„A zaczęło się wszystko w kwantowej skrzynce biegów życia na bardziej niż
subtelnym poziomie sprzężeń biochemicznych i elektronicznych, rozwiniętych w
niebywałej drodze życia w ciągu miliardów lat w przepyszny bukiet ludzkiej
natury. Homo electronicus nie zmierza do śmierci jak człowiek biochemiczny. Dla
niego czas przyszły jest rzeczywistością, którą pragnie dopędzić z prędkością
światła. Wolno nam twierdzić: świadomość - to światło! Nazywały ją w ten sposób
prastare kultury. I dziś on - electronicus - stwierdza właśnie to samo:
świadomość elektromagnetycznej natury jest światłem!”
W listach bywa czasami postscriptum zawierając często więcej treści niż cała
korespondencja. Zdania tam zamieszczone płoną człowieczą miłością lub fermentują
niechęcią. Korespondencyjny kompost zawiera cenne substancje świadczące o
autorze.
Zamiast scriptum - nieprzypadkowo na zakończenie żegna post-Homo. Niełatwo
wypaść z kolein ugruntowanych przekonań. Mocowanie się i wewnętrzne rozdarcie
zawsze było udziałem człowieka. Zmiana pojęć o sobie samym nie może się dokonać
niedostrzegalnie. Po jednej stronie staje Homo sapiens mocarz działania z
legitymacją czasów, dzieł i niepamiętnej tradycji, po drugiej - Homo
electronicus, uzbrojony jedynie w kwantowe podstawy swej energetyki, bez
rekomendacji dokonanych już dzieł. Robi wrażenie uzurpatora, który pragnie
dokonać przelewu czyichś osiągnięć z tradycyjnego konta na własne. W tym miejscu
książki owa refleksja nasuwa się z nieodpartą siłą. Wykazanie się odwagą w
określonym momencie jest wielkim zwycięstwem lub wielką klęską. Nie istnieje
natomiast spóźniona odwaga – to tylko kalkulacja!
Trzeba jeszcze raz przebiec myślą poszczególne etapy, rozważyć szansę wygranej
lub klęski. Nigdy dosyć analizy. Mimo wszystko finał choćby tylko części całości
wymaga decyzji.
Homo electronicus wystartował z kwantowego punktu z tak charakterystyczną
nieoznaczonością między położeniem i pędem, cząstką i falą, energią i masą,
życiem i świadomością, a może nawet życiem i śmiercią, ą by na końcu, po
miliardach lat rozwoju, jeszcze raz stanąć przed nieodgadnionym autoportretem.
Nieoznaczoność jego natury nie jest problemową kontrowersją w kwantowym punkcie,
nie jest sporem falowo-korpuskularnym, pędowo-sieciowym, energetyczno-masawym,
nawet nie jest subtelnym pograniczem oddzielającym bycie i niebycie. Tak daleko
nie sięga on wyobraźnią wstecz. Interesuje go bezpośredniość jego konkretnej
natury na co dzień.
Nie wie, że miał w rozwoju filogenetycznym dosyć czasu na maksymalne
zróżnicowanie, na rozwarstwienie swej natury. Wydaje się sobie monolitem, lecz
naprawdę jest pofastrygowanym zespołem poziomów, pułapów, stanów, pięter,
konstrukcji. Kwantowy start życia oddziela od współczesnego myślenia człowieka
niezwykła liczba podpoziomów, to zaś, co człowiek myśli, od tego, co mówi,
bliżej nieokreślona ilość niuansów. Wielorakość poziomów natury przemnożona
przez biorytmy, wahania energetyczne środowiska, antropocentryczny klimat,
zmienność nastrojów - to , dżungla natury: konstrukcja bogata, ale nie dająca
się opisać w konkretach. Można jedynie, jak Hipokrates, przytaczać wypadki
kliniczne, ilustrujące konkretny stan, mając możliwość odtworzenia szerokiego
problemu medycznego przy dużej tolerancji błędu. W odwiecznym ludzkim marzeniu -
zrozumieniu drugiego człowieka - kryje się paradoks niepoznawalności... siebie.
Jedno równanie z dwiema niewiadomymi prowadzi zawsze do braku rozwiązań i
przypisywania winy jednej niewiadomej, tej cudzej.
Prawda jest więc zabawą sporną, dlatego niezwykle intrygującą, nigdy nie
rozstrzygniętą do końca, zawsze obarczoną marginesem błędu. Ten ostatni wynika z
konstrukcji natury człowieka i jej wręcz fantastycznego rozwarstwienia na
poziomy w następstwie różnicowych procesów ewolucyjnych. Skoro świadomość jest
czynnikiem wpływającym na ewolucję człowieka, trzeba przyjąć jej ostateczną
konsekwencję ewolucyjną - różnorodność indywidualności i niepowtarzalność
osobowości. W rzeczywistości zindywidualizowana integracja daje całkiem nowe
rozwiązania z niezliczoną mnogością wariantów.
Jednakże skoro rozwarstwienie natury ludzkiej na poziomy dokonywało się mniej
więcej podobnie, odmienności zatem wynikają chyba z różnych integratorów.
Teoretycznie - tak. Varietas delectat, mawiali starożytni Rzymianie, co
współcześnie wykłada się: rozmaitość bawi, ale jednocześnie dzieli, utrudnia,
komplikuje, dynamizuje życie, twórczo wzbogaca i pogłębia ludzką naturę, pod
warunkiem, że człowiek rozumie sens własnej złożoności, a nie sięga po alkohol
dla wyrównania poziomów rozbieżności lub po narkotyk - dla wyniesienia na
metapoziom urojeń.
A zaczęło się wszystko w kwantowej skrzynce biegów życia na bardziej niż
subtelnym poziomie sprzężeń biochemicznych i elektronicznych, rozwiniętych w
niebywałej drodze życia w ciągu miliardów lat w przepyszny bukiet ludzkiej
natury.
Może w przyszłości, kiedy bioelektronika otrzyma obywatelstwo wśród nauk
biologicznych, będziemy się nastrajali kwantową muzyką molekularnego świata lub
naświetlali własnymi fotonami. W medycynie stosuje się przecież autoprzeszczepy
do zmobilizowania organizmu. Czy nie wrócimy do własnego głosu natury i własnego
światła w obrębie najmłodszego gatunku - Homo sapiens? Przecież wszystko
właściwie w nas się zaczęło.
Powrót do natury nie jest regresem do pierwotnego stanu rozumianego tak, jak
rozumiał go Rousseau, zresztą byłoby to niemożliwe. Od napisania Emila minęło
daremnych 200 lat. Natura człowieka zaczęła się miliardy lat temu i, jak
wszystko w historii życia, ma do dziś to samo kwantowe podłoże.
Nie wiadomo, gdzie kryje się więcej tajemnic w nas czy poza nami, a maże właśnie
na pograniczu? Tak, to byłoby nawet zgodne z biologią - na pograniczu organizmu
i jego środowiska dokonuje się ewolucja życia, jego przegrana i jego adaptacja,
jego mutacja i genetyczna ucieczka do nowej formy lub zaginięcia w rejestrze
życia. Na pograniczu życia i świadomości przelewa się człowieczeństwo w
wezbranym niepokoju rozkołysania między zwierzęcym stylem i podobłocznym
ideałem.
Geofizyka - to nie tylko przedmiot wykładany na politechnice. To realny świat
ludzkiego życia. Człowiek wyrwany z geofizycznych warunków jest ludzką rybą
wyjętą z wody lub wrzuconą do przemysłowych ścieków. Bioelektronika jest
decydującym rozdziałem życia w stopniu nie mniejszym, a może nawet w większym,
niż biochemia. Penetracja bowiem fal elektromagnetycznych, ich zasięg,
skuteczność, synchronizacja lub zdudnienie z rytmiką organizmu są problemami
ewolucyjnymi uzgadnianymi od miliardów lat rozwoju życia. Nagle to wszystko,
łącznie z człowiekiem, odbiło się w zwierciadle tła elektromagnetycznego
produkowanego przez człowieka.
A wszystko rozgrywa się teraz, zanim została wyjaśniona natura fal
elektromagnetycznych i zanim dostatecznie poznano elektroniczny profil życia.
Gordyjski węzeł życia zaczął się coraz bardziej motać i supłać, przybierając na
razie postać chorób cywilizacyjnych o niezrozumiałej etiologii, szczególnie zaś
rozkojarzenia więzi psychosomatycznej oraz integracji tkankowej w nowotworach,
przyspieszania procesu starzenia się organizmu i kryzysu podstawowych układów -
nerwowego, krążenia i rozrodczego.
Jednak dynamika człowieka rośnie. Opierając się na coraz bardziej widocznej
jedności psychologicznej, ten napięty wewnętrznie układ zdobywa się na
niewiarygodne czyny intelektualne, moralne, twórcze, mimo znacznych i groźnych
szumów własnej natury, trzeszczącej coraz bardziej w konstrukcyjnych szwach. Być
może, owe poziomy natury ludzkiej tasują się samorzutnie z tradycjami
rozwojowymi miliardów lat życia na Ziemi. Z tego ruchu natury człowieka rodzi
się postęp nauki, kultury, techniki, ale także i jego biologiczna degradacja.
Wróćmy jeszcze raz do najciekawszego fenomenu materii ożywionej – człowieka.
Wszystko w nim pozornie takie samo, jak w zwierzętach, i nic identycznego w
rezultacie. Należy do naczelnych, ale ucieka z tej systematycznej pozycji, bo mu
się zachciewa snów o potędze, marzeń o nieśmiertelności czasu przyszłego,
którego w ogóle nie ma, a jeśli będzie, to równie dobrze może się obyć bez jego
obecności. Odkrył swą świadomość, zakręciło nim jak w wirze, najpierw pociągając
w głąb siebie, a potem, z tego samego wiru - wypychając w diametralnie
przeciwnym kierunku nieskończoności, o której przecież nie ma żadnego pojęcia.
Oto dwa nie rozwiązane problemy. Co się stało, że homogenna mieszanka
informacyjna receptorów zmysłowych, którą zwierzęta zdobywały od setek milionów
lat, nagle zapadła się w głąb jego jestestwa i człowiek odkrył ją jako
świadomość siebie? Jakich pokładów sięgnął ten proces, wyzwalający niebywałą
dynamikę świadomości?
Biochemiczny człowiek odkrył śmierć jako odwrotną stronę życia, nie mógł widzieć
życia bez jego zaprzeczenia. Tak powstał największy paradoks - człowiek znacznie
wcześniej poznał śmierć niż życie. Przerażająca prawda! O życiu w jego kwantowej
konstrukcji dowiedział się niedawno i nie bardzo jak dotąd jest przekonany, że
to, co wie, zgadza się z faktami. Wiedza o biochemicznych wyznacznikach i
strukturach biologicznych jest wiedzą o życiu poprzez pryzmat śmierci.
Destrukcja struktur molekularnych ważnych dla egzystencji jest równoznaczna z
biologicznym finałem i powrotem w chemiczny obieg pierwiastków. Nawet prawo
zachowania masy czy jej chemiczna nieśmiertelność nie wzruszają odchodzącego
człowieka, zna bowiem dobrze tę masę chemiczną wracającą do ziemi-matki.
Wróćmy w rozedrgany promień świetlny jego natury, a tym samym do kwantowej
studni jego jestestwa, by wydobyć z niej wszystko, co jasne, dynamiczne,
prężnie, nieśmiertelne... Ale czyż to nie jest znajoma nuta, tyle że powtórzona
w innym wariancie? Darujmy sobie tę ironię - w bioelektronice życie naprawdę
wygląda zupełnie inaczej. Dynamika człowieka nie jest obca życiu, przeciwnie -
jemu właściwa. Człowiek znalazł dojście do niewyczerpanych rezerw energetycznych
własnej konstrukcji i sondą swej świadomości maże czerpać z nich do woli, to
znaczy bez przekraczania krytycznej kreski na skali psychosomatycznej równowagi.
Plazmowa pompa pracuje rytmicznie, tłocząc odmaterializowaną masę biologiczną,
jak wspaniały i mało jeszcze zbadany dwutakt chemiczno-elektroniczny. Plazmowe
serce życia nie wymodelowane w żaden kształt poza energetyczną pulsacją wydaje
się źródłem niewyczerpanej macy wszelkiego działania człowieka. Poznanie swej
mocy wzmaga wytrzymałość, zawziętość i cementuje niespożytość. Świadomość działa
jak woda na cement - wiążąco. Ta dziwna rola świadomości jest nader widoczna w
konstrukcji człowieka, który przecież dysponuje tym samym kapitałem
energetycznym, co zwierzę.
Czym jest ta dziwna świadomość wystrzelona z jego zwierzęcej natury, porywająca
go w inny obcy ssakom świat - świadomość, która porywa się do zapełniania
nieskończoności i nieśmiertelności, nie zdając sobie sprawy, że trzeba na to
nieskończonej energii? Czy tylko na zasadzie prawa zachowania energii świadomość
ma sięgać nieśmiertelności? Świadomość - elektromagnetyczną falą... Nie mieści
się w wyobraźni, choć nikt z nas nie potrafi określić, jaką nieśmiertelność
sobie wyobraża, czy jaką mógłby ostatecznie reprezentować. Elektroniczny
człowiek nie od śmierci zaczyna życie oceniać i nie czyta jego treści na
śmiertelnym tle. To nie jest nieśmiertelność chemicznej mierzwy pozbawionej
struktur byłego ciała. W elektronicznym człowieku nieśmiertelna jest jego
świadomość i nie jest jej winą, że ma być właśnie elektromagnetyczna. Zmiana
masy na foton nazywa się w mikrofizyce dematerializacją lub anihilacją. Śmierć
byłaby jedynie anihilacją ustrukturyzawanej masy biologicznej, natomiast
świadomość istniałaby dalej w postaci kwantów elektromagnetycznych o zerowej
masie.
Życie ocaliło swój elektromagnetyczny błysk: ten błysk trwa w nim nadal,
przecinając przestrzeń z szybkością światła a może i szybciej. Pasmo tego
promieniowania może być nie gorszą charakterystyką układu żywego niż opis
fizykalny i, co najważniejsze, charakteryzować dynamikę układu, a więc aktywną
stronę życia, którą przypisujemy w człowieku świadomości.
Intuicyjny pęd człowieka ku nieskończoności i nieśmiertelności wyrażany od
tysiącleci w różnych wariantach przekonań trafia w kwantowe podstawy życia, w
szczególności zaś realizuje się w elektromagnetycznej świadomości. Homo
electronicus nie zmierza do śmierci jak człowiek biochemiczny. Dla niego czas
przyszły jest rzeczywistością, którą pragnie dopędzić z prędkością światła.
Wolno nam twierdzić: świadomość - to światło! Nazywały ją w ten sposób prastare
kultury. I dziś on - electronicus - stwierdza właśnie to samo: świadomość
elektromagnetycznej natury jest światłem!
Wszystko tu pokręcone, dziwne, nieswoiste, obce, a tak bezgranicznie bliskie, bo
dotyczy człowieka. Nie stworzono jeszcze poezji, nie wyskandowano jeszcze
kwantowych strof. To nawet dobrze. Zostało mniej niż proza. Człowieka wykołysało
pole magnetyczne, nastroiły elektrony, zdynamizowały fotony, rozgadały fonony.
Wykarmiła go Ziemia papką litosfery rozbełtanej w wodzie. Człowiek zamknął w
sobie furię Wszechświata, potęgę geofizyki, rozwagę geochemii, spokój wieczności
i gonitwę chwil.
Na molekularnych strukturach wygrywa elektromagnetyczne pole swą kwantową
kantatę o trwaniu i byciu, o tworzeniu i stwarzaniu, o dziełach, klęsce śmierci
i o nieśmiertelności. Nagi człowiek - pozbawiony anatomii i fizjologii,
zdynamizowany do granic wytrzymałości swej konstrukcji - jawi się jako olbrzym
działania.
Jedyny gatunek w szalonym biegu naprzód. Człowiek dąży przed siebie -
Maratończyk biosfery.