Odkrycie jaźni i wydobycie jej spod warstwy informacji płynącej z receptorów
zmysłowych - czy było w pełni przeznaczeniem człowieka? Dominacja ostrego
"odbioru" receptorami była tak przemożna, że prehominid musiał się najpierw
zainteresować otoczeniem, a nie sobą. Świadomość była u niego nieodpartą siłą
poznawania wszystkiego wokół, jak obecnie u dziecka w okresie maksymalnego
gromadzenia informacji obserwacyjnej. Ta faza "encyklopedyzmu" pozostała do dziś
w ontogenezie człowieka, ale jest ona starym filogenetycznym echem.
Receptory zapełniały chłonną pojemność człowieka, który bezwiednie skierował się
w stronę, skąd płynął najszerszy strumień informacji, i wypełniał nią swą
wewnętrzną pustkę. Człowiek stał się ekstrawertykiem nastawionym na zgłębianie
środowiska. Ono go żywi, chroni go lub mu grozi, i ono go ostatecznie przyjmuje
po śmieci. To wszystko stanowiło o odkrywaniu otaczającego świata poprzez napływ
informacji od strony narządów zmysłowych. Po wielu, wielu wiekach, które minęły
od powstania człowieka, próbował Arystoteles wyłuskać z informacji zmysłowej
ukrytą treść rzeczy. Według niego człowiek potrafi tworzyć abstrakcję przez
"rozbieranie" informacji ze zmysłowych osłonek, dzięki czemu wnika do istoty
rzeczy, jak mu się wydaje. Już wtedy poznaniu nadała ludzka natura specyficzny
kierunek - przez zmysły ku środowisku - i dopiero dwa tysiąclecia później
człowiek odkrył, w innej sytuacji stworzonej przez siebie, że poznanie wraca, na
wzór fali radarowej odbitej od rzeczywistości, jeszcze raz do niego. W ciągu
tysiącleci człowiek nauczył się wstawiać między receptory a poznawaną
rzeczywistość skonstruowane przez siebie przedmioty, rozszerzające zakres
informacji receptorowej. Zaczęło się od ognia, potem był kamienny tłuk i kolejno
dźwignia, koło, soczewka, pryzmat, i dalej - soczewka magnetyczna w mikroskopie
elektronowym, teleskop, wreszcie - maserowy wzmacniacz informacji płynącej ze
Wszechświata, spektrometr, radar. Ostrość odbioru informacji rozwijała się przy
okazji penetrowania środowiska w niebywały sposób. Informacyjna masa narastała
przez ekstrawertyzm poznawczy człowieka. Stawał się on eksploatatorem
środowiska, a niedobory receptorowego poznania pokrywał kunsztem wytwarzania
narzędzi i inwencją we wstawianiu ich pomiędzy siebie a świat.
Dotychczasowy lęk przed antropomorfizacją w biologii, uznawaną za coś
pejoratywnego, ustępuje miejsca głębszemu zainteresowaniu człowiekiem jako
wzorcowym obiektem w ewolucji, dokonuje się ona bowiem u niego niesłychanie
szybko i ma dokumentację historyczną. Uwzględnienie w tym problemie modelu
elektronicznego pozwala rozpatrywać minimalne niuanse energetyczne, które nie są
obojętne dla ostatecznego przebiegu ewolucji. Zaczyna się to bowiem nie w
molekularnych przestrojeniach, lecz już w kwantowym świecie submolekularnego
poziomu. Zjawiska patologiczne zaczęliśmy badać od poziomu anatomii i
fizjologii. Tymczasem prawdziwy ich początek zaznacza się w
kwantowomechanicznych sprzężeniach między metabolizmem i bioelektronicznymi
procesami. Ostatnio wprawdzie odnosimy już patologię do molekularnych
nieprawidłowości, ale mimo wszystko jest to nadal statyczny model biologicznych
odchyleń od normy. Patologia rozpoczyna się u samych podstaw dynamiki życia, a
więc już w procesach elektronicznych, daje przerzuty na metabolizm i dopiero
potem zmierza do sytuacji molekularnych, anatomicznych i fizjologicznych, które
my rozpoznajemy jako nieprawidłowe. Ewolucja współczesnego człowieka - jeśli
uwzględni się jej aspekt bioelektroniczny - jest do przewidzenia. Czynniki
geofizyczne i geochemiczne, które przede wszystkim przestrajają energetykę
środowiska, będą ingerowały w najbardziej wyspecjalizowane funkcjonalnie sfery
organizmu. Należy do nich głównie obszar zarządzany przez tak zwaną nową korę
mózgu (neocortex) oraz struktury podkorowe. Skoro wiemy, że struktury podkorowe,
takie jak podwzgórze i układ limbiczny, regulują emocjonalne bogactwo życia,
należałoby sądzić, że geofizyczne czynniki już zaingerowały głęboko w fizjologię
mózgowia.
Wśród cywilizacyjnych schorzeń wymienia się bowiem często gwałtowne zmiany
nastrojów, zmęczenie, apatię - świadczące o naruszeniu strony emocjonalnej,
które dają w konsekwencji zaburzenia układu nerwowego wegetatywnego. Diagnoza
może być tylko jedna - człowiek, zmieniając geofizyczne warunki, a wśród nich
profil elektromagnetyczny, wytworzył samoindukcyjny zestaw z bioelektronicznym
poziomem organizmu. Ten krąg współzależności jest nieprzekraczalny, nie można
bowiem rozerwać elektromagnetycznego łańcucha ekosystemu wytworzonego przez
współczesną cywilizację techniczną. Poszukiwania remedium mogą pójść najwyżej w
kierunku znalezienia nowych czynników chemicznych uodporniających organizm na
działanie mikrofal lub odkrycia pozytywnego zestawu fal o różnej częstotliwości
lub też pasma z powodu zaburzania biologicznej integracji wzbronionego.
Znajdujemy się ciągle w kręgu inteligentnego zwierzęcia, któremu zachciało się
poznać wokoło więcej, niż pozwalają na to jego niedoskonałe zmysły. Przecież w
rzeczywistości ssaki drapieżne przewyższają go "inteligencją nosa", drapieżne
ptaki górują nad nim "inteligencją wzroku", a płoche gazele, sarny, jelenie mają
sprawniejsze ucho niż on. Narzędziowa wstawka, umieszczona między otaczającym
światem a człowiekiem, doskonalona do dziś z uporem godnym wyróżnienia, wymaga
czegoś w nerwowej konstrukcji, co by doprowadziło do podziału informacji na "ja"
i "nie ja". Mówiąc trywialnie garnek musiał dojść do przekonania, że jest
zbiornikiem na informację z kuchni. Znowu absurdalnie mówiąc, ten zwierzęcy
egzemplarz wpadł na pomysł wykształcenia w sobie zmysłu, którego mu nie dała
przyroda - zmysłu autyzmu. Zmysłu pozwalającego oddzielić pojemnik na informację
ad samej informacji. Od tej pory zaznaczyły się dwie linie rozwojowe: linia
odbioru informacji ze środowiska, czyli poznawanie go we wzmocniony sposób przez
wymyślone narzędzia sondujące świat, i linia rozbudowy własnego autyzmu, czyli
świadomości. Ostatni z naczelnych stał się więc niejako podwójnym układem
poznawczym: na zewnątrz, jak nakazywały zmysły, i ku sobie, dokąd kierowała go
świadomość. Morze informacyjne zdobywane od setek milionów lat przez zwierzęta
za pomącą zmysłowego poznawania zapadło się u ostatniego gatunku naczelnych w
kolapsie i odsłoniło powoli drugi świat, który poznał sapiens, budząc się ze snu
zwierzęcej natury.
Największe to chyba spośród wszystkich odkryć człowieka - odkrycie siebie.
Reszta była kwestią czasu, szczęśliwego przypadku, nawarstwiającego się
doświadczenia, no i narzędzi, które wstawił między siebie i poznawaną
rzeczywistość świata. Wprowadzane narzędzia - "przedłużenie" zmysłów - coraz
wspanialej ulepszane, przyniosły niebywałą super-emocję zewnętrznego świata.
Koniec wieku XVIII i szczególnie wieki XIX i XX cechuje zdecydowany przerost
badań na zewnątrz i ustawiczny podbój środowiska. W tej samej mierze zaniedbano
pogłębiania skierowanego "ku sobie". Hegemonia ekstrawertyzmu w poznawaniu
przesłoniła podstawy, dzięki którym ostatni z naczelnych stał się człowiekiem.
Nie ma nadmiernej przesady w poglądzie o atawistycznym nawrocie do zwierzęcego
zainteresowania zewnętrznością, choć tym razem łączy się ono z genialnym
zastosowaniem narzędzi będących najnowszymi zdobyczami techniki. Czy nie wolno
nam więc sądzić, że jesteśmy świadkami przyspieszenia ewolucji człowieka,
któremu towarzyszy coraz gwałtowniejsze wnikanie w badane środowisko przy
jednoczesnym nienadążaniu świadomości w zgłębianiu ludzkiego wnętrza? Człowiek
rozszczepia się na granicznej linii, która w trakcie hominizacji zadecydowała o
jego przynależności do nowego gatunku, odmiennego od innych. Linia ta wiodła
przecież subtelnym pograniczem między "ku sobie" i "od siebie". Uczłowieczenie
położyło akcent na wektorze "ku sobie". Ten drugi jest pomysłem zwierząt o setki
milionów lat starszych niż człowiek jako gatunek. Odkrycie siebie od razu
ustawiło dalszą ewolucję na pasie startowym od początku prowadzącym do ostrego
zakrętu. Rozwój człowieka jako gatunku znalazł się na nie dostrzeganym
początkowo wirażu, dziś już wyraźnym. Prawo siły odśrodkowej dało o sobie znać w
bardzo typowy sposób, uwidaczniając się nie tyle w niebywałej tendencji
człowieka do opanowywania środowiska, ile przede wszystkim w opustoszeniu
wnętrza istoty ludzkiej.
Mimo coraz większych zdobyczy wyeksponowanych na zewnątrz, coraz częściej
człowiek stwierdza egzystencjalną pustkę w sobie. Czy nie lepsze byłoby nazwanie
tego stanu "wewnętrznym rozrzuceniem odśrodkową siłą działania"? Ostatni gatunek
naczelnych "wystrzelony" ewolucyjnie na bieżnię życia leci nie jak pocisk
głowicą naprzód, lecz w dziwny sposób - ruchem rotacyjnym, jak wirujący stożek.
Narzuca się tu język fizyki, więc powiedzmy, że posiada spin. Dwa więc ruchy
powinny być widoczne w historii rozwojowej człowieka: jeden wzdłuż linii
gatunkowej, wspólny dla całej populacji, drugi - wirowy, czyli ruch osobniczy
mający własny spin. Zakręt, o którym była mowa, dotyczy całego gatunku Homo
sapiens i jest dostrzegalny dopiero w statystycznym oglądzie dzieł dokonanych
przez ten gatunek. Spin jest indywidualną charakterystyką człowieka,
charakterystyką rosnącej siły odśrodkowej w poznawaniu świata, wydłużania
promienia poznania, wzrostu obwodnicy stożka i narastającej pustki wewnętrznej.
Człowiek posiadałby więc przedziwną zdolność do "odwirowywania" siebie, a tym
samym do podnoszenia dna, pod którym dostrzega próżnię, a więc następuje
rozluźnienie więzi psychosomatycznej z ewentualnością "łapania" próżni przy
coraz większej dynamice całego zestawu. Nie można oddzielić ruchu postępowego
całego gatunku od indywidualnej charakterystyki. Ewolucyjna linia jest tylko
wypadkową sił narastających od dziesiątków tysięcy lat. Człowiek bezwiednie
realizuje pewien model ewolucyjny, używając świadomości do osiągania rzekomo
wyłącznie osobistych celów. I na odwrót - ogólny zestaw gatunkowy musi rzutować
na indywidualne zachowanie. Od niepamiętnych czasów te dwa szlaki rozwojowe są u
hominidów najściślej ze sobą sprzężone. Układ scalony w podwójnym ruchu,
postępowym rozwoju gatunkowego i wirowym - rozwoju osobniczego, znajduje się nie
tylko w kręgu działania sił mechanicznych. Jego środowisko - to ani oglądany
krajobraz, ani dający się usłyszeć dźwięk, ani też przyjemnie ogrzane słońcem
miejsce egzystencji. Środowisko dla układu scalonego półprzewodników białkowych
i piezoelektryków nie ma powabu, jaki mu nadają receptory zmysłowe w trakcie
fizjologicznych doznań. Jest ono po prostu zespołem pól elektrycznych,
magnetycznych, grawitacyjnych, akustycznych, temperaturowych, chemicznych i
nieokresowych mechanicznych. Ów żywy elektroniczny układ scalony,
przemieszczający się przyspieszonym ruchem postępowym i wirowym, wkracza z inną
dynamiką w ten układ sił. Znaczy to, że elektrodynamika życia została znacznie
zmodyfikowana na skutek zaangażowania świadomości w ewolucji człowieka. Dla
urządzenia elektronicznego zarówno technicznego, jak i skonstruowanego przez
przyrodę nie jest obojętne przemieszczanie się ruchem przyspieszonym, którego
kierunek przecina linię pola sił. Zaczynają wówczas reagować sprzężenia między
elektronami, fotonami i fononami w środowisku wewnętrznym, bądź co bądź żywym.
Środowisko wewnętrzne produkuje bowiem w przemianach metabolicznych i
elektronicznych wymienione cząstki. Cała energetyka scalonego układu żywego
zostaje całkowicie przestawiona albo co najmniej zmodyfikowana. Poczynają się
odstępstwa od standardu, którym tutaj jest bieg procesów życiowych. Człowiek
jest chyba najlepszym w tej chwili obiektem doświadczalnym badań nie w warunkach
laboratoryjnych, lecz w quasi-naturalnym środowisku modyfikowanym przez użycie
świadomości.
Ponieważ ewolucja nie może się dokonywać bez dopływu energii, musi istnieć pula
rezerwowa na pokrycie tych wydatków. Na razie stwierdzamy, że człowiek zapłacił
za swój postęp z konta biologicznego, a więc energią zapewne minimalną, lecz
aktywną i potrzebną do ogólnej koordynacji organizmu. W niej bowiem stwierdza
się naruszenie równowagi. Można domyślać się minimalnego zużycia energii na
procesy ewolucyjne, i to prawdopodobnie energii zaangażowanej w systemy
sterownicze. Dalej można wnioskować, że podstawy elektroniczne procesów
życiowych winny być przede wszystkim wrażliwe na odbiór czynników środowiskowych
powodujących odchylenie od stanu prawidłowego. Przecież wiemy, że sterowanie
procesami elektronicznymi w urządzeniach technicznych wymaga niewielkich
nakładów energetycznych. Dla electronicusa wszystko to przedstawia się znacznie
prościej niż dla zwolenników interpretacji biochemicznej. Z drugiej znów strony,
istnieje niewyczerpana i zupełnie nie znana rezerwa energetyczna świadomości, ta
zaś nosi cechy elektromagnetyczne w elektronicznym modelu życia. Psychologiczny
introwertyzm, jako przeciwstawienie, jest niczym innym niż mobilizowaniem
właśnie tej rezerwy. To nie jest psychologiczne wejście w siebie, ani tylko
wewnętrzne wyciszenie. Świadomość nie jest wyłącznie efektem pracy mózgowia,
choć w trakcie ewolucje została złączona z jego koordynującą funkcją, wobec tego
świadomość jest wszędzie tam, gdzie występuje metabolizm, gdzie istnieją
półprzewodzące białka, czyli ogólnie mówiąc - wszędzie tam, gdzie przebiegają
zjawiska określane wspólną nazwą - "życie". Mobilizowanie świadomości jest
równoznaczne dla electronicusa z mobilizowaniem metabolizmu i procesów
elektronicznych, z ogólnym dynamizowaniem życia. Psychosomatykę można już teraz
zdefiniować ściślej niż tylko jako działanie na osi:
międzymózgowie-przysadka-nadnercza, wpływające na przebieg procesów
metabolicznych. Psychosomatyka jest najprawdziwszą więzią świadomości z
metabolizmem i procesami bioelektronicznymi, więzią zauważalną wszędzie, gdzie
istnieją chemiczne reakcje i półprzewodzące białka.
Nie powinno być żadnym zaskoczeniem, że wydłużający się szereg chorób
psychosomatycznych jest pewnym wskaźnikiem współczesnej ewolucji człowieka. W
niedalekiej przyszłości będzie można wyodrębnić syndrom chorób ewolucyjnych,
narzucający konieczność terapeutycznego przeciwdziałania. Powinno ono pójść w
trzech kierunkach: metabolicznym, elektronicznym i mobilizującym świadomość jako
czynnik bioenergetyczny. Ten ostatni wydaje się tutaj najistotniejszy, bowiem w
tej dziedzinie, jak wyżej wykazano, wystąpiły podczas ewolucji człowieka znane
odchylenia od prawidłowości. Homo electronicus może być żywym przyrządem do
mierzenia przyspieszenia ewolucyjnego i jego skutków. Obojętne, czy wskaźnikiem
będzie jedna choroba cywilizacyjna czy ich kompleks, czy też inny szczegół
diagnostyczny. Sklejka psychobiologiczna zwana człowiekiem pęka w miejscu
spojenia dwóch jej składników, których ewolucja przebiegała z niejednakowym
przyspieszeniem. Ewolucja psychiki znacznie wyprzedziła ewolucję biosu, ten
ostatni bowiem staje się coraz bardziej bezwładny. Psychosomatyczna nierównowaga
utrwala się coraz bardziej. Ewolucyjny zryw człowieka jest wprawdzie czymś
niezwykłym w historii biosfery, rozszczepia jednak bardzo istotne spojenie jego
złożonej natury. Człowiecze compositum rozrywa się coraz mocniej, sygnalizując
ten stan na razie chorobami cywilizacyjnymi. Świadomość jest bowiem ostatnią
integracją, jaką wymyśliło rozwijające się życie. To chyba jedyna jego
interpretacja. Poznawcze znaczenie świadomości jest rzeczą wtórnie wymyśloną już
przez człowieka. Od strony biologii patrząc, świadomość jest ostatnim czynnikiem
integrującym człowieka w całość strukturalno-funkcjonalną. Nadmierne
przyspieszenie ewolucyjne sięga więc ostatniej reduty integracyjnej świadomości.
Świadomość, owa przyczyna przyspieszenia rozwojowego, ponosi też jego
konsekwencje w postaci zrywania się spojenia między świadomością a biosem.
Niestety, mechanizmów hamowania już człowiek nie uruchomi. Byłby bo dla niego
regres. Euforia rozpędu jest zbyt wielka i nęcąca. Rozpęd stał się
przeznaczeniem człowieka, który nie wie, że sam go wyzwolił. Na razie sztukuje
farmakologicznie swą biologię i równowagę psychiczną. Doprowadził przez to do
powstania z jednej strony błędnego koła adaptacji bakteryjnej i wirusowej, z
drugiej - do wystąpienia ujemnych skutków stosowania leków psycho i
neurotropowych. Tu i ówdzie ratuje integralność psychofizyczną na drodze
naturalnej, a więc przez transcendentalną medytację i jej organizujący wpływ.
Prawdopodobnie będą istniały kiedyś rezerwaty ciszy i rezerwaty pozbawione nie
tylko generatorów fal elektromagnetycznych, ale również ekranowane przed
penetracją fal elektromagnetycznych technicznego pochodzenia z zewnątrz - jako
miejsca rekreacyjne i regenerujące spojenie psychofizyczne, naruszane
wpadnięciem w zbyt wielki zakręt ewolucyjny.
Jeszcze raz sprawdza się einsteinowska hipoteza zakrzywionego promienia
Wszechświata. Tym razem - w ewolucji człowieka. Ponieważ - zgodnie z tym, co
powiedziano wcześniej - siłę nośną ewolucji człowieka stanowi bardziej psychika
niż bios; następuje całkowicie niezamierzone przesunięcie na linii spojenia
psychosomatycznego, a więc wzrasta sprzeczność konstrukcji. Niezależnie jednak
od wszystkich możliwych ewolucyjnych krańcowości, kwantowy punkt życia pozostaje
nienaruszony.
Wracamy do delikatnego pogranicza między "ku sobie" i ,;od siebie". Licentia
poetica czy może fantastica? Biosfera przesuwała człowieka na ewolucyjnych
trybach coraz bardziej ku jego gatunkowemu przeznaczeniu. Do pewnego etapu
rozwojowy bieg nosił wszelkie cechy typowe. W pewnym momencie coś dźwignię
przerzuciło "ku sobie" w poznawaniu i człowiek krzyknął: "Stop! Dalej – sam.” I
tutaj skręcił o 180 stopni od linii rozwojowej zwierząt. One pozostały za tą
linią. Ta sama, co u zwierząt, informacja jakby na inną upadła płaszczyznę
odsłaniając odmienny świat samostanowienia, a nie uległości instynktom. W tym
miejscu nastąpiło pożegnanie z zoologią. Narodził się człowiek.
W pasji rozdeptuje resztki instynktów. Potrząsa wszechwładnym dotychczas
środowiskiem. Ogarnia go niezwierzęca furia tworzenia siebie - człowieka. Niech
bieżnia ewolucyjna zginie! On się tworzy na przekór wszelkim prawom biosfery,
nieustanny i zwycięski samobójca. Odnalazł w sobie nowe siły.