaj już pomyłki być nie
może, że to przypadek.
13. Szybkie wysłuchiwanie modłów.
14. Zaskakiwanie w ważnych rzeczach powtarzalnością podobnych okoliczności.
15. Seria zdarzeń przynajmniej dziwnych.
16. Wypunktowane w życiu cierpienie.
17. Cierpienie jako wstęp do wielkich zdarzeń życiowych.
Pierwsze odczucie - coś się dzieje albo przynajmniej mnie się tak wydaje.
Ciekawe w obu wypadkach jako iluzja i jako ewentualna rzeczywistość. Któryś z
systemów nadawczych zaczyna, się wybijać jako częściej spotykany. Jest to
naturalne przy nieco nastawionej uwadze na pewną nieokreśloność, ale przecież
nie robi ona wrażenia nie-możliwej. Przychodzi samoodpowiedź - a jeśli Bóg?
Niemożliwe, by pan Bóg miał interes właśnie do mnie. Mało prawdopodobne. Można
być pod wrażeniem i ciągnąć dalej jak szczęśliwy numer na loterii życia. Z góry
przekreśla się wszystko, Bóg nie jest farszem do wypełnienia ludzkiej pychy.
Jest się zupełnie osamotnionym w problemie. Nie nadaje się do porady u nikogo.
Wyjdzie się na idiotę, zarozumialca. Na pewno spowiednik ustosunkuje się również
negatywnie. To sprawa najbardziej osobista, poza sferą nawet przyjacielskich
zwierzeń.
Pozostaje jedyny wniosek - coś jest. Ale co? Biada mi, znalazłem się w orbicie
szczególnego zainteresowania Boga, nie wiem dlaczego, nie znam ani celu, ani
powodu. Lecz to niemożliwe...
Sygnały łaski poczynają się charakteryzować z całą pewnością. Redukuje się ich
rozpiętość, ale za to precyzuje wyraz. Jednocześnie człowiek poczyna się kurczyć
w sobie. Maleć. Na pierwszy plan wysuwa się w niezbyt uchwytny sposób - Bóg.
Przywileje u Boga mają swą odwrotną stronę, obowiązki rosną do kwadratu. Wymaga
tego subtelność sytuacyjna. U siebie ma się bardzo głęboką fazę zwątpienia w
Boską sygnalizację, jednocześnie w przedziwny sposób rozumie się ludzi Starego
Testamentu i Nowego Testamentu. Jednej rzeczy nie można pojąć, w jaki sposób
Mogę ja odpowiadać sprawom Bożym nie posiadając do tego żadnych danych.
Prawidłowości sygnalizacyjne układają się jednak całkiem wyraźnie. Nie ma
wątpliwości, że to Bóg stoi przy całej sprawie. Nie ujawni On nigdy, dlaczego
wybór padł tutaj, a nie gdzie indziej. Widocznie im mniej danych osobistych, tym
większa chwała Boża. O taką nierównowagę przecież chodzi. Zadania do spełnienia
nie są żadnym wyróżnieniem. Są obowiązkiem.
Tak zostaje się wciągniętym w Boski krąg bez żadnej manifestacji zewnętrznej.
Dyskretnie i w pełni. Bóg jest w każdej sytuacji do uwzględnienia. Skąd ta
pewność Bożych spraw rozmienionych na bilon pojedynczego życia? Miewa Bóg swoje
zamiłowania.
Podstawą teorii informacji jest po stronie człowieka wiara pogłębiająca się
coraz bardziej, po stronie Boga - łaska. Tak Bóg kształci dusze ofiarne, mądre,
wierne, gotowe na wszystko. Tak zapewne wybierał swych powierników w Starym
Testamencie. Na takiej linii dokonywało się przesyłanie informacji o Bogu,
dopokąd nie przyszedł Jezus.
16. Bądź wola Twoja
Zbliżamy się do gorącej linii ewangelicznej - poddania się woli Bożej bez
zastrzeżeń. Można złagodzić ten nadprzyrodzony obowiązek odbierany mniej więcej
jako bezdyskusyjne przeznaczenie oczywiście do rzeczy trudnych, bolesnych czy
nawet życia. Sytuacja jest nieco podobna jak na świecie -jesteś całkowicie wolny
w przedziale „od" - „do", tym pamiętaj o swej zależności. Z racji życia w
zbiorowości jest zależni nie tylko od ważnych, ale też od kaprysów i humorów
wpływających na moje szczęście lub troskę. Uzależnienie nie tylko od prawa, ale
również czyjegoś widzimisię. Od normalnych i psychopatów uszczęśliwiających mnie
pseudoproblemami. Moje zdrowie lub nawet śmierć zależą od niedouczonego lub
nieuważnego lekarza, kalectwo nabyte lub ciężka choroba z powodu czyjegoś
niedopatrzenia i niedbalstwa. I tysiące ograniczników, wśród których moja wola
może dopiero działać. Taka jest konstrukcja życia społecznego.
Zależność od woli Bożej wyklucza wszelką nierozwagę, jakąkolwiek opieszałość,
nierozsądek, niechęć czy nienawiść. Tutaj jest nieomylna decyzja, powodowana
miłością i moim dobrem, święta decyzja. Zależność od prawdziwego Ojca. Taka
zależność jest zaszczytem opieki nade mną, a nie koniecznością.
W niedoli, cierpieniu, trosce ciskam się, jeśli u podstaw leży lub cudza
głupota. Ale inaczej przyjmuję to z ręki Ojca. Oby tylko wiedzieć co od kogo.
Jeśli od Boga, nie wiem mimo wszystko, czy to w Jego planach wprost było, czy
posłużył się drugim człowiekiem, ci pokuta za winy, ekspiacja za siebie czy za
innych, próba mojej wierności, mojego znawstwa mądrości Bożej.
W cierpieniu moralnym zaprawił mnie Bóg od młodości, a nawet dziecka. W
cierpieniu fizycznym jestem nowicjuszem nabywającym wprawy z procesem starzenia
się. Czy Bóg odnowi młodość moją jako orłową, według psalmisty? Czy trafiają się
sceny z królem Ezechiaszem, któremu prorok Izajasz zakomunikował, że umrze? Czy
Bóg patrzy jeszcze dzisiaj na ścianę wilgotną od łez? Czy zmienia decyzję
przedłużając życie o lat piętnaście jak Ezechiaszowi? Zapewne tak, choć nikt się
nie domyśla, że zostało mu życie nie wiadomo już który raz darowane. Są rzeczy,
które należy pozostawić wspaniałomyślności Boga. Podpo-rządkowanie się woli
Bożej ma w sobie jeszcze drugie oblicze wynikające z naszego prawa do zwracania
się - Ojcze. Najmilszą rzeczą u dziecka jest pełne zaufanie do ojca, poczucie
bezpieczeństwa, jak by nic nie mogło zagrażać, kiedy on jest w pobliżu. „Bądź
wola Twoja" należy do dziecięctwa Bożego. Absolutna pewność, gwarancja, że nic
mi nie zagraża pod wszechmocną i kochającą ręką Bożą.
Wola Boża nastawia zegary i czas życia. Kiedy już nic nie bawi ani interesuje,
kiedy wszystko traci wartość, pozostaje najczystsza wola Boga po raz ostatni
tutaj. Nietrudno się pogodzić z tą wolą, skoro się ją pełniło całe życie. To
największa chwila życia - bezpośrednie przejście w ręce Boga - Ojca.
Rozcieńczenie ostatniego aktu własnej woli w nieskończonej woli Boga. To
zbawienie.
17. Oto człowiek
Aby poznać człowieka, trzeba być w zakładzie dla nieuleczalnie chorych, zobaczyć
węzełek pokręconego człowieczeństwa, asymetryczne twarze, półludzkie oczy z
wieczną perspektywą zakładu aż do śmierci. Żeby poznać człowieka, trzeba by
zobaczyć te cztery miliony kalek od urodzenia, cztery miliony rocznie, które
spłacają dług przyjemnościowy ludzkości w postaci dobrej fonii i wizji.
Żeby poznać człowieka, muszę znać tego Człowieka nie w momencie chwały, lecz
właśnie boleśnie doświadczonego przez wdzięczną miłość ludzką do prawdy, której
się nie chce zrozumieć albo nie może.
Potem zobaczyć bieżnię ziemskiego życia, którą sam również rozpocząłem. Widzieć
życie wszystkich rozpięte w przestrzeni pomiędzy świętością dziecka i złością
opętańca. Na tej bieżni zacząłem życie od zera w dwóch wyścigach - do śmierci i
do wyzwolenia najpiękniejszych rysów człowieczeństwa. Tutaj mam rozpocząć
jednocześnie fazę nie-śmiertelności. Otrzymałem kłębek człowieczeństwa, w którym
wszystko się może znaleźć. Muszę wysupłać dopiero jedwabną nić wartości,
odrzucić paździerze, wydobyć drzemiącą dobroć bez budzenia licha w moim
jestestwie. Trudno, wiedząc, że się jest jedynie przechodnim pucharem
egzystencji biologicznej, że nieśmiertelne życie od miliardów lat zamieszkało na
okres przejściowy mój organizm, a przecież pozostaje tęsknota trwaniem, za
byciem wbrew przemijaniu. Zaraz, to chyba nie tak? Pokręciło się wszystko... Co
pomoże instynkt nieśmiertelności wobec definitywnego odejścia z życia?... Czy
nieśmiertelna przyszłość pozostanie jako napęd dobra w zespole duchowych i
cielesnych sprzeczności?
Najbardziej paradoksalna bieżnia. Ucieczka od śmierci, a ona właśnie ulokowała
się nie za człowiekiem, ale przed nim. Lęk o egzystencję biologiczną z
niedorzecznym biologicznym przekonaniem o i śmiertelności.
Stworzył człowieka Bóg z poleceniem trafienia do Niego.
Widocznie o nic Bogu nie chodzi, jedynie o to nieśmiertelne „fiat”, którym Bóg
powołał do bytu Wszechświat z życiem i ludzkością. „Niech się stanie" - by dojść
do Ciebie. Drugi raz to „niech się stanie". Na bieżni życia nie wiadomo, jak się
ułoży i jak wypadnie, ale „niech się stanie”, jak Bóg chce. Pragnę również w
Niego trafić mym życiem. To zadanie każdego człowieka. Słowo to Bogu wystarcza i
nie zajmuje się okruchami zła, natomiast wystarczają Mu drzazgi dobra, niechby
nawet porozrzucane. Ale to dopiero, kiedy po raz trzeci człowiek miał przemówić
„niech się stanie", słowa tego zwiastowanego dnia wyrzeczone przez Nią w
Nazarecie.
Jestem człowiekiem, znam smak dobra i zła, potrafię się wyrwać pod niebo i padać
twarzą w przydrożny pył. Ale znalazłem się dwoma wszechmocnymi słowami „fiat".
Jedno powołało Wszechświat do życia, drugie ściągnęło Boga na ziemię i dało Mu
ciało ludzkie, takie samo jak i moje. Moja bieżnia między dwoma słowami z
niezwykłą mocą rozciąga się na moją człowieczą drogę. Trzeba powiedzieć -
„fiat"! Niech się stanie, czego oczekuje ode mnie Bóg!
Wiem, że człowieczeństwo nie zostało wzięte jako odlew z Boskiej formy. Moje
człowieczeństwo nie jest odlewem ani wytłoczyną, ani nie ma go nigdzie
wykończonego wprost do wzięcia. Ono jest możnością o tyle łatwiejszą, o ile stać
mnie na to nikłe i potężne jednocześnie „fiat". Niech się stanie, czego oczekuje
Bóg, i kształtowanie mojego niedokończonego człowieczeństwa. Jest faktem –
człowiek jest bytem niedokończonym, ledwo zarysowanym. Przez własne „fiat"
trzeba siebie doszlifować na epizodzie meteorytowego przebiegu przez życie.
To nie byłoby dobrze powiedziane, gdyby się utrzymywało, że udzielone życie to
czas przebiegu od nieskończoności Wszechświata do nieskończoności czysto Bożej.
To raczej przebieg życia we Wszechświata do Nieskończoności - Boga. Gdyby na
trasie przelotu coś nie według „fiat" się zdarzyło, to Jezus wysłużył wybaczenie
za jedyne „żal mi".
Dziwna, a tak pełna treści konstrukcja drogi, gdzie mija się Jezus z
człowiekiem.
Oto również człowiek.
To chyba konstrukcja ducha Ewangelii oparta na więzi Wszechświatem i
człowiekiem, ściśle całą biosferą? Może ukochanie i czucie piękna przyrody przez
Jezusa oraz miłość Jego do człowieka wyrażają znacznie prościej wszystko, niż
tutaj przedstawiono.
Tylko raz jeden powiedzenie „Oto człowiek" przed pretorium Piłata miało akcent
tragicznej drwiny. Wobec wszystkich innych spotykanych w Ewangelii powiedzenie
„Oto człowiek" byłoby zaszczytem powołania powieka do istnienia. Człowiek nie
jest imieniem własnym, ale pełnym niezwykłej treści.
Tylko fizycy nie lubią w rachunkach nieskończoności. Tymczasem wszyscy ludzie są
powołani potencjalnie z nieskończoności Wszechświata, z którego zostali
wyprowadzeni w twórczym akcie, i przeznaczeni do Nieskończoności w Bogu.
Człowiek wyszedł z Nieskończoności, przebiega jakiś odcinek przyrody zwany
życiem i znowu zmierza do Nieskończoności. Jezus przyszedł wyznaczyć ten
meteorytowy bieg przez życie, by naprawdę być człowiekiem. Jest to według Jezusa
tak kolosalna szansa człowieczeństwa i nieśmiertelności, że nie może człowiek
niczego dać w zamian. „Co człowiek da w zamian za duszę?" (Mk 8, 37).
Fiat, niech tak będzie i niech się stanie!
18. Boże mój, Boże, czemuś Mnie opuścił
Głosicielu najbardziej radykalnych haseł: „Jeśli ręka lub noga cię gorszy,
odetnij ją, lepiej ci wejść bez ręki czy bez nogi do królestwa niebieskiego, niż
zachowując je być wrzuconym do gehenny ognistej. Jeśli cię oko twoje gorszy,
wyłup je, lepiej ci niewidomym wejść do żywota wiecznego" (Mt 18, 6). „Kto nie
porzuci ojca. i matki, braci i sióstr dla Mnie, nie jest Mnie godzien" (Mt 11,
37). Te wszystkie bezwzględne recepty ewangeliczne, nawet brane jedynie w
przenośni, nie są pozbawione bólu rozdarcia ludzkich serc, też przecież z ładnej
i uświęconej przez Ciebie miłości.
Niezależnie od dobrowolnego bólu rozdarcia uczuć dla większej chwały Bożej i
własnego zbawienia, nasze życie ma swoje szczeliny, w których drzemie
potencjalne cierpienie. Ludzkość ma odwieczne nie gojące się rany, cuchnące
nędzą, torturą, męką, boleścią. Gdybyś się dobrze wsłuchał, Jezu, na swoim
krzyżu, to doszłaby Cię olbrzymia rzeka cierpienia ludzkości, rzeka nie tylko
modlitwy o zmiłowanie, ale również przekleństwa, wycie zwierzęce. To są czujący
ludzie, jęk pogranicza życia i nieosiągalnej śmierci, przyzywanie Ciebie w
ciężarach życia i złorzeczenie również Tobie z rozpaczy jedynie, z braku dalszej
kontroli swym umysłem cierpienia. Wysłużyłeś im wprawdzie niebo, o ile zechcą z
tego skorzystać, ale ich interesuje bardziej życie doczesne.
Eli, Eli lema sabachthani...
Sam oczekiwałeś niecierpliwie chwili zbawienia świata. Krzepił| anioł podczas
agonii w Getsemani. Ojciec Twój nie opuścił Cię ani na mikrosekundę, miałeś do
dyspozycji całą naturę Boską, poszedłeś dobrowolnie i wyrwało Ci się z ust
wołanie: „Boże, Boże mój, czemuś Mnie opuścił". Co się może wyrwać z serc
miażdżonych bólem, co może się wydobyć z otchłani udręki, skoro żaden anioł nie
krzepi tej wielkiej rzeki nieśmiertelnego cierpienia. Cierpienie jest jak życie
- umierają udręczone organizmy, a cierpienie trwa. Ono jest nieśmiertelne jak
ludzkość.
Nie było mi dane słyszeć grzmotu Niagary, tych miliardów metrów sześciennych
wody padających w przepaść w ciągu sekundy. Ale zdaje się słyszeć dobrze grzmot
ludzkiego cierpienia przewalającego się u Twoich stóp na krzyżu.
Przeklęta, a może też błogosławiona rzeka oszalała gorącym cierpieniem wyrzuca
sztywne zwłoki i zagarnia jako swój żer coraz nowych nieszczęśników. Rzeka bólu
jest nieśmiertelna, musi więc żyć i być. W tej okrutnej rzece dojrzewa podłość,
szał i nieliczni święci znajdujący w cierpieniu Ciebie i stający się
współuczestnikami Twojego krzyża. Co to pomaga reszcie?
Kiedyś w Starym Testamencie doświadczony Izrael mawiał -„Jahwe nas przestał
kochać". Brzmiało to jak bluźnierstwo, gdyby nie było tak smutne. Widocznie
jednak skarga na Boga, że zapomniał o człowieku w dużym nieszczęściu, jest cechą
ogólną i cechą najprawdziwszego człowieka - Jezusa. Musiała ona dla pełności
również się zjawić.
Skarga czy oskarżenie? Cicha zamierająca skarga przed Bogiem, że On opuścił
człowieka w najtragiczniejszych momentach. Nie oskarżenie. Bóg nie jest
winowajcą.
Jeśli grasz na moich nerwach i mięśniach swą pieśń jak na żywej harfie, czy
prócz wstępnego „dziękuję" muszę być jeszcze zachwycony, że moja harfa tak
ładnie brzmi, bo nabrała odpowiedniego stroju? A jeśli zbyt długo przebierasz
Boskimi palcami po jej strunach, czy zamiast nucić Twoją pieśń wyrwie się Twój
okrzyk: „Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" A ci inni z tej nieśmiertelnej rzeki
narzekania, jęku i zawodzenia? A ich przekleństwa na los?
Czy ukarzesz mnie jak Aarona i Mojżesza za zwątpienia przy i ze skał w Meriba?
Nie wejdziecie do ziemi obiecanej. Czy pozwolisz napisać tę książkę i jeszcze
drugą „Góry Świętokrzyskie", ale za karę ich nie zobaczę wydrukowanych? Niech
tak będzie, jak zadecydujesz.
Chcę i ja moje żywe struny potargać nie w samoobronie ani usprawiedliwieniu
mojej małoduszności. Ja się dopiero ewangelicznie hartuję... Jeśli się naprawdę
skarżyłem, to Jej. Dzieliła Ją od Ciebie tylko ściana domu. Oznajmiono Ci, że
Matka Twoja czeka i pragnie Cię widzieć. Znalazłeś piękną metaforę: Twoją matką,
braćmi i siostrami są ci, co słuchają Twego słowa (por. Mt 12, 49). A Ją mogła
sprowadzić troska o Ciebie, niepokój albo zwykła chęć ujrzenia Cię bez wymiany
nawet słowa. Nie miałeś czasu. Odeszła. Czekała, aż będziesz miał czas. I stało
się... Gdyś na krzyżu konał -miałeś już czas. A Twoje matki, siostry i bracia
domagali się spełnienia życzeń - „ukrzyżuj Go".
Nie wiem, czy masz czas dla mnie... Czymże jestem w porównaniu z potrzebami
Boskimi całego świata? Do Niej się uciekam wiedziony więcej instynktem niż
rozeznaniem. Matko, w tej godzinie, kiedy On nie miał czasu dla Ciebie, zlituj
się nade mną. Tylko na Ciebie liczę. Ty masz nieograniczony czas. Nauczyłaś się
czekać.
19. Ukrzyżowano dwóch innych, jednego po prawej, drugiego po lewej stronie
Ta sama odległość, to samo pole oddziaływania Boskiego, po ludzku biorąc. Dwaj
różni w tej samej odległości od Boga. Jeden kpiarz z cierpienia i cynik, drugi
przestępca, ale z refleksją. „Dziś ze Mną będziesz w raju." Do drugiego nic. Czy
rzeczywiście nic? Jezus umierał za obu jednakowo, bo ich jednakowo kochał.
Zrezygnować z miłości, bo ktoś jej nie pragnie, to nie to samo, co nic nie
mówić. Losy ludzkości są dobrowolnie wybrane, ale od strony Boga oglądane? To
nie ludzie stający się nagle zerem wobec Boga czy czymś w rodzaju niebytu. To
wzgardzona miłość ze strony stworzenia, które Autor powołał do bytu i które
ukochał. Milczenie dziecka i uważanie przez to ojca za nie istniejącego nie jest
tylko przetasowaniem doznań. To swojego rodzaju cierpienie.
Tyle przekazuje strona wizualna w Ewangelii. Nie ma komentarza wewnątrz boskiego
ani przeżyć Jezusa w tym szczytowym momencie ukrzyżowanej Miłości. To nie
rezygnacja z miłości, bo ktoś jej nie pragnie, a może jedynie nie rozumie. To
nie Bóg rezygnuje z kochania l swego dzieła. To dzieło - człowiek - uważa
Stwórcę za nic, za niebyt, za zero egzystencjalne, za próżnię pojęciową.
Stworzenie robi ze swego Stwórcy istotę nie istniejącą. Nagle Bóg-Wszystko staje
się przez dzieło proklamowany jako nic. Ewangeliści przechodzą od życia
wewnętrznego Jezusa bezpośrednio do spraw kronikarskich, notując tylko wypadki.
Musieliby być znacznie inteligentniejsi. Tak pozostało pole przeżyć wewnętrznych
Jezusa do rekonstrukcji przez każde pokolenie, więcej - przez człowieka według
jego potrzeb i możliwości.
Tak już jest u Boga - nie narzuca się siłą. Nauka Jezusa to jedyna idea, która
dlatego, że Boska, nie stosuje ludzkich metod. Brutalnie wdrażanych idei czy
ideologii nikt nie analizuje, jeśli są podyktowane racjami stanu. Nie ma u Boga
wdrażania siłą zbawczych ideałów. W stosunkach ludzkich bywa to bardzo proste -
wystarczy przyjąć program, wykonywać co należy, a resztę życia można poświęcić
na wolną wolę.
Jezus nie nawraca na swą religię systemem tuczenia gęsi, czyli przymusowego
połykania klusek umaczanych w wodzie dla lżejszego poślizgu w przełyku. Bóg ma
takt w stosunku do innych przekonań. Nie przeszkadzali Jezusowi samarytanie,
renomowani grzesznicy, cudzołożnice, rzymscy legioniści. Przeszedł kampanię
przekonywania głupich w wierze monoteistów. I tam Jezus nie używał drastycznych,
czyli skutecznych metod. Nie przywoływał gromu kładącego trupem na prowodyra,
nie padał nagle rażony apopleksją najzaciętszy przeciwnik, nie paraliżowało w
mowie najgłupszego. Cuda swoje czynił jawnie. Złota zasada Jezusa - „kto ma uszy
ku słuchaniu, niechaj słucha”.
Głupich nigdy nie braknie na świecie. Szczęście, że Bóg za natywną głupotę nie
karze. Choć jest to przykre jak każda głupota. Jezus nie chce niewolników swej
idei. Zbawienie jest absolutnie dobrowolną kwestią. W pogardzie wobec Boga albo
w zaprzeczeniu Jego istnienia człowiek również jest wolny.
Wdzięk wiary w Boga ma niespotykany urok pośród wszystkich przekonań: wiara jest
absolutnie wolna. To naprawdę dziwne. Miłość może być jedynie wolna.
Po wieki i tysiąclecia na horyzoncie zachodzącego słońca zostaną trzy krzyże i
dwa różne sposoby reagowania człowieka na Miłość. Obietnica zbawienia. I nic.
Daremność Bożego przedsięwzięcia? Człowiek musi sam chcieć.
20. Stabat Mater Dolorosa...
„Wiatr w przelocie skonał chyżym." A Ona skonać nie może. Kto tu umiera? Ona czy
On? Ona bez rozlania krwi, odziana purpurą wstydu świata i Jego krwią. Stać. Nie
ujawniać ani jednej łzy.
Skamieniało serce, stało się samym bólem. Skamieniały w diament łzy. Właśnie,
gdyby można było z Nim razem umrzeć? Matka. Taki zgon Jej nie przeraża.
Nazaretańskie życie, szczęśliwe. Na jej rękach piastowała tamtą Śmierć przez 30
lat. Kochała mękę Jego. Starcze słowa - duszę Twoją przebije miecz - szły każdej
chwili bliżej spełnienia.
Skamieniałe z bólu macierzyństwo ugodzone śmiertelną miłością. Czemu nigdy nie
mogłem zrozumieć? Może raz na rekolekcjach. Po latach spotkałem wyższego
wojskowego w korytarzu pociągu. Przystanął, popatrzył w oczy i tylko powiedział:
Stabat Mater Dolorosa. Wiedziałem, na których rekolekcjach był - o Niej.
Nieraz miałem wrażenie, że gdybym był kompozytorem, to bym przed zakończeniem
kompozycji skończył życie. Był taki moment, gdy „wiatr w przelocie skonał
chyżym", kiedy stała Ona - Boleściwa... Nie jestem kompozytorem. Jestem
jeszcze... Są obrazy, co huraganem przewalają się przez duszę. Kiedy się widzi
głos i światło słyszy... Są na świecie dzwony, a w nich zaklęte momenty czasu,
kiedy w jakimś szalonym rezonansie z nimi człowiek nie wie, czy jeszcze żyje.
Dobrze, że takie zdarzenia są impulsowe, potężne, ale krótkotrwałe. Nie
przekraczają wtedy ludzkiej wytrzymałości. Rozumie się na chwilę, czego nigdy
nie można było pojąć wcześniej. Widzi się niemal przestrzennie, co się w innym
wymiarze dokonywało. Czuje się rzeczy nieodbieralne... „Maria te wszystkie słowa
przechowywała w sercu swoim" (Łk 2, 51). Nikt nie podał, żaden Ewangelista,
jakie myśli przechowywała, myśli skamieniałe, że nawet umrzeć nie mogła.
Zawsze się tak ustawiała, by nie przesłaniać sobą Boga. Najwięcej bolała
bezradność, On patrzył na Nią ku większemu swemu cierpieniu. A Ona nawet umrzeć
nie mogła. Została, stworzona do większego bólu niż śmierć. I wybrała. Fiat...
Cięższego słowa nie ma na świecie.
21. Królu cierpienia
Cierpiałeś okrutnie i z naszego stanowiska - pięknie. To droga zbawienia, którą
Ojciec ustanowił. Jedyny przypadek, kiedy cel uświęca środki. Wybrałeś pełnię
bólu. Dobrowolną, ale zniewoloną nieprzebraną miłością do człowieka. Nie wiem,
dlaczego z Twego cierpienia zrobiono olbrzymią tajemnicę, skoro są i byli na
świecie ludzie, którzy
znacznie więcej przeboleli niż Ty. Twój ból został otulony naszym współczuciem,
wytarty naszą miłością, ośpiewany Gorzkimi Żalami, rozwleczony w czternaście
stacji Twojej drogi krzyżowej. Cierpienie Twoje było tęsknotą milionów ludzi
zobaczenia Twej autentycznej drogi krzyżowej w Jerozolimie. Ryzykowali życiem,
niewolą; ciągnęli, by Twoje ślady całować w Ziemi Świętej. Mękę Twoją ośpiewały
ptaki, utulili mistycy, wyciszyły zakochane w Tobie dusze mistyczne. Twoją mękę
zamknęły w sobie tysięczne warianty Piety i „Boże męki" naszych polnych drogach.
Twój krzyż zatknięto na szczytach gór i wieżach kościelnych. Ile liryzmu i głębi
miłości zamknęli kompozytorzy w swych dziełach poświęconych Twojemu bólowi. Ilu
artystów i poetów czerpało natchnienie. A nikt nie przeliczy otartych łez Twoim
krzyżem, tężenie bólu przy Twoim cierpieniu. Znajdowanie sensu troski. Nadziei
zbawienia. Twoja męka owocuje, rośnie, zasługuje, nie jest daremna, chyba że dla
tych milionów, które porzuciły wiarę w Ciebie.
Twój ból utuliła Twoja najlepsza z matek. Żyjąc umierała razem z Tobą. Ile
wzniosłego i tragicznego piękna kryje się w smutnych momentach Twojego życia. To
reprezentatywna śmierć za całą ludzkość, śmierć za olbrzymią wartość Odkupienia.
To cierpienia nieograniczonego szczęścia miliardów.
A nasze samotne cierpienie, zapomniany ból? Nie uodporniony naturą Boską, ból
jedynie systemu nerwowego. Nasze cierpienie zmurszałe w najniższych
kondygnacjach starych więzień, ból wydrap paznokciami w murze. Umierali ludzie
na takich samych krzyżach, jak Twój, umierali jeszcze dłużej i przytomniej.
Wszystkie jęki z izby tortur, zachłanność na wiadomości wyciśnięte udręką,
macerowanie włókien mięśniowych i nerwowych. Wszystkie cierpienia lagrów na
świecie z zagubionym strzępem życia, z którego trzeba wycisnąć wszelki ból,
całkowitą gorycz, ból wtórnych zwierząt, z byłych ludzi zrobić czującą masę
organiczną jedynie. Anihilacja nie tylko człowieczeństwa,| ale również
niedopuszczenie do stadium zdrowego zwierzęcia. To cud dokonywania żywych i
czujących trupów.
Czy wiesz, że ludzie się lękają Twego krzyża, symbolu nie tyle zbawienia, co
najpierw bólu? Czy wiesz, że nikt nie pragnie dostrzec nawet końcówki Twego
krzyża? Gdzie się podziała miłość w Twoim krzyżu, radość, szczęście? Czy
myślisz, że dużo jest takich, co potrafią blaszankę bólu wylizywać ż
przymlaskiem rozkoszy?
Twoi współcześni apostołowie wydedukowali sobie, że krzyż (zwłaszcza cudzy) to
pożyteczna, a nawet konieczna rzecz, tylko należy się przymierzyć do przyjęcia
kilku teologicznych idei przeciwbólowych i zgodzić się na argumentację
plebańskich i zakonnych biurek.
Chcesz, by Cię ludzkie robaki naśladowały w cierpieniu. Współcierpięć z Tobą
potrafią tylko dusze mistyczne zakochane w Twoim bólu. Dla pełnego zbawienia
trzeba do pełna kielich Twój dolać. Chcesz z ludzkich wraków zrobić
współodkupicieli świata? Rozwlokłeś Wielki piątek do końca świata potencjalnie
dla wszystkich. Twoja miłość jest nieskończona, a zasługi wysłużone na krzyżu
niewyczerpywalne ,do końca wieków.
Kiedy moim braciom w człowieczeństwie opowiadam o Twojej boleści, uśmiechają się
krzywo i zaczynają Twoje nieskończoności dodawać, wykazując niemożliwości, by
Odkupieniu czegoś niedostawało.
Na odmianę, kiedy zaczynam cierpiącym nucić kołysankę o Twoim miłosierdziu i
współczuciu w niedoli ludzkiej, że chodzisz i ocierasz łzy, że dla Jezusa trzeba
trochę wycierpieć, bo było to udziałem wszystkich apostołów, to przychodzą ci
biedni, trzęsący się od bólu, ci o zdefasonowanych cierpieniem twarzach, milcząc
pokazują Ewangelię. Wiem, o co chodzi. Pocieszałeś wtedy, kochałeś człowieka, a
nie jego udrękę, czyniłeś cuda... Co z tego zostało do dzisiaj - kołysanka o
Tobie, by zasnąć na moment? Pytają mnie wyzwaniem oczu, w które nie śmiem
spojrzeć, bo oni wiedzą, że Twoje cuda skończyły się i rozdawałeś je przez trzy
tylko lata. Po dwudziestu stuleciach już nie egzystuje klimat ewangelicznych
cudów Twojej dobroci. Powiedz mi, co ja mam im mówić? Co mam sobie powiedzieć,
jestem przecież jednym z nich. Ty, bezsilny swoją męką dla uszlachetnienia
świata, pragniesz dosypać naszego cierpienia? A cóż ono znaczyć może, skoro
Twoje jest bezsilne wobec fali zła? Karmisz ludzkość chlebem utrapienia i
pragniesz i żądasz, by miał on smak słodyczy?
Nie pomogło, a więc na inną melodię - o sprawiedliwości, grzechowym długu, o
pokucie, konsekwencjach. Oni są już po szczyt głowy napełnieni sprawiedliwością.
To słowo wyjęte ze zbiorku niefortunnych bajek. Kiedy zaczynam o
sprawiedliwości, wtedy pytają mnie, czy miłosierdzie Boże jest drukiem ścisłego
wyliczenia? A kalekie dzieci, czy za grzechy rodziców cierpią, czy na własne
konto rodzą się wyłącznie dla cierpienia?
Jezu z Ewangelii, nie wybronię Cię w żaden sposób. Oni mają dokument w ręce -
Twoja męka jest zadosyćuczynieniem za ich grzechy. Oni nie szukają Twojego
odwetu za grzechy. Kazałeś im wybaczać winy bliźnich, więc czynią to. Ale pragną
tego samego od Ciebie.
Nie pomoże tu moja melodia o równowadze win, grzechów i przebaczeniu
Twoim miłosierdziem.
Kładę im na zbolałe dusze i cierpiące serca Twoją miłość jak dobroczynny
znieczulający przylepiec. Zapewniam ich z pełną odpowiedzialnością za to, co
mówię, że każdego z nich kochasz w niewysłowiony sposób. Skutkuje to jak
morfina, znieczula na chwilę. Ale kiedy minie znieczulenie, krzyczą w głos, że
zapomniałeś o nich, a takiej miłości nie znają.
Co mam robić? Powiedz! Przecież sam wyczekuję Twojego cudu. Gdy nieopatrznie
głośno o tym powiem, podnoszą wrzawę: ty, nowocześnie wykształcony, mędrcze na
dwa stulecia naprzód, mówisz o cudach?... Zaradź sam, nie wiem, jak
argumentować, to woła umilioniony ból. A ja jestem zapatrzony jak dziecko w
Ciebie. Ufam Twoim dłoniom. Ufam Twej miłości.
Wypowiedziałem Ci nasze gorzkie żale, nie Twoje z Wielkiego Piątku. Nasze,
człowiecze, bardzo gorzkie żale. Czy naprawdę chcesz, żeby dla tych milionów
wszystkie dni roku były Wielkimi Piątkami ich życia?
Tyś wyczerpał już Twój ból do końca, wspaniale; ofiarnie i daremnie, bo suma zła
wydaje się większa niż Twój wkład ofiarny. Czy dlatego tak pragniesz uzupełnić
niedobór naszym cierpieniem? Wybacz, Jezu, najbardziej kontrastowo widzi się
wszystko w logice bólu. Czyżby Twoje ewangeliczne zasady nie były jeszcze do
końca
wypowiedziane? Czy przez to samo brak nam jeszcze dalszego ciągu Ewangelii?
Krzyż przestał już być wyrazem męki, a jest wyłącznie zadatkiem zbawienia i
zmartwychwstania. Krzyż Twój jest symbolem nadziei. Krzyż Twój nie jest widmem
grożącym ustawicznie człowiekowi, widmem, z którego w każdej chwili naszego
życia może odpaść płat nie uświęcony jeszcze Twoją męką. Tymczasem... ile
cierpienia jest do
przyjęcia z konieczności. Wziąć krzyż na ramiona i iść za Jezusem, to nie
sadystyczne ukochanie męki, tylko pokorne branie codzienności ludzkiej i tej
trudnej, drażniącej, płaczliwej, bolesnej.
Ja - dziś stary - doświadczony przez Ciebie oczekuję cudu. Powiedz sam, skąd mi
się to bierze. Czekam cudu i wiem, że go zobaczę, cuda miłości i dobroci.
Od tej nocy, kiedy wyprowadziłeś Abrahama poza jego namiot i wskazałeś na
gwiazdy mówiąc, że tak liczne będzie jego potomstwo... Od tamtej pory
potwierdzonego przymierza z człowiekiem pokochałem widok Twojego nieba,
rozkoszowałem się ciszą niosącą Twój głos, siliłem się zdrowym bezruchem,
wchłaniałem ciszę oddzielającą wieczór od zaranka... Dlaczego boję się nocy, nie
jak Hiob widziadeł nocnych, ale tej męki niemożności obrócenia się bez
dojmującego bólu. To dręczące czuwanie z arytmicznym snem i półjawą. Boję się
Twojej nocy z gwiazdami, Twojego przymierza zawartego z człowiekiem. Jestem
niczym, bólem, którego nie kochasz już więcej?
Ja głosiłem Twoim wyznawcom, którzy mnie zarzucali krzyżami j filozofią tego
narzędzia bólu, że Ojciec Niebieski od Wielkiego piątku patrzy zupełnie inaczej
na świat. Patrząc na nasze życie widzi je w szczelinie między belkami krzyża i
Twoimi ramionami, Chryste, między drzewem zbawienia i Twoją ukoronowaną w cierń
głową. Spojrzenie Ojca filtruje się od tamtej pory na Golgocie zawsze w tym
wizjerze Twojej i Jego miłości. Przesłoniłeś nas swoim krzyżem, swoim bólem.
Staliśmy się nieskończenie ukochani przez Twego Ojca. I oni się krzepili,
prostowali w udręce, podnosili podcięte cierpieniem głowy i byli zasłuchani w
miłość Twojego krzyża. Przestali drżeć z lęku, że za moment wiatr zerwie z Twego
krzyża ból i owinie czyjeś serce.
Jezu, z Ewangelii wzięty, Jezu cudów i dobroci, co mam moim braciom powiedzieć,
gdy cierpią, pocieszać ich, że ja również? Mistycznym sadystą rozkoszującym się
cierpieniem nie będę. Chcę być ewangelicznym człowiekiem, nie pozbawionym
twardej szkoły wiary. Ale pozwól mi czuć Ewangelie całym jestestwem.
Współczesny człowiek potrzebuje innej ofiary niż krzyż. Brak mu ciepła, jest
niedobawionym dzieckiem życia. Potrzeba mu zdaje się tego, co mnie popychało od
dziecka do Ciebie w jakiś dziwny i niezrozumiały sposób. Teraz widzę, że od
tamtej pory minęło przeszło 50 lat. Ludzkość dołączyła do tej potrzeby
swojskości Boga. Trzeba im balsamu na rozdarte serca. Pozwól mi tak patrzeć na
Ciebie, skoro całe długie życie w ten sposób kształtowałem mą duszę.
Świat potrzebuje gwałtownie miłości jak chore dziecko. Twojej miłości nie
sprowadzalnej koniecznie do krzyża.
22. Śmierci, gdzie twój oścień?
Wyprowadził mnie Bóg z nicości, wyciągnął mnie z Wszechświata, rozpalił światłem
we mnie życie, a potem kołysał miliardy lat moje biologiczne jestestwo, zanim
zacząłem poznawać otoczenie, a w nim Boga. Ujrzałem i ukochałem Go. Zapamiętałem
sobie retrospektywnie cały cykl od nicości do Nieskończoności. Odnalazłem siebie
i do-strzegłem Boga. Wspaniały krąg na nieskończonym promieniu. Jestem na
spirali. W ontogenezie przebiegłem prawie trzy czwarte miliona godzin, by dojść
do Boga. Powiadają, że mam umrzeć. Ale to nie koniec egzystencji. To dalszy ciąg
nieskończonej spirali. Mijam akustyczną strefę, staję się ponaddźwiękowym
jestestwem. Przejście do tej strefy dokonuje się skokiem zwanym śmiercią, ale
tam dalej jest mój ciąg egzystencji, rozwoju, wzbogacenia mojej świadomości, aż
do apogeum, poza którym jest tylko niveau wiecznego trwania i Bóg.
Tam, poza tą biologiczną bramą czeka mój Bóg i mój rozwój, dopełnienie w
Nieskończoności. Tam Bóg ma wypełnić wszystko, w Objawieniu przyrzekł. Wszystkie
dziwy Boskiej miłości mają uzewnętrznić w niebywałej syntezie rekapitulującej
się w Bogu. MOJA wiara, która dla mnie jest cudem Boskiej miłości, ma się
uzewnętrznić przez współczynnik nieskończoności.
Nie mogę sobie odmówić tego etapu od próżni, przez przyrodę, w którą Bóg tchnął
życie, do świadomości siebie, w którą Bóg tchnął po miliardach lat, wyczuwania
Boga całym jestestwem, chyba grawitacją mojej egzystencji.
Boże, jakie to wspaniałe... Jakie to przeogromne, że staję w zadumie nad Twoją
wielkością i moją zdolnością pomieszczenia jej w sobie.
Pozwól mi w tej nadprzyrodzonej spirali sięgnąć Ciebie i zamknąć w Tobie mój
cykl rozwojowy.
Wiem dużo, Boże, bo wiele nauczyłem się o Tobie. Doznałem Twej Mądrości
zawdzięczając jej ten wielki bieg, w którym uczestniczę jeszcze od czasów mojej
nieświadomości.
Nie mówiłeś o tym, Jezu, do prostaków Galilei i Judei ani do dzieci Oni nie
wiedząc o tym, uwierzyli Tobie bez przesłanek rozumowych, prostą, serdeczną
wiarą w Ciebie, Syna Bożego. Nie zakrywałeś prawdy przed nimi, powiedziałeś
wszystko. Mnie pozwoliłeś ujrzeć Twoją Ewangelię na nieskończonym tle
przedewangelicznych i pozaewangelicznych czasów. Pozwoliłeś dotknąć w przebłysku
świadomości olbrzymią syntezę Twojej Prawdy o człowieku na tle życia
biologicznego i życia Wszechświata.
Za tę świadomość niepojętej spirali trwania, za ten bieg materii zamkniętej od
miliardów lat w mym ciele, które ma zmartwychwstać, za drgające w nim życie, za
wiarę odkrywającą Twój przebłogosławiony stan prawdy i znalezienia się na nośnej
fali Twojej miłości... Wybacz. Przy takich wielkich sprawach nie dziękuje się. W
milczeniu się rozważa
z pełnym zachwytem.
Najprawdziwsza „technologia Ewangelii".
Od dziecka czytając Ewangelię powoli mogłem wyrastać z wiary. Ta istniała
niezachwianie. Obok tego rosło zrozumienie konstrukcji świata. Dziś nie wierzę
już. Ja wiem, że tak jest! Nie od siebie.
Ale wiem.
Wtopić się we Wszechistnienie, w największą syntezę Wszystkości i nie zagubić
swej indywidualności. Być w tej syntezie, tworzyć ją, oglądać ją poza sobą i
mieć ją w sobie. Gdy to, co jest Boskie we mnie z hojności Boga, wraca do swego
Początku i osiąga nie finalizujący się koniec.
Boże, dziękuję Ci za tę syntezę już dziś, za dojrzenie kątem oczu jej wycinka.
Jak niezmierny jest mój Wszechświat idący ku bezmiarowi Miłości i Prawdy.
23. Jam jest zmartwychwstanie i żywot
Mimo najgłębszej i bezkolizyjnej wiary, wiary opartej nawet na podbudowie
nowoczesnej wiedzy, musi się znaleźć jakiś zapędzony kąt trudności.
Zmartwychwstanie. Nie reinkarnacja. Dziwne, że ma ona bardzo wielu zwolenników.
Wyznanie Marty z Betanii jest wspaniałe i największe w wierze. Wierzy, że
czwartego dnia po śmierci brat zmartwychwstanie. Wierzy, nie mając żadnego
odnośnika prócz realizmu śmierci. Rozumowanie tutaj jest doświadczeniem
tysiącleci ludzkości i oparte na miliardach faktów śmierci, po której nie ma
powstania. Dlaczego wiara w Boga nie jest tak trudna jak wiara w
zmartwychwstanie? Nie ma kontrargumentu, że Boga być nie może. W
zmartwychwstaniu jest taki argument widoczny jako niemożliwość biologiczna. Już
pierwsi chrześcijanie w Tesalonikach mieli trudność ze zmartwychwstaniem ciał i
Paweł musiał im w listach wyjaśniać.
Dla mózgowczyków ateńskich na areopagu zapowiedzenie, że będzie mówił o
zmartwychwstaniu Jezusa, było okazją do drwin. Istniał przecież kontrargument w
postaci nieżyjących zwierząt ofiarnych, które po zabiciu nigdy nie wracały do
życia.
O zmartwychwstaniu poza przykładem Jezusa i tym co sam powiedział o tym, nie
mamy nic. Zmartwychwstanie jest faktem według Jezusa. Metafizyczną i fizyczną
prawdę o zmartwychwstaniu Jezus tłumaczy w sposób popularny według inteligencji
słuchaczy. Jezus wyjaśnia, że zmartwychwstali ludzie będą bardziej do aniołów
podobni, odpadną doczesne wymagania, jak np. dopełnienie płci (nie będą się
żenić ani za mąż wychodzić). Cechy ciała Jezusowego po zmartwychwstaniu wydają
się wskazywać na ciało uwielbione według teologów, ciało jaśniejące. Materia nie
będzie stanowiła przeszkody w poruszaniu się .W języku fizyków nazwalibyśmy to
dzisiaj przyjęciem stanu plazmowego. Patrząc na zmartwychwstanie w skali
anatomicznej i fizjologicznej uprawia się filozofię wiary skali rzeźni
miejskiej. Trzeba najpierw spojrzeć na życie w rozmiarach kwantowych, ściśle
mówiąc bioelektronicznych, wtedy i zmartwychwstanie zjawi się w zupełnie innych
relacjach - nierzeźniczych.
Ciało nie podlega głodowi ani cierpieniu. Św. Paweł posuwa przybliżenia: zasiane
ciało ziemskie, wstaje ciało niebieskie, zasiane ciało skazitelne, wstaje
nieskazitelne, zasiane ciało materialne, wstaje duchowe. Wiara w ogóle, a
szczególnie w zmartwychwstanie nie jest do talmudycznych rozważań ani
teologicznych analiz.
Dopokąd się nie wie nic istotnego o życiu, zagadkowa jest w zasadzie śmierć. Nie
wiedząc zaś nic o śmierci poza stwierdzalnością fizjologiczną, jakim w ogóle
prawem można orzekać o zmartwychwstaniu? Wytwarza się błędne koło wiadomości,
ale nie istotnych.
Poznać moc Bożą. Czym jest nasza wiara w Boga, przecież ona i tak jest nieco
pozytywistyczna. Boga bierzemy zjawiskowo, a nie istotnie.
Jeden jedyny atom z mojego ciała nie zaginie w bezmiarze atomów ciał ludzkich.
Ten atom wodoru w stanie zjonizowania może być restytuowany przez Boga do stanu
świadomości mojej. Natomiast wiele innych atomów, nawet nie z mojego ciała,
znajdzie się w stanie plazmowym. Mogę to nazwać bioelektronicznie, że ciało
będzie w stanie bioplazmowym. Utrzymuje się w nauce, że każdy atom przeszedł we
Wszechświecie przynajmniej raz przez związki organiczne żywych organizmów. W ten
sposób wszystkie atomy byłyby biotyczne.
Bóg posiada zapewne kolosalną zdolność rozdzielczą „widzenia” każdego atomu, tym
samym ma zdolność rozróżnienia atomów z określonego organizmu. „Zdolność
rozdzielcza" indywidualnego poznania może natomiast być wstępem do
personifikacji ciała przynależnego określonemu człowiekowi. Występuje ta sama
sprawa, co w personifikacji fali elektromagnetycznej w moją osobowość. Tutaj
personifikacja mojego ongiś ciała do poczucia, że to jest moje ciało? Przecież
coś podobnego dokonuje się z moim ciałem za życia biologicznie w formie wymiany
atomów w strukturach biologicznych na nowe. I tak po pewnym czasie zawartość
„moich" atomów znajduje się w znacznie mniejszej liczbie, po wymianie. A ciągle
mam świadomość tego samego i własnego ciała.
Nic nowego, jeśli stoję na pozycji bioelektroniki czy nawet dawnej biologii. To
moje widzenie bynajmniej nie wydumane, jedynie wydedukowane z doświadczalnych
danych, na których mam prawo zaproponować model - punkt wyjściowy dla
bioelektroniki. Bóg miałby tylko za zadanie utożsamić moją plazmę do
stwierdzenia przeze mnie tożsamości. Widzenie człowieka jako upodmiotowanej
plazmy biologicznej jest całkiem naturalne dla bioelektroniki.
Proszę mnie w filozofii nie nazywać cwaniakiem filozoficznie dotartym,
ponieważ zgłębiłem giętkie założenia. Panowie filozofowie, byłbym wtedy
najgenialniejszym z filozofów, dajmy spokój z takim posądzaniem, musiałbym
wszystkich innych filozofów mieć za niedorosłych. Nic podobnego. Nie chcę takiej
genialności. Bioelektronika jest syste-mem biologicznym opartym na obiektywnych
doświadczeniach dostępnych, bo publikowanych na całym świecie i 20 lat nie była
niczym innym, tylko elektronicznym dodatkiem do biochemii. Abstrakcyjne
uogólnienie, o którym była wyżej mowa, było niezależne od jakiejkolwiek wiary.
Był to wniosek heurystyczny z najbardziej materialnego systemu w biologii, jakim
jest bioelektronika.
Moja wiara biologiczna niezależna od jakiegokolwiek wyznania może jednak być mi
pomocna dla wykazania niesprzeczności między postulatami wiary a kwantowymi
własnościami ciała ludzkiego. Nie komentuję. Nie udowadniam, orzekam jedynie
sobie, że nie ma sprzeczności w dziedzinie nieśmiertelności ciała ludzkiego oraz
jego personalnej identyczności.
Rozwiązywanie sprawy wieczności na gruncie fizjologizmu i anatomizmu jest
niedorzecznością nawet w formie poszukiwania niesprzeczności z nauką. Jest
nonsensem tzw. zdrowego rozumu, który w nauce został przekreślony po raz
pierwszy przez Kopernika w astronomii, wreszcie w mechanice kwantowej. Zdrowy
rozum brany w kwantowych rozmiarach ciała ludzkiego i fizjologiczno-anatomiczne
widzenie problemu nieśmiertelności jest niemożnością.
To nie jest zmartwychwstanie ciał po biologicznemu, to jest bioelektronika w
swych dalekosiężnych wnioskach o bioplazmie w żywych ustrojach, a więc w
człowieku od strony kwantowej. Ze stanowiska wiary nie widzę ograniczeń mocy
Bożej, którą Jezus zarzuca faryzeuszom.
Moje prywatne widzenie i mieszczenie mocy Bożej obok mnie oraz innych jest moim
najgłębszym przekonaniem. Nie wierzę w bioplazmę. Wiem o niej i za to dziękuję
Bogu. W moc Bożą natomiast wierzę i nie widzę kolizji jej działania z poznającym
rozumem ludzkim. Nikt nie ma potrzeby widzieć jak ja. Mamy jedynie wspólną wiarę
w zmartwychwstanie ciał.
Panów fizyków niezwykle szanuję i poważam, ale problem zmartwychwstania na serio
do nich nie należy i nic poza „rzeźnymi" kryteriami nie potrafią dorzucić do
problemu. Proszę pozostawić to mojej niewiedzy wiedzy, jak to zostanie przez was
określone.
Pan Bóg ma widocznie atomy „znakowane" personalnie i potrafi je uwzględnić przy
zmartwychwstaniu ciał, jak to się robi wstrzykując znakowane atomy w żywy
organizm i obserwując ich bieg.